Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek pod gruzami zawalonego domu. Fragmenty pamiętnika Dariusza Kobzdeja

Piotr Kobzdej, Dariusz Kobzdej
Dariusz Kobzdej w leprozorium w Puri (Indie), 1989 r.
Dariusz Kobzdej w leprozorium w Puri (Indie), 1989 r. arch. rodzinne
Zdecydowałem się opublikować krótki fragment pamiętników Ojca, które kierowane były dla oczu jego mamy, a mojej babci. Oczu, które, niestety, nie zdążyły nigdy przeczytać nawet krótkiego ich fragmentu, choć napisane są w całości w formie listu od syna, stojącego w obliczu pierwszych miesięcy grozy i niepewności po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce.

Decyzja opublikowania fragmentu związana jest z przypadającą w tym roku 40 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego oraz przypadającą na dzień 16 grudnia 26 rocznicą śmierci Dariusza Kobzdeja. Data ta zbiega się jednocześnie z rocznicą masakry grudniowej na Wybrzeżu z 1970 roku oraz pacyfikacją i mordem na górnikach z kopalni Wujek.

Dariusz Kobzdej wychował się na opowieściach o tragicznych losach lwowskiej rodziny, śmierci swojego dziadka z rąk bolszewickich oprawców. Splot tych okoliczności oraz jego zaangażowanie niepodległościowe rozpoczęte w wieku 16 lat doprowadziły zarówno jego, jak i rodziców oraz siostrę Izabelę do serii różnego rodzaju represji: zatrzymań na 24 i 48 godzin, problemów z podjęciem pracy, zwolnień z pracy, pobicia czy aresztowań i więzienia.

Pisząc list do swojej mamy, parę dni po wprowadzeniu stanu wojennego, Dariusz Kobzdej nie spodziewał się, że list ten stanie się w rezultacie jego testamentem.

Zeszyt pierwszy

Wiesz Mamo, piszę ten list tylko dla Ciebie. Pragnę zawrzeć w słowie to samo, tę treść, tylko i aż, która jest w pocałunku dziecka i Matki jego. To dla Ciebie ode mnie mój pocałunek i moja modlitwa. Wybacz, że tak późno otrzymasz słowo moje, które tak Ci potrzebne dzisiaj, teraz w tej ciężkiej chwili. To miejsce, w którym powstaje ten list, nazywa się ból. Mój ból, Twoje Cierpienie. To miłość i cierpienie tych wszystkich matek i ich dzieci, które utraciły siebie nawzajem, tych wszystkich rozdzielonych przemocą rodzin polskich. Miejsce, w którym tworzę moją modlitwę, to serce moje i moja Ojczyzna. Tyle utraciłem, utraciłaś Ty, zabrano innym. Gdy będziesz czytała ten list, nie płacz.

Po Sierpniu przyszedł strach, irracjonalny strach. Po Sierpniu już nie ma potrzeby wygadania się, która wyganiała mnie z domu, nie pozwalając wrócić przed północą. Nie wiem, czy pamiętasz, jak bardzo bałem się snu... Zegarek leżał przy mojej głowie, buty jak w namiocie - tak, aby jak najszybciej można je było ubrać, spodnie, koszula płaszcz - wszystko w jednym miejscu... Gdy zasypiałem, już byłem ścigany, czułem się ścigany przez 16 miesięcy fałszywej, pozornej wolności. Bałem się powrotu przed północą do własnego domu, bo tkwiła we mnie ta pewność, że wywalą kiedyś drzwi i porwą mnie i ukradną najcenniejszy dar - wolność. Ty wiedziałaś o tym, ale sądziłaś, że to moje dziwactwa. Może tak było... Codziennie, gdy wracałem ze szpitala do domu, rozglądałem się, czy nie czekają na mnie. Modliłem się, idąc do pracy i z niej wracając, o zachowanie wolności i ratunek przed tym piekłem, które teraz trwa. Wiem, mamo, że czujesz to, co mówię, że mimo niedoskonałości słów moich zrozumiesz i wybaczysz. Przez ostatni rok więcej mieszkałem w szpitalu niż w domu. W swojej dyżurce czułem się bezpieczny. Jeżeli nie miałem problemu do rozwiązania z chorymi, to godzinami słuchałem radia, licząc na to, że mnie ostrzeże. To był fałszywy przyjaciel. Spóźnił się wiele godzin, zanim głosem śmierci obwieścił panowanie przemocy, nienawiści, strachu. Byłem wtedy na ulicy, odarty ze wszystkiego co ludzkie, ścigany, cudem uratowany. Podszedł do mnie jakiś człowiek i zapytał:
- Słyszał pan...?

Tak, słyszałem krzyk bezgłośny, niemoc. Wszystko się zawaliło. Jedna noc wystarczyła. Nie wiedziałem, jak was zawiadomić, ostrzec. To już był ranek, mamo. A ja słyszałem wokół śmiech niektórych i słowa: „...skończyło się tak jak się zaczęło”, ...i obojętność. Czułem, że stanę się zakładnikiem. Nie wiedziałem, gdzie, u kogo byliście tej strasznej nocy.

Słyszałem później, że gdy 13. w nocy wyprowadzano siostrę z domu, nie mogłaś się z tym pogodzić. Chciałaś być z nią, siebie za nią oddać. Chciałaś wsiąść do samochodu. To było straszne. Była noc i padał śnieg. Mówili mi, że zwierzę wydało rozkaz: „Wyrzuć tę starą z samochodu” i wypchnęli Ciebie, a Ty upadłaś na ziemię. To była najstraszniejsza wieść, jaką wtedy otrzymałem. Nie płakałem, nie mogłem płakać. Oduczyli mnie tego. Czułem się ogłuszony - szum w głowie i wata w uszach. Chyba poczucie bezsilności. Wyobraziłem sobie wtedy Ojca. Bałem się odezwać, bo nie wiedziałem, czy mnie winicie za niezasłużone cierpienie mojej siostry. Tak rzadko ostatnio byliśmy razem.

Jak pod gruzami zawalonego domu

Znalazłem się jak człowiek pod gruzami zawalonego domu. Taką ofiarę ogarnia ciemność i strach - ten najstraszniejszy rodzaj lęku, biorącego początek w plexus solaris, powodującego dreszcze, szczękanie zębami, zimny pot, rozszerzenie źrenic. Nie mogłem jeść przez trzy dni. Nawet nie mogłem palić papierosów. Później przyszła apatia. Godzinami siedziałem bezczynnie. Myśli jak rumaki rozszalałe krążyły w mojej głowie lub terkotały jak wodny młyn. Nocą zza okna patrzyłem w gwiazdę migoczącą jaśniej niż inne, czerwononiebieskozłotym światłem. Taka sama gwiazda jest w koronie tego wizerunku, który towarzyszy mi od początku tej drogi, którą idę do domu mego. To wizerunek Matki, do której się modlę.

Na początku nie wiedziałem nic. To, co docierało do mnie, było jak zwodniczy cień, jakaś wieść, czasami błysk nadziei, niekiedy rozpacz i strach przekazywane z ust do ust, rosnące jak demon rosnąć może. Minął i ten stan. Wróciła chłodna ocena sytuacji, zainteresowanie otoczeniem. Ból jednak powraca tu na wygnaniu, nasila się czasami, a ja czuję, jakby ktoś usiłował wbijać sztylet w me piersi.

Od samego początku nie byłem sam. To, czego doświadczyłem, jest odmianą miłości. Zawsze czekała na mnie pomocna dłoń, zawsze ktoś wyciągał mnie z otchłani. To jakaś piękna prawidłowość, że wszędzie, gdzie jestem, czeka na mnie pomocna dłoń Matki, którą mogę chwycić jak zagubione w tłumie dziecko, dłoń, która gładzi moje rozpalone myślą czoło, kojąca Twoją dłoń, Mamo. Tam, gdzie jestem, tam zawsze gości miłość, zrozumienie, na pewno więcej: miłosierdzie i wyrozumiałość. W ciągu kilku godzin tej strasznej nocy stałem się nędzarzem, nie dość, że utraciłem dom, rodzinę, pracę, zawód, to w kieszeni miałem zaledwie kilka groszy. Zachowałem jednak to, co najważniejsze - Wolność.

Moje ideały to nie pomyłka

To był cud Matki mojej i dar największy i jedyny w swej istocie, dar będący istotą człowieczeństwa. Dziękować to za mało, za to trzeba się modlić, dziękując. W pewnym momencie pojawiło się we mnie to uczucie, że jestem jednak bogaczem, pomimo tego, że kiedyś jako doktor - taki miałem tytuł, którym gardziłem, który zaczął denerwować mnie szczególnie po tych 3 miesiącach więzienia wiosną 1980 r. Tam, dla każdego bandziora byłem po prostu „ty”, co gorsza, byłem tylko „ty” dla tych, którzy mnie tam pilnowali. To była największa nędza mojego życia. Powracała do mnie zawsze, wtedy, gdy żyłem w warunkach pozoru wolności, który tak mnie przygważdżał.

Kto, mogąc wybrać, wybrał zamiast domu Gniazdo na skałach orła… - tak powinienem powiedzieć i dodać - miast domu rodzinnego, napisano tak na grobie pewnej matki i jej drogiego syna, którego serce złożono obok, na znak wierności. Tylko kto może wiedzieć, ile tułaczki, męki, rozstania, ile cierpienia jest w tych słowach. Tylko ty Matko wiesz, jak straszna treść kryje się za tymi słowami. Ile długich chwil czekania, ile lęku o dziecko, wielka tułaczka, wieczna walka, z drobnymi nieraz przeciwnościami losu urastającymi niekiedy do monstrualnych wymiarów, ile goryczy, rozczarowań i chłodu więzienia. Więcej jest tu monotonii niż w życiu najbardziej przeciętnego z przeciętnych, „szarych” ludzi.

Moje ideały to nie jest pomyłka, to nie „miedź brzęcząca ani cymbał brzmiący”... Jest coś więcej niż tylko rodzina. Teraz dopiero mogę się o tym przekonać, bo dopiero teraz spotkałem się z taką wielkością matczynych uczuć, że czuję się prawie nazwać dzieckiem Narodu, ja niegdyś doktor, dzisiaj prawie żebrak, na łasce ludzkiego miłosierdzia i ludzkiej miłości. Pamiętam fakty, które uczyniły mnie takim, a nie innym człowiekiem, począwszy od moich narodzin. (…)

Potem zacząłem interesować się światem ludzi, który nieuchronnie zaczął mnie wchłaniać, wbudowywać w swoją machinę, wciągać w niebezpieczny wir zwany życiem. W pewnym momencie życia poczucie bezpieczeństwa domu rodzinnego to zbyt mało, żeby przeżyć, tworzyć, dążyć gdzieś, do celu, o którym człowiek nie wie do końca swoich dni, co wpisane jest jego przeznaczeniem. Tylko czasami można odgadnąć kierunek, nigdy cel. To, do czego dążymy, jest zapisane w innych ludziach, którzy przychodzą i odchodzą, czasami towarzyszą nam całe życie. Tworzą wydarzenia i uczucia, czasem. Niekiedy są personifikacją aniołów, myślę, że częściej niż są uosobieniem demona. On idzie zawsze obok nas, niekiedy w nas, w naszym otoczeniu, w naszych bliskich. (…)

O śmierci

W pracy - lekarz bardzo często stoi wobec konieczności tłumaczenia innym ludziom tego, co w swej istocie jest niewytłumaczalne. Konieczność śmierci. Śmierć jest jedynym faktem nieodwracalnym w istnieniu. Wszystko, każdy uczynek dobry czy zły popełniony w trakcie życia można odwrócić w zło lub w dobro. Wszystko można naprawić i wszystko zepsuć. Tylko śmierć stanowi jedyny fakt nieodwracalny. Człowiek cywilizowany, człowiek XX wieku w epoce wysoko zurbanizowanych społeczeństw żyje poza problemem śmierci, poza rozumieniem jej uniwersalności. W pewnych środowiskach rozmawia się o tym, nikt z rozmówców jednak nie odnosi nieuchronności śmierci w stosunku do siebie czy swoich najbliższych. Dopiero wówczas, gdy ktoś z najbliższych staje w obliczu tego, co nieuchronne, wówczas pada pytanie adresowane na ogół do lekarza: „Dlaczego?”.

Reakcje przy tym są różne. Trudno dziwić się tym, którzy są wstrząśnięci taką wieścią, trudno dziwić się tym, którzy uczestniczą w makabrycznym często misterium, którym jest agonia najbliższego, gdzieś w przepełnionej sali lub na korytarzu szpitalnym. Rodzina przewlekle ciężko chorego, znając nieuchronność kresu życia, staje w obliczu wyboru - szpital czy dom. Ale człowiek boi się śmierci, współczesny człowiek boi się jej nieuchronności, nie chce mieć z nią nic wspólnego, nie chce się na nią patrzeć. Zamiast tej najbliższej osobie stworzyć godne warunki umierania, obecność rodziny, otoczenie, do którego chory był przyzwyczajony, które składało się dla niego na dom w pełnym tego słowa rozumieniu, spokój wewnętrzny, niezbędny w takim momencie życia, możliwość przemyślenia tego, co bezpowrotne, wobec mającego wkrótce nastąpić kresu życia, często rodzina wybiera szpital, nie zważając na panujące tam niedogodne z punktu widzenia umierającego warunki. Często chory trafia do szpitala już w ostatniej chwili, gdy jest już w agonii, gdy szarpią nim ostatnie, przeponowe oddechy, umierający tłucze się jeszcze karetką, aby zginąć gdzieś tam na kozetce w szpitalnej izbie przyjęć, wśród gwaru, bieganiny i przepełnienia, ale poza wzrokiem rodziny, poza jej obecnością. Nie jest to rzadkie zjawisko w naszej Ojczyźnie, że ktoś tak właśnie kończy swoje życie.

Fragmenty pamiętników Dariusza Kobzdeja, pisanych w stanie wojennym 1981-1982 na Kociewiu i w Trójmieście. Śródtytuły (z wyjątkiem pierwszego) pochodzą od redakcji. Zrealizowano ze środków Miasta Gdańska w ramach Stypendium Kulturalnego.

Dariusz Kobzdej (5 XI 1954 Gdańsk – 16 XII 1995 Gdańsk), lekarz, działacz niepodległościowy. W stanie wojennym ukrywał się, organizator nielegalnych manifestacji pod pomnikiem Jana III Sobieskiego na Targu Drzewnym, ujawnił się w grudniu 1982 roku.

  • 1977-1979 uczestnik ROPCiO. 1977-1980 uczestnik niezależnych manifestacji 3 V, 11 XI i w rocznice Grudnia ’70; 16 XII 1978 pod Bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej im. Lenina odczytał apel do społeczeństwa napisany w więzieniu przez Kazimierza Świtonia. W VII 1979 współzałożyciel RMP, w VIII 1979 sygnatariusz Deklaracji ideowej RMP, członek nieformalnego kierownictwa gdańskiego środowiska RMP; od X 1979 współpracownik SKS w Gdańsku. Wielokrotnie zatrzymywany, przesłuchiwany, poddawany rewizjom. 3 V 1980, po uroczystościach pod pomnikiem Jana III Sobieskiego w Gdańsku, pobity przez funkcjonariuszy SB, następnie aresztowany i skazany (z Tadeuszem Szczudłowskim) przez kolegium ds. wykroczeń na 3 miesiące aresztu; w więzieniu rozpoczął głodówkę protestacyjną.
  • W VIII 1980 uczestnik strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Od XII 1980 członek ogólnopolskiego KOWzP przy KKP, następnie KK, w 1981 przewodniczący Regionalnego KOWzP, V/VI 1981 uczestnik głodówki w budynku AM w Gdańsku w obronie uwięzionych przywódców KPN i braci Jerzego i Ryszarda Kowalczyków.
  • Od 13 XII 1981 w ukryciu, zwolniony z pracy, ujawnił się w XII 1982. 1983-1995 lekarz w szpitalu w Gdyni Redłowie. Członek założyciel Klubu Myśli Politycznej im. Konstytucji 3 Maja w Gdańsku, w 1987 Gdańskiego Klubu Politycznego im. Lecha Bądkowskiego.
Dariusz Kobzdej w leprozorium w Puri (Indie), 1989 r.
Dariusz Kobzdej w leprozorium w Puri (Indie), 1989 r. arch. rodzinne
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki