Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Artur Wołek: W tym rządzie jest dynamit [ROZMOWA]

Łukasz Kłos
Dr Wołek: Z programem Prawa i Sprawiedliwości jest jeden zasadniczy problem - nie składa się w jedną całość
Dr Wołek: Z programem Prawa i Sprawiedliwości jest jeden zasadniczy problem - nie składa się w jedną całość
Beata Szydło będzie innym premierem niż Tusk, Kaczyński czy Miller. A jak długo będzie sprawowała ten urząd, okaże się za pół roku - przewiduje dr Artur Wołek.

Mamy rząd w wersji „hard”: z Macierewiczem, Kamińskim i Ziobrą jako ministrami we wrażliwych resortach. Zaskoczyło pana sięgnięcie po najbardziej kontrowersyjnych polityków prawicy przez PiS?
Dr Artur Wołek: Od dobrego tygodnia chodziły słuchy, że cała wymieniona trójka znajdzie się w rządzie, dlatego trudno być zaskoczonym. Cały ten półtoratygodniowy proces formowania rządu skłania, by niczemu się nie dziwić. Obserwujemy swoiste zarządzanie przez chaos, które Jarosław Kaczyński stosował już w 2006 roku. Zaskakujące decyzje Kaczyńskiego mogą wydawać się nieracjonalne, ale na pewno budują pozycję prezesa, jako ostatecznej instancji w partii. Niemniej wierzę w to, że ludzie się uczą, że dzisiejszy Macierewicz czy dzisiejszy Ziobro to nie są ci sami faceci sprzed siedmiu, ośmiu lat. Poza tym ich pozycja w partii jest zupełnie inna. Dzisiaj całkowicie zależą od prezesa Kaczyńskiego i w zasadzie nie mają żadnej siły przetargowej pozwalającej im na wyskoki niekontrolowanej samodzielności.


Jedna z głoszonych ostatnio hipotez wskazywała, że rząd w tym składzie obliczony jest na półtora roku. Że prezesowi Kaczyńskiemu chodzi o to, by składająca się z silnych osobowiści politycznych Rada Ministrów z czasem rozsypała się, a on sam mógł by wtedy wkroczyć na pierwszą linię, jak w połowie 2006 roku.

Podobne gdybania oparte są na psychoanalizie Jarosława Kaczyńskiego i w tym sensie są nietwórczą robotą. Jedyne pewne, do czego Kaczyński nas zdążył przyzwyczaić, to jest to, że może być zgoła inaczej, niż nam się wydaje. Na tym polega jego talent polityczny, że potrafi stworzyć scenariusz, którego konkurenci nie są sobie w stanie wyobrazić.

Tyle że kolejne decyzje Prawa i Sprawiedliwości pokazują, że w zasadzie jesteśmy skazani na tę - jak Pan określił - psychoanalizę.

Bo i w PiS nie ma dziś żadnego innego ośrodka władzy.

Jeszcze przed wyborami przewidywano, że wokół urzędów prezydenta Dudy i premier Szydło wykrystalizuje się nowa siła polityczna w PiS. To jest dziś jeszcze możliwe?

Prawda jest też taka, że nikt nie przewidywał bezwzględnej większości Prawa i Sprawiedliwości. To zaś zredefiniowało sytuację i - paradoksalnie - wpłynęło na umniejszenie roli Beaty Szydło. Inaczej wygląda pozycja premiera, gdy to on musi negocjować z koalicjantami, gdy to on realnie tworzy rząd, a jego kształt wynika z uzgodnień poczynionych z innymi siłami politycznymi. Tymczasem wszystkie karty w parlamencie rozdaje PiS. Zaś wszystkie karty PiS ma w ręce Jarosław Kaczyński. Jednocześnie nie przesądzałbym, że to się już nie zmieni. Nie wiemy bowiem, jakie dokładnie plany ma prezes PiS wobec rządu Beaty Szydło. Równie realny jest scenariusz, w którym docelowo sam Kaczyński z czasem zostaje premierem, jak i ten, w którym na trwałe schodzi on z pierwszej linii i ogranicza się do podejmowania strategicznych decyzji. Ten wariant będzie wpływać na wzrost znaczenia prezydenta Dudy i premier Szydło i uruchomi nową dynamikę wewnątrz Prawa i Sprawiedliwości.

Arcytrudno będzie premier budować swoją niezależność, a przez to i decyzyjność, gdy niejako zabrano jej kluczowe politycznie funkcje w rządzie. Stanowiska szefa kancelarii premiera, szefa gabinetu i rzecznika rządu, przewodniczącego Komitetu Stałego RM czy wreszcie ministra łącznikowego z parlamentem zostały bądź to powierzone najwierniejszym żołnierzom prezesa, bądź też stały się przedmiotem wewnątrzkoalicyjnych targów.
Jeżeli Beata Szydło okaże się premierem malowanym, to nie będzie pełniła tej funkcji długo. Po prostu w Polsce nie da się fasadowo pełnić tej funkcji na dłuższą metę. Premier codziennie musi podejmować setki decyzji. Nie da się ich na okrągło konsultować z jakimś „nadpremierem”. Jeżeli jednak Szydło wykaże się samodzielnością, to z pewnością będzie innym premierem niż dotąd byli Tusk, Kaczyński czy Miller. To nie będzie silny lider, który narzuca ministrom swoją wolę, tylko raczej koordynator pracy zespołowej.

Premier Szydło ma tylko spinać silne, wyraziste osobowości swoich ministrów?

Organizować drużynę, dbać o grę zespołową oraz spójność i efektywność podejmowanych przedsięwzięć. Pytanie tylko czy, na przykład, przyszły minister rozwoju Mateusz Morawiecki będzie w stanie zespołowo pracować choćby z ministrem środowiska Janem Szyszką, a nawet z Pawłem Szałamachą od finansów. Widzę tu dynamit, który w konsekwencji może wysadzić całą koncepcję. Swoją drogą, teka ministra finansów dla Szałamachy jest jedną z większych niespodzianek. Owszem, ma on wszelkie ku tej nominacji kompetencje. Tyle że dotąd mówiło się, iż Ministerstwo Finansów ma być czymś na kształt biura głównego księgowego, a prawdziwym bossem od gospodarki miał być właśnie Morawiecki. Tymczasem mamy na rządowej scenie dwóch poważnych, ambitnych graczy. A to rysuje pole kolejnego konfliktu. Wracając do Beaty Szydło - zorganizowanie pracy zespołowej tak silnych osobowości może i nie jest mission impossible, jednakże z pewnością będzie to ostra misja bojowa. Zwłaszcza dla kogoś, kto ma małe doświadczenie w zarządzaniu dużymi zespołami.

Szydło może nie podołać?
Jeśli rzeczywiście nosi buławę w plecaku, to ma wyśmienitą okazję, by ją zaprezentować. Jej pracowitość i swoisty brak aspiracji typowych dla samców alfa, ten brak chęci brylowania mogą być właśnie tą tajemnicą, która pozwoli działać jej rządowi. Jeżeli temu składowi przez najbliższe pół roku uda się działać bez większych pomyłek, to wtedy zacznie się nowa dynamika, a Beata Szydło stanie się punktem odniesienia dla wielu polityków PiS, a nie prezes. Za pół roku będziemy wiedzieć, czy jest to rząd do wymiany, czy też projekt na całą kadencję.

Niejednego obecny skład Rady Ministrów kłuje w oczy radykałami na pierwszej linii. Po co prezes Kaczyński sięgnął na przykład po tak kontrowersyjnego Zbigniewa Ziobrę?
Zakładając, że jednak rząd w obecnym składzie ma być projektem długofalowym - zatem nie chodzi o to, by szybko Ziobrę zneutralizować - to o jego nominacji mogło przesądzić doświadczenie, jakie posiada. Ministerstwo Sprawiedliwości to trudny resort, a Ziobro pokazał, że potrafi nad nim zapanować. Oczywiście w jego działaniach próżno się było doszukiwać dyplomacji prowadzonej w białych rękawiczkach. Raczej było to kucie kilofem betonu. I w tym kontekście ta kandydatura zdaje się wypływać z diagnozy wymiaru sprawiedliwości stawianej przez PiS. Możliwe że, jak uważa prezes Kaczyński, Zbigniew Ziobro jest najlepiej przygotowany do przeprowadzenia poważnych zmian w tej dziedzinie. Przy tym jednocześnie może wychodzić z założenia, że jak Ziobrze się nie uda, to nie będzie żadna strata dla partii - po prostu wymieni ministra.

A Pana nie razi osoba skazana nieprawomocnym wyrokiem sądu na ministerialnym stanowisku koordynatora służb specjalnych?
Moje prywatne spojrzenie na polski wymiar sprawiedliwości jest dosyć bliskie PiS-owskiemu, choć może nie tak radykalne. Dziwię się natomiast, że zaryzykowano manewr z Mariuszem Kamińskim. Bo jeśli wyrok się uprawomocni, będzie to bardzo bolesny cios wizerunkowy dla PiS. Z drugiej strony, jest to też kolejna kandydatura, wobec której prezes i partia wiążą nadzieję, że dzięki niej dokonane zostaną zdecydowane zmiany. Ale też, podobnie jak Ziobro, należy do sporej grupy działaczy PiS, którzy nie mają nic do stracenia. Do tego żadną tajemnicą nie jest to, że Jarosław Kaczyński w pełni ufa Kamińskiemu, ten zaś należy do ścisłego, wąskiego grona najbliższych współpracowników prezesa.

Antoni Macierewicz także został szefem MON za lojalność względem prezesa PiS?
To nie jest tak, że Macierewicz jest jakoś szczególnie bliski Jarosławowi Kaczyńskiemu. Natomiast rzeczywiście ma spore poparcie wewnątrz partii, co mogło pomóc mu w staraniach o ministerialną tekę. Tak naprawdę jednak mamy za mało danych, by ocenić rzetelnie, z czego wynikała taka, a nie inna rekomendacja na ministra obrony narodowej.

Pana zdaniem, rząd złożony z czterech wiceprezesów partii, bez wyraźnego jednego ośrodka władzy w osobie premiera, ma szansę zrealizować „program szerokiej naprawy państwa”, jaki głosi PiS?
Z programem Prawa i Sprawiedliwości jest jeden zasadniczy problem - nie składa się w jedną całość. Inaczej niż to było w 2005 roku, kiedy pod hasłem naprawy III Rzeczypospolitej postulowano pewną wizję naprawy państwa, rozumianej jako przełamanie oligarchii, zwalczenie korupcji etc. Podobnego spinacza dziś brakuje. Brakuje też jasnego kierunku zmian w niektórych dziedzinach, a program - jako całość - zdaje się być zbudowany na zasadzie, co kto miał, to przyniósł. Dlatego też można podejrzewać, że poszczególne jego elementy wciąż się kształtują. Należy więc wsłuchiwać się w to, co powiedzą przyszli ministrowie w najbliższych dniach. To nam pokaże, czy priorytety kolejnych ministrów składają się na spójną koncepcję działania na najbliższe lata, a przez to - czy to jest rząd długoterminowy, czy tylko na pół roku.

Dr hab. Artur Wołek jest politologiem w Ośrodku Myśli Politycznej w Krakowie, ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki