Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy Paweł Adamowicz chodzi na zapomniane cmentarze?

Tomasz Słomczyński
W czwartek, przeddzień święta, pojechałem z dzieciakami (lat 3 i 7) do miejsc, które opisałem w magazynie "Rejsy" - czyli na dawne gdańskie cmentarze, rzekomo zlikwidowane. Wzięliśmy ze sobą znicze i worki na śmieci.

Czytaj tekst z "Rejsów": Zapomniane cmentarze. Tak Gdańsk pamięta o tych, którzy byli tu przed nami [ZDJĘCIA]

- A po co worki na śmieci? - zapytała starsza córka już w samochodzie.

- Posprzątamy trochę, w miarę możliwości.

- Dlaczego my? - zapytała siedmiolatka, nieprzyzwyczajona do sprzątania czegokolwiek poza swoim pokojem, co zresztą również przychodzi jej z trudem.

- Dlatego że nikt ich nie chce posprzątać.

Od kiedy córka poszła do szkoły, jest świadoma, że Gdańskiem rządzi odpowiednik króla z bajek, zwany prezydentem.

- A pan prezydent nie może kazać komuś posprzątać? - zapytała więc.

I co dziecku w tej sytuacji odpowiedzieć?

Można tak:
- Gdybym ja był prezydentem, to w poniedziałek po Wszystkich Świętych usiadłbym za swoim biurkiem i chwycił słuchawkę telefonu. Wykręciłbym numer do jednego z moich 1116 pracowników magistratu i wezwał go natychmiast do siebie. Stawiłby się w te pędy. Pokazałbym mu w internecie spis miejsc, w których były kiedyś w Gdańsku cmentarze. Kazałbym mu w ciągu dwóch tygodni odwiedzić te wszystkie miejsca i sprawdzić, gdzie są śmieci, gdzie leżą poprzewracane nagrobki. Miałby to wszystko skrupulatnie zanotować i w wyznaczonym terminie zdać mi raport.

Z raportu chciałbym się dowiedzieć, które z tych miejsc należałoby ogrodzić, gdzie nagrobki pozostawić, a skąd je zabrać. Potem zaprosiłbym kilku mądrych doradców i skonsultował wnioski z raportu. Zadzwoniłbym do duchownych różnych wyznań i pogadał. Dalej, pracownika, który sporządzał raport, uczyniłbym odpowiedzialnym za to, żeby najpierw zorganizował ekipę - wystarczy trzech albo czterech ludzi, np. spośród 250 pracowników ZDiZ. Potrzebny by był traktor z przyczepą.

Pojechaliby do tych wszystkich miejsc. Tam, gdzie trzeba, postawiliby ogrodzenie - zwyczajną siatkę z drutu i furtkę. Tam, gdzie trzeba, ostrożnie zabraliby z krzaków i śmieciowisk wszystkie porzucone nagrobki. Przy okazji wszędzie zebraliby śmieci. Płyty przewieźliby do lapidarium i tam złożyli. Gdyby natrafili na nagrobki z napisami hebrajskimi, to przed zabraniem ich kazałbym się skontaktować z gminą żydowską, gdyby były pisane cyrylicą - z cerkwią, itd.

W ten sposób nagrobki zniknęłyby z krzaków i śmieciowisk w ciągu tygodnia lub dwóch. Potem kazałbym mu zorganizować tabliczki: jedną zakazującą wyprowadzania psów, drugą - spożywania alkoholu, trzecią informacyjną, o treści: "Tu był cmentarz, uszanuj to miejsce".

Tabliczki byłyby zwyczajne, metalowe i nie różniłyby się od setek podobnych, które stoją w całym Gdańsku. Gdyby wszystko poszło sprawnie, dałbym temu pracownikowi premię i podziękował mu za zaangażowanie. Dopiero potem, wspólnie z historykami, radnymi, duchownymi, Strażą Miejską i Bóg wie kim jeszcze, zastanawiałbym się nad tym, co dalej uczynić w celu ochrony i upamiętnienia tych miejsc, i skąd na to wziąć pieniądze. Tak bym zrobił...

Kiedy kończyłem przydługi wywód, byłem już z dziećmi na miejscu jednego z dawnych cmentarzy. Ale one już mnie nie słuchały, nie miały czasu, co innego miały do roboty - zniknęły w krzakach, zbierały śmieci i szukały nagrobków, żeby zapalić na nich znicze.
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki