Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dług sobie, a politycy sobie

Piotr Dominiak
Piotr Dominiak
Piotr Dominiak
Amerykański dług publiczny przekroczył 14 bilionów dolarów. Suma trudna do wyobrażenia. Mniej więcej 100 proc. tamtejszego PKB. A żeby rzecz przybliżyć do naszych realiów, to z grubsza biorąc - trzydziestokrotność rocznego PKB Polski. Sporo.

Najnowsza historia długu publicznego USA jest bardzo ciekawa. W końcu II wojny światowej wyraźnie przekraczał wielkość rocznego PKB, ale potem aż do początku lat 80. systematycznie spadał. Najniższy poziom osiągnął wtedy, gdy prezydenturę objął Ronald Reagan i ogłosił, że dług wymknął się spod kontroli i on się za to zabierze i zrobi z nim porządek. Udało się średnio, bo to za jego władzy suma długu przekroczyła bilion dolarów. Potem już poszło gładko. Bush-ojciec twórczo praktykę zwiększania długu rozwinął, Billowi Clintonowi (o dziwo!) na krótko udało się go zmniejszyć, ale młody Bush poszedł śladami swego ojca. Na progu XXI wieku zadłużenie publiczne przekroczyło 5,5 bln, w 2003 roku - 7 bln. No, a potem podwoiło się w ciągu zaledwie 7 lat.

Jest to historia pouczająca z przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze - życie toczyło się wbrew deklaracjom politycznym. Reagan i obaj Bushowie przy każdej okazji głosili, że są zdeklarowanymi liberałami (w znaczeniu europejskim), wspierają wolny rynek i wolną przedsiębiorczość i ograniczają władzę państwa, wraz z deficytem i długiem. Clinton takich deklaracji nie składał. Wszystko wyszło na odwrót. Samo życie. I jak tu wierzyć politykom.

Druga ciekawostka związana jest z zapleczem intelektualnym amerykańskich prezydentów. Powojenni prezydenci (Eisenhower, Kennedy, Johnson, Nixon), a także w pewnej mierze Clinton, opierali się na ekonomii J.M. Keynesa (z tego kręgu wywodzili się ich doradcy), prowadząc aktywną politykę wtrącania się państwa do gospodarki. Mimo to dług malał. Reagan, G. Bush, W. Bush - przeciwnie, czerpali z myśli antykeynesowskiej, a ich doradcami byli monetaryści i reprezentanci tzw. ekonomii podaży. Ci ostatni naciskali mocno na redukcję podatków, aby ożywić gospodarkę. Trzej wymienieni wyżej prezydenci słuchali ich w tym zakresie. W innym już nie bardzo, bo co rozsądniejsi podażowcy wspominali także o koniecznej redukcji wydatków budżetowych. To już nie było atrakcyjne politycznie, więc dług szybował swobodnie w górę. Znowu wszystko wyszło na opak, wbrew podręcznikom ekonomii. Przypadek Obamy to już inna historia, bo przyszło mu rządzić w paskudnych czasach.

Trudno więc było przypuszczać, że będzie realizowało to (redukcję długów) w okresie tak złej koniunktury, gdy innym nie udawało się tego osiągnąć, gdy gospodarka dynamicznie się rozwijała.
Wreszcie, jeszcze jeden ciekawy element. Kongres USA zaledwie rok temu określił górną granicę zadłużenia na kwotę 14,3 bln dolarów. Lada chwila zostanie ona przekroczona. I co? Pewnie limit trzeba będzie, po politycznych przepychankach, podnieść. Jaki był sens jego ustanawiania, skoro nie daje się go przestrzegać?

A jaki sens miało zapisanie w naszej konstytucji górnego progu zadłużenia na 55 proc.? Należę zapewne do mniejszości polskich ekonomistów, bowiem uważam, że określanie wartości wskaźników gospodarczych w ustawie zasadniczej jest nierealistyczne i prowadzi tylko do kłopotów. Zamiar jest szlachetny, ale życie okazuje się bogatsze od wyobraźni polityków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki