Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Janusz Sibora: Czuję niedosyt, jeśli chodzi o Pierwszą Damę

Rozmawiała Ryszarda Wojciechowska
Grzegorz Jakubowski
Można odnieść wrażenie, że Pierwsza Dama żyje w wieży z kości słoniowej - mówi znawca protokołu dyplomatycznego dr Janusz Sibora. Rozmawia z nim Ryszarda Wojciechowska.

Media pytają, gdzie jest Pierwsza Dama, i przypominają, że Agata Kornhauser-Duda w kampanii wyborczej była widoczna, a teraz chowa się w cień. Słusznie pytają?

Słusznie. Bo chociaż Pierwsza Dama nie jest osobą urzędową, to jednak jest osobą publiczną, która ma ogromny wpływ na kształtowanie wizerunku prezydenta. Rolę First Lady pięknie docenił prezydent Barack Obama. Podczas inauguracji swojej drugiej kadencji powiedział: „Wszyscy mogą kwestionować jakość naszego prezydenta, ale nie jakość naszej Pierwszej Damy”. A nasza Pierwsza Dama jeszcze w kampanii prezydenckiej wypowiedziała znamienne zdanie: „Będziemy starali się zrealizować program prezydenta”. Wtedy to słowo „my” nawet mnie zaniepokoiło. Pomyślałem, że Pierwsza Dama nie powinna wchodzić na polityczne poletko. Bo jej rola jest inna.

Agata Kornhauser-Duda jeszcze coś innego zapowiedziała: „Z całym szacunkiem, panie prezesie, ja się pana nie boję. Jedno jest pewne, że za Andrzejem stoję ja i moja córka. I tego nic nie zmieni”.

To są te dwie, niemal kanoniczne wypowiedzi Pierwszej Damy, które mogły świadczyć o tym, że wybije się na niepodległość. Start był więc niezły. Chociaż ja miałem pewne obawy. Dotyczyły one jej dotychczasowego dorobku społecznego, który był przecież niewielki. Jeśli nie liczyć pracy w szkole. Wiele Pierwszych Dam samodzielnie albo u boku męża realizuje własną aktywność społeczną. Mamy przykład jeszcze z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Prezydentowa Michalina Mościcka przyszła już do pałacu prezydenckiego z bagażem doświadczeń społecznych, które potem kontynuowała. W przypadku obecnej pani prezydentowej takiej aktywności nie widać. Przeważają jedynie recenzje, że godnie się prezentuje.

Za prezencję zbiera wysokie noty. Nazwano ją nawet polską Claire Underwood.

I to mnie irytuje.

Dlaczego?

Dlatego że dzisiaj nie jest sztuką kupić kilka dobrze skrojonych garsonek. Dla mnie dobra prezencja w przypadku Pierwszej Damy to zbyt mało. Bo i tak z perspektywy może się okazać, że kapelusz Pierwszej Damy jest ciężki. Kończy się czas podziwiania kolejnej kreacji, a zaczyna się przyglądanie jej obowiązkom u boku męża. I już można powiedzieć, które funkcje sprawuje, a czego unika.

Czego unika?

Zdecydowanie unika zabierania głosu w sprawach publicznych. Co prawda nigdzie nie jest napisane, że powinna się wypowiadać, ale to zwyczajowy obowiązek Pierwszych Dam XXI wieku. Pamiętajmy, że to pierwszy dom Polski. I że Polki utożsamiają się z Pierwszą Damą. Oczekują, że w sprawach dla nich ważnych usłyszą zdanie prezydentowej. Jeszcze raz wracam do Michaliny Mościckiej, która wyrażała głośno pogląd w sprawach walki z nierządem, alkoholizmem czy z wykorzystywaniem kobiet w pracy. To były kwestie, które podnosiła jeszcze przed prezydenturą męża i nie zrezygnowała z nich. Wystarczy przypomnieć jej udział w przygotowaniu pawilonu kobiet na Powszechną Wystawę Krajową w Poznaniu, w którym prezentowano nowoczesne Polki, robiące karierę w nauce, kulturze. Dwukrotnie podejmowała walkę o listę kobiet do parlamentu. Nie musimy się więc oglądać na Stany Zjednoczone.

Tam tradycja udziału Pierwszych Dam w życiu publicznym jest długa.

Ale tak łatwo nie było. Dla nas to teraz oczywiste, że małżonka prezydenta stoi u jego boku. Ale pierwszą, która sobie wywalczyła miejsce przy mężu podczas inauguracji, była Helen Taft, w roku 1909 roku. Prezydent Taft po zaprzysiężeniu nie wszedł do Białego Domu w towarzystwie byłego prezydenta, jak to było w zwyczaju, tylko towarzyszyła mu już First Lady. A u nas, sto lat później, dyrektor biura prasowego prezydenta jest ustami Pierwszej Damy, mówiąc, że nie zabierze ona głosu w sprawie aborcji.

Wiemy już, że nie wypowie się w tej sprawie.

„Milczenie nie jest naszym językiem” - zatytułowała jeden z rozdziałów swoich pamiętników Hillary Clinton. W ten sposób definiując rolę Pierwszej Damy. Mówi wprost - nie można w pewnych sprawach milczeć. Ten rozdział poświęciła podróży do Indii, Pakistanu i Bangla-deszu, gdzie w odciętej od świata wsi bez elektryczności i bieżącej wody zobaczyła, w jakich warunkach pracują kobiety i dzieci. Jedna z pracownic pytała First Lady, czy ta trzyma w domu bydło. Kobiety mówiły, jak fundamentalistyczni mułłowie straszą je, że jeśli wezmą kredyt, to bank zabierze im dzieci. Wówczas jedna z towarzyszących pierwszej damie dziennikarek powiedziała: „Milczenie nie jest naszym językiem”. Jak znamienne i mocne to słowa. I jak aktualnie brzmią one dzisiaj w Polsce. Nie można chować głowy pod kołdrę, bo kiedyś zapukają do drzwi nowe problemy i Pierwsza Dama będzie musiała się wypowiedzieć. A problem aborcji jest delikatny i trudny.

Nie tylko u nas.

W Stanach Zjednoczonych do czasu, kiedy uchwalono ustawę regulującą sprawę aborcji, czyli do 1973 roku, nie było dyskusji. Tylko panie Jacqueline Kennedy i Bird Johnson nieoficjalnie się wypowiadały. Potem już First Ladies zabierały głos. Większość z reguły tak, jakby można było być trochę w ciąży. Przyjmowały taktykę, że nawet jeśli osobiście były przeciw aborcji, to jednak dawały kobietom prawo wyboru. Tak mówiły, na przykład, Pat Nixon, Betty Ford, Barbara Bush czy walcząca obecnie o nominację Hillary Clinton. W tej kampanii wyborczej temat aborcji pojawił się w spocie reklamowym, zrobionym na zlecenie małżonki kandydata na prezydenta Heidi Cruz. Nie ona wprost, ale lider partii republikańskiej, który wypowiada się w jej imieniu, mówi, że ona chce być Pierwszą Damą zdecydowanie pro life (very first pro-life first lady). I nie będzie robiła uników w stylu jestem za, a nawet przeciw. To chwyt w kampanii reklamowej, który ją odróżnia.

Tymczasem u nas prezydencki rzecznik Marek Magierowski, tłumacząc milczenie w tej sprawie naszej Pierwszej Damy, stwierdził, że przecież mąż kanclerz Angeli Merkel nie zabiera głosu w społecznych sprawach. I nikt się tym nie emocjonuje.

Ta wypowiedź jest jak samobójczy gol. Bo punktem odniesienia w tej sprawie powinna być Pierwsza Dama Niemiec Daniela Schadt, która towarzyszy prezydentowi Joachimowi Gauckowi praktycznie podczas wszystkich wizyt zagranicznych i nie unika zabierania głosu w kwestiach społecznych. Więc porównanie było nietrafione. Chociaż mąż pani kanclerz Merkel spełnia funkcje protokolarne podczas ważnych wizyt zagranicznych. Kiedy do Niemiec przyjechał prezydent Obama, to właśnie pierwszy mąż oprowadzał Michelle Obamę i jej córki po Berlinie. I towarzyszył im podczas pobytu. Nie tak dawno ratował żonę na szczycie G7, na który przyjechały niespodziewanie trzy pierwsze damy. Na szybko zorganizowano dla nich wykład z jego udziałem. Ponieważ zajmuje się on nanotechnologiami, opowiadał więc o czyszczeniu klamek.

W przypadku naszej pani prezydentowej nie chodzi tylko o zabieranie głosu, ale też o puste krzesło na Wawelu podczas obchodów rocznicy tragedii smoleńskiej. To uruchomiło lawinę komentarzy i spekulacji.

Jeśli krzesło stało, to znaczy, że Pierwsza Dama miała wziąć udział w uroczystości. Natomiast jeśli już było wiadomo, że z jakiegoś powodu nie dojedzie, to należało krzesło usunąć. To jest niedopatrzenie protokołu. Puste krzesło wygląda źle i pokazuje, że mamy do czynienia z absencją. A czy to jest choroba, czy choroba dyplomatyczna, tego nie wiemy. Więc spekuluje się. Za chwilę będziemy mieć możliwość sprawdzenia obecności pani prezydentowej w Gnieźnie i Poznaniu podczas obchodów 1050 rocznicy chrztu Polski.

Właśnie przed chwilą pojawiły się zdjęcia pani prezydentowej u boku męża podczas obchodów Dnia Pamięci Ofiar Katynia. Ale przypominam sobie tę dyskusję sprzed kilku miesięcy, czy Pierwsza Dama powinna otrzymywać pensję.

Niektórzy tak się zapędzili w tej dyskusji, że pytali - Pierwsza Dama czy pierwsza niewolnica? Co nie jest pytaniem właściwym. Może rzeczywiście ZUS należałoby uregulować, ale pensja to sprawa honoru. Kiedyś Laura Bush powiedziała, że nie umiałaby pełnić tej honorowej funkcji za pieniądze. I coś w tym jest. Bo przecież Pierwsza Dama ma liczne przywileje, ochronę BOR, własne biuro, fundusz reprezentacyjny. Pamiętajmy, że o sukniach pierwszych dam mówi się, że są to suknie wagi państwowej. Te amerykańskie z balu inaugurującego prezydenturę trafiają do muzeum. Szkoda, że nie wiemy, jak liczne jest biuro naszej pani prezydentowej. Wiemy, że biuro Michelle Obamy liczy od 18 do 22 osób. Można to wyczytać z listy płac Białego Domu. Wiemy też, ile kosztują Amerykanów podróżnicze fanaberie First Lady, jak ta na Hawaje. Kiedy media podały, że wyprawa kosztowała kraj 200 tysięcy dolarów, pojawiły się od razu memy, na których Michelle Obamę wystylizowano na Marię Antoninę. Amerykanie żartują, iż kocha ona ogród Białego Domu, ale w przeciwieństwie do zwykłych śmiertelników - korzysta z istotnej pomocy podatników, którzy pomagają jej w odchwaszczaniu. Z jednej strony jest jedną z nich, ale z drugiej - można jej pogrozić paluszkiem, jeśli coś robi nie tak. Dlatego uważam, że my też powinniśmy wiedzieć, jak funkcjonuje biuro naszej Pierwszej Damy, jaki jest jego koszt i wysokość funduszu reprezentacyjnego.

Na razie wiemy, że pani prezydentowa zamówiła 22 stroje z polskiej firmy Modesta.

Ani dużo, ani mało. Uważam, że tyle, ile trzeba. Widziałem, jak do hotelu zajechały bagaże prezydenta Obamy podczas jego oficjalnej wizyty. Bagaż musiał wypełniać połowę prezydenckiego samolotu. Samych garniturów musiało być ze 30 na ten jeden wyjazd. Ale tak być powinno. Bo niech nagle pojawi się smutna wiadomość i trzeba wystąpić w czarnym garniturze albo niech zacznie padać deszcz i już garnitur jest do wyrzucenia. To jest zupełnie w porządku. A w naszym przypadku, proszę bardzo, ktoś dopuścił do tego, że prezydent Andrzej Duda ślizgał się na oblodzonym chińskim murze. To dla mnie jeszcze większe niedopatrzenie niż opona.

Nie wiemy prawie nic o pani prezydentowej, bo ona nie udziela wywiadów. To też pewien fenomen.

Jeśli się spojrzy na prezydencką stronę w internecie, to widać, że w jej przypadku mamy jedną aktywność na cztery dni. A co jest w przerwie między tymi dniami? Czuję niedosyt. Osobistych działań Pierwszej Damy jest niewiele. I są one raczej o znaczeniu lokalnym. Tu czytanie, tam słuchanie. Nie chodzi o to, żeby kopiowała to, co robi Michelle Obama, która walczy z nadwagą młodych Amerykanów. Co prawda niektórzy kpią, że te kanapki First Lady są zdrowe, ale za to niesmaczne. Ale jednak to poważny program. Jeden z programów żywieniowych, które realizuje Michelle Obama, obejmuje 9 milionów uczniów z 22 tysięcy szkół w 11 stanach. A przecież pamiętamy zaprzysiężenie prezydenta Andrzeja Dudy i ten szmer, kiedy wspomniał, że niektóre dzieci w szkole są bez śniadania.

Może to charytatywne uczenie języka niemieckiego w liceum polonijnym zabiera prezydentowej czas.

To chyba jest raz w tygodniu. Można więc odnieść wrażenie, że Pierwsza Dama wiedzie życie jak w wieży z kości słoniowej. Przecież w jej rolę wpisane jest wszystko… od wdzięku po matczyną pociechę. Proszę zwrócić uwagę, iż lista gości pałacu przypomina deklarację politycznych zobowiązań lenniczych jeszcze z czasu wyborów. Może to właśnie małżonka prezydenta powinna odważnie poszerzyć też listę pałacowych gości i nawiązać dialog ze środowiskami, których się dotychczas nie dostrzega.

To zamknięcie się w skorupie rodzi pewne spekulacje. Nawet poważne tygodniki piszą o chłodzie w prezydenckim małżeństwie.
Uchylę się od komentowania tych spekulacji.

Czy myśli Pan, że Agata Kornhauser-Duda wyjdzie z cienia męża?

Chyba wszyscy byśmy sobie tego życzyli. Ma bardzo duży potencjał. Aż się prosi, żeby z taką znajomością języka niemieckiego stała się, na przykład, nieformalną ambasadorką do poprawienia stosunków polsko-niemieckich. Przypomnę, że dziewięć lat temu Maria Kaczyńska z Ludmiłą Putin przecinały wstęgę podczas otwarcia Domu Polskiego w Petersburgu. Skoro stosunki polsko-rosyjskie są tak złe, to może wyślijmy Pierwszą Damę, która na tym trudnym polu może stanowić przedpole dla zawodowej dyplomacji. Tak się to robi w dyplomacji. Bardzo dobrze, że mamy list naszych pierwszych dam w sprawie aborcji. To dla mnie pewien przełom, pokazujący, że tworzą one własny format, wspólnie stanowią silny głos w opinii publicznej i że ich autorytet się liczy. Wyobrażam sobie, że nasza Pierwsza Dama, wzorem amerykańskich koleżanek, które zorganizowały charytatywny szczyt pierwszych dam Afryki, mogłaby zainicjować i stworzyć w naszym regionie Szczyt Pierwszych Dam, takie Partnerstwo Wschodnie albo uzupełniające prezydencką koncepcję Międzymorze Pierwszych Dam. Mogłaby być tą forpocztą polskiej polityki zagranicznej. Mogłaby, gdyby chciała.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki