Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Donnerwetter! Co tu robi ten Polak? Niech wraca tam, skąd przyjechał...

Barbara Szczepuła
Rodzice Mariana, Ginele na Białorusi, rok 1966
Rodzice Mariana, Ginele na Białorusi, rok 1966 Archiwum rodzinne
On - były akowiec, organizujący polską administrację na ziemiach odzyskanych. Ona - miejscowa Niemka, czekająca na wysiedlenie. Taka miłość wydawała się wtedy, w 1945, niemożliwa. A jednak...

Dorota stoi przy oknie i patrzy zza franki na oruńską ulicę. Czeka na wnuka, który robi jej zakupy. Dobry chłopak, bez niego, z dziewięćdziesiątką na karku, nie dałaby rady. Od dawna nie wychodzi już z domu. Drepcze po mieszkaniu, podgrzeje zupę, kawę zaparzy… Najbardziej lubi zbożową z kawałkiem drożdżowego kucha, bo przypomina jej dzieciństwo. Myśli szybują wtedy na zachód, do Nowego Warpna, a właściwie Neuwarp, w którym się urodziła i spędziła pierwsze 19 lat życia. Miasteczko było prześliczne, rozciągnięte między niebem a wodą na półwyspie wcinającym się w jezioro, obok Zalew Szczeciński, małe, schludne domki, szachulcowy ratusz, kościół gotycki, szerokie plaże. Nic dziwnego, że latem pojawiało się tu mnóstwo letników, eleganckie panie i panowie w białych garniturach, krzykliwe dzieci i strofujące je matki. Chętnie przyjeżdżali do Neuwarp malarze, malowali landszafty, by turyści mogli kupić sobie tutejszy widok i powiesić w salonie w Berlinie czy Düsseldorfie.

Ale oto pojawiają się na ulicy w swoich rybackich kapeluszach mężczyźni wracający z połowu. Vater, Julius Neumann uśmiecha się, twarz ogorzała, fajeczka w zębach. Zadowolony, bo udał mu się połów węgorzy.

- Papa wcześniej był marynarzem - śmieje się Dorota. - Za każdym razem gdy wyruszał w rejs, zostawiał mamę w ciąży. Gdy urodziła dwanaścioro dzieci, zmienił na szczęście zawód, a zmęczona porodami Mutti mogła odetchnąć. Dorota z siostrami siadywały często nad wodą i śmiejąc się, zastanawiały się, co je czeka w dorosłym życiu. Pewnie wyjdę za mąż za rybaka - myślała Dorota. - Albo za właściciela pensjonatu i będę podawała turystom śniadania w schludnej jadalni.

Gdy w trzydziestym dziewiątym zaczęła się wojna, z miasteczka zniknęli młodzi mężczyźni. - Ten cholerny Hitler to bandyta - psioczył papa, czytając listy, które przychodziły z różnych frontów. Nie zawsze z dobrymi wiadomościami. Jeden brat Doroty dostał się do rosyjskiej niewoli, drugi zginął na Ukrainie…

Najgorsze jednak przyszło do Neuwarp w 1945 roku, kiedy wkroczyli Ruscy. Vater, który pamiętał rosyjskie wojsko z pierwszej wojny światowej, nie mógł się nadziwić. Carscy żołnierze byli schludni i zdyscyplinowani, tymczasem ci, którzy wpadli do Neuwarp w czterdziestym piątym, wyglądali jak dzikusy, dziewczęta i kobiety chowały się przed nimi po strychach i piwnicach, Dorota i jej siostry zaszyły się w gospodarstwie dziadków. Płacz i krzyki niosły się nad okolicą…

***

Kiedy pojawił się Marian? Dorota pamięta, że mieszkał w zrujnowanym przez Ruskich hotelu w centrum miasta. Miał organizować przyhotelowe gospodarstwo.

- Jak się ten hotel nazywał? - zastanawia się i nie może sobie przypomnieć. W każdym razie właściciela zabili Rosjanie, a jego żonie i synowi udało się uciec. Neumannowie siedzieli, stłoczeni, w swoim małym rybackim domu. Nie uciekali, bo nie mieli dokąd.

***

Marian był wysoki, przystojny, dziewczyny się za nim oglądały, ale on wodził oczami za Dorotą. - To będzie moja żona - powiedział podobno, gdy tylko ją zobaczył, ale nie zrozumiała, bo nie znała ani słowa po polsku. Jak wszyscy miejscowi posługiwała się dialektem, który nazywano Plattdeutsch.

Czy to był dobry moment na miłość Niemki i Polaka? Okropności wojny wszyscy mieli jeszcze w oczach. A jednak spodobała mu się ta szczupła i zgrabna, ciemna dziewczyna w powiewnej sukience, tak różna od młodych kobiet mieszkających w Ginelach koło Naczy, na Grodzieńszczyźnie, skąd pochodził.

Między Ginelami a Nowym Warpnem była cywilizacyjna przepaść. Marian lubił powtarzać, że wieś, w której mieszkał z mamą, tatą, trzema braćmi i siostrą, wyglądała jak z powieści Reymonta - dachy kryte słomą, klepiska zamiast podłóg, piec, na którym spała cała rodzina… Ale okolica piękna, lasy szumiące, czyste rzeki. Marian został żołnierzem Armii Krajowej i wraz z innymi uczestnikami akcji „Burza” zesłano go do Kaługi nad Oką.

Jak trafił do Nowego Warpna - nie wiadomo. Mało Dorocie o sobie opowiadał, zresztą co by z tego zrozumiała? Nadszedł czas, by zapomnieć o wojnie, by się kochać, jak w piosence Osieckiej i Komedy, którą w filmie śpiewał Edmund Fetting: „Przyjmą kobiety nas pod swój dach i śmiać się będą, przez łzy/znowu do tańca ktoś zagra nam/może dziś…”

Czy tańczyli? Dorota nie pamięta. Wszystko zaczęło się źle, bo Neumannów i pozostałych Niemców z okolicy zamknięto w łagrze pod Szczecinem, gdzie czekali na wysiedlenie. Warunki były koszmarne. - Mają, na co zasłużyli - mówili ludzie. Jak Marian w dostał się nocy do obozu? Może przekupił strażnika?

- Pamiętam - przypomina sobie Dorota - że przywiózł mi mleko w butelce. To był skarb, słaniałam się z głodu.

- Zabiorę cię, uciekniemy razem - obiecywał. I rzeczywiście, udało im się wydostać „na wolność”, pieszo dotarli do Nowego Warpna. Ale tam już milicjanci szukają Doroty, węszą, zaglądają do domów. - Uciekamy do twojej siostry - decyduje Marian. Najstarsza siostra z mężem i dziećmi mieszkała w Űckermünde, po zachodniej stronie granicy. Nocą popłynęli tam łódką. Tak jak stali, nie zabierając żadnych rzeczy, które udało się Marianowi zgromadzić. Gdy siostra otworzyła im drzwi, nie wyglądała na uszczęśliwioną: - Mein Gott, jeszcze Polaka tu przywiozłaś… Dzieci nie mam czym nakarmić, zobacz, jak wyglądają!

Do Niemiec dotarli też rodzice i rodzeństwo Doroty, ale każdy musiał radzić sobie sam, głód był okropny. Marian udawał Ruskiego, tak było bezpiecznej. Pojechali do Berlina. - Całe miasto było wielkim gruzowiskiem - przypomina sobie Dorota. Szukali pomocy u jej brata, który mieszkał w Hamburgu. - Donnerwetter! Co ten Polak tu robi? Oszalałaś? Niech wraca, skąd przyjechał… Dorota zaczyna pracować w fabryce butów, dostaje kartki, przydziałową żywnością dzieli się z Marianem, oboje chodzą głodni. Mama nalega na ślub, nawet w tym powojennym czasie nie wypada, by żyli na kocią łapę...

- Marian pojechał do lagru, gdzie Polacy czekali na repatriację - wspomina Dorota. - Wrócił uradowany. - Wyjeżdżamy! - szepnął jej do ucha. - Nic nie mów rodzicom… Wieczorem chyłkiem wymykają się z domu.

Płyną statkiem, zrywa się burza, wielkie fale zalewają pokład. No, to koniec - myśli Dorota. - Miłość miłością, ale dalszego ciągu nie będzie. I wtedy widzi młodą kobietę, która przechyla się przez reling i wrzuca do zimnego, wzburzonego morza jakieś zawiniątko.

- Boże, to przecież dziecko! - Dorota trzęsie się ze zgrozy. Czemu to zrobiła? Może to było dziecko z gwałtu? Może bała się reakcji rodziców? Może w Polsce miała męża? Przez całe lata Dorota będzie widziała to niemowlę lecące do wody.

***

Zeszli na ląd w Gdańsku. Osiedli na Oruni, we wspólnym mieszkaniu z rodziną z Wilna. Nie było różowo - walka o dostęp do kuchni, kłótnie o sprzątanie korytarza… Dorota pilnowała dzieci wilnianki, ale kobieta stale się jej czepiała. No i to, że nie znała dobrze polskiego, miało swoje znaczenie, choć starała się i mówiła coraz lepiej. Bieda była straszna, goło, boso, zdarzały się dni, że jedli tylko po kawałku suchego chleba, Marian, który pracował w fabryce oleju Amada, ratował się w pracy tym olejem, wypijał litr dziennie…

- Dzieci urodzą się nowe nam - mogłaby nucić Dorota. - I spójrz - tam gdzie tylko był dym, kwiatem zabliźni się wojny ślad, barwą róż…

Przychodzi na świat Danusia, potem Regina. Dorota szyje im śpioszki, gdy Marian nie słyszy, śpiewa niemieckie kołysanki, spierają się o wszystko, on chce decydować w każdej kwestii, zna się lepiej na dzieciach, na gotowaniu, na damskich sukienkach nawet. Sytuacja materialna trochę się poprawia, więc Marian chciałby jeść to, co najbardziej lubi: kapuśniak, barszcz okraszony słoniną, kartofle z mlekiem, bliny… Boże drogi, jak można jeść kiszoną kapustę? - dziwi się Dorota. Ona, córka rybaka, tylko rybki by smażyła, dorsze, szproty… Wigilię Marian sam przygotowuje, bo Dorota nie umie pierogów lepić, nie wie, co to kutia…

***

- Po roku pięćdziesiątym szóstym mogliśmy wreszcie pojechać w odwiedziny do rodziców - zamyśla się Dorota. - Do moich, do DDR i do jego - na Białoruś.

Obco było i tu i tam. Ale jednak bardziej na Białorusi. Rodzice Mariana starali się być serdeczni, trudno się było porozumieć. Proszę sobie wyobrazić: on, żołnierz Armii Krajowej, represjonowany przez Ruskich, a jego brat Wacek został pułkownikiem Armii Czerwonej!

***

Po latach odwiedziliśmy Nowe Warpno. Miasto kwitnie! Pięknie odnowione domy i ulice. Czyste plaże. Mnóstwo turystów. Także nasz domek ładnie wygląda. Ale do środka nie odważyłam się wejść…

Marian nie żyje już od 10 lat. Poumierali też moi bracia i siostry. A mnie Pan Bóg trzyma tak długo na tym świecie. Czy czuję się Polką, czy Niemką? Jakie to ma znaczenie… Ale teraz, gdy mieszkam sama, coraz gorzej mówię po polsku. Myślę i modlę się po niemiecku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki