Wybrana przez polityków Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina metoda odwołania majowych wyborów świadczy o instrumentalnym traktowaniu polityki i stawianiu celu politycznego nad prawem. To niepokojące. Bo wprowadza niepewność, chaos prawny i dezorientację wśród wyborców.
Dlaczego? Ano dlatego, że dzisiaj wiemy, że w najbliższą niedzielę, 10 maja, mamy konstytucyjny termin wyborów prezydenckich. Nikt ich nie odwołał, ale wiemy, że się nie odbędą. Pewnie w poniedziałek Państwowa Komisja Wyborcza wystąpi z wnioskiem do Sądu Najwyższego o zbadanie ważności wyborów, które się nie odbyły. Nie wiem, czy sąd może stwierdzić nieważność czegoś, co się nie odbyło. Ale nie jestem prawnikiem. Poczekam na ten werdykt. Bo dopiero na jego podstawie zarządzone zostaną nowe wybory w zupełnie nowym terminie. Tak niepewnej sytuacji nie mieliśmy od 1989 roku.
Ale żeby było jasne, uważam, że bardzo dobrze, że niedzielne wybory się nie odbędą. Nie spełniały one elementarnych standardów. Nie były możliwe do przeprowadzenia, skoro dopiero wczoraj rano ustawa o głosowaniu korespondencyjnym została ostatecznie uchwalona przez Sejm głosami PiS, Solidarnej Polski i Porozumienia. Skutecznie odrzucili oni sprzeciw Senatu wobec tej ustawy i teraz czeka ona na podpis prezydenta.
Eksperci to wykazali, a politycy zrozumieni, że te wybory nie były przygotowane ani prawnie, ani organizacyjnie, ani pod względem bezpieczeństwa zdrowotnego wyborców. Te wybory, gdyby się odbyły, nie byłyby ani tajne, ani równe, ani powszechne. Zwracali na to uwagę i szef Państwowej Komisji Wyborczej, i rzecznik praw obywatelskich, byli prezesi Trybunału Konstytucyjnego. Jarosław Gowin apelował o przesunięcie ich terminu. A były senator PiS prof. Aleksander Bobko stwierdził, że miał poczucie, iż jedziemy na Titanicu, który 10 maja może zderzyć się ze skałą. Do porozumienia wzywał też Episkopat Polski.
No i porozumienie jest, tyle że nie wszystkich sił politycznych, a jedynie dwóch partii z obozu władzy.
Obóz rządzący znalazł wyjście, które nie zmusza ich do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, czego domagała się opozycja. Jego wprowadzenie rzeczywiście byłoby bardzo kosztowne dla budżetu państwa, ale też mocno ograniczyłoby wolności obywatelskie. Choć umożliwiałoby przełożenie wyborów.
Niewiele dzieliło nas od całkowitego zepsucia procesu wyborczego i kryzysu instytucjonalnego. Byłoby to niewybaczalne. A tak - kolejny raz (nad czym ubolewam) - zepsuty zostaje obyczaj. Jednak wygląda na to, że jako kraj wychodzimy z pata organizacyjnego i nie narażamy zdrowia wyborców.
Porozumienie J. Gowina z J. Kaczyńskim ze wszystkimi swoimi wadami daje szansę na w miarę uczciwą nową kampanię i w miarę uczciwe nowe wybory.
Udało się uniknąć kompromitacji państwa. Dobrze, że niedzielne wybory prezydenckie się nie odbędą, nawet jeśli doszło do tego nie na skutek przepisów prawa, ale umowy dwóch polityków prawicy.
Tylko że ci sami politycy do tej niebezpiecznej sytuacji sami doprowadzili. Wywołali kryzys, który teraz rozwiązali, tyle że wątpliwą metodą. Oby ta metoda nigdy więcej nie była już stosowana. I oby udało się teraz znaleźć nowy, bezpieczny dla ludzi termin wyborów, oddać nadzór nad ich organizacją i przebiegiem Państwowej Komisji Wyborczej oraz odpowiednio wcześnie przygotować zasady prawne i organizacyjne procesu wyborczego.
Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?