Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Droga do satanizmu. Kiedy wszystko zawiedzie, zostaje tylko szatan?

Tomasz Słomczyński
Rys. Barłomiej Brosz
Rodzice bili, mąż bił, dziecko urodziło się martwe, ukochany mężczyzna naciągnął na 150 tys. i porzucił. Teraz wierzy już tylko w szatana. Przeczytajcie, o tym jak 44-letnia pani psycholog Maria została satanistką.

Maria napisała, że jest ofiarą oszusta uwodziciela.
Spotykamy się w ośrodku, gdzie pracuje jako psycholog kliniczny. Z początku nie zwracam uwagi na zwisający u szyi pentagram, na czarną koszulkę z gotyckim zamkiem, na glany i "pieszczochy" na przegubach rąk.

- Czy on był przystojny? - chcę jakoś zacząć rozmowę.
Cisza. Maria zaraz wybuchnie. Zaczyna mówić powoli, coraz głośniej, w końcu krzyczy:
- W domu dostawałam lanie za czwórkę z plusem. Wyjechałam na studia, męża poznałam w akademiku. Pierwszy raz uderzył dwa tygodnie po ślubie. Potem już bił regularnie. Potem urodziłam martwe dziecko. Potem mnie wypatroszyli. Co mam na myśli? To się nazywa: "operacja ginekologiczna". Przestałam być kobietą. To natychmiast spowodowało klimakterium, które uderzyło ze zdwojoną mocą.

Czytaj także: Czy Nergal to satanista? Wszystko w temacie szatana
Maria płacze.
- Mam 44 lata. On nie musiał być przystojny. Wystarczy, że był miły.
Tłumaczy, że podczas spotkań z pacjentami pentagram chowa pod koszulką.

2009 rok, październik: Ogłoszenie znalazłam w telegazecie: "pan z wyższym wykształceniem pozna panią...". Odpowiedziałam. Przedstawił się jako Łukasz R. Najpierw były SMS-y, telefony. Okazał się bardzo ułożonym panem z klasą, rozwiedzionym. Powiedział, że jego była żona mieszka w Niemczech, tam też mieszka jego dorosły już syn. Mówił, że jest prokuratorem, że ma problemy zdrowotne - jest po dwóch zawałach, dlatego obecnie nie pracuje zawodowo "na sali sądowej". Pierwsza randka: wyszłam po niego na dworzec, przyjechał pociągiem z Krakowa.

Zobaczyłam na dworcu mężczyznę wysokiego, szpakowatego, powiedział mi, że ma 48 lat. Bardzo zadbany. Czysty, zawsze umyte włosy, zadbane paznokcie, pachnący. Ubrany ze smakiem, w stylu raczej sportowym: marynarka, dżinsy, buty sportowe, bardzo drogie, najlepszych marek.
Igielit to tworzywo sztuczne, z którego kiedyś produkowano skakanki. Linijka była wzmacniania metalem, inna mogłaby się połamać. Biła matka. Za co biła? Za to, że pranie na balkonie było źle rozwieszone. Brat miał nerwowe tiki. Biła go za to. Jak biła? Tak, żeby bolało. Jak często? Bez przerwy.

Czytaj także: Apostazja, czyli na czym polega rozwód z Kościołem

Zaprosiłam go na kawę do domu. Było bardzo sympatycznie. Został na parę dni. Było mi z nim cudownie. Wzięłam kilka dni urlopu. Wyjechaliśmy do Lanckorony. Piękne miejsce. Traktował mnie jak księżniczkę - czy nie jestem głodna, żebym zjadła obiad, czy się wyspałam... Myślałam, że to bajka. Dużo opowiadał o swojej pracy, snuł opowieści z sal sądowych, o tym, jak łapie bandytów... Czasami rzucał paragrafem, cytował jakieś przepisy.
W dzieciństwie często chodziłam do kościoła. Szukałam tam spokoju. Klęczałam i błagałam.
Listopad: Zaręczyliśmy się. Bez udziału naszych rodziców. Powiedział, że wkrótce przedstawi mnie swojej matce. Zaczął pożyczać ode mnie pieniądze, niewielkie kwoty.

Grudzień: Pojechałam na święta do Krakowa. Ale nie do niego do domu. Mówił, że Boże Narodzenie to taki rodzinny czas, że chce go spędzić ze swoją mamusią. Zostałam w motelu przez kilka dni, sama, również w Wigilię. On przychodził co jakiś czas. Mówił, że "musi już lecieć do mamusi", "do swojego mieszkania, gdzie czeka na niego synek".

Przed nowym rokiem wróciłam do domu. Zabolało mnie to, że nie zaprosił mnie na sylwestra.
Do grudnia oddałam mu swoje oszczędności - cztery tysiące złotych. Mówił, że komuś musi oddać jakieś pieniądze, że to na chwilę, bo ma kłopoty. Wzięłam pierwszy kredyt gotówkowy - na pięć tysięcy.

Czytaj także: Kto palił w Polsce heretyków na stosie?

Jak ja siebie za to nienawidzę! Jak mogłam uwierzyć, że mi odda.
2010 rok, luty: W tym czasie bez przerwy do mnie dzwonił, wysyłał SMS-y. Mówił, że otwiera firmę sprzątającą, że się do mnie przeprowadzi, że już zawsze będziemy razem, zaczniemy wspólne życie. Ale jakoś się na razie nie sprowadził.

Ja wtedy zostałam z kredytami gotówkowymi i bez oszczędności, zaczęło mi brakować pieniędzy. Mówiłam mu: wróć na salę sądową, chociaż trochę, może nie w pełnym wymiarze, ale musisz coś zarobić. Z miejsca dowiedziałam się, że Dawidek, jego syn, dostał "lekkiego zawału". Przestałam więc wspominać o podjęciu pracy, żeby go już nie denerwować.
Chwalił się, że ma pod Krakowem dom, który niedługo sprzeda. Jednak, żeby go sprzedać, musi spłacić jakieś raty... Jak już go sprzeda, to pieniędzy będziemy mieli w bród. Taki miły kotek był, do rany przyłóż.

Moja przyjaciółka mówiła: sprawdź go, nie widziałaś jego rodziny, nie widziałaś jego mieszkania, nic o nim nie wiesz...

Marzec: W marcu wziął ode mnie pieniądze na operację na sercu. Powiedział, że chce ją zrobić w prywatnej klinice, bo tam zna lekarzy i jest lepsza opieka. Wzięłam kredyt gotówkowy. Mówił mi, że nie może spać, że źle się czuje.

Nie umiałam prosić. Nie umiałam od nikogo niczego oczekiwać. Od zawsze. Nie znałam słowa: "nie". Wiem o tym, bo przecież jestem psychologiem. Innym zawsze umiałam pomóc, ale nie sobie.
Wzięłam kolejną pożyczkę - 130 tys. zł pod zastaw swojego mieszkania. Brał co kilka dni, po trzy tysiące, sześć tysięcy.

Kwiecień: Nadeszły święta Wielkiej Nocy. Znów spędziłam je samotnie w Krakowie w pensjonacie. Siedziałam wściekła i czekałam, aż się pojawi. Zjawiał się, potem znowu znikał, ja zostawałam. I wtedy po raz pierwszy chyba tak wyraźnie sobie powiedziałam: trzeba będzie odzyskać pieniądze i kopnąć go w tyłek.

Komplementy, adoracje... Zapłaciłam za to 150 tys. zł. Co on ze mnie zrobił? Mam nadzieję, że wkrótce zdechnie, ale najpierw mi odda moje pieniądze. Zanim zdechnie, niech się pomęczy. Zabiję go. Mówię poważnie.
Maj: Miałam już wątpliwości: kurczę, gdzie ten facet ma pieniądze? Jak u mnie był, to codziennie gdzieś telefonował, mówił, że rozmawia ze swoim synem, odchodził na bok. Ja go nie podsłuchiwałam.

Czerwiec: Ze 130 tys. zł na koncie zostało około czterech tysięcy i telewizor, który kupiliśmy. Cały czas było gadanie o domu, który lada chwila sprzeda, tylko musi uregulować jakieś rachunki, wpłacić "ostatnie" kwoty... Nie było już takiej idylli. Byłam za gruba albo za chuda. Miałam źle ścięte włosy. Źle siedziałam przy jedzeniu. Źle się ubierałam, źle się malowałam.
Nauczono mnie, że miałam zrobić "tak i tak", nie było dyskusji.

Zaczęłam się go bać. Może nie tyle jego samego, co dezaprobaty z jego strony. Zaczęłam robić wszystko, żeby mnie akceptował. Wierzyłam, że rzeczywiście źle siedzę przy jedzeniu. I przestawałam mieć możliwości dawania mu pieniędzy. Coraz trudniej mi było zaciągać kredyty. Powiedział: pożycz od sąsiadki. Powiedziałam: "nie".

Gdzieś poza świadomością wiedziałam, że to jest destrukcja, że to jest coś, co mnie niszczy, co prowadzi do zagłady.

Czytaj także: Czy Nergal to satanista? Wszystko w temacie szatana

"Idźmy do notariusza, spiszmy te wszystkie długi, ile pieniędzy ode mnie pożyczyłeś" - mówię mu. "Ty suko" - odpowiedział.

Tak, jestem suką, a dokładnie: wilczycą. Taki login miałam na oszukana.pl. Ale mnie stamtąd wywalili za wulgaryzmy, które pisałam pod jego adresem.
Dość długo nie przyjeżdżał z Krakowa. A długi trzeba było spłacać. No to płaciłam, ale źle się z tym czułam, byłam załamana. On mi odpowiadał przez telefon, że "nie jest moją niańką". Mówi, że pojedzie do pracy do Niemiec. "Co będzie z nami?" - pytam.
W odpowiedzi usłyszałam, że oskarży mnie przed sądem o to, że przeze mnie nie wyjechał do Niemiec, że to będzie sprawa sądowa, którą przegram, i jeszcze oskarży mnie o stalking. Śmieszne? Wtedy byłam przekonana, że mam do czynienia z prawnikiem, prokuratorem. Uwierzyłam mu, przestraszyłam się.

Ale kiedy wyjeżdżał ode mnie, zaczynałam za nim tęsknić.
Przez telefon podał numer konta, na które wpłaciłam kolejne 6 tys. zł, z kolejnego kredytu gotówkowego. Zaczęłam się zastanawiać nad dodatkową pracą, bo już nie wyrabiałam finansowo. Nakazałam sobie znalezienie tej pracy.

Tak jak przez całe życie mi nakazywano, tak ja sobie nakazuję. Bo to potrafię robić, w tym jestem dobra, tego mnie nauczono: nakazywać sobie.
Prosiłam Boga, żeby mi pomógł ze spłacaniem rat. Wtedy ciągle byłam bardzo wierząca.
Pojawił się u mnie. Przez kilka dni znów był cudowny i wspaniały. Potem zadzwonił. Powiedział, że umiera mu matka, że jest zrozpaczony, pije. Prosił, żebym poszła na dworzec i nadała przesyłkę konduktorską - 500 zł w kopercie. Poszłam i dałam konduktorowi te 500 zł.
Jak ja siebie nienawidzę. Rzygać mi się chce na siebie.

Pukanie do drzwi. Wchodzi staruszek, dopytuje o psychiatrę.
- Dziś go nie ma, trzeba przyjść w środę - Maria mówi ciepłym głosem, przyjaźnie, powoli, głośno i wyraźnie, cierpliwie tłumaczy i powtarza to samo zdanie trzy razy. W końcu staruszek zrozumiał, odchodzi. Nasza pierwsza rozmowa dobiega końca.

SZATAN ROZMAWIA Z NERGALEM. Czytaj ekskluzywny wywiad

Mailem proszę, żeby podała mi datę graniczną, kiedy odeszła od wiary w Boga chrześcijan. Odpisuje po paru dniach. Zaczyna tak:
Uwaga, zawarte w tym mailu treści mogą być niezgodne ze światopoglądem wielu osób. Intencją autorki nie jest obrażanie uczuć religijnych innych osób, lecz dokładne przekazanie własnych emocji.
I potem:
Jak zostaje się satanistką? Powoli. Trzeba przeżyć dużo rozczarowań. Trzeba wszystko dokładnie przemyśleć, powstrzymać choć trochę emocje i włączyć racjonalne myślenie.

Bóg, miłosierdzie - to piękne hasła, wyobrażenia, które nijak mają się do rzeczywistości. Potop, zabawa uczuciami Abrahama, poniżenie matki boga, holocaust, gwałcone i zabijane dzieci, gwałcone i zabijane kobiety, dzieci konające na raka. Świat jest pełen miłosierdzia i przejawów dobroci boga. Mnie też kochał... Kiedy? Bóg kochał mnie, gdy straciłam z bólu przytomność, a moje Jedyne Dziecko przyszło na świat martwe? A może kochał mnie wtedy, gdy patroszono mnie na stole operacyjnym? Kim jestem teraz, boże? Pamiętasz tamtą dziewczynę w kościele Mariackim w Krakowie? Ona przyszła do ciebie wiele razy. Najpierw stałam się deistką - wiosną 2011 roku. To wtedy poznałam Biblię Szatana. Czy jestem bezkrytyczną fanką La Veya'a? Nie. Nie znam żadnej organizacji satanistycznej. Wybrałam forum dla satanistów na odpowiednim poziomie intelektualnym. Większość załogi forum to laveyanie. Czy stałam się podła? Nie. Czy teraz z mniejszą troską patrzę na swoich pacjentów? Czy zaczęłam kraść, kłamać, oszukiwać? Nie. Teraz jestem sobą. Jestem wolna, wyrwana z więzów, jakie nałożyła mi nieludzka religia w boga chrześcijan.

O Kali, przekłuj płuca jego żądłami skorpionów. O Sachmet, wrzuć substancję jego w przeklętą pustkę. Niech będzie przeklęte ścierwo, które wyrządziło mi tyle krzywdy.
Pytał pan, kiedy nastąpiła przemiana. Odpowiadam: Pod koniec lipca zeszłego roku wybrałam satanizm. 18 września 2011 zarejestrowałam się na Satan.pl.
Na drugą rozmowę umawiamy się u niej w domu. Mieszkanie Marii jest skromne i zadbane.
Lipiec 2010 roku: Znowu idylla. Jest miły i sympatyczny. Wciąż jednak nie może sprzedać tego domu, wciąż musi regulować jakieś rachunki.

Sierpień: Mieszkał u mnie. Wzięłam pięć nowych pożyczek w różnych firmach. Zaczął mieć pretensje, że za wolno zaciągam te pożyczki. Szybko idylla przerodziła się w horror. Wyprowadził się do drugiego pokoju. Zastawił drzwi krzesłem - tak, że nie mogłam do niego wchodzić. I żądał... Wszystko mu się nie podoba. Wrzeszczy na mnie, że nie chcę brać kolejnych pożyczek, że nie chcę pożyczać pieniędzy od sąsiadów. Po koniec sierpnia wyjeżdża do Krakowa z pieniędzmi z tych pięciu pożyczek. Telefonuje stamtąd, że serce go boli, że ma kłopoty w banku. Daj mi trochę złota - mówi. Ja ściągnęłam pierścionki z palców.

Czytaj także: Kto palił w Polsce heretyków na stosie?

Przyjechał do mnie. Wtedy już jeździłam na maliny. Musiałam jakoś zdobywać pieniądze na spłaty kredytów. Wstawałam o 5 rano, jeździłam na gapę, nie miałam nawet na bilet autobusowy. Za dzień pracy dostawało się 20 zł, koszyczek kosztował 50-80 gr.

- Chodź ze mną, potrzebujemy pieniędzy - mówię do niego.
- Dobrze, dobrze - odpowiadał, a potem zawsze bolało go serce.

Zaczęłam go mieć dość, ale tak już ostatecznie. Niedobrze mi się robiło, jak go widziałam.
Wtedy dał mi do podpisania kartkę in blanco: "Oświadczam, że to wszystko jest prawdą". Podpisałam ją. Wyprodukowałam też dla niego kartę chorobową. Chciał ją dla swojego kolegi: Marka P. Dopiero później okazało się, że to jego prawdziwe imię i nazwisko. Tam "stwierdziłam" u niego nerwicę. Chciał mieć na mnie haka - wyprodukowanie takiej karty byłoby dowodem na przestępstwo, na fałszowanie dokumentacji medycznej. Tylko, że ja na tej karcie napisałam: pacjent nie przedstawił dowodu tożsamości. Czyli jest to karta dla nikogo.
Potem go nagrałam. Nagranie jest w prokuraturze. Mówi tam: "zobaczysz, jak będziesz mi robić problemy, mam twoje oświadczenie i kartę chorobową, którą wystawiłaś". Myślał, że się przestraszę. Ale ja już bałam się coraz mniej.

29 sierpnia 2010 roku założyłam kalosze, robocze ciuchy i wyszłam do pracy na maliny. Coś mnie tknęło. Zadzwoniłam do Centrum Interwencji Kryzysowej. Człowiek, który tam pracował, w trakcie rozmowy zorientował się, w jakim jestem stanie, wyszedł po mnie, bo nie mogłam trafić. Byłam jakby w amoku.

Skierowali mnie do hostelu, gdzie wreszcie się wyspałam. Potem rozmowa z panią psycholog, której opowiedziałam o wszystkim, co mnie spotkało. Nie, nie byłam spokojna. Nie płakałam, ja szlochałam! Kazała mi natychmiast zgłosić się na policję. Tego samego dnia wieczorem poszłam na komisariat. Odwieźli mnie radiowozem do domu, ale jego już nie było w mieszkaniu.
Więcej go już nie zobaczyłam.

Tak bardzo chcę go zobaczyć, widzieć, jak męczy się, jak cierpi.
Zadzwoniłam do kumpla, który mieszkał w Wejherowie. Późnym wieczorem do mnie przyjechał. Zabrał mnie do siebie.
W poniedziałek rano byłam już w pracy - miałam pacjentów w przychodni.
Wrzesień: zapisałam się do Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Zaczęłam pisać na portalu Oszukana.pl. Któregoś dnia napisałam coś w rodzaju listu pożegnalnego. "Do zobaczenia w piekle" czy coś takiego. W domu miałam przygotowany cały zestaw: strzykawka, adrenalina, lekarstwa. Rano poszłam do pracy. Gdy wracałam do domu, przed klatką zatrzymał mnie policjant. "Czy pani Maria...?". Tak - odpowiedziałam. Weszliśmy razem do domu, a tam zimno. Patrzę - szyba od drzwi balkonowych wywalona. Strażacy wchodzili przez balkon. Ktoś przeczytał mój list na forum, rozpoznał mnie i zaalarmował policję. Do dziś nie wiem kto. Ten człowiek uratował mi życie. Czy to był Bóg? A może szatan?

Policjant zapytał, czy chciałam popełnić samobójstwo. Powiedziałam prawdę, że tak. Przyjechała karetka pogotowia. Odmówiłam zgody na przewiezienie do szpitala psychiatrycznego. Ściągnęli mojego brata, który mnie zabrał do siebie. Nie bardzo mnie to wtedy obchodziło, co się ze mną dzieje.

Październik: złożyłam zawiadomienie do prokuratury. Wyłudzoną kwotę oszacowałam na 150 tys. zł.
Podjęłam pracę w pralni - miesięcznie zarabiam 450 zł. Dwa razy w tygodniu pracuję jako psycholog - dostaję za to ok. 800-1000 zł. Hipoteka mieszkania jest obciążona na 130 tys. zł. Niespłacone raty plus odsetki wynoszą już ponad 10 tys., pozostało do spłacenia jeszcze 121 tys. zł. Miesięczna rata wynosi 1323 zł. Oprócz tego mam 6 kredytów gotówkowych. Spłacam po kilkadziesiąt złotych miesięcznie.

Czytaj także: Apostazja, czyli na czym polega rozwód z Kościołem
Zaraz przyjdzie pan Darek. Były policjant, pracuje teraz w jednej z firm pożyczkowych. Przyjdzie po 100 zł. Mówił, że mógłby mi zabrać telewizor, ale tego nie zrobi. Jest bardzo sympatyczny.
Terapeuta mi mówi, że muszę walczyć.

Po 9 dniach odmówiono wszczęcia śledztwa - nie dopatrzono się przestępstwa. Maria złożyła do sądu zażalenie na to postanowienie prokuratury. Sąd nakazał prokuratorowi rozpoczęcie śledztwa. Po kolejnych dwóch miesiącach postępowanie zostało rozpoczęte po raz drugi. Minęło kolejne pół roku - i we wrześniu 2011 roku śledztwo zostało zawieszone. Powodem był brak możliwości ustalenia miejsca pobytu świadka - czyli Łukasza R. (w rzeczywistości: Marka P.), bo taki status ma ten mężczyzna.

Maria na własną rękę ustaliła, że przebywa on w areszcie śledczym w Bielsku-Białej. Odsiaduje wyroki za wcześniejsze przestępstwa.

O swoich ustaleniach poinformowała prokuratora.
Przed trzema miesiącami prokuratorzy z Trójmiasta poprosili prokuratorów z Bielska-Białej o przesłuchanie mężczyzny.
To ostatnia wiadomość w tej sprawie, jaka dotarła do Marii.
Od pierwszych zeznań na policji minęło 16 miesięcy, śledczy wciąż nie przesłuchali Łukasza R. (Marka P.).

Czytaj także: Kto palił w Polsce heretyków na stosie?

Pytam, co to znaczy, że jest satanistką.
- Co mi nakazuje moja religia? Nie krzywdzić ludzi i zwierząt bez powodu, upominać, gdy ktoś chce mnie skrzywdzić. Zanim dokonam na kimś zemsty, muszę tę osobę upomnieć. Ale jeśli nie przyniesie to poprawy, mam przyzwolenie na zniszczenie tego, który mnie skrzywdził.
- A uśmiercanie gołąbków, profanacja grobów?
- Śmieszne to jest. To robią gówniarze, nie mam z nimi nic wspólnego.
- Czym różni się satanista od chrześcijanina?
- Są dwie różnice. Pierwsza jest taka, że my możemy, a nawet musimy się mścić. Druga zaś jest taka, że my nie prosimy, nie błagamy szatana, tak jak chrześcijanie proszą Boga. My od szatana żądamy. Mamy do tego prawo.
- Żąda pani?
- Tak. Pierwszy raz w życiu mogę czegoś od kogoś żądać.
- Szatan spełnia pani żądania?
- Tak. Na razie poza jednym.
- Jakim?
- Żądam zemsty.
Maria powtarza, że jeśli nie uda jej się doprowadzić Łukasza R. (Marka P.) przed sąd, zabije go. Zrobi to tak, żeby nie było śladów. Nie chce przez niego zgnić w więzieniu.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki