Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy leci z nami smoczek? Egzotyczne podróże Kobusów z dziećmi

Irena Łaszyn
W 2007 roku, gdy klan Kobusów zwiedzał Angkor Wat, Michaś miał dwa lata,  a Staś - sześć miesięcy. Starszego czasem nosił tata, młodszego - mama
W 2007 roku, gdy klan Kobusów zwiedzał Angkor Wat, Michaś miał dwa lata, a Staś - sześć miesięcy. Starszego czasem nosił tata, młodszego - mama Zdjęcia: Anna i Krzysztof Kobusowie. Fotografie zamieszczone za zgodą witryny www.travelphoto.pl
Jeżdżą, bo kochają podróże, a nie dlatego, żeby się dzieci lepiej rozwijały. Chłopcom jest wszystko jedno, czy to Bali, Cisna, Namibia czy Pcim Dolny. Gdy lecieli do Azji, Staś miał pół roku, a Michaś - dwa lata. O Annie i Krzysztofie Kobusach, podróżnikach, fotografach i dziennikarzach, którzy twierdzą, że dziecko nie może być kotwicą.

Pierwsza podróż była krajowa. Michaś miał wtedy cztery tygodnie. Stwierdzili, że nie ma się co szczypać, tylko trzeba zabrać go ze sobą. Akurat pracowali nad albumem "Polska wielu kultur", w chłodną Niedzielę Palmową wybierali się do Lipnicy Murowanej. Znajomi rzekli: Zwariowaliście! A oni na to: Jak nie teraz, to kiedy?

I pojechali. Michaś przeżył, oni też, Lipnica nie ucierpiała. Poszli za ciosem. Byli w Białowieży, na Śnieżce, w Bornem Sulinowie i w Parku Narodowym Ujście Warty. Mały się budził o świcie, patrzył w niebo i podziwiał klucze żurawi. Polubił to.
W ciągu pierwszego roku życia przemierzył 35 tysięcy kilometrów!

Gdy półtora roku później urodził się Staś, też długo nie czekali. Ledwie skończył cztery tygodnie, wyruszył z rodzicami i starszym bratem w Bieszczady. Połoniny, wędrówki po bezdrożach i wizyta w słynnej Siekierezadzie w Cisnej. Z premedytacją zamieścili stosowne zdjęcie na www.malypodroznik.pl.

A potem jeździli z cygańskim taborem, pływali kajakami i tratwą.
- Często słyszycie, że jesteście nieodpowiedzialni?
- Coraz rzadziej - zapewnia Anna Kobus. - Nawet w Polsce ludzie uwierzyli, że dziecko nie musi być kotwicą, a wspólne podróżowanie jest całkiem fajne. Bo w innych krajach, to nikogo nie dziwi. Wystarczy wejść na portal dla podróżujących rodziców Lonely Planet, by się o tym przekonać.

Czytaj także: Gdańsk: Kazadi i Baka opowiadali dzieciom o podróżach (ZDJĘCIA)

Krzysztof ma swoją teorię. Uważa, że na taki punkt widzenia wpływają różne zaszłości i historyczne traumy. Przecież w Anglii, Holandii czy Francji było oczywiste, że żona pakowała kufry, zabierała dzieci i przez kilka tygodni żeglowała do męża pracującego w indyjskiej czy kenijskiej faktorii, a potem przez kilka miesięcy mieszkała w obcym kraju.

W tym samym czasie jej polska rówieśniczka, nucąc patriotyczne pieśni, wyszywała na sztandarach "Bóg, Honor, Polska" i drżała o losy męża walczącego w kolejnym powstaniu. Nie w głowie jej były fanaberie w postaci odkrywania obcych krajów. A potem jechała, gdy miała szczęście, co najwyżej na wczasy do Bułgarii...

Półkobieta i cybernetyk

Zanim się spotkali, stanowili byty równoległe. Ona, córka kapitana żeglugi wielkiej, otrzaskana ze światem, podróżowała głównie z… Tomkiem Wilmowskim, bohaterem książek Alfreda Szklarskiego. On -włóczył się z rodzicami po odludnych ścieżkach i budował szałasy w lesie. Ona skończyła romanistykę i - jak o sobie mawia - została półkobietą, półcamel trophy, krążąc gdzieś między Tybetem, Chinami, Etiopią a Madagaskarem. On - cybernetyk i informatyk, od dalekich wojaży wolał Góry Świętokrzyskie, Beskid Niski i jamę wykopaną w jedlinie na przetrwanie śnieżnej nocy. Gdy się spotkali po raz pierwszy, ona właśnie wyruszała do Indii, on się zachwycał jakimś lokalnym zakątkiem. Gdy wpadli na siebie po raz drugi, ona jechała do Birmy, on zmierzał w kolejne leśne ostępy. I wciąż mówił o górskiej wyrypie, chyba nie znał słowa wycieczka.
- Nie bywałeś wówczas za granicą?

- Ależ bywałem. Do Grecji, na zbiór winogron, jechałem autostopem, kilkoma TIRami.
Gdy zostali parą, jak wszystkie pary świata, musieli znaleźć kompromis. Ona zabrała go do Etiopii, on pokazał jej Góry Świętokrzyskie.

Gdy się pobrali i zostali rodzicami, doszli do wniosku, że to nie koniec, lecz początek wszystkiego. Zdecydowali, że nie muszą się poświęcać, bo dziecko wcale poświęceń nie wymaga. Ono chce być po prostu z mamą i tatą. Nieważne, gdzie: W Pcimiu Dolnym czy na egzotycznej wyspie Bali. Byle razem.

Czytaj także: U Mężyńskich rowery idą w kąt tylko od święta

Postanowili podróżować wspólnie, choć to oznaczało dziesiątki kompromisów dziennie. Oni chcą łapać dobre światło i fotografować, ono natychmiast chce pizzę. Oni chcieliby popatrzeć na chmury, ono chce biegać. Albo spać. Albo siusiu. Albo strzeli focha i wszystkiego się odechciewa. Nie zawsze jest raj.

- Ale podczas tych wypraw mamy też więcej tolerancji dla siebie i świata - uważa Anka. - Dlatego łatwiej nam różne niedogodności przetrwać.
- Podróżowaliście z wózkiem?
- Czasami. Przeważnie jednak Ania nosiła dziecko w chuście. Kobiety w Rumunii czy Tunezji cmokały z zachwytu i mówiły: Ojej, nasze babki też tak robiły.
W Birmie, oprócz wózka i chusty, mieli jeszcze nosidełko. Środek transportu wybierali zależnie od sytuacji. Zawsze też mieli smoczki, które azjatyckie kobiety nieustająco zadziwiały.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Wspólny świt

W roku 2007, gdy Michaś miał dwa lata, a Staś - pół roku, wyruszyli do Azji. Zwiedzali Birmę, Tajlandię, Kambodżę. Wspólnie oglądali świt nad świątynią Angkor Wat.

I wtedy chłopcy postanowili zrobić kupę. Obaj naraz! Akurat w momencie, gdy słońce ukazało się na nieboskłonie. Nie było zmiłuj się, należało błyskawicznie coś z tą awarią począć. Ale czy to oznacza, że rodzice na tym ucierpieli, a widok na tym stracił?

Czytaj także: Gdańsk: Kazadi i Baka opowiadali dzieciom o podróżach (ZDJĘCIA)

- Niektórzy pewnie pytają: A właściwie, to po co ich tam ciągnęliście? Po co męczyliście dzieci i siebie? Przecież malcy i tak nic z tej podróży nie zapamiętali.

- A czy my naprawdę żyjemy po to, by pamiętać? Ile pamiętamy z poprzedniego urlopu albo z wakacji sprzed dziesięciu lat? Tyle że te przeżycia składają się na część naszej osobowości, jesteśmy przez to bogatsi.

Czytaj także: U Mężyńskich rowery idą w kąt tylko od święta

Anka opowiada, jak po tej podróży dwuletni Michaś zagadnął młodszego Stasia: "Siasiu, miś Pompeń". Pompeń, to Phnom Penh. Ale dla porządku, zapytała syna, co to ten Pompeń. A on na to: "Bankok". Ona dalej: A co to "Bankok"? Michał: "Pompeń!" W jego słowniku oznaczało to coś wspaniałego, super. Tak jak miś.

O tej wyprawie napisali książkę "Smoki i smoczki. Z dziećmi przez Azję". Ukazała się później niż "Namibia. 9000 km afrykańskiej przygody", która została uznana za najlepszą podróżniczą książkę roku i otrzymała nagrodę Travelery 2011.
Na Czarny Ląd wybrali się w roku 2008.

Himba, trąba i piaskownice

Namibia była niegdyś niemiecką kolonią. Pewnie dlatego, na pierwszy rzut oka, wydaje się taka uporządkowana i pozbawiona wszechobecnego afrykańskiego luzu. Tam, skoro bramę Parku Narodowego zamyka się o 18, bo wtedy jest zachód słońca, to kwadrans później naprawdę nikt jej nie przekroczy.

Ich jednak najbardziej zachwycał fakt, że jest stosunkowo mało zdeptana. W niektórych miejscach byli jedynymi turystami. A przemierzyli w sumie - terenowym nissanem, z namiotem na dachu - 9000 kilometrów.

Bawili się w wielkiej piaskownicy, bo dotarli do Sossuvlei, najpiękniejszych wydm na świecie. Widzieli Fish River Canyon, największy kanion Afryki, lasy kołczanowe i Wybrzeże Szkieletowe. Spotykali surykatki, pustynne słonie i węże. Odwiedzili porzucone miasto duchów i miasto - jako żywo - przypominające Sopot. Dowiedzieli się, co łączy damy Herero w wiktoriańskich sukniach z ich półnagimi - pomalowanymi ochrą - siostrami Himba. W Etoszy, nad wodopojem, spotkali 40 słoni, a gdy udali się do kawiarni na szarlotkę, strusie zaglądały im do talerzy. Nawet przeżyli polowanie lwów na zebry!
A poza tym - głaskali oswojone gepardy, szukali diamentów, karmili żyrafę. Na farmie dostali… instrukcję jej obsługi. Stanowiła ona tak: Można dać żyrafie jabłko. Żeby jednak za szybko z nim nie uciekła, trzymamy je mocno, a ona ogryza je przednimi ząbkami. Gdy brak jabłka, można dać żyrafie kciuk do ssania. Efekt taki jak włożenie palca do silnego odkurzacza. Michasiowi bardzo się to podobało.

Dorosłych urzekli Buszmeni, a zwłaszcza ich sztuczki. Idzie sobie taki tropiciel przez busz i nagle mówi, że chętnie by się umył i napił. Pożycza więc od kogoś kij i rysuje - coraz głębiej i głębiej - krąg wokół niepozornej roślinki. Kiedy możliwości kija się kończą, kopie "fosę" rękami, by w końcu wyciągnąć roślinkę, która ma korzeń niczym nasz burak cukrowy, tyle że okrągły. Następnie kroi kawałek korzenia, zeskrobuje nożem garść trocinek. Bierze te trocinki do ręki, ściska i... leci strumień wody! Zużył połowę "buraka", umył się, napił, tak jak sobie wymarzył.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Bali i Łeba

Byli z dziećmi w Rumunii, Chorwacji, Holandii, Tunezji, na Kubie, w Indonezji. Plażowali na Bali i na wyspach Gili. Tam, jak mawia Anka, trzyletni Staś uczył się nurkować, a starszy Michaś uczył się praktycznej ochrony środowiska, wypuszczając żółwie na wolność.

- Czy takie egzotyczne wojaże na pewno są bezpieczne? Nie boicie się malarii, żółtej febry, stu tysięcy innych chorób?
- Szczepimy się. Zażywamy Malarone, gdy jesteśmy w strefie malarycznej. W Indonezji chłopcy połykali tabletki z dżemem…
Krzysztof dodaje, że podróże po Polsce też mogą być niebezpieczne. Atakują kleszcze, żmije, sinice, rotawirusy. Ale czy to oznacza, że świat ma się skurczyć do dziecięcego pokoju?
- Michał, która podróż najbardziej ci się podobała?
- Do Szwecji! Bo tam były samochody i koparki!
Anka wyjaśnia: Takie na akumulatory. Chłopcy jeździli nimi na farmie dla dzieci Barnens Gard. Sami też kopali tymi koparkami ziemię.

Czytaj także: Gdańsk: Kazadi i Baka opowiadali dzieciom o podróżach (ZDJĘCIA)

Zdaniem Michała, w Szwecji jest ciekawiej niż na Kubie. Bo można spać pod namiotem i gotować na prawdziwym ogniu. Można kąpać się w jeziorach i chodzić do parków zabaw.

W Szwecji byli dwa razy. Do tej drugiej podróży zainspirował ich mały Nils Holgersson, bohater powieści "Cudowna podróż" Selmy Lagerlof, który wraz z dzikimi gęśmi wędrował po kraju. Pomnik Nilsa stoi w Karlskronie. Przy okazji odwiedzili Bullerbyn, gdzie mieszkali bohaterowie Astrid Lingren.

O szwedzkich perygryna-cjach też można poczytać, bo właśnie się ukazały pierwsze książki z serii "Mali podróżnicy w wielkim świecie". Jest tam Polska, Szwecja, Chorwacja, Tunezja, Holandia, Bali…

Czytaj także: U Mężyńskich rowery idą w kąt tylko od święta

- Po Polsce też jeździcie?
- Pewnie! Ciągle jesteśmy w drodze. Z Gdańska do Warszawy, gdzie mieszkamy, czasami jedziemy przez Łebę. Tam też są niezłe wydmy. Prawie takie jak Namibii.

Wiadomo, gdy się podróżuje z dziećmi, to trzeba plany modyfikować. Nie będziemy zwiedzać zabytków i nie wybierzemy się na siedmiogodzinną przejażdżkę na wielbłądach. Zasada jest taka: Rocznie jedna duża wyprawa egzotyczna, kilka niedużych zagranicznych plus Polska. Skąd biorą pieniądze? Sami je muszą zarobić.

Dziś Michaś ma siedem lat, a Staś - pięć i pół. To już doświadczeni globtroterzy. Dwa dni temu wybrali się z rodzicami nad Morze Czerwone do Egiptu, żeby się przekonać, gdzie jest Nemo. Tego w Akwarium Gdyńskim już odwiedzili. Oni jednak ciągle czegoś szukają, stwierdzili więc, że pora ruszać w świat.

Irena Łaszyn

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki