Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr hab. Mariusz Czepczyński: Lubimy czasem pobyć w tłumie [ROZMOWA]

rozm. Tomasz Rozwadowski
Dr hab. Mariusz Czepczyński
Dr hab. Mariusz Czepczyński Karolina Misztal
Z geografem kultury dr. hab. Mariuszem Czepczyńskim, profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, rozmawia Tomasz Rozwadowski

Wakacje są pełne różnego rodzaju masowych i plenerowych imprez. Dlaczego tak chętnie bierzemy w nich udział?
Z pewnością nie każdy lubi każdą z takich imprez. Na każdym praktycznie festiwalu, koncercie, pokazie, jarmarku znajdzie się grupa niezadowolonych. Ale faktycznie, lubimy wychodzić albo nawet wyjeżdżać z domu, by brać udział w różnego rodzaju zbiorowych akcjach, które mają rozrywkowy lub rekreacyjny charakter. Lubimy, przynajmniej od czasu do czasu, pobyć w tłumie, w tłoku, wśród setek innych obcych osób. Taka potrzeba istnieje rzeczywiście i dochodzi do głosu coraz wyraźniej.

A czy ktoś ją kwestionował?
Wbrew temu, co twierdziło wielu badaczy społeczeństw i kultur pod koniec ubiegłego wieku, nie zamykamy się w naszych mieszkaniach i biurach, nie spędzamy całego życia przy monitorach komputerów. Jesteśmy najwyraźniej bardziej społeczni, czy też stadni, niż zakładano w latach 90. ubiegłego wieku. Potrzebujemy kontaktów z innym człowiekiem, i to nie tylko z gronem przyjaciół czy rodziny, ale również z "obcym", nieznanym, z tłumem. Jak inaczej można wytłumaczyć popularność najróżniejszych wydarzeń masowych, gdzie nieznajome osoby się o nas ocierają, depczą nas, popychają? Może na tym właśnie polega kwintesencja miasta i miejskości: kontaktach z obcymi.

W Trójmieście kontaktów z prawdziwie obcymi ludźmi nie brakuje. Na każdym kroku widać turystów.
Bardzo mnie cieszy to, że na ulicach Trójmiasta, zwłaszcza w Gdańsku i Sopocie, słychać coraz więcej obcych języków. Przyjeżdżają do nas już nie tylko przysłowiowi niemieccy emeryci, ale także słychać języki skandynawskie, angielski w różnych odmianach, hiszpański, rosyjski. Są Holendrzy, Włosi, turyści z Azji. To, że przyjeżdżają, ma wpływ nie tylko na finanse miasta, ale także na to, co można w Trójmieście zjeść, kupić, jaka jest oferta kulturalna i rozrywkowa.

I przeżywamy taki najazd, że aż blokuje się autostrada A1.
Należy się z tego cieszyć. Jesteśmy, jako Trójmiasto, atrakcyjni, mamy znakomitą ofertę dla gości, nie tylko z zagranicy. Dzięki autostradzie przybliżyły się do nas nie tylko miasta województwa pomorskiego, nie tylko Bydgoszcz i Toruń, ale także Poznań, Łódź, Wrocław. Teraz dystans pomiędzy punktami na mapie mierzy się nie w kilometrach, ale w czasie dojazdu. A ten drastycznie się skrócił w ostatnich paru latach.

Turyści przyjeżdżają do nas, żeby przeżyć coś niezwykłego, coś mającego niecodzienny, świąteczny charakter. Skąd się bierze taka potrzeba?
To, co się dzieje wokół nas, jest intensyfikacją wydarzeń świątecznych, festiwalowych. Kiedyś świąt było niewiele i miały głównie charakter religijny. Do zmiany doszło w XIX wieku, w związku z "wynalezieniem" czasu wolnego. Wcześniej czegoś takiego jak "czas wolny" nie było. Nieco ponad 100 lat temu zaczęła się upowszechniać praca na etacie, odbywająca się w określonych ramach czasowych. Większość zatrudnionych zaczęła wówczas pracować sześć dni w tygodniu, w określonym czasie, określoną liczbę godzin: od nawet 12, później 10. Obecnie z reguły pracujemy osiem godzin przez pięć dni w tygodniu. W związku z tym pojawił się czas wolny jako czas, o którego spędzeniu możemy sami, swobodnie - w sposób wolny - decydować. Dawny model życia jeszcze do dzisiaj można zaobserwować w społecznościach wiejskich, tam ludzie właściwie od wstania z łóżka do ponownego położenia się spać w zasadzie nieustannie się czymś zajmują. Są to różne prace i o różnym stopniu intensywności, ale czasu wolnego w tamtym tradycyjnym podejściu tam nie ma. A skoro we współczesnej cywilizacji pojawił się czas wolny, zaczęły się kształtować różne sposoby jego wypełniania, między innymi publiczne imprezy kulturalne, rozrywkowe, sportowe. Obecnie żyjemy w czasach rozkwitu rozrywki i , szerzej, kultury czasu wolnego.

Jak w tym kontekście mają się sprawy z naszym Jarmarkiem Świętego Dominika?
Jarmark reaktywowano w PRL w wersji zeświecczonej, opartej głównie na handlu, choć od początku wzbogaconej elementami kulturalno-rozrywkowymi.

Pamiętam z dzieciństwa te pierwsze jarmarki. Bardzo się różniły od tego, z czym mamy do czynienia dziś.
Moja pamięć też sięga wczesnych edycji! Generalnie wtedy na jarmark dominikański jeździło się po to, co powinno być w sklepach, ale tam się nie znajdowało albo w ograniczonych ilościach i ograniczonym wyborze. Można było tam kupić całkiem niezłą jak na owe czasy odzież. Miałem na przykład koszulę z jarmarku w Gdańsku i nosiłem ją przez kilka lat. Można było tam kupić nawet tak prozaiczne artykuły jak masło czy sery, i to nie w wersji delikatesowej czy egzotycznej, ale zupełnie standardowej, czyli kiepskiej. W takiej formule jarmark dotrwał do 1989 roku, czyli do końca PRL.

I co było dalej?
Dalej można wyróżnić kilka wyraźnych etapów, zresztą zbieżnych z etapami przemian społecznych i gospodarczych w Polsce. W latach 90. dominował handel, a pod ich koniec prawie wyłącznie handlowano towarami z Chin, ale takie mieliśmy też wtedy oczekiwania: więcej wszystkiego, kolorowego, zagranicznego. Po 2000 roku stopniowo zaczął się kształtować obecny model Jarmarku Świętego Dominika, który ma charakter handlowo-rozrywkowy. Od tego czasu rzeczywiście można tam kupić rzeczy albo w ogóle niedostępne, albo do żmudnego wyszukania w internecie. Jest sporo niezłego rzemiosła artystycznego, jest bardzo fajna oferta z jedzeniem z całej prawie Europy i nie tylko, a antyki i starocie różnej wartości dodają całości smaku. Coraz lepsze są też imprezy kulturalne. I to wszystko odbywa się przy udziale prawdziwych tłumów, czyli jest zapotrzebowanie, jest odzew. Jarmark trafia w nasze potrzeby, poniekąd jest taki, jacy my jesteśmy dziś. Parafrazując bohaterów filmowego "Misia", można powiedzieć, że mamy jarmark na miarę naszych ambicji, oczekiwań i możliwości. I to na pewno nie jest nasze ostatnie słowo.

Czyli festiwalowo-karnawałowe Trójmiasto jest fajne?
Nie tylko w Gdańsku, Gdyni i Sopocie, ale także w sąsiednich miejscowościach, Pruszczu, Chojnicach, Kartuzach, Nowym Stawie i Wejherowie. Tworzymy mapę festiwalowych atrakcji, w znacznej mierze oryginalną, ale także powielającą pewne wypracowane wzorce i trendy. Każdy festiwal stara się przyciągnąć uczestników, zapełnić przestrzeń publiczną mieszkańcami i turystami. Festiwal z łaciny to "uroczystość", ale także "radosny, żywy i wesoły". Nie zapominajmy, że podstawą każdego festiwalu jest dobra zabawa w przestrzeni publicznej, która nabiera nowych, choć tymczasowych wymiarów.

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki