Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Darczyńcy są zaniepokojeni zamieszaniem wokół Muzeum II Wojny Światowej

Dorota Abramowicz
Maria Kasztelan-Janczewska
Maria Kasztelan-Janczewska Tomasz Bołt
Mundur, guziki, dokumenty, biało-czerwona flaga. Przedmioty te traktowane były przez kilkadziesiąt lat jak relikwie. Po rodzinnych naradach zdecydowali się oddać je do Muzeum II Wojny Światowej. Na wieść o możliwej likwidacji muzeum chcą odzyskać swe dary

Słowo daję - Maria Kasztelan-Janczewska patrzy na mnie oczyma swego ojca, kapitana Antoniego Kasztelana, przedwojennego szefa kontrwywiadu Obrony Wybrzeża. - Jeśli nie zostanie zmieniona decyzja w sprawie likwidacji Muzeum II Wojny Światowej, odbieram wszystkie pamiątki i zakładam muzeum ojca w moim mieszkaniu. Mieszkanie jest duże, tu, na ścianie będą gablotki.

Skąd ta decyzja? Wraz z bratem traktowali Muzeum II Wojny Światowej jako świątynię dla relikwii ojca. - Przy zmianie rangi placówki, co wiąże się z nową nazwą: Muzeum Westerplatte i Wojny Obronnej, uważam za niestosowne pozostawienie ich w tym miejscu - mówi córka kapitana.

O swoich zamiarach Maria Kasztelan-Janczewska powiadomiła już Muzeum II Wojny Światowej. Nie jest jedyną osobą, która zamierza wycofać swoje dary. Tuż po ogłoszeniu na stronach Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego decyzji o połączeniu MIIWŚ z Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 pod tą drugą nazwą rozdzwoniły się telefony od zaniepokojonych darczyńców. Do dziś około stu osób zapowiedziało, że w razie likwidacji placówki zabiorą pamiątki.

- Nie ma dnia, bym nie tonował emocji ofiarodawców - mówi Waldemar Kowalski z działu wystawienniczego Muzeum II Wojny Światowej. - Przed chwilą uspokajałem panią ze Szczecina, która przekazała cenną kolekcję pamiątek po ojcu, żołnierzu Września 1939 roku i jeńcu wojennym. Wcześniej rozmawiałem z sędziwą mieszkanką Wilna i reprezentantem polskiej rodziny mieszkającej w Niemczech.

Czytaj też: Gdańsk. Ministerstwo chce połączyć Muzeum Westerplatte i Muzeum II Wojny Światowej

Z muzeum skontaktowała się też mieszkająca w Poznaniu Irena Dedio, która przekazała płytę nagrobną straconego w 1947 roku Adama Dedio. Adam w 1939 roku walczył pod dowództwem gen. Franciszka Kleeberga. Wykupiony z niewoli w 1941 roku przez rodzinę, wstąpił do AK. Zatrzymany w lipcu 1944 roku przez gestapo, był okrutnie torturowany. Przeżył wojnę, lecz zginął tuż po jej zakończeniu. Jako członek podziemnego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Semper Fidelis Victoria, gdzie pełnił funkcję oficera wywiadu, wstąpił do Marynarki Wojennej. Został dowódcą ścigacza ORP Bystry. Za „zdradę” skazano go na śmierć.

Matka Adama, Maria, odnalazła anonimowy grób syna na gdańskim cmentarzu. Postawiła krzyż z datą narodzin i śmierci. Napisała „Dobry syn“. Płyta, po ubiegłorocznej ekshumacji Adama, została przekazana do MIIWŚ.

- Niszczenie muzeum jest najgłupszym pomysłem, na jaki można było wpaść - denerwuje się Irena Dedio. - I obrazą dla takich bohaterów jak Adam.

Oprócz telefonów, do gdańskiego muzeum przychodzą też listy i e-maile. Niektóre z nich bardzo wzruszające, pełne obaw o przyszłość nie tylko muzeum, ale także polsko-polskiej zgody.

Część z „zagrożonych” pamiątek jest bardzo cenna. Tak jak np. poszukiwany przez ponad 70 lat sztandar 6 Pułku Artylerii Ciężkiej ze Lwowa (oddziału broniącego miasta w kampanii wrześniowej), który został przekazany przez anonimowego darczyńcę. Jednak wartość wszystkich darów powinna być mierzona przez pamięć w nich zawartą. Pamięć o ludziach.

Flaga ukryta pod węglem

Polska flaga ukryta przed władzami radzieckimi po wkroczeniu Armii Czerwonej do Lwowa w 1939 r. - dar prof. Wiesława Gruszkowskiego.

Prof. Wiesław Gruszkowski, znany gdański architekt i urbanista, mówiąc o fladze, tak naprawdę opowiada o starszym o pięć lat bracie, Mieczysławie. Prawniku, instruktorze harcerstwa, który oddał życie za Polskę.

Z flagą było tak - po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną do drzwi domu Gruszkowskich zastukał sierżant sowieckiej milicji. Zażądał, by wywiesili czerwony sztandar.

- Nie mam - odparła, zgodnie z prawdą, pani Gruszkowska.

- A polski macie? To dobrze. Oderwijcie biały kawałek i wywieście sam czerwony.

Ostatecznie znaleźli czerwoną poszewkę, która załopotała przed domem. A polską flagę postanowili ukryć. - W piwnicy, pod węglem, urządziliśmy skrytkę, w której trzymaliśmy między innymi radio kryształkowe, przerobione do słuchania wiadomości z zagranicy - wspomina prof. Gruszkowski. - Do schowka złożyliśmy chorągiew.

W tych samych dniach Mieczysław spytał młodszego, 19-letniego brata, czy chce wstąpić do organizacji. - Nie podał nazwy - mówi Wiesław Gruszkowski. - Padło tylko słowo „organizacja”. Zgodziłem się, złożyłem na jego ręce przysięgę, zobowiązałem się do zachowania tajemnicy. Była to komórka zwiadu. Obserwowaliśmy transporty wojskowe, przenosiłem a to broszury antysowieckie, a to pistolet browning...

W marcu 1940 roku do domu wpadli Sowieci. Rewizja, krzyki, groźby. Zabrali Mieczysława. Rodzina szukała go na milicji, w siedzibie NKWD, w kolejnych instytucjach. Prosiła o pomoc Czerwony Krzyż.

Na szczegółowe informacje o losach brata prof. Gruszkowski czekał kilkadziesiąt lat. Poznał je, gdy synowi udało się kupić tom wspólnej polsko-ukraińskiej serii wydawniczej „Polska i Ukraina w latach trzydziestych-czterdziestych XX wieku.” Historycy, przeglądając archiwa, dotarli do dokumentów o lwowskiej organizacji konspiracyjnej Rewolucyjny Związek Niepodległości i Wolności, do której należeli lwowski prawnik i jego młodszy brat. Były tam akta procesu wytoczonego Mieczysławowi Gruszkowskiemu przed Sądem Wojskowym w Kijowie, jego zdjęcie ze śledztwa i wyrok: kara śmierci, którą wykonano 16 stycznia 1941 roku.

- Matka do końca życia wierzyła, że jej najstarszy syn żyje - opowiada prof. Gruszkowski. - Kiedy w czerwcu 1945 roku wyjeżdżaliśmy z młodszym bratem ze Lwowa, rodzice zostali, by poczekać na Mieczysława. Mówili, że nas potem nie znajdzie. Nie doczekali się, wyruszyli za nami.

Przed wyjazdem ze schowka pod węglem wyjęli starannie złożoną biało-czerwoną flagę. Traktowali ją przez następne lata jak najcenniejszą z pamiątek.

We wrześniu ubiegłego roku profesor przekazał flagę do kolekcji MIIWŚ. Powiedziano mu, że dar zostanie zaprezentowany na wystawie stałej, obok sztandaru 6. Pułku Artylerii Ciężkiej, w dziale poświęconym historii oporu wobec radzieckiego okupanta.

- Pomysł połączenia muzeów przy zmianie nazwy to jeden z największych idiotyzmów, jakie kiedykolwiek słyszałem - mówi dosadnie profesor Gruszkowski. - To tak jakby ktoś chciał przyłączyć do komara tygrysa. Zwłaszcza że ten komar, czyli Muzeum Westerplatte, praktycznie nie istnieje.

A flagę, jeśli minister się uprze przy swojej koncepcji, zabierze.

Zniszczone listy

Zestaw 6 guzików mundurowych (policyjnych i wojskowych) z orłem w koronie, pochodzących z ekshumacji mogił ofiar zbrodni katyńskiej - dar Pani Emilii Maćkowiak.

Wojciech Malinowski, policjant z Brześcia nad Bugiem, został zmobilizowany w pierwszych dniach wojny. Na dworcu, przed wyjazdem do Pińska, ojca żegnała pięcioletnia Emilka. Wspominając po latach ten dzień, Emilia Maćkowiak mówiła, że bardzo przeżyła to rozstanie. Ubłagała nawet matkę, by pojechać do Pińska, by jeszcze się tam spotkać z ojcem. Ich podróż przerwała napaść ZSRR na Polskę. Po powrocie do Brześcia zastały ruiny domu.

W 1940 roku na adres sąsiada zaczęły przychodzić listy z Kozielska, potem z Ostaszkowa. Wojciech Malinowski uspokajał bliskich - jest zdrów, będzie dobrze, niech tylko ukochana żona sobie radzi i dba o dzieci. Pisał tak do kwietnia 1940 roku.

Wieści o rozstrzelaniach polskich oficerów dotarły do nich jeszcze w czasie wojny. Po wojnie, gdy oficjalny przekaz mówił o „zbrodni faszystów” i rządził strach, wdowa po policjancie zniszczyła listy.

W 1989 roku Emilia Maćkowiak założyła Stowarzyszenie Rodzina Katyńska w Gdańsku. Dwa lata później została prezesem Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich. Wśród prawie 15 tysięcy nazwisk z tzw. list śmierci przekazanych Polsce znalazła Wojciecha Malinowskiego. Zginął w Miednoje.

Podczas ekshumacji nie natrafiono na żadne rzeczy osobiste jej ojca. Guziki, które przekazała do Muzeum II Wojny Światowej, to symbol pamięci o wszystkich tych, po których zacierano pamięć.

- Przechowuję jeszcze dokumenty po ojcu - mówi Emilia Maćkowiak. - Wśród nich są między innymi książeczka wojskowa, świadectwa ze szkoły podoficerskiej, zaświadczenia, zdjęcia. Są one dla mnie bardzo cenne. Miałam zamiar przekazać je do Muzeum II Wojny Światowej, ale po tym, co się ostatnio wokół niego dzieje, nie jestem już w stu procentach pewna swojej decyzji. Gdzie zbrodnia katyńska, a gdzie Westerplatte? Dlatego nadal waham się między Muzeum Katyńskim a Gdańskiem.

Córka kapitana

Schutzhaftbefehl (Rozkaz uwięzienia ochronnego) Antoniego Kasztelana z dnia 14.10.1940 r. Nr. IV C 2 Haft Nr. K. 14663. Cygarniczka ,,Wawerley” Virginia Cigarets, szczoteczka do odzieży, okolicznościowa zapalniczka metalowa z wygrawerowanymi inicjałami AK; przedmioty osobistego użytku straconego w Królewcu Antoniego Kasztelana (wszystkie te przedmioty otrzymała żona kapitana Kasztelana w paczce przesłanej z więzienia w Królewcu, gdzie 14.12.1942 r. został on stracony przez zgilotynowanie) - dar Marii Kasztelan-Janczewskiej.

Miała pięć lat, gdy ostatni raz widziała ojca. Był koniec sierpnia, gdyński dworzec. Kapitan Kasztelan odprowadzał żonę Marię, syna Zygmunta i najmłodszą Marysię, zwaną Rysią, na pociąg do Szczebrzeszyna. Najstarszy, Stanisław, był na wakacjach u babci w Kołomyi. Kasztelan doskonale wiedział, że wybuch wojny jest nieuchronny - w końcu był szefem polskiego kontrwywiadu na Wybrzeżu. Postrachem niemieckich agentów. I, jak pisał Franciszek Sokół, przedwojenny komisarz rządu RP w Gdyni - uczynnym, niepijącym, bardzo porządnym człowiekiem. Dla małej Rysi był przede wszystkim tatą, który przychodził do domu w mundurze, zabierał na wycieczki i do kawiarni Fangrata. - Ten Fangrat to był szczyt szczęścia - uśmiecha się do wspomnień pani Maria. - A tam do naszego stolika przysiadł się nieznajomy pan. Bardzo szarmancki, pocałował mnie - kilkulatkę - w rękę. Tata zamówił dla mnie bodajże lody, a potem zaczął szeptać z nieznajomym. Dopiero po wojnie usłyszałam od mamy, że tata tak na mieście spotykał się ze swoimi informatorami.

Ojciec pani Marii we wrześniu 1939 roku nie skorzystał z możliwości ewakuacji w głąb kraju. Walczył w obronie Helu. Oddelegowany przez kontradmirała Józefa Unruga, brał udział 1 października w rokowaniach kapitulacyjnych z Niemcami w sopockim Grand Hotelu. To jednak nie ocaliło go przed zemstą hitlerowców. Wbrew konwencji genewskiej, oddano go w ręce gestapo. Nakaz aresztowania Antoniego Kasztelana podpisał sam szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, Reinhard Heydrich. Trafił do obozu w Stutthofie, potem do gdańskiego więzienia.

W 1942 roku stanął przed sądem. Jako „szczególnie niebezpieczny dla narodu niemieckiego”, został skazany na poczwórną karę śmierci. - Mama do końca wierzyła, że ojca uda się uratować - wspomina Maria Kasztelan-Janczewska. - Pisała do Hitlera i do Watykanu, miała nadzieję, że uda się ojca wymienić na niemieckich jeńców wojennych.

Wyrok wykonano 14 grudnia 1942 roku. Żonie wysyłano kolejne paczuszki z rzeczami po mężu - a to czapkę, a to papierośnicę i cygarniczkę, a to części munduru. - Według mamy, był to dowód na sadyzm Niemców, którzy z każdą kolejną przesyłką rozdrapywali rany. I tak naprawdę długo nie wierzyła w śmierć ojca, licząc na to, że udało się jednak dokonać wymiany - mówi pani Maria.

Hitlerowcy mścili się na asie polskiego wywiadu nawet po jego śmierci. Ciało kapitana przekazano do Instytutu Anatomii uniwersytetu w Królewcu.

Rodzina Kasztelanów po wielu wojennych perypetiach wróciła do Gdyni. Choć w ich mieszkaniu przy ul. Władysława IV mieszkali szabrownicy, Maria Kasztelan była dzielną kobietą - odzyskała przedwojenne lokum. Do drzwi ich domu pukali funkcjonariusze bezpieki, pytając, gdzie jest Antoni Kasztelan.

- W niebie - odpowiadała wdowa. A dzieciom mówiła, że Antoni, gdyby się nawet wyrwał z rąk gestapo, zapewne nie przeżyłby w Polsce po wojnie.

Dzieci asa wywiadu poszły na studia. Zygmunt Kasztelan, zmarły w 2013 roku, był znanym gdyńskim urologiem. Jego starszy brat, Stanisław, został ekonomistą, a najmłodsza Maria - inżynierem. A wdowa po kapitanie, zmarła w 1993 roku Maria Kasztelan, przez wiele lat po wojnie przeglądała listy i dokumenty męża. Uczyła dzieci, a potem wnuki, że są to „święte pamiątki”.

Skopiowali potem te listy i dokumenty, przygotowując publikację dla rodziny. Utworzyli fundację Stypendium Kasztelana dla najzdolniejszych uczniów Gimnazjum nr 2 im. I Morskiego Pułku Strzelców w Wejherowie. Do Izby Pamięci Batalionu Morskiego przekazali jego mundur.

Decyzję o przekazaniu pamiątek do MIIWŚ (w tym oryginalnego munduru, który w Wejherowie został zastąpiony dokładną repliką) pani Maria podjęła po długich rozmowach z Zygmuntem. Zgodzili się na nagranie ich relacji na potrzeby muzeum.

- Nie zastanawialiśmy się długo - mówi Maria Kasztelan-Janczewska. - Oczywiście, najpierw zainteresowaliśmy się koncepcją muzeum. Spodobało się nam, że zamierza ono pokazać czasy wojny nie tylko od strony wojska i poszczególnych bitew, ale także poprzez losy ludności cywilnej. Dlatego uznaliśmy, że będzie to najwłaściwsze miejsce dla relikwii po naszym ojcu. I dziś, jako najstarszy żyjący członek rodziny Antoniego Kasztelana, zamierzam głośno powiedzieć, że w muzeum niższej rangi pamiątki po ojcu nie będą prezentowane.

***
Muzeum II Wojny Światowej ma zostać otwarte na przełomie 2016 i 2017 r. Decyzja o włączeniu placówki do pozostającego na papierze Muzeum Westerplatte wywołała kontrowersje wśród historyków, a prezydent Gdańska zapowiedział, że w razie likwidacji muzeum miasto może cofnąć darowiznę gruntu o wartości 54 mln zł.

Do tej pory MIIWŚ zgromadziło ponad 37 tys. eksponatów. Z tego ponad 13 tys. to dary przekazane przez osoby prywatne, a ok. 500 - depozyty pozyskane z prywatnych rąk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki