Derby dla Lechii Gdańsk, były kontrowersje, a Arka Gdynia oddała wygraną. Michał Nalepa z Arki: Traciliśmy gole jak... nie wiem kto

Paweł Stankiewicz
Paweł Stankiewicz
Lechia Gdańsk - Arka Gdynia
Lechia Gdańsk - Arka Gdynia Fot. Przemysław Świderski
Lechia Gdańsk znowu lepsza od Arki Gdynia w derbach Trójmiasta. Po meczu jednak więcej mówiło się o sędziowaniu przez Szymona Marciniaka i o tym, jak żółto-niebiescy mogli zdobyć komplet punktów, a wrócili do Gdyni z niczym.

Arka po raz ostatni zremisowała mecz ligowy z Lechią w Gdańsku w 2007 roku, a wygrała w 1974 roku. Nie były to jednak spotkania rozgrywane w najwyższej klasie rozgrywkowej. W elicie na biało-zielonych nie ma siły. 15 meczów - 11 zwycięstw Lechii cztery remisy.

CZYTAJ TAKŻE: Piękne partnerki i żony piłkarzy Arki [GALERIA]

Arka przyjechała na derby Trójmiasta, żeby wreszcie się przełamać i zdobyć Gdańsk. Mecz rozgrywany był bez udziału publiczności i to miało być atutem żółtko-niebieskich. I trzeba przyznać, że dawno nie byli tak blisko odniesienia zwycięstwa w Gdańsku, jak w niedzielę. Arka prowadziła w tym meczu dwukrotnie, w tym w 81 minucie 3:2, a nie potrafiła tego spotkania nawet zremisować. Po mecz dużo mówiło się o sędziowaniu Szymona Marciniaka, który podyktował aż cztery rzuty karne - po dwa dla Lechii i Arki. najpierw piłkę ręką zablokował Frederik Helstrup z Arki wykonując paradę parabramkarską, a potem nieodpowiedzialnym wślizgiem w polu karnym faulował obrońca biało-zielonych, Karol Fila. I te decyzje najlepszego polskiego arbitra były bezsporne. To samo można powiedzieć o nieuznanym golu dla Lechii strzelonym przez Conrado, który pomógł sobie ręką przyjmując piłkę w polu karnym. Jednak pozostałe dwie "jedenastki" spotkały się z mocniejszymi komentarzami. Kibice Lechii twierdzą, że ręka Łukasza Zwolińskiego nie kwalifikowała się do podyktowania karnego, a fani Arki grzmią, że Marciniak wypaczył wynik meczu dopatrując się faulu na obrońcy biało-zielonych, Michale Nalepie. To była szósta minuta doliczonego czasu gry i przypomniał się mecz w Gdyni z jesieni, kiedy Arka już praktycznie w setnej minucie spotkania uratowała jeden punkt. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do Lechii.

Obie te sytuacje nie były jednoznaczne i tak naprawdę trudne do oceny. W pierwszej Łukasz Zwoliński został trafiony piłką w rękę, ale wydaje się, że mógł tego uniknąć. Czy to jednak kwalifikowało się na rzut karny? W ostatniej minucie doliczonego czasu gry całą sytuację sprokurował kiksem Adam Marciniak, a potem... zdaniem płockiego arbitra Helsturp wybił piłkę przez nogi Michała Nalepy z Lechii i to kwalifikowało się do podyktowania rzutu karnego. W obu sytuacjach wszystko zależało od interpretacji sędziego Szymona Marciniaka, a częste opinie były takie, że to "miękkie karne" i arbiter równie dobrze mógł podyktować "jedenastkę", jak i pozwolić grać. Bartosz Frankowski, sędzia VAR, uznał w obu przypadkach, że nie ma konieczności wzywania Marciniaka do monitora, aby te sytuacje obejrzał raz jeszcze. Tu warto przypomnieć, że sędzia główny nie może sam podjąć decyzji o obejrzeniu sytuacji na monitorze. Przywołać go może jedynie arbiter VAR, o ile uzna, że są wątpliwości, co do decyzji sędziego podjętej na boisku. Piłkarze żółto-niebieskich byli źli, ale nie starali się szukać wymówek w decyzjach sędziego. Zresztą błąd popełnił też trener Ireneusz Mamrot. Szkoleniowiec zdjął z boiska Vejinovicia i gra Arki się rozsypała w końcówce jak domek z kart.

- Nie bardzo rozumiem, co się wydarzyło w końcówce tego meczu. Jestem zły, że tak łatwo traciliśmy gole - dodaje Michał Nalepa, piłkarz żółto-niebieskich. - W tym meczu mieliśmy wygraną na wyciągnięcie ręki i to dwukrotnie, a za każdym razem traciliśmy gole jak… nie wiem kto. Każda wrzutka z bocznego sektora i był zawsze smród. Nie chcę szukać wymówek tym, że ostatni karny był wątpliwy, ale dla mnie ważne jest, że zagraliśmy dobry mecz, każdy się starał i chciał, dwa razy mieliśmy rywali na widelcu i trochę sami jesteśmy sobie winni.

Przedłużył się też kompleks Ireneusza Mamrota w rywalizacji z Piotrem Stokowcem. Jako szkoleniowiec Jagiellonii przegrał z trenerem Lechii cztery mecze w poprzednim sezonie, a teraz poległ w derbach Trójmiasta.

- Ten mecz miał wielką dramaturgię, a my na pewno wyjeżdżamy bardzo rozczarowani i niezadowoleni. Prowadząc kilka minut przed końcem 3:2, daliśmy sobie wydrzeć to zwycięstwo. Szkoda tej bramki na 3:3, bo mogliśmy się lepiej ustawić. To był moment, w którym powinniśmy dłużej utrzymać wynik, a wtedy przeciwnikowi na pewno trudniej by się grało. Lechia jednak szybko wyrównała i potem ten mecz do końca była otwarty. Szkoda, bo w ostatniej akcji mieliśmy piłkę na nodze, nie udało się jej wybić. W mojej ocenie to była kontrowersyjna sytuacja z rzutem karnym, ale tak jak mówiłem, można było szybciej tę akcję zneutralizować. Nie zasłużyliśmy na porażkę, ale w piłce liczy się to, co jest w siatce. Mogliśmy wywieźć zwycięstwo, a wracamy z niczym - powiedział Mamrot.

CZYTAJ TAKŻE: Piękne partnerki piłkarzy Lechii Gdańsk ZDJĘCIA

Radości po zwycięstwie nie ukrywał za to trener Lechii. Dał impuls drużynie świetnymi zmianami. Conrado szalał na skrzydle i był niezwykle aktywny. Dużą wartość dał Łukasz Zwoliński. Wprawdzie sprokurował kontrowersyjnego karnego, ale potem to po jego strzale piłkę do siatki wbił Flavio, a sam strzelił gola na 3:3. Tych dwóch piłkarzy dało Lechii bardzo dużo jakości i ich wejście na boisko było kluczowe do zwycięstwa. No i oczywiście nie można zapomnieć o kacie Arki - Flavio Paixao. Kapitan biało-zielonych strzelił w derbach Trójmiasta już dziesięć goli i to był jego drugi hat-trick w konfrontacji z Arką.

- Zawsze mówi się, że źle reaguje się na straconą bramkę. Tymczasem my źle zareagowaliśmy na strzeloną. Coś się w nas zacięło, w grę wkradło się zbyt duże rozluźnienie. Straciliśmy gola i wybiliśmy się z rytmu, ale przeprowadzone zmiany nam ten rytm przywróciły. Ten mecz pokazał, że mamy duże możliwości na skrzydle. Widzieliśmy drużynę prącą do przodu i taką kibice chcą oglądać. Nie boję się powiedzieć, że byliśmy świadkami fantastycznego widowiska. Na szczęście, z happy endem dla nas. Cała ławka żyła meczem, a przy stanie 3:3 chcieliśmy strzelić zwycięskiego gola. Cały czas poznajemy tych zawodników, a ten mecz jest fajnym materiałem do analizy. Mamy duże możliwości w ofensywie, natomiast mecze wygrywa się również defensywą i to musimy poprawić, bo tracimy zbyt dużo goli - ocenił Piotr Stokowiec.

Cztery rzuty karne, samobój, nieuznany gol i zwycięskie trafienie w 6. minucie doliczonego czasu

“Bodyguard” lekiem na hejt?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na Twitterze!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na Twiterze!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki
Dodaj ogłoszenie