Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doktor Google nie mówi pacjentom prawdy. Wiedza z internetu może szkodzić

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
- Tzw. szkodnicy czyhają na pacjenta poszukującego wiedzy w internecie i niestety bardzo skutecznie doń docierają - mówi dr hab. med. Miłosz Jaguszewski z I Kliniki Kardiologii GUMed i Pracowni Kardiologii Inwazyjnej Klinicznego Centrum Kardiologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku, redaktor naczelnym czasopisma Cardiology Journal.

Ostatnie badania CBOS dotyczące szczepień wskazują co prawda, że zaufanie Polaków do tej formy profilaktyki wzrosło (o 7 proc.), ale mimo to zarówno w naszym kraju, jak na całym świecie przybywa osób, które nie chcą szczepić swoich dzieci Zdaniem Jarosława Pinkasa, głównego inspektora sanitarnego, zjawisko to wiąże się m.in. z rozwojem internetu i łatwym dostępem do nierzetelnych informacji. Zgadza się pan z tą opinią?

Zgadzam się. Niestety, w sieci mamy całą masę nierzetelnych informacji, m.in. dotyczących szczepień. Pacjent pojmuje najlepiej sens przyjmowania leku, gdy zmniejsza on objawy kliniczne, natomiast znacznie mniej rozumie działania profilaktyczne szczepień i korzyści, jakie one mu dają. Tzw. szkodnicy czyhają na pacjenta poszukującego wiedzy w internecie i niestety bardzo skutecznie doń docierają. Takiego pacjenta potem jest już dużo trudniej przekonać, że ktoś w internecie wprowadził go w błąd, i wyedukować.

Doktor Google nie mówi pacjentom prawdy. Wiedza z internetu może szkodzić

Badania wskazują, że już 72 proc. Polaków informacji o zdrowiu szuka właśnie w sieci - mówi Miłosz Jaguszewski

Internet stał się dla większości z nas głównym źródłem informacji o problemach zdrowotnych. Może jednak lepiej pytać dr. Google niż szukać rady u sąsiadki lub znajomych?

Sąsiadka zeszła na dalszy plan. Badania wskazują, że już 72 proc. Polaków informacji o zdrowiu szuka właśnie w sieci. Problem w tym, że największym zainteresowaniem odbiorców cieszą się serwisy internetowe, które podają informacje - delikatnie rzecz ujmując - pozbawione naukowych podstaw. Niestety, wiele treści w sieci jest niezweryfikowanych, wręcz szkodliwych. Ciekawe jest to, że wśród tego procenta osób, które poszukują w internecie informacji, bardzo duży procent stanowią ludzie wykształceni. To dowód, że nie należy bagatelizować problemu.

Doktor Google nie mówi pacjentom prawdy. Wiedza z internetu może szkodzić

Czy może pan podać przykłady takich nieprawdziwych, wręcz szkodliwych informacji?

Mógłbym je wyliczać bez końca. Jeden z takich portali promuje tzw. terapię biorezonansową, polegającą na „pobudzaniu zdolności autoregeneracyjnych organizmu, a tym samym zwalczaniu wielu chorób, wykorzystując do tego naturalnie występujące w ciele drgania elektromagnetyczne” co jest oczywistą bzdurą. Inny, równie szokujący przykład tego, co można znaleźć w sieci, dotyczy choroby Hashimoto, czyli przewlekłego limfocytowego zapalenia tarczycy - choroby o podłożu autoimmunologicznym. Autorka artykułu na temat tej choroby ( jak i ponad tysiąca innych artykułów o zdrowiu, z zawodu architektka) przekonuje, że choroba Hashimoto jest wymysłem przemysłu farmaceutycznego, bo tak naprawdę jest to tylko „zakwaszanie organizmu jedzeniem”.

To rzeczywiście kuriozalne przykłady. Dlaczego potencjalni pacjenci, nawet ludzie wykształceni, dają się na to nabrać? Zawodzi komunikacja na linii lekarz - pacjent?
Pacjentom, którzy nie są przygotowani do wyszukiwania w internecie w sposób w pełni odpowiedzialny informacji dotyczących zdrowia, tak naprawdę narzuca się treści przekazywane nie przez ośrodki medyczne, ale przez osoby o co najmniej wątpliwej wiedzy medycznej.

Problem bierze się stąd, że pacjenci poszukują pomocy lekarza, w tym również informacji dotyczących swojego stanu zdrowia, a my, lekarze, mimo chęci jesteśmy przeciążeni pracą, nie mamy dla nich wystarczającej ilości czasu. A nawet gdy lekarz znajdzie czas, by porozmawiać z pacjentem, to stres powoduje, że część informacji do pacjenta nie dociera. Nawet gdy lekarz mówi prostym i zrozumiałym językiem - pacjent albo nic nie rozumie, albo rozumie, ale po opuszczeniu gabinetu niewiele pamięta. Jeśli na dodatek zgubi po drodze kartkę z zaleceniami lekarza, to pozostawiony sam sobie, choć chce się optymalnie leczyć, czuje się zagubiony. Zaczyna szukać informacji tam, gdzie najłatwiej je znaleźć, a więc w internecie.

Jeżeli znajdzie w sieci informacje o działaniach niepożądanych leku, który przepisał mu lekarz, to pod wpływem sugestii zaczyna je również odczuwać lub wydaje mu się, że może je odczuwać. A ponieważ nie może w tym momencie wziąć za telefon i zapytać doktora, co o tym sądzi, to na wszelki wypadek bierze połowę dawki . Tymczasem wskutek nieprzestrzegania zaleceń lekarza terapia okazuje się nieskuteczna, choroba postępuje. W moim odczuciu 90 proc. informacji dotyczących zdrowia w internecie jest niewiarygodnych.

Aż tyle?

Taka jest, moim zdaniem, skala tego zjawiska, które obserwuję od czasu, gdy jako klinicysta pracuję z pacjentami i z przerażeniem stwierdzam, jak wielu z nich nie stosuje się do zaleceń lekarza. Próbuję dociec, jakie są tego przyczyny; czy my lekarze jesteśmy niewystarczająco wyedukowani i nie potrafimy przekazać pacjentom wiedzy, którą posiadamy? Czy problem jest na linii lekarz- pacjent, czy lekarz- farmaceuta, między którymi tak naprawdę nie ma żadnej współpracy, a jeżeli się zdarza, to bardzo rzadko. Tak więc pacjent, który nie jest kontrolowany w żaden sposób, nie mając rzetelnych źródeł wiedzy, gubi się, zaczyna leczyć w sposób nieadekwatny. A wtedy, mimo tego potężnego wysiłku, który wykonujemy w trakcie hospitalizacji i wizyt pacjenta w poradni - leczenie jest nieskuteczne.

W trakcie wizyt kontrolnych widać wyraźnie, że pacjent potrzebuje dużo czasu, by lekarz wyjaśnił mu, a on zrozumiał, dlaczego jest leczony i na czym to leczenie będzie polegać. Gdy pacjent dostanie receptę i nie zostanie odpowiednio wyedukowany, z reguły idzie do apteki i wykupuje lek, po czym odkłada go na półkę. Następnie sprawdza, co na temat tego leku piszą w internecie. Rzadko czyta ulotkę, która jest w opakowaniu, a jeśli nawet ją przeczyta, to i tak nic dobrego z tego nie wynika. Bo jak dowie się z niej, że lek wykazuje aż pięćdziesiąt różnego typu działań niepożądanych, to choćby każde z nich zdarzało się bardzo rzadko, to i tak pacjent będzie miał wrażenie, że jego one będą dotyczyć.

I zwykle podczas drugiej wizyty będzie pytał lekarza, czy aby na pewno ta terapia jest w jego przypadku konieczna. Jako kardiolog obserwuję też, że presji pacjenta łatwiej poddają się lekarze rodzinni, w konsekwencji kontynuują zleconą przez nas terapię w sposób nieadekwatny. Ubolewam, że również między specjalistami a lekarzami podstawowej opieki zdrowotnej brakuje współpracy.

Doktor Google nie mówi pacjentom prawdy. Wiedza z internetu może szkodzić

Przyzna pan jednak, że terapia, jaką przepisują kardiolodzy osobom, które przeszły zawał serca, jest drakońska. Najwięcej kontrowersji budzą oczywiście statyny...

Pacjenci po zawale serca bezwzględnie powinni, w ramach tzw. prewencji wtórnej, przyjmować statyny, ponieważ wykazują one wieloczynnikowe działanie - przede wszystkim stabilizują blaszki miażdżycowe. Miękkie, niestabilne blaszki miażdżycowe są bardzo groźne, gdyż zawierają bardzo dużo cholesterolu. Dużo łatwiej pękają. Gdy pękną, ich zawartość dostaje się do krwi. W tym momencie uruchamia się kaskada krzepnięcia, dochodzi do skrzepu w naczyniu wieńcowym i zawału serca. Internauci bardzo często pytają o leki z grupy statyn. Cztery pierwsze źródła, które pokazują się, gdy wpiszemy w wyszukiwarce słowo „statyny”, zawierają odpowiedzi oparte na materiałach naukowych i wiedzy medycznej, natomiast już źródło numer 5 w wyszukiwarce, czyli potencjalnie ok. 1 tys. zapytań w ciągu miesiąca - odsyła do portalu paramedycznego, podającego bardzo wątpliwe, niesprawdzone i nieudokumentowane jakimikolwiek badaniami informacje o tej grupie leków.

Tłumaczy pan to swoim pacjentom?

Tłumaczę.

I oni to rozumieją?

95 proc. pacjentów nie rozumie, dlatego staram się wyjaśniać to, pokazując obrazki. Oczywiście, wymaga to od lekarza poświęcenia pacjentowi odpowiedniej ilości czasu. Jednak to, czy mam, czy nie mam czasu dla pacjentów, zależy w dużej mierze od organizacji pracy w poradni, od tego, na ile jestem odciążony od biurokratycznych czynności. Jeżeli mam dobrze wyszkoloną pielęgniarkę, która ogarnia zadania typu recepta, zwolnienie, wprowadzenie podstawowych danych - to mogę skupić się wyłącznie na rozmowie z pacjentem. Gdy pacjent zobaczy i zrozumie, że statyna nie tylko hamuje proces chorobowy, ale również leczy, to jest szansa, że terapii nie przerwie.

Pacjenci niechętnie biorą statyny, bo - po pierwsze - kuracja nimi nie trwa kilka tygodni, ale trzeba ją stosować do końca życia, a po drugie - pokutuje pogląd, że leki te mają groźne uboczne działania, powodują m.in. bóle mięśni.

Tak naprawdę te uboczne działania statyn są najczęściej mało istotne, a te istotne, skłaniające do ich odstawienia, zdarzają się niezwykle rzadko. Natomiast wielu pacjentów rezygnuje ze statyn z błahych powodów, właśnie pod wpływem dr. Google, bezsensownych dyskusji toczących się na różnych forach itd. I niestety, tacy pacjenci trafiają do nas dość szybko z kolejnym zawałem serca.

Doktor Google nie mówi pacjentom prawdy. Wiedza z internetu może szkodzić
unsplash

Zbyt niski poziom cholesterolu też jest dla organizmu ludzkiego niebezpieczny?

To również nie do końca prawdziwa informacja. Biorąc pod uwagę wyniki badań, nie ma obecnie poziomu cholesterolu LDL, który uznany byłby za zbyt niski. Naszym zadaniem jako kardiologów jest walczyć z wysokimi poziomami cholesterolu. W sytuacji, gdy pacjenci, np. po zawale serca, którzy muszą być leczeni tzw. inhibitorami PCSK9 ze względu na to, że inne leki im nie pomagają, przychodzą zdenerwowani do poradni, bo poziom cholesterolu obniżył się im do 40, 50 i to ich martwi. Tymczasem nie jest to żaden powód do zmartwienia. Tak naprawdę u pacjentów wysokiego ryzyka sercowo-naczyniowego, po zawale serca, z chorobą wieńcową poziom cholesterolu powinien wynosić poniżej 70.

Jakich informacji o zdrowiu najczęściej szukamy w sieci?

Przeciętny użytkownik wpisuje bardzo ogólne hasła dotyczące zdrowia. Jak np. objawy ciąży, cholesterol, objawy cukrzycy, depresji, boreliozy, homeopatia, biorezonans itp. Niektóre ze stron im poświęconych mają po 50 tys. odsłon. Dla porównania - wybrane serwisy przekazujące rzetelną wiedzę medyczną, wpisywane są hasłowo do wyszukiwarki z częstotliwością od zaledwie 400 do ok. 8100 zapytań miesięcznie.

Niezmiernie popularne są wśród osób szukających w internecie strony poświęcone metodom niekonwencjonalnym. Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że 24 proc. Polaków co najmniej raz korzystało z niekonwencjonalnych metod leczenia, natomiast 16 proc. w tej grupie zrobiło to kilka razy. To spory odsetek.

Oczywiście, w większości przypadków korzystanie z tych metod nie stanowi problemu, jeśli są one traktowane jako uzupełnienie dotychczasowego leczenia i uwzględniają właściwą diagnozę oraz przyjmowane leki. Jeżeli jednak paramedycyna zastępuje klasyczną terapię, może stać się alternatywą stwarzającą potencjalne bardzo poważne problemy zdrowotne. Profil na Facebooku prowadzony przez jednego ze znanych propagatorów medycyny niekonwencjonalnej w Polsce obserwuje prawie 270 tys. użytkowników, zaś jeden z serwisów internetowych zajmujących się ziołolecznictwem ma 213 tys. użytkowników.

Nikt nie ma wpływu na to, co w internecie wypisują uzdrowiciele?

Nie ma, bo propagatorzy medycyny niekonwencjonalnej nie muszą prezentować w swoich artykułach potwierdzonych wyników badań naukowych czy przestrzegać Kodeksu etyki lekarskiej. Lekarze oraz placówki medyczne nie mogą się reklamować ani promować swojej działalności w taki sposób, jaki robią to, między innymi w sieci, firmy oraz osoby zajmujące się tzw. medycyną niekonwencjonalną czy też alternatywną. Jednocześnie nie ponoszą oni żadnej odpowiedzialności prawnej za publikowane w sieci treści. W przeciwieństwie do profesjonalistów medycznych nie muszą oni przestrzegać rozmaitych przepisów. Te portale dbają o relacje z pacjentem, ich autorzy starają się nawiązać z pacjentami bezpośredni kontakt. Lekarze z reguły unikają takich bezpośrednich relacji ze swoimi pacjentami w internecie, między innymi poprzez Facebooka, co wynika ze wspomnianych ograniczeń prawnych - to, co lekarz napisze, może wiązać się z odpowiedzialnością prawną lub zawodową. Dlatego uważam, że autorzy wiarygodnych treści medycznych powinni być zaangażowani nie tylko w ich opracowywanie, ale także w umiejętne docieranie z nimi do pacjentów.

Lekarze przegrywają z internetem?

Lekarze nie są, rzecz jasna, bezbronni w tej batalii o internautów zainteresowanych tematyką zdrowotną. Kluczem do sukcesu w tej materii jest możliwie najbardziej skuteczne pozycjonowanie treści umieszczanych w sieci. Warto przypomnieć, że na pozycjonowanie, mające zwiększyć widoczność strony czy portalu w wynikach wyszukiwania, wpływ ma około 200 czynników, między innymi: zawartość i sprawne, szybkie działanie strony, częstotliwość dodawania treści, słowa kluczowe w tekście, nagłówkach i adresie URL, wersja strony dla urządzeń mobilnych, obecność w mediach społecznościowych. Tak naprawdę jedynym działaniem, które możemy podjąć w tej sytuacji, jest tworzenie w internecie przez profesjonalistów, czyli nas, lekarzy, prawdziwych, wiarygodnych źródeł informacji w oparciu o evidence based medicine i rutynową praktykę, którą prowadzimy w naszych gabinetach specjalistycznych. Równolegle musimy propagować i popularyzować tę rzetelną wiedzę przy każdej okazji, w ramach różnych akcji, korzystając z pomocy mediów - prasy, radia i telewizji. Nie mamy innego wyjścia.

Dlaczego Polki unikają ginekologa?

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki