Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Janusz Sibora: W dyplomacji mówi się, że trzeba mieć krótką pamięć

Dariusz Szreter
Minister Macierewicz dał Rosji pretekst do przerzucenia na nas odpowiedzialności za pogorszenie wzajemnych stosunków
Minister Macierewicz dał Rosji pretekst do przerzucenia na nas odpowiedzialności za pogorszenie wzajemnych stosunków Paweł Relikowski
Jak na ciężar zarzutów niepopartych dowodami, to reakcję Rosjan na wypowiedź min. Macierewicza można uznać za powściągliwą - uważa dr Janusz Sibora, specjalista od dyplomacji.

Jeden niespełna półgodzinny wykład Antoniego Macierewicza wedle niektórych komentatorów wywołał dyplomatyczną wojnę polskiego rządu jednocześnie z Rosją i USA.
Była to sesja naukowa poświęcona konfliktom zbrojnym i terroryzmowi. Natomiast wystąpienie pana ministra miało charakter publicystyczny. Pamiętajmy jednak, że to mówi minister obrony narodowej, posiadający umocowanie konstytucyjne, i powinien w związku z tym brać odpowiedzialność za wypowiadane słowa. Stąd dalsza sekwencja wydarzeń: cytowanie tej wypowiedzi przez Reutersa w depeszy sygnowanej jako „pilna” i lawinowe komentarze strony rosyjskiej.

W tym jeden z Kremla.

Tak, ale ten był najbardziej zdawkowy. Ważniejszy jest komunikat rosyjskiego MSZ, który był bardziej obszerny i wymaga poważnej analizy. Najpierw jednak chciałbym jeszcze powiedzieć słowo o samym wykładzie ministra Macierewicza. To była blisko półgodzinna, pogłębiona analiza kilku spraw: zmian struktury społecznej w Polsce, przebudowy mapy politycznej Europy w ostatnim ćwierćwieczu, analiza pojęcia „bliskiej zagranicy” od Odry do Kaukazu, analiza polityki Putina w ogóle, z tezą, że próbuje on ponad głowami państw małych i średnich zbudować nowy koncert mocarstw. Wszyscy skupili się na tym, co było puentą tego wykładu, czyli na tych zdaniach o państwowym terroryzmie i o tym, że Rosja prowadzi całą serię działań wojenno-terrorystycznych, których wstępem była Gruzja. I przy tej okazji padło zdanie, na które ja chciałbym zwrócić szczególną uwagę. Chodziło w nim o to, że na tle tego ciągu „nie ma wątpliwości, że to, co się stało nad Smoleńskiem, miało na celu pozbawienie Polski przywództwa, które prowadziło nasz naród do niepodległości”. W tym zdaniu pan minister postawił kropkę nad i. On wie, nie stawia znaku zapytania.

Jednoznacznie wskazuje winnych, dodając, że było to działanie celowe, a więc zamierzone.
A reakcja Moskwy, jeśli ją przeanalizować, była relatywnie łagodna. Rosjanie mówią, że jest to „szereg wypowiedzi rusofobicznych znajdujących się na granicy absurdu”. Moim zdaniem, jak na ciężar zarzutów niepopartych dowodami to powściągliwa reakcja. A któryś z polityków PO, zdaje się, że Sławomir Neumann, powiedział, że niestety, ale musimy się zgodzić z Rosją.

Spokojny ton rosyjskich komunikatów mnie nie uspokaja. Pamiętam, jak dwa lata temu, kiedy Rosjanie zajmowali Krym i cały świat nie miał wątpliwości, kto tu jest agresorem, minister Ławrow z miną pokerzysty wmawiał wszystkim, że czarne jest białe i na odwrót.
Ale gdyby dopowiedzieć, czego Rosjanie uniknęli i czego nie chcieli w komunikacie eksploatować, referując tę wypowiedź, stosunkowo łagodnie skomentowali wątek smoleński, natomiast skupili się na formule współpracy, na tym, co nas dalej czeka. Powiedzieli, że te stosunki i tak są już bardzo pragmatyczne...

Pragmatyczne? To chyba dobrze?
Nie w języku dyplomacji. Tam stopniowanie wygląda tak: stosunki przyjacielskie, serdeczne, poprawne, a pragmatyczne to już niemal najniższy poziom. Czyli te zapowiedzi poprawy, płynące wcześniej z Warszawy, są chyba przedwczesne. Cała ta mapa drogowa poprawy stosunków polsko-rosyjskich, która była przygotowywana podczas konferencji w Łazienkach kilka lat temu, nie powiodła się.

To nie nasza wina, że Rosja łamie prawo międzynarodowe poprzez aneksję Krymu i zaangażowanie na Ukrainie.
Tu dotykamy refleksji ogólnej - jak się robi dyplomację. Oczywiście nikt na świecie nie miał wątpliwości jak - z punktu widzenia prawa międzynarodowego - określić aneksję Krymu, ani że prawo międzynarodowe zostało tam naruszone, a Rosja jest agresorem. O tym właśnie otwartym tekstem mówił Barack Obama, podczas dorocznej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Wymienił tam Rosję wprost, z nazwy. A prezydent Duda powiedział tylko ogólnie, że doszło do agresji, ale nie powiedział, czyjej. Czyli okazaliśmy się bardziej powściągliwi, wycofani, żeby nie powiedzieć - tchórzliwi. Przykład drugi: Nie tak dawno odbyła się konferencja do spraw bezpieczeństwa w Monachium. Tam miało miejsce słynne wystąpienie premiera Rosji, który mówi o możliwym powrocie zimnej wojny. I co mieliśmy? Nerwową reakcję prezydenta Dudy, który niepotrzebnie ciągnął ten wątek na konferencji prasowej. Tymczasem wiadomo, że to wystąpienie Miedwiediewa miało być swoistym szantażem w stosunku do Europy Zachodniej i USA. Rasowi dyplomanci mówili: nie histeryzujmy. Niemiecki minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier, chłodząc gorące głowy, zauważył, że „zimna wojna” to pojęcie z języka XX wieku, a my żyjemy już w innych czasach. Podobnie uczynił gospodarz konferencji, wytrawny dyplomata Wolfgang Ischinger.

Czyli teraz wojny mogą być już tylko gorące?
Czyli teraz stare pojęcia znaczą już coś innego niż kiedyś. Tymczasem politycy tacy jak Macierewicz posługują się wciąż pojęciami z XX, a nawet XIX wieku. Proszę posłuchać uważnie tego jego wykładu. Było tam o Engelsie, Leninie, anarchistach. Tymczasem nawet takie pojęcie jak „bliska zagranica” w dobie globalizacji, w czasach gdy armia USA co najmniej od dekady ma na stanie więcej komputerów niż karabinów, znaczy coś innego niż jeszcze w 1989 roku. Cała ta nasza koncepcja, by przekonać NATO do utworzenia baz w Polsce, zachwiała się w związku z rozróżnieniem na bazy stałe i trwałe. Trwałe to takie jak niegdyś Rammstein w Niemczech. Ale to przeszłość. Technika prowadzenia wojny zmieniła się tak, że nie wymaga już budowania takiej infrastruktury. Prezydent Duda to dostrzegł i już w Monachium zmodyfikował swoje wypowiedzi, mówiąc, że w sumie starczą nam bazy stałe, czyli de facto rotacyjne.

A co z tego wynika dla dyplomacji?
Jeśli będziemy operować językiem dyplomacji, który nie szuka koncyliacyjnego rozwiązywania sporu, tylko będziemy w pojedynkę iść na wojnę z Rosją, to nie najlepiej to dla nas wróży. Nie zapominajmy, że tego samego dnia, kiedy polski minister obrony składał tak jednoznaczne oświadczenia, amerykański sekretarz Kerry długo rozmawiał z ministrem Ławrowem. Ten stopień globalizacji wymaga działania na wielu poziomach jednocześnie. Tym się to różni od dyplomacji sprzed stu lat, kiedy ludzkość „wśliznęła się” niechcący w I wojnę światową. Nie miało być wojny, kryzys lipcowy 1914 i błędy dyplomatów doprowadziły do potężnego konfliktu. Może szkoda, że minister Macierewicz nie pojechał do Monachium. To jego wystąpienie było trochę jakby adresowane na tę konferencję i może tam byłoby lepiej odebrane i lepiej zrozumiane jako polemika z premierem Rosji. Natomiast tutaj te sformułowania były na tyle nieporadne, że wywołały reakcję, która była Rosji na rękę. Bo teraz przerzuci ona odpowiedzialność za pogorszenie stosunków na nas.

Czy te stosunki mogą się jeszcze pogorszyć?
W dyplomacji mówi się, że trzeba mieć krótką pamięć. Inaczej byśmy nic nie zdziałali. Nagle o wszystkim zapominamy i siadamy do stołu rozmów. Bywają takie nagłe zwroty, gdy okazuje się, że USA jednak mogą rozmawiać z Kubą, a papież Franciszek spotyka się z patriarchą Cyrylem. Życzyłbym sobie, żeby taki nagły zwrot w polityce polsko-rosyjskiej nastąpił, ale...

Nie ma na to szans?
Jest taki cytat z Norwida, który koniecznie chciałbym przytoczyć w tej rozmowie: „Granicząc z Rosją, trzeba mieć w niej swoją partię”. Obawiam się, że my od dawna żadnej swojej partii w Rosji nie mamy.

Wracając do toruńskiego wykładu - myśli Pan, że to była jakaś celowa gra ministra Macierewicza, czy po prostu nie przewidział, że to, co tam powie, „pójdzie w świat”?
Wydaje mi się, znając temperament i osobowość ministra Macierewicza, że o tym nie myślał. Zapomniał, że jest ministrem konstytucyjnym, i to jednym z najważniejszych. On jest bardzo impulsywny, potrafi się zapomnieć. Wyszedł z niego pełnokrwisty polityk. Mało tego, wszedł przy okazji na pole ministra Waszczykowskiego, który - nawiasem mówiąc - też był obecny na tej konferencji w Toruniu, ale potem unikał komentarza do wypowiedzi Macierewicza. Może to świadczyć o tym, że minister Waszczykowski nie ma zbyt mocnej pozycji w PiS.

Był jeszcze wątek amerykański w wykładzie ministra Macierewicza.

To było nieeleganckie i niepotrzebne. Nie można obrażać kraju, mówiąc w ten sposób, że my tworzyliśmy pierwsze regulacje demokratyczne w XIII wieku, a wy dopiero 200 lat temu. Co zresztą jest nieprawdą. Uniwersytet harwardzki powstał przecież w roku 1637, w oparciu o wzory Oxford i Cambridge, tak więc prawników amerykańskich kształcono w oparciu o cały dorobek prawa brytyjskiego. Przypuszczam, że ta wypowiedź była reakcją na spotkanie, które na ulicy Nowogrodzkiej miał prezes Kaczyński z ambasadorem amerykańskim, a które przebiegało w lodowatej atmosferze. Był też list trzech senatorów, co również wywołało niezadowolenie prezesa.

Teraz mówi się, że 31 marca, podczas szczytu w Waszyngtonie, Barack Obama może nie znaleźć czasu na spotkanie z polskim prezydentem. Właściwie to już chyba przesądzone, skoro poszedł komunikat, że strona polska o takie spotkanie nie zabiega.

W ubiegłym roku Andrzej Duda niespodziewanie otrzymał miejsce obok Obamy przy stole. Amerykanie chcieli dowartościować młodego polskiego prezydenta. Złamano przy tym zasady protokołu dyplomatycznego. Tamta okazja nie została jednak wykorzystana, a sytuacja ulega odwróceniu. Nie lekceważyłbym doniesień „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Ta gazeta jest świetnie poinformowana i reprezentuje nie tylko opinie niemieckich elit dyplomatyczno-polityczno-naukowych, ale także światowych. Emerytowani dyplomaci amerykańscy i niemieccy spotykają się często. Dla przykładu powiem, że były ambasador USA w Berlinie John Kornblum jest nadal nader aktywny. To tymi kanałami przekazuje się takie informacje. Sugestia, że szczyt NATO może się nie odbyć w Polsce, to nie jest tylko sygnał ostrzegawczy. Coś jest na rzeczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki