Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Jerzy Zadrożny: Nie mają czym leczyć pacjentów

rozm. Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Piotr Manasterski
Z dr. Jerzym Zadrożnym, wiceprzewodniczącym Regionu Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, rozmawia Jolanta Gromadzka-Anzelewicz.

To sprawa głośna już w całym kraju: 140 lekarzy z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie złożyło wypowiedzenia z pracy. Nie żądają wyższych płac. Skąd więc ten desperacki ruch?
Lekarze z Częstochowy twierdzą, że nie są w stanie dalej leczyć pacjentów bez sprzętu lub na sprzęcie medycznym niespełniającym norm bezpieczeństwa. Nie mogą leczyć chorych, nie mając leków i sprzętu jednorazowego. Nie godzą się też na dalsze ograniczanie badań diagnostycznych i laboratoryjnych.

Czy tak źle jest tylko w Częstochowie?
Podobnie jest niemal w każdym szpitalu, w Szczecinie, Będzinie, Opolu i na całym Pomorzu. Teoretycznie lekarze mają pełne możliwości diagnostyczne i terapeutyczne, w praktyce te ograniczenia są na każdym kroku, bo ochroną zdrowia rządzi dziś tylko pieniądz.

Jak to rozumieć?
Lekarz w szpitalu może zlecić choremu wiele badań, ale oddział, na którym pracuje, ma do dyspozycji określoną pulę pieniędzy. Jeśli wyda ich zbyt dużo na jednego pacjenta, to na innych mu już nie wystarczy. Ordynator będzie miał do tego lekarza pretensje, że zadłuża oddział. I to właśnie w dramatyczny sposób ogranicza możliwości lekarza.

Dlaczego tak się dzieje?

Nie jest temu winien ani dyrektor szpitala, ani jego właściciel, np. Urząd Marszałkowski. To wina systemu, który wprowadzono odgórnie, w którym jest coś zupełnie nieznanego w historii całej cywilizacji od czasów, gdy Fenicjanie wymyślili pieniądze. To coś to fakt, że NFZ sam wymyśla procedury, wycenia je i płaci za nie, czyli ten, co płaci, sam decyduje, ile płaci. To jest absolutnie nienormalne. Wyobraźmy sobie jakąś firmę, np. Apple - wzorowo zarządzaną, oferującą wysokiej jakości produkt. Zmienimy w niej tylko jedną rzecz - od dziś o cenie jej produktów będą decydować ci, co jej produkty kupują. Jak długo taka firma przetrwa? A taka właśnie sytuacja jest dziś w szpitalach. Dyrektor szpitala, który jest swego rodzaju przedsiębiorstwem, nie ma żadnego wpływu na jego przychód.

Cały artykuł można przeczytać w papierowym wydaniu "Dziennika Bałtyckiego".

Chyba że zlikwiduje nierentowne oddziały, a rozwinie te, za które NFZ najlepiej płaci.
Urząd Marszałkowski tego nie zrobi, bo musiałby zlikwidować połowę szpitalnych oddziałów. Jeśli przekształci go w spółkę prawa handlowego, to jej prezes będzie musiał to zrobić, bo zacznie obowiązywać go kodeks handlowy. A za działanie na niekorzyść spółki grożą mu określone sankcje. Ależ to lekarski związek opowiadał się za komercjalizacją szpitali.
W 2006 roku, w czasie największych strajków w służbie zdrowia, jeden z czterech postulatów mówił, że szpitale powinny funkcjonować na podstawie kodeksu handlowego, ale w normalnych warunkach, a nie w sytuacji, gdy NFZ jest monopolistą i dyktuje wszystkim szpitalom warunki finansowe.

A kto powinien je dyktować?
Pacjent, bo to jest jego zdrowie i jego pieniądze.

Jak miałby to robić?
Bardzo prosto. Powinien mieć wybór i móc pójść do jednego, drugiego, trzeciego funduszu. Spójrzmy, jak jest u naszych sąsiadów. W Czechach jest siedem kas chorych, na Słowacji sześć. Na Litwie sześć lub siedem. W Polsce pacjent skazany jest tylko na NFZ. Stawiany jest więc na baczność i nie ma nic do powiedzenia. Ten monopol w stosunku do pacjenta działa też morderczo na szpitale, bo dyrektor nie ma nic do powiedzenia. I druga rzecz - nikt nie wie, ile co kosztuje w polskiej służbie zdrowia.

Ależ z tego, co wiem, szpitale pieczołowicie liczą koszty.

Szpitale prowadzą realną gospodarkę. Mają przychód, płacą za leki, ogrzewanie itd. Powyżej szpitala, czyli na szczeblu NFZ i Ministerstwa Zdrowia, zaczyna się kreatywna księgowość. Wyceny procedur brane są z sufitu, przez kogo - konkretnie nie wiadomo. Z tego powodu część procedur jest wyceniona zbyt wysoko, a część niedoszacowana. W takiej sytuacji ten dyrektor szpitala w Częstochowie, który nie ma wpływu ani na jego przychód, ani na cenę tego, co wykonują jego lekarze, może go tylko "restrukturyzować" - zwalnia personel, tnie koszty.

Jak lekarze na to reagują?

Jedni, jak w Częstochowie, buntują się, inni się przystosowują, jeszcze inni uciekają do prywatnego sektora.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki