Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramatyczna sytuacja malarki z polskim dowodem, która pozostawiła spalony dom w Doniecku na Ukrainie

Redakcja
Przemyslaw Swiderski
Kiedy przed 11 laty polski konsul wręczał w Doniecku malarce Walentynie Gulewycz Kartę Polaka, usłyszała, że Polska jest drugą ojczyzną, która nigdy jej nie zostawi. Sprawdziło się tylko częściowo. Dziś artystka, która musiała uciekać z ogarniętego wojną Doniecka ma polski paszport, 120 złotych ukraińskiej emerytury i jest praktycznie bezdomna.

Rozkłada niewielkie krzesełko pod murem kościoła świętego Jerzego na Bohaterów Monte Cassino w Sopocie. Rozwiesza karykatury i obrazy. Z kartek patrzą twarze znanych aktorów i muzyków, na pastelowych obrazach anioły, ptaki, syreny i Sopot. Tłum turystów mija Walentynę, czasem ktoś stanie, popatrzy, spyta o cenę portretu.

- W ubiegłych latach zainteresowanie było większe - mówi śpiewnie, wtrącając ukraińskie słowa Walentyna Gulewycz. Malarka, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych we Lwowie. Kiedyś projektantka, autorka wielkich sakralnych fresków, wystawiająca prace w polskich i zagranicznych galeriach. Dziś osoba praktycznie bezdomna, mieszkająca kątem u znajomych, żyjąca ze 120 złotych ukraińskiej emerytury i z tego, co latem zarobi na „Monciaku”.

Adres z Polski

Donieck, przełom lat 60. i 70. XX wieku. Wala ma 12, może 13 lat. Jedynaczka, tata pracuje w fabryce, mama wykłada literaturę.

Do rodziców przychodzi Władysław, zwany przez Walę dziadkiem. Prawdziwy polski dziadek, Antoni, ten, który opuścił Wilno z miłości do babci Katarzyny, dawno już nie żyje. Dziadek Władek jest krewnym ojca. Opowiada o Polsce i o swojej siostrze, Apolinarii Łozowskiej, mieszkającej w dalekim Sopocie. Zapisuje adres siostry, zostawia Walentynie.

Kilkadziesiąt lat później Walentyna pisze list do Apolinarii. Nie dostaje odpowiedzi.

- Już na miejscu poszłam pod ten adres - wspomina artystka. - Od sąsiadki usłyszałam, że Apolinaria zmarła w latach 80. XX wieku. Znalazłam nawet jej grób na sopockim cmentarzu. Położyłam kartkę z moim telefonem pod znicz na nagrobku.

Udało się nawiązać także kontakt z wnukiem siostry Władysława. Mieszka w Warszawie. Spotkali się ze dwa razy. To wszystko.

Artyści z Bulwaru Puszkina

Rodzice cieszyli się, gdy Wala dostała się na ASP we Lwowie. Lwów tak bardzo różnił się od przemysłowego Doniecka. Atmosferą, ludźmi.

Wyszła za mąż, urodziła syna Andrzeja, wróciła do rodzinnego miasta. Trwał jeszcze Związek Radziecki, musiała iść do pracy w fabryce, gdzie została zatrudniona jako plastyk-projektant. Potem zarządzała klubem młodzieżowym, uczyła rysunku, aż wreszcie zajęła się malowaniem ikon i wielkich fresków sakralnych w cerkwi greckokatolickiej. Jej obrazy zaczęły trafiać na wystawy.

Rodzice zmarli, o mężu mówi tylko tyle, że się rozwiedli. Zawsze radziła sobie sama. Przed wojną - nie wojną utrzymywała się z malarstwa.

- Na Bulwarze Puszkina w Doniecku podobnie, jak w Sopocie, wystawiali artyści - mówi. - Tylko że tam było nas z pięćdziesięcioro. Malowaliśmy portrety, zapraszano nas na wesela i duże imprezy, gdzie goście zamawiali karykatury. Zainteresowanie było duże.

Pozbierała dokumenty po przodkach, wystąpiła o Kartę Polaka potwierdzającą przynależność do narodu polskiego. Karta nie oznaczała otrzymania obywatelstwa, ani przyznania prawa pobytu w kraju przodków, ale dawała coś ważniejszego - poczucie tożsamości. Była też ważna dla syna. Andrzej, który skończył religioznawstwo na Uniwersytecie Donieckim, postanowił studiować teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. - Chciał być zakonnikiem - opowiada matka. - Na przeszkodzie stanęła wojna.

Wojna nienazwana wojną

Z sąsiadką czekały na przystanku, gdy nagle niebo zasłoniły ciemne chmury. Poczuły woń dymu, usłyszały strzały.

Ulicą przejechał samochód z odkrytą plandeką. W środku siedzieli zamaskowani mężczyźni. Przechodnie w panice kryli się w domach. Potem zamaskowani zajęli doniecki magistrat. 7 kwietnia 2014 r. separatyści ogłosili powstanie Donieckiej Republiki Ludowej.

- Trzy miesiące siedzieli w budynku urzędu - wzdycha Walentyna. - Nic nie robili. Grali w karty. Inteligencja doniecka pisała do Kijowa, by coś z tym zrobiono. Ale nikt nie zatrzymywał żołnierzy, którzy szli z Rosji, Sławiańska, Kramatorska. Potem rozpoczęły się zaciekłe walki o lotnisko. I wówczas od razu przypomniałam sobie opowieści mamy o II wojnie światowej.

Z ulic znikały flagi ukraińskie, zastępowano je rosyjskimi. Nagle okazało się, że niebezpiecznie jest publicznie mówić po ukraińsku. Kogoś pobito, kogoś poszarpano, ktoś zniknął.

- Wcześniej miało się znajomych, sąsiadów - mówi Wala. - Nagle okazało się, że zaczynają dzielić się na przyjaciół i na wrogów. Nie wiadomo było, kto jest kto. Nawet akcent był powodem do agresji. Ludzie bali się usta na ulicy otworzyć. Wiele osób z mniej ważnych powodów pozabijano. Żyliśmy w stanie wojny, której nikt nie nazywał wojną.

Najbardziej bała się o syna.

W lipcu 2014 roku zapadła decyzja o przyjeździe do Polski.

Przecież nie na zawsze

Wysiadła na stacji w Sopocie. Mieście znanym z opowieści dziadka Władysława. Miała przy sobie niewiele rzeczy. Kartkę z nieaktualnym adresem Apolinarii Łozowskiej, trochę ubrań i Lusię, pięcioletniego yorka. Zaczęła szukać kąta na wynajem.

- Wszystko zostawiłam w swoim mieszkaniu, bo chciałam przecież tam wrócić, gdy sytuacja się unormuje - opowiada Walentyna. - Człowiek, który zbliża się do sześćdziesiątki nie myśli, że przyjdzie mu szukać miejsca do życia w innym mieście, kraju. Mieszkania w Doniecku nie sprzedawałam, bo kto miałby je kupić? Jeszcze przed bombardowaniami wielu opuściło miasto, które potem zostało w połowie zburzone. Syn zamierzał pojechać tam jeszcze raz, by zabrać zdjęcia, pamiątki. Nie udało się. Na szczęście po mnie z Doniecka wyjeżdżali znajomi, poprosiłam, by zabrali co ważniejsze rzeczy. Dzięki temu mogę dziś spojrzeć na twarze nieżyjących bliskich, na świat, którego nie ma.

Jej dom został później zbombardowany i częściowo spalony. Ale gdyby nawet mieszkanie ocalało, nie miałaby szans na powrót.

W reportażu „Donbas. Życie na cmentarzu” Rusłana Szoszyna, zamieszczonym w „Rzeczpospolitej” z maja tego roku czytamy o codzienności Doniecka A.D. 2019. O zdjęciach zaginionych, oblepiających tablice ogłoszeń. O patrolach uzbrojonych i nietrzeźwych żołnierzy na ulicach. „Z tego miasta można wyjechać, ale nie będzie już gdzie wracać - pisze Szoszyn. - Jeżeli właściciele opuszczają mieszkanie na dłużej niż miesiąc, nieruchomość jest im odbierana i przekazywana innym. To nie jest scenariusz filmu fabularnego, to Donieck w 2019 roku”.

Obywatel drugiej kategorii

Jest jeszcze jeden powód, zamykający Walentynie drogę do ponownego zamieszkania na Ukrainie.

- Wystąpiłam o polskie obywatelstwo - mówi malarka. - Z trudem, bo przecież nie miałam dostępu do wielu dokumentów, pozostawionych w Doniecku, zgromadziłam wszystkie potrzebne papiery. Kiedy wreszcie otrzymałam obywatelstwo kraju, skąd pochodzili moi przodkowie, byłam bardzo szczęśliwa... Okazało się jednak, że zamyka mi to drogę do powrotu na dłużej tam, gdzie się urodziłam. Prawo Ukrainy nie dopuszcza podwójnego obywatelstwa. Mogłabym jechać najwyżej na trzy miesiące.

Jedyną rzeczą, która łączy ją z Ukrainą, jest emerytura. Po ukończeniu 60 lat Walentyna dostaje co miesiąc 120 złotych.

- Za te pieniądze nikt w Polsce nie przeżyje - mówi Zenon Miluski, sopocki muzyk, który przed laty akompaniował m.in. Irenie Jarockiej, a teraz współpracuje z zespołem Klenczon Projekt.

- Walentynę zobaczyłem pierwszy raz przed kilkoma laty na sopockim deptaku, gdzie sprzedawała swoje obrazy. Od tej pory bardzo jej kibicuję. Wiem, jak to jest, gdy człowiek z dnia na dzień jest rzucony z dala od swojego domu, gdy trzeba wszystko zostawić. Podobne doświadczenie przeżyłem w latach 70. w Niemczech. Tam jednak niemieckie państwo wyciągnęło do mnie rękę. Państwo polskie przyjęło Walentynę, która uciekła z kraju ogarniętego wojną, dało jej dowód, następnie odwróciło się do niej plecami, mówiąc: rób co chcesz. A ona ma tu tylko syna, który też próbuje odnaleźć się w innej rzeczywistości. W końcu ubiegłego roku, kiedy przeżywał kryzys małżeński, krótko matka nawet z nim mieszkała w wynajmowanym lokalu w Sopocie. Teraz, kiedy kryzys zażegnano i syn wrócił do żony, Wala jest praktycznie bezdomna, bo nie stać jej na wynajmowanie mieszkania za 1,5 tysiąca złotych. I nie ma żadnego fundamentu, na którym mogłaby budować przyszłość. Zresztą jak mając 60 lat budować wszystko od nowa?

Zagubienie

Radzi sobie, jak może. Skrzętnie składa każdy grosz zarobiony latem, by przetrwać zimę.

Polscy znajomi postanowili pomóc Walentynie. Piszą listy do sopockiego magistratu, apelują o przyznanie lokalu socjalnego. Odpowiedź z 6 kwietnia 2018 r. podpisana przez wiceprezydenta Marcina Skwierawskiego: Walentyna nie spełnia kryteriów zawartych w uchwale Rady Miasta Sopotu.

Odpowiedź z 25 października 2018 r.: Walentynie nie należą się przywileje, jakie mają repatrianci, bo nie przybyła do Polski na podstawie wizy krajowej, wydanej w celu repatriacji. Zresztą Ukraina nie znajduje się na liście dziesięciu państw (tym m.in. Azerbejdżanu, Armenii, Kazachstanu, Turkiestanu, Uzbiekistanu) objętych przesiedlaniem do kraju rodaków.

W piśmie czytamy też, że w związku z tym, że Walentyna opuściła Donieck już w lipcu 2014 roku, nie znalazła się także wśród ewakuowanych pół roku później z powodu działań wojennych osób polskiego pochodzenia, zamieszkujących obwód ługański i doniecki. A jednej z takich rodzin - podkreśla wiceprezydent - Sopot zapewnił mieszkanie.

Odpowiedź z lutego 2019 r. odnosi się do czasu, gdy przez kilka miesięcy mieszkała z synem w wynajmowanym przez niego 37-metrowym mieszkaniu. Uznano, że lokal ów zaspokaja jej potrzeby mieszkaniowe.

Odpowiedź z marca tego roku: gmina nadal nie może udzielić pomocy mieszkaniowej.

- W Sopocie od wielu lat pomagamy uchodźcom i repatriantom - mówi Marek Niziołek z Biura Promocji i Komunikacji Społecznej sopockiego magistratu. - Pani Walentyna Gulewycz ma obywatelstwo polskie. Nie ma i nie starała się - według naszej wiedzy - o status uchodźcy, ani też o objęcie jakąkolwiek formą ochrony międzynarodowej. Ubiegając się o mieszkanie w Sopocie, nie spełniała zaś warunków formalnych. Dotychczas składane przez nią wnioski były niekompletne. W pismach zwrotnych pani Walentyna proszona o uzupełnienie braków, nie uzupełniała ich (np. pismo wysłane do p. Walentyny z UM Sopotu 20.09.2018 r., decyzja podtrzymana 25.10. 2018 r. wobec niespełnienia prośby o uzupełnienie braków). Obecnie może się ubiegać o przydział lokalu, ale warunkiem jest złożenie pełnej, wymaganej dokumentacji i - rzecz jasna - spełnienie wymaganych kryteriów. Według nowej uchwały, z marca 2019 r. musiałaby udokumentować co najmniej 5 lat zamieszkiwania i płacenia podatków w Sopocie.

Dlaczego nie do Kartuz?

Na to Walentyna nie ma jednak szans.

- Jeden z urzędników samorządowych zapytał, dlaczego szukam pomocy w Sopocie, a nie chociażby w Kartuzach - mówi Walentyna. - Odparłam, że w Sopocie, jako malarka, mogę zarobić na życie.

I zarabia, jak umie. Maluje. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków. Miała trzy wystawy w Sopotece, ilustrowała książkę „Mały wielki przyjaciel”, malowała obrazy dla gdyńskich salezjanów. Niedawno pojawiła się oferta prowadzenia zajęć plastycznych w jednym z gdańskich osiedlowych domów kultury.

Tylko nie ma gdzie mieszkać. Kątem bytuje kolejno u znajomych.

- To dobry, życzliwy człowiek, który znalazł się w tragicznej sytuacji - mówi pani Hala, jedna z osób pomagających Walentynie. - Trudno wyobrazić sobie, że nagle trzeba wszystko, co związane jest z kilkudziesięcioletnim życiem zostawić i odnaleźć się w całkiem nowej rzeczywistości.

- Każdy powinien mieć miejsce na ziemi - twierdzi Zenon Miluski. - Nie ma nic ważniejszego, co dałoby człowiekowi poczucie pewności. I proszę napisać, że w czasach, gdy zewsząd dochodzą wieści o ogromnych wydatkach na różnego rodzaju imprezy, loty polityków i ich rodzin rządowymi samolotami i o podobnych przejawach rozrzutności, takie potraktowanie Walentyny to wstyd. Dla miasta i dla Polski.

Przegląd najważniejszych wydarzeń ostatnich dni:

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki