Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czesław Nowak- uparty portowiec, który grał na uczuciach robotników

Barbara Szczepuła
Dwieście tysięcy złotych to dużo czy mało? Taką sumę dwadzieścia pięć lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości przyznał sąd Czesławowi Nowakowi jako "odszkodowanie i zadośćuczynienie" za czternaście i pół miesiąca spędzone w więzieniu

Nowak walczył o niepodległość, bo dusił się w PRL. Chciał, by Polska była Polską i by nikt nie próbował wpisywać do konstytucji przyjaźni ze Związkiem Radzieckim ani kierowniczej roli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Żeby nikt nie selekcjonował książek, które zamierzał czytać i nie zagłuszał Radia Wolna Europa, którego lubił słuchać. Dlaczego akurat on się dusił, skoro jako dźwigowy i do tego brygadzista w Porcie Gdańskim zarabiał bardzo dobrze, przeszło dwie średnie krajowe (wyliczy to starannie adwokat w piśmie procesowym), skoro miał trzynastki, premie, wczasy itp.? Gdyby wstąpił do partii, którą w 1976 roku Gierek wpisał jako kierowniczą siłę do Konstytucji PRL, żyłby jak pączek w maśle.

- Więc dlaczego? - pytam, odczekawszy, aż kelnerka poda kawę. Pytam, choć Czesława Nowaka, prezesa Stowarzyszenia "Godność", znam od lat i wiem, że mówić będzie o wolności, solidarności, demokracji, godności oczywiście i prawdzie, ale nie będzie to wcale brzmieć patetycznie, bo życiem potwierdził, że wszystkie te pojęcia nie są dla niego pustymi dźwiękami. Prawda to przecież według klasycznych definicji zgodność słów z czy- nami, myśli z rzeczywistością. Płacił za tę prawdę między innymi w więziennej celi.

***
Ojciec zmarł, gdy Czesiek miał dziewięć lat. Ukształtowały go przede wszystkim książki. Czytał zachłannie wszystko, co znalazł w szkolnej bibliotece, a najchętniej Żeromskiego. Te jego szklane domy, służba narodowi, działanie na rzecz dobra wspólnego zapadły głęboko w pamięć, wryły się w serce.

Rodzinną wieś opuścił w wieku lat piętnastu, wylądował na Żuławach, gdzie pracował w PGR-ach. W 1958 roku otrzymał kartę powołania. W mundurze Kaszubskiej Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza czuwał, by ze statków obcych bander nie przedostał się do Polski szpieg ani dywersant. Pilnował też, aby żadnemu Polakowi nie udało się opuścić socjalistycznej ojczyzny.

Chłopakowi z Kielecczyzny spodobało się morze i port, rozmaitość języków, kolorów i zapachów. Dalekie, egzotyczne kraje wydawały się niemal na wyciągnięcie ręki... A ponieważ zakochał się nie tylko w morzu, ale i w młodej gdańszczance, po wyjściu do cywila został w Trójmieście i zatrudnił się właśnie w Porcie Gdańskim. Uzupełniał wykształcenie, zdał maturę, awansował, ożenił się, urodziły się dzieci. M-5 na Przymorzu było miarą sukcesu społecznego. Po mszy, w letnie niedzielne popołudnia spacerowali z Elżbietą brzegiem zatoki, słuchając wiatru od morza... Wydawało się, że będą wieść spokojne życie obywateli PRL, którzy wprawdzie nie szanują za bardzo ludowej władzy, ale siedzą cicho, bo rodzina jest najważniejsza i o nią przede wszystkim należy się troszczyć. Czesława zgubił jednak pęd do wiedzy. Czytał już nie tylko Żeromskiego i Sienkiewicza, ale i opracowania na temat najnowszej historii Polski, z czasem dotarł do książek z drugiego obiegu. Jak u Miłosza: "lawina bieg od tego zmienia/ po jakich toczy się kamieniach" - więc obudził się w nim opozycjonista.

- Wiedzę czerpałem nie tylko z samizdatów - wspomina. - Wychowałem się przede wszystkim na dwóch tygodnikach: "Polityce" i "Tygodniku Powszechnym". Czytałem je co tydzień od deski do deski. Z jednej strony mój pogląd na świat kształtowali Kisiel, Turowicz, Gołubiew, Jasienica, Stomma, z drugiej teksty ekonomiczne autorów "Polityki" pokazywały absurdy socjalistycznej gospodarki. Między wierszami można było niejedno wyczytać.

***
Rozmawiamy o Westerplatte, bo to ważny dla niego temat. Czesław Nowak patrzył z wysokości swojego portowego dźwigu na mały półwysep, rozmyślał o bohaterstwie żołnierzy, którzy stawili tam nieprzyjacielowi desperacki opór. Wśród załogi portu było kilku westerplatczyków, więc stale - jak mówi - dotykał historii.

W roku 1962 na Westerplatte miał przyjechać sam Nikita Chruszczow, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Z tej okazji postawiono na mogiłach westerplatczyków czołg T 34.

Chodziło o przypomnienie, że Gdańsk w 1945 roku "wyzwalał" II Front Białoruski, w skład którego wchodziła także polska 1 Brygada Pancerna imienia Bohaterów Westerplatte. Usunięty został za to krzyż, postawiony tam w 1946 roku przez kapitana Dąbrowskiego, zastępcę majora Sucharskiego. Kierowca ciężarówki, zamiast wyrzucić "Krzyż Dąbrowskiego" na śmietnik, przewiózł go nocą do parafii Świętej Jadwigi w Nowym Porcie. Ukryto go w kępie bzów. Wielu o nim zapomniało. Nowak - nie.

***
W 1972 na fali gierkowskiej "odnowy" bezpartyjny Czesław Nowak został wybrany do rady zakładowej Związku Zawodowego Marynarzy i Portowców. Z miejsca zaczął się stawiać. Przede wszystkim na zebraniu związkowców z kilkunastu wielkich zakładów skrytykował nowy kodeks pracy jako niekorzystny dla pracowników. Zażądał konsultacji. Partia nie spodziewała się sprzeciwu, wszystko już było przygotowane do uroczystego przyjęcia dokumentu na krajowym kongresie CRZZ. Po awanturze urządzonej przez Nowaka kodeks chyłkiem wyrzucono do kosza.

- To był mój pierwszy polityczny sukces - wspomina. Potem odmówił podpisania listu z poparciem zmian w konstytucji, który związki zawodowe wystosowały do przewodniczącego Rady Państwa, Henryka Jabłońskiego. Trafił na czarną listę. Choć był wiceprzewodniczącym rady zakładowej, zabroniono mu wstępu na związkowe zebrania. Po latach, już w wolnej Polsce, przeczytał donos sekretarza komitetu zakładowego PZPR, w którym ten donosił, że Nowak jest wrogiem partii i po pracy buduje kościół na Przymorzu.

Definitywnie przestał się bać w czerwcu 1979 roku na drodze między Gnieznem a Gębarzewem. Z kolegami z portu gdańskiego (w tym było trzech członków partii) pojechał na spotkanie z Janem Pawłem II. Gdy szli do Gniezna z lotniska sportowego, na którym wylądował papieski helikopter, Nowaka oszołomiły nieprzebrane rzesze ludzi, którzy przybyli tam z wewnętrznej potrzeby. To jest siła! - pomyślał. - Są nas miliony!

I to był fundament Solidarności - mówi dziś z przekonaniem. - Papież, mówiąc wtedy o jedności chrześcijańskiej Europy, zakwestionował porządek jałtański!

Do Solidarności zapisał się zaraz na początku jej istnienia. Nie pchał się do władz, bo nie wypadało przeskakiwać jak konik polny z jednego związku do drugiego, ale zaangażował się po uszy, przemawiał, tłumaczył, wyjaśniał... Partia straszyła KOR-em, a ludzie nie wiedzieli nawet, co to jest Komitet Obrony Robotników. Publicznie domagał się zniesienia cenzury, wołał, że w Polsce nie drukuje się Miłosza, bo partia boi się nawet poetów.

- Kto mu to k...a napisał! - denerwował się sekretarz komitetu dzielnicowego PZPR. - Kto to jest k...a ten Miłosz?!
W Porcie Gdańskim pracowało przeszło sześć tysięcy osób. W starych związkach zostało stu czterdziestu ludzi, reszta zapisała się do Solidarności. To była potęga!

***
Czesław Nowak - jak mówiliśmy - o krzyżu nie zapomniał. Gdy wybuchła Solidarność, wykopał go wraz z portowcami spod tych bzów koło kościoła i przewiózł na Westerplatte. Władze miejskie zawarły z Solidarnością porozumienie: krzyż wróci na swoje miejsce, a czołg zostanie przesunięty nieco dalej, by nie stał na grobach. Tymczasem w "Żołnierzu Wolności" ukazała się 17 sierpnia 1981 roku informacja, że ekstrema Solidarności chce wrzucić czołg do kanału portowego! Powtórzył to Dziennik Telewizyjny, a członkowie ZBOWiD zaprotestowali przeciw szarganiu pamięci bohaterskich żołnierzy Brygady Pancernej imienia Bohaterów Westerplatte.

Gdy prezydent Gdańska Jerzy Młynarczyk otrzymał informację, że działacze Solidarności Portu Gdańskiego oraz kombatanci Września '39 przystąpili do działania, popędził samochodem na miejsce, wiedząc, że jeśli solidarnościowcy usuną czołg - wkroczy wojsko. Sam generał Jaruzelski wydał podobno dyspozycje, by czołgu nie ruszać.
Upał, żar leje się z nieba. A tu czołg już obwiązany linami, obok - dźwig.

- Przecież obiecaliście u biskupa Kaczmarka, że go zostawicie w spokoju… - krzyczy prezydent i czuje, że strugi potu ciekną mu po plecach.

- A krzyż? Co z krzyżem? - dopytują się portowcy.
- Postawcie krzyż, nie ruszając czołgu - proponuje Młynarczyk i oddycha z ulgą, bo widzi szansę kompromisu.
Trzydziestego sierpnia biskup Kaczmarek odprawił przed tym krzyżem mszę świętą. Wzięło w niej udział kilkanaście tysięcy ludzi. Jan Paweł II powiedział podczas audiencji w Castel Gandolfo: "Ze wzruszeniem dowiedziałem się, że przywrócono na Westerplatte krzyż, który tam stał".

Nazwisko Czesława Nowaka stało się znane także poza Portem Gdańskim. Zapamiętała go też dobrze esbecja.

***
Stan wojenny zaskoczył wszystkich. Co robić? Jak to co? Strajkować!
Czesław Nowak ma troje dzieci na utrzymaniu, nie schodzi do podziemia, ale jego koledzy z Solidarności - owszem. Andrzej Michałowski, oficer i mechanik okrętowy, dowodził milicją robotniczą. Pod sobą miał dziesięć holowników i ze sto osób gotowych na wszystko, by bronić zdobytej wolności. Sto osób uzbrojonych w trzonki od kilofów, których nie zdążono wyeksportować do Chin. A przeciw nim wojsko i milicjanci na kutrach rakietowych. Komisarz woła przez megafon: - Panie Michałowski, zakład jest zmilitaryzowany, a pan jest żołnierzem, poddajcie się! To rozkaz! Ale Michałowski ani myśli się poddawać: - Jestem partyzantem, nie żołnierzem!

I z tego holownika 19 grudnia schodzi do podziemia. Drukuje "Portowca" i inne biuletyny, odezwy, ulotki... Współpracuje z Antonim Grabarczykiem, którego esbecy kuszą: - Damy ci czteropokojowe mieszkanie, samochód i koncesję na taksówkę, ale powiedz, gdzie jest drukarnia i gdzie ukrywa się Michałowski! "Grabar" ich wyśmiewa. To twardy facet.

Grabarczyka i Michałowskiego, najlepszych drukarzy Bogdana Borusewicza, złapano i zamknięto po raz pierwszy w maju 1982 roku. Zorganizowali piękną kontrmanifestację pierwszomajową, Wydrukowali na wałkach i rozrzucili tyle ulotek, że około stu tysięcy ludzi wyszło na ulice Gdańska zaprotestować przeciwko stanowi wojennemu. No i Grabarczyk dostał siedem i pół roku, a Michałowski pięć lat.

Michałowski uciekł z więzienia po siedmiu miesiącach. Grabarczyk siedział dwa i pół roku w Potulicach, Barczewie i Braniewie, ale najpierw pobito go na Kurkowej. Domagał się zakończenia stanu wojennego i nie tylko rozpoczął głodówkę, ale namówił do niej innych więźniów. Do celi wpadła "atanda" klawisza Krygiera. Walili pałkami i kopali tak długo, aż stracił przytomność. Gdy się ocknął, był całkiem czarny, a spuchnięte ręce i nogi wyglądały jak napompowane. Potem lekarze orzekli - dwadzieścia pięć procent utraty zdrowia.

***
Czesława Nowaka aresztowano już w lutym 1982 roku.
- Nie popełniłem przestępstwa - twierdził Nowak przed sądem Marynarki Wojennej. - Prawo do strajku jest podstawowym prawem pracowniczym!

Skazano go na cztery i pół roku więzienia, bo "grał na uczuciach robotników podburzając ich do strajku". W Potulicach siedział w doborowym towarzystwie: Dowgiałło, Milczanowski i inni. Z drugiej strony codzienne upokorzenia, straszna monotonia, lęk i tęsknota za rodziną. "Moi Kochani, wyobraźcie sobie, że wyjechałem z domu na dłużej, ale zabrałem klucz, więc pewnego dnia wrócę, choć dziś trudno powiedzieć kiedy to nastąpi. (...) Nie mogę jednak prosić o łaskę na kolanach, błagać o wolność, choć jestem niewinny" - pisał. "Porywisty wiatr wyrwał nas z polskiego lasu za to, że zrozumieliśmy śpiew starych drzew. A są to pieśni o wolności, godności i sprawiedliwości. Młody polski las poznał już piękno melodii i słów tych pieśni i trudno go będzie uciszyć, nawet zamykając w więzieniu".

Po czternastu miesiącach i dwudziestu dwóch dniach wychodzi na mocy amnestii. Nie może znaleźć pracy.
- Za co pan siedział? - pytają kadrowcy.
- Za Solidarność.
To nie ma o czym mówić.

Wreszcie posadę palacza oferuje mu Spółdzielnia Pracy Przyszłość. Wynagrodzenie mniej niż marne, ale warunki do pisania i redagowania "Portowca" doskonałe. Właśnie został naczelnym, miał w kotłowni redaktorski gabinet.
Po raz drugi zatrzymano go w maju 1988 roku. Zaprosił do domu kilku kolegów z portu. Mieli naradzić się w sprawie strajku. Jedli właśnie zupę, gdy wpadli esbecy. Znaleźli świeżo wydrukowanego "Portowca" oraz legitymacje związkowe, między innymi dla honorowych członków portowej Solidarności - Płażyńskiego, Kiliana, biskupa Gocłowskiego. Ucieszyli się: - Mamy dokument samego szefa!

Tego nalotu i aresztowania ojca nie wytrzymała Alicja, najstarsza córka Nowaków. - Oni nigdy nie dadzą nam spokoju - płakała. Wyemigrowała z mężem i dziećmi do Niemiec. Niebawem dołączył do niej brat.
Coś się jednak w kraju zmieniało: kolegium dało Czesławowi Nowakowi sześć tygodni aresztu, ale z Braniewa wypuszczono go już po dwudziestu jeden dniach, bo - jak stwierdził sędzia - strajki się skończyły, zatem ustało zagrożenie.

***
- Najbardziej ucierpiał Antek Grabarczyk - konkluduje Nowak. Miał odbite płuco, nękały go także inne dolegliwości, w wolnej Polsce zostawiono go bez pomocy. Myślę o pomocy psychologicznej i lekarskiej, która była mu bardzo potrzebna. Syn i córka Antoniego Grabarczyka otrzymali teraz 225 tysięcy "odszkodowania i zadośćuczynienia". Ich ojciec zmarł w 2007 roku w wieku 58 lat.

- Mamy w porcie kolegę - mówi dalej Czesław Nowak - który trzynastego kwietnia 1982 roku, w cztery miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego, uruchomił gwizdek lokomotywy. Był to sygnał do krótkiej przerwy w pracy. Trwał cztery sekundy. Prokurator domagał się czterech lat pozbawienia wolności: rok za każdą sekundę. Sędzia miał dobre serce, skazał go tylko na dwa lata. Dziś chory "Gwizdek", bo tak go potem nazywano, ma tysiąc trzysta złotych emerytury. Dostał czterdzieści tysięcy odszkodowania i zadośćuczynienia. Przeznaczy je na operację.

Inny kolega nie wytrzymał psychicznie. Jest przekonany, że nadal żyje w PRL, ukrywa się, coś drukuje...
- Gdy byłem posłem OKP w Sejmie kontraktowym, zaczepiłem Janusza Onyszkiewicza, który był ministrem obrony, i powiedziałem, że prokurator Andrzej Ring, który nas oskarżał, zatrudniony jest w Departamencie Sprawiedliwości w Ministerstwie Obrony Narodowej. - Proszę mi przygotować wykaz spraw, w których występował, sprawdzę - powiedział. I rzeczywiście, Ring przestał tam pracować. Krzywda mu się jednak nie stała, przeniesiono go do Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Od 1997 jest na komandorskiej emeryturze, prowadzi w Warszawie biuro prawne.

***
Andrzeja Michałowskiego, działającego w konspiracji, ściganego przez lata listem gończym, i dwukrotnie więzionego, porzuciła żona. Po ostatniej odsiadce nie miał dokąd wracać.

Gdy w 1992 roku wystąpił o odszkodowanie, sąd przyznał mu - w przeliczeniu na obecne złotówki - około ośmiu tysięcy złotych. Kupił za to starą kopiarkę i telefon z sekretarką, bo zakładał firmę. Rzeczpospolita wykazała się poczuciem humoru: odszkodowanie przysądził mu ten sam sędzia, który go wcześniej skazał.

W 2011 roku komendantowi policji z Białej Podlaskiej, który wskutek omyłki sądowej przesiedział w areszcie pięć miesięcy, przyznano zadośćuczynienie w wysokości 400 tysięcy złotych. Osiemdziesiąt tysięcy za każdy miesiąc.
Gdyby ten przelicznik zastosować do Czesława Nowaka, powinien otrzymać przeszło milion złotych. Gdyby zastosować go do Michałowskiego, do Grabarczyka i innych, którzy walczyli o wolną Polskę...
Ale Rzeczpospolita nie bardzo chce pamiętać o swoich bohaterach.

- Sędzia, która rozpatruje sprawę mojego odszkodowania, przerwała rozprawę z powodu braku funduszy na nadgodziny dla protokolantki! - śmieje się gorzko Andrzej Michałowski, który nadal się odwołuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki