Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego zginął Antoni Browarczyk?

Barbara Szczepuła
Antoni Browarczyk zginął od milicyjnej kuli, gdy wracał z pracy w prywatnym zakładzie elektromechanicznym.
Antoni Browarczyk zginął od milicyjnej kuli, gdy wracał z pracy w prywatnym zakładzie elektromechanicznym. archiwum rodzinne
Śledztwo wznowiono. Było już jednak za późno, by móc ustalić, który z funkcjonariuszy MO lub wojska zabił Antoniego Browarczyka. Tragiczną historię z pierwszych dni stanu wojennego w Gdańsku przypomina Barbara Szczepuła.

Marianna Browarczykowa przyciska ręce do serca: - Boli, oj, jak okropnie boli, choć to już trzydzieści lat od śmierci syna, ból jest ciągle taki sam, rozchodzi się po całym ciele jak kręgi na wodzie. Rozrywa serce. Mąci spokój. Obezwładnia czasem tak, że muszę na chwilę przysiąść. Ale zaraz się podrywam, wściekam się, złoszczę, chcę złapać nóż i dźgać tych, którzy go zabili. Albo ich zastrzelić. Tak, zastrzelić, jak oni zastrzelili Antoniego. Umiem strzelać, przez lata byłam dowódcą warty w straży przemysłowej w Siarkopolu…

Potem złość znowu przechodzi w rozpacz. Uczę się z nią żyć już tyle lat i jakoś mi nie wychodzi. Taki krzyż, taki ciężki krzyż niosę, za co mój Boże? - pytam Go bez przerwy - za co?

- Niech pani zobaczy jego pokój - prowadzi mnie do następnych drzwi, po prawej stronie segment, który kupił za pierwszą pensję, musiała oczywiście sporo dołożyć, bo niewiele zarabiał na praktyce w prywatnym zakładzie elektromechanicznym, ale tak bardzo mu się te meble podobały, prawda, mamusiu, że ładne, przymilał się jak to on potrafił, podobają się mamusi? - Niech mamusia zostawi te okna, bo to wstyd - wołał, wpadając do domu. - Syn gra w piłkę, a matka szyby myje! - I wyrywał jej ścierkę.

Kalendarium stanu wojennego w Polsce (ARCHIWALNE ZDJĘCIA)

- Ten serwis do kawy biały ze złotym szlaczkiem, w którym pijemy kawę, podarował mi na imieniny. A to też jego, Unitra, pamięta pani takie radia?

- Wymodliłam go sobie - Browarczykowa podnosi się z fotela i zagląda do drugiego pokoju, gdzie leży mąż. - Stale chodziłam do kościoła jezuitów we Wrzeszczu, klękałam przed figurą świętego Antoniego i błagałam o syna. Mój starszy synek Henio, umarł nagle, gdy miał zaledwie roczek. Wracaliśmy od lekarza, byłam z nim na kontroli, bo u małego stwierdzono epilepsję, ale doktor uspokajał, wszystko będzie dobrze, proszę się nie martwić, więc idę do tramwaju, niosę go na rękach owiniętego kocykiem i nagle czuję, że zaczyna sztywnieć!

Krzyczę, jakiś pan podbiega, pomaga mi, zawracamy do szpitala…
Gdy odzyskuje przytomność, Heniusia już nie ma.

- A dwadzieścia dwa lata później - zakrywa twarz rękami, jakby chciała odciąć się od okrutnego świata - tracę drugiego syna, czy pani może sobie wyobrazić? Ma pani dzieci? - siada na wersalce w pokoju Toniego. Na ścianie zdjęcie z jego "osiemnastki" i portret narysowany z fotografii: lekko uśmiechnięty nastolatek uczesany na Beatlesa.
Czasem gdy tu siedzę, wydaje mi się, że zobaczę go w drzwiach, przysiądzie koło mnie, przytuli, pobawi się z Grażynką, przebierze się i pójdzie z kolegami grać w piłkę, albo spotkać się z Dorotką, tak miała na imię jego dziewczyna… Nic się nie zestarzał, ciągle ma dwadzieścia lat i tę niemodną już dziś fryzurę.
A potem wyciągam z szafy poplamioną krwią kurtkę i zegarek, który zatrzymał się na szesnastej zero pięć.

Pod wieczór siedemnastego grudnia 1981 roku znajomy męża wywołał go na klatkę schodową, Czesław coś długo nie wracał, więc wyszłam: - Coś się stało? - spytałam niczego złego jeszcze nie podejrzewając.

- Nie, to nieprawda! krzyczałam na cały blok, może na całą Zaspę nawet, na cały Gdańsk, na cały świat, na cały Kosmos. - Nieprawda!!!

Gdańsk: Baner na 30 rocznicę stanu wojennego na siedzibie "S"

Zaraz inny obraz staje jej przed oczami. Wieś Dołba koło Radzymina Podlaskiego. Ma pięć lat i patrzy na mamę, która w samej tylko nocnej koszuli, boso, stoi na śniegu pod płotem, a mróz siarczysty, bo to styczeń, dzień po świecie Trzech Króli, rok czterdziesty czwarty.

Mama pod tym płotem pisze palcem po śniegu do dzieci, które stoją w chacie z buziami przylepionymi do okna: żegnajcie! Marianna płacze, och jak strasznie płacze, obok Jadzia, Władek, Janka, wszystkim łzy jak grochy płyną po policzkach, a Niemcy prowadzą pod karabinami także tatę i ciotkę Borutową i jej syna Mietka i jeszcze kogoś…

I nagle babcia przypomina sobie, że w szufladzie leży pozwolenie na urządzenie wesela i krzyczy do żandarmów, którzy rozwalają siekierą domowe sprzęty, drą pierzyny żeby poczekali. - Nie strzelać, nie strzelać! - woła.
Starsza siostra Marianny, Stasia wyszła za mąż właśnie w Trzech Króli i Niemcy wydali jej rodzicom zgodę na urządzenie wesela, więc zebrała się rodzina na poczęstunek, skromniutki, bo to okupacja przecież, a wieczorem, gdy siedzieli przy stole, wpadło nagle z lasu dwu Ruskich z bronią i drą się do pana młodego: dawaj gorzałki, dawaj, dawaj, i celują w obrazek Matki Boskiej, o ten, który wisi tu nad stołem.

Dostali butelkę bimbru, piją i zakąszają, a jeden z gości wymyka się do Niemców żeby donieść, że Ruskich na wesele zaprosili. Niemcy obstawili dom, rano wywalili drzwi i wpadli do środka. Ruskich z miejsca zastrzelili, pana młodego ranili w rękę i zabrali do obozu na Majdanek, a gospodarzy, czyli rodziców Stasi i Marianny pod plot na rozstrzelanie prowadzą…

- No, ale odstąpili - wzdycha Borowarczykowa patrząc na mnie znacząco. - Niemcy zrezygnowali z egzekucji moich rodziców, a Polacy zastrzelili mi syna! Swoi! Dlatego, że generałom zachciało się wojny z narodem! Władzy się zachciało, utrzymania stołków!

***

W dniu 17 grudnia 1981 roku, a był to piąty dzień stanu wojennego, milicjanci, zomowcy i żołnierze LWP "ochraniali i zabezpieczali dostęp do ważniejszych obiektów na terenie Gdańska". Najważniejszym był oczywiście gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Po południu zaczęli się wokół budynku gromadzić ludzie, by wyrazić swój ból i żal, że wolność była tak krótka, a władza znowu nie dotrzymała umów.

Zbierali się pod komitetem "okazując agresywną postawę wobec sił porządkowych blokujących dostęp do budynku" - jak to ujął potem prokurator i choć użyto gazów łzawiących, petard, rakiet sygnalizacyjnych i armatek wodnych ludzi stale przybyło. Wielu wychodziło bowiem o tej porze z biur i zakładów pracy i szło w kierunku dworca kolejowego.

W rejon budynku KW PZPR (ulica Wały Jagiellońskie w pobliżu ronda Hucisko) została wysłana więźniarka, która miała przewozić do aresztu wyłapywanych demonstrantów. Milicjanci zaś mieli czuwać, by nikt gmachu partii nie podpalił, bo władze miały ciągle w oczach rok 1970.

Dowódcą grupy był młodszy chorąży Marian Fuhrman, a towarzyszyli mu: starszy sierżant Jan Broda, sierżant Ryszard Święconek, sierżant Bronisław Bednarek, który był kierowcą więźniarki, starszy kapral Henryk Bulczak i starszy kapral Ryszard Zakrzewski. Wszyscy byli uzbrojeni w broń palną z ostrą amunicją. Fuhrman miał pistolet P-64 tak zwany "czak", kaliber 9 milimetrów, Zakrzewski krótki pistolet maszynowy Pm-63, zwany "rakiem" kaliber 9 mm. Natomiast pozostali mieli ze sobą pistolety maszynowe Pm-43, kaliber 7,62 mm.

Czytaj również: Gdańsk: Wystawa "13.12. Codzienność stanu wojennego" Chrisa Niedenthala na Długim Targu

Jadący za więźniarką transporter "skot" wiózł jedenastu żołnierzy z jednostki wojskowej z Elbląga. Dowodził nimi podporucznik Bolesław Płókarz.
Oba pojazdy stanęły przed budynkiem KW.

Około godziny szesnastej demonstranci zbliżyli się do kordonu otaczającego gmach i zaatakowali go kamieniami, cegłami i sztachetami. Zomowcy i milicjanci walili petardami i gazami łzawiącymi, ale to - zdaniem zeznających potem milicjantów i żołnierzy - nie powstrzymało demonstrantów.
Z zeznań tych uzbrojonych po zęby, w hełmach na głowach i z tarczami w rękach, milicjantów i podporucznika LWP wynika, że ich sytuacja stała się dramatyczna. Robiło się szaro, wybuchały petardy, na Hucisku paliła się milicyjna nyska, za plecami mieli nieoświetlony gmach KW, przed sobą - jak to ujmowali - tłum złożony z wyrostków, a w dodatku nagły podmuch zwiał im w oczy gazy łzawiące!

Demonstranci nacierali. Pchali przed sobą kubły ze śmieciami, walili w nie kijami robiąc straszny hałas, wlekli ławki, chcąc zapewne zrobić z nich barykadę, wymachiwali biało czerwonymi flagami i krzyczeli: Precz z partią! Ge-sta-po, Ge-sta-po, Ge-sta-po…

Gdańsk, Gdynia: Obchody 30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego (ZDJĘCIA)

- W tej sytuacji, gdy już nie można było się cofać i zawiodły inne środki, zdecydowałem się oddać serię strzałów w mur remontowanego budynku po przeciwnej stronie ulicy - zeznał potem podporucznik Płókarz.

Wysiadł ze "skota", wziął od szeregowca Janusza Łabędzkiego pistolet maszynowy kbk AK kaliber 7,62 mm, wyszedł przed kordon, oparł kałasznikowa o płot odgradzający tory tramwajowe i puścił kilka serii. Mierzył - jak zeznawał potem - w ścianę "Żaka".

- Po pierwszej serii - relacjonował Płókarz - tłum ucichł, po następnych zaczął się cofać. Milicjanci spychali ludzi w kierunku ronda Hucisko. Wtedy właśnie nadjechały armatki wodne i tłum się rozrzedził.
Podporucznik Płókarz - pisze prokurator - samodzielnie podjął decyzję o użyciu broni palnej. Jak wynika z zeznań Mariana Fuhrmana stojący w pobliżu Płókarza Bronisław Bednarek, kierowca więźniarki także zaczął strzelać w kierunku "Żaka".

Za ich przykładem poszła reszta milicjantów. "Ogień seryjny ponad ulicą Wały Jagiellońskie w kierunku Huciska" prowadzili Ryszard Święconek, Jan Broda, Henryk Bulczak i Ryszard Zakrzewski.
Tolek Browarczyk wracał z pracy. Stojąc na skraju parku naprzeciw budynku LOT, nieopodal pomnika Marii Konopnickiej obserwował wydarzenia. Czekał, aż będzie mógł dojść do dworca, by kolejką dojechać na Zaspę, do domu.

W pewnej chwili upadł. Stający obok niego mężczyzna zobaczył, że z głowy spływa mu stróżka krwi. Kilka osób pomogło położyć chłopaka na ławce. - Do szpitala, szybko do szpitala! - zawołał ktoś przytomnie, więc ponieśli go na tej ławce do szpitala wojewódzkiego na Kopernika, jak dziesięć lat wcześniej w Gdyni stoczniowcy nieśli na drzwiach Janka Wiśniewskiego.

W czasie gdy przekazywali rannego lekarzom, milicjanci i żołnierze Ludowego Wojska Polskiego opuszczali swoje posterunki wokół Komitetu Wojewódzkiego i wracali do komend i jednostek z poczuciem dobrze wykonanego zadania. Już nic nie zagrażało ich życiu i zdrowiu, wyrostki się rozpierzchły.

No i przede wszystkim ocalał gmach KW PZPR. Żadne biurko nie zostało wybebeszone, żadna posadzka nie została porysowana, żaden sejf nie został rozbity, żaden cenny dokument nie zginął ani nie spłonął.
Serce partii biło nadal równym rytmem.

***

Do szpitala wojewódzkiego oprócz Browarczyka przywieziono jeszcze dwu mężczyzn i chłopca. Sławek Dobrzyński przyjechał z ojcem z Pruszcza po masło. Szli do sklepu przy ulicy Okopowej. Stali jakiś czas w kolejce, ale masła zabrakło, więc poszli na przystanek autobusowy koło budynku LOT. Z wojskowego pojazdu ktoś rzucił petardę, która eksplodowała i zraniła chłopca w rękę.

Idący na dworzec dwudziestoczteroletni Grzegorz Zakrzewski został koło "Żaka" postrzelony w klatkę piersiową ("poczułem, że przeszyła mnie kula"). Natychmiastowa operacja uratowała mu życie. Zaś "osobnik, który przedstawił się lekarzom jako Andrzej Adamczyk" otrzymał postrzał w nogę. Po założeniu opatrunku zniknął.

***

Antoni Browarczyk leży podłączony do aparatury na oddziale intensywnej terapii. Matce powiedziano, że jeszcze żyje, ale nie uwierzyła, bo nie oddychał, leżał bez czucia, więc ucho do serca przykłada i nic, głucha cisza, za rękę go bierze, pulsu nie ma, zrywa się i chce biec na komendę MO, aby tych wszystkich łotrów i bandytów pozabijać.

- Mąż mnie uspokaja, pamiętaj o Grażynce, ma dopiero sześć lat, musimy ją wychować… Prawda, jest Grażynka. Została z babcią w domu, Boże co rozbić, wzywają księdza, żeby mnie uspokoił, coś do mnie mówi, ale nic nie pamiętam…

I tak zwodzili mnie przez parę dni - wspomina Marianna Browarczykowa ocierając oczy - ale może dobrze, bo jeszcze nadzieja jakaś się tliła, wbrew rozsądkowi, wbrew temu co widziałam na własne oczy, ale zawsze człowiek liczy na cud… Aż wreszcie w przeddzień Wigilii usłyszałam te straszne słowa: zmarł nie odzyskawszy przytomności. Umierałam z nim przez te sześć dni, ale ciągle żyłam, choć nie chciałam, choć włosy mi całkiem spopielały, z czarnych zrobiły się siwe. Ja żyłam, a on odszedł.

Podejrzewam, że chodziło o to, by pogrzeb odbył się cicho, bez demonstracji. Wie pani jaką datę wyznaczono? 31 grudnia! W Sylwestra! Oczywiście nie mogłam zamieścić nekrologu w żadnej gazecie.

71-letnia była działaczka Solidarności żyje na skraju nędzy

Z akt śledztwa wynika, że milicjanci "udając się na akcję pobierali broń palną i amunicję bojową w wielkim pośpiechu". Wydawał ją starszy sierżant MO Eugeniusz Jagielski, który poprzedniego dnia wziął z magazynu cztery nowe pistolety maszynowe Pm-43. I te cztery pistolety dał Święconkowi, Brodzie, Bednarkowi, i Bulczakowi. Po powrocie nie sporządzono raportu, kto z którego pistoletu strzelał i ile zużył pocisków.

Bednarek zapierał się, że nie strzelał. Dopiero skonfrontowany z dowódcą przyznał: "Bardzo prawdopodobne, że mogłem nacisnąć na spust", ale potem znowu się z tego wycofał. Pozostali przyznali się do użycia broni.

Z ciała Antoniego Browarczyka wydobyto pocisk kaliber 7,62 mm wzór 30. Eksperci stwierdzili, że może on pochodzić z pistoletu maszynowego Pm-43, ale nie dało się ustalić, z którego konkretnie egzemplarza broni go wystrzelono.

W dniu 18 sierpnia 1982 roku Prokuratura Marynarki Wojennej wydała postanowienie o umorzeniu śledztwa "wobec nie wykrycia sprawców nieostrożnego obchodzenia się z bronią".
Browarczykowie odwoływali się, ale bez skutku.

W 1991 roku gdy powstała w sejmie tzw. komisja Rokity czyli nadzwyczajna komisja do zbadania działalności MSW, śledztwo wznowiono. Było już jednak za późno, by móc ustalić który z funkcjonariuszy MO lub wojska zabił Antoniego Browarczyka i postrzelił dwóch pozostałych mężczyzn.

Lech Wałęsa o internowaniu, stanie wojennym i zwycięstwie Solidarności

Proszę, niech pani wejdzie - mówi Marianna Browarczykowa i prowadzi mnie do drugiego pokoju, w którym na tapczanie leży sparaliżowany ojciec Antoniego. Najpierw miał jeden zawał, potem drugi, a osiem lat temu wylew. Nie mówi, nie rusza się. - Pani będzie pisać o śmierci Tolusia - przedstawia mnie głośno i wyraźnie wymawiając słowa Marianna Browarczykowa. - Rozumiesz?

Czesław Browarczyk patrzy na nas szeroko otwartymi, niewidzącymi oczami.
- Ta kula wystrzelona spod Komitetu Wojewódzkiego trafiła nas wszystkich. Całą rodzinę trafiła - szepcze Browarczykowa.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki