Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czesław Michniewicz specjalnie dla nas: W dwóch pierwszych meczach nie tylko można, ale wręcz trzeba poszukać punktów [WYWIAD]

Adam Godlewski
Adam Godlewski
Z Czesławem Michniewiczem porozmawialiśmy jeszcze podczas jego pobytu w Katarze, przy okazji losowania finałów mistrzostw świata. To dziś na tyle zapracowany człowiek, że nie wie, kiedy będzie mógł skorzystać z zaproszenia na kawę do... premiera RP.
Z Czesławem Michniewiczem porozmawialiśmy jeszcze podczas jego pobytu w Katarze, przy okazji losowania finałów mistrzostw świata. To dziś na tyle zapracowany człowiek, że nie wie, kiedy będzie mógł skorzystać z zaproszenia na kawę do... premiera RP. Fot. Sylwia Dąbrowa
Z Czesławem Michniewiczem rozmawialiśmy podczas pobytu selekcjonera na losowaniu grup finałowych mundialu w Katarze. Jak ocenia zestaw rywali i nasz terminarz? Co już udało się ogarnąć na miejscu przed rozpoczynającym się 17 listopada pobytem w Doha? Z kim chciałby zagrać ostatni mecz kontrolny (i dlaczego z Brazylią)? W rozmowie wróciliśmy także do meczu ze Szwecją, łez na ławce po końcowym gwizdku i niezdrowych emocji, których okazania trener - jak się okazuje - wcale nie żałuje...

Za panem najbardziej zwariowany rok w szkoleniowej karierze, zwieńczony losowaniem grup finałowych mistrzostw świata w Katarze?
Nie zastanawiałem się nad tym, ale myślę, że tak. To był szalony rok, pełen zwrotów, z kilkoma wzlotami, ale też niepozbawiony upadku… Dużo się działo, ale na koniec dnia mogę powiedzieć, że był to także bardzo szczęśliwy dla mnie rok. I czas, w którym spełniłem marzenia.

A skąd wzięła się ta Argentyna, którą umieścił pan na Twitterze w swej grupie marzeń jeszcze zanim poleciał do Kataru?
Musieliśmy wylosować kogoś z pierwszego koszyka, nie było możliwości, aby w fazie grupowej mundialu uniknąć zespołu z absolutnego światowego topu. Wolałem, żeby był to ktoś spoza Europy. A Argentyna od dziecka budowała moją piłkarską wyobraźnię. Wychowałem się na Mario Kempesie, to król strzelców mistrzostw świata w 1978 roku spowodował, że zafascynowałem się futbolem. Po nim do złotego medalu drużynę Albiceleste doprowadzili Diego Maradona i Jorge Burruchaga, i od tamtej pory zawsze na wielkich turniejach kibicowałem Argentynie. Do dziś mam zresztą ogromny sentyment. Dodatkowo – teraz będę musiał przygotować zawodników na konfrontację z Leo Messim, a nie każdy trener dostaje taką szansę.

Dlaczego wolał pan jako rywala USA od Meksyku, z którym ostatecznie – i to już na dzień dobry – zmierzymy się podczas mundialu w Katarze?
Z prostego powodu – Meksyk ma więcej indywidualności, ma też silniejszą ligę, jedną z najlepiej opłacanych na świecie. I trudniejszy, z naszej perspektywy, zespół narodowy do ogrania. MLS to liga bardziej zbliżona do naszej, nie przez przypadek przecież polscy piłkarze szybko się w niej aklimatyzują i większość naszych rodaków gra regularnie w tamtejszych klubach. Meksykanie bardziej przypominają południowców, czerpią trochę z Brazylii i trochę z Argentyny. I dzięki temu regularnie na mundialach wychodzą z grupy. Podchodziłem pragmatycznie, uważam po prostu, że zespół Stanów Zjednoczonych byłby dla nas wygodniejszym przeciwnikiem.

Tuż po piątkowej ceremonii w Katarze i tak stwierdził pan jednak, że losowanie było dla polskiego zespołu wręcz idealne.
Bo naprawdę uważam, że nie ma sensu narzekać. Każda grupa, którą mogliśmy wylosować byłaby silna. Doceniam Meksyk, ale uważam, że to zespół, z którym możemy nawiązać walkę. Potem jest Arabia Saudyjska, której nie znam, dopiero będę analizował ten zespół, ale skoro był losowany z niższego koszyka to zakładam, że jest na naszym poziomie. Argentyna będzie dopiero na końcu, niejako na deser. W dwóch pierwszych spotkaniach nie tylko można, ale wręcz trzeba poszukać punktów jeśli chcemy wyjść z grupy. A przecież o tym właśnie marzymy, taki będzie nasz cel.

Poszukać punktów, czy zwycięstw? Kluczowy dla powodzenia pańskiej misji w Katarze będzie mecz z Meksykiem, który trzeba wygrać.
Zgoda, choć pamiętam również, że w 1982 roku, gdy drużyna Antoniego Piechniczka sięgnęła po medal w Hiszpanii, to zaczęliśmy od remisu. A nawet od dwóch. I dopiero w trzecim meczu odnieśliśmy zwycięstwo. Teraz w Katarze spotkanie zamykające grupową rywalizację trudno będzie wygrać, wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, ale tak naprawdę dziś nie ma sensu budować żadnego scenariusza dotyczącego rozwoju sytuacji w grupie. Kluczem będzie pierwszy mecz, trzeba wszystko podporządkować starciu z Meksykiem. Z takim nastawieniem jechałem na młodzieżowe Euro, na którym o drugim rywalu zaczęliśmy myśleć dopiero po końcowym gwizdku pierwszego starcia. Arabia Saudyjska w tym momencie się nie liczy, czas na tego przeciwnika przyjdzie po 22 listopada. Cieszę się, że jestem teraz w Katarze przy okazji losowania mistrzostw świata, że nie musiałem jako selekcjoner reprezentacji Polski oglądać tej ceremonii w telewizji. Zobaczyłem kilka ośrodków zaproponowanych przez FIFA i wybraliśmy już naszą bazę pobytową na mundial. Zamieszkamy w Doha. Poza tym wiem, że muszę perfekcyjnie przygotować zespół do rywalizacji z Meksykiem. I dziś o niczym innym mnie marzę.

Jakie wrażenie Katar sprawia na dzień dobry?
Podobne, jak inne bogate kraje znad Zatoki Perskiej. Byłem niedawno w Dubaju, od którego Doha w podstawowych kwestiach w zasadzie niczym się różni. A i w Arabii Saudyjskiej jest niemal identycznie. To znaczy tu także dominują nowoczesne wysokie budynki, jest bardzo gorąco i jest wszechobecny… kurz. Musimy i ten aspekt wynikający z położenia kraju-organizatora wziąć pod uwagę, żeby na miejscu nic nas nie zaskoczyło.

Czy to dobrze, że wszyscy grupowi przeciwnicy reprezentacji Polski są spoza Europy?
Nie narzekam, dzięki temu nasza grupa będzie różnorodna. Choć oczywiście jest to także większe wyzwanie, bo na co dzień nie gramy z zespołami amerykańskimi, czy arabskimi. Dlatego bardzo zależałoby mi, żeby 16 listopada zakontraktować mecz towarzyski z zespołem z Ameryki Południowej lub Środkowej. Może będzie to Brazylia, jest taka szansa. Pracownicy PZPN prowadzili rozmowy także z innymi federacjami, ale uważam, że przeciwnik z tej półki byłby bardzo dobry na przedmundialowe przetarcie.

Cztery lata temu grupa także była różnorodna. A wyszło jak wyszło. Czy będzie pan mądrzejszy o wnioski, które zebrał Adam Nawałka w Rosji?
Nie chcę tak stawiać sprawy. Nikt dziś nie może przesądzać, że ja coś zrobię lepiej albo gorzej, bo nikt tego po prostu nie wie. Chcemy wygrywać w Katarze, chcemy wyjść z grupy, taki jest nasz cel. A życie pokaże na ile dobre plany przygotujemy i w jakim stopniu będziemy je w stanie zrealizować. Po prostu.

Mówi pan o większej różnorodności, ale będzie to też większe wyzwanie. I więcej czasu spędzi pan w podróżach, latając na obserwacje przeciwników.
Jeśli chodzi o Argentyńczyków, to mnóstwo zawodników z tego kraju gra w Europie, więc ich będzie łatwiej monitorować. Ligi meksykańskiej nie oglądam na co dzień, więc trzeba będzie pochylić się nad nią bardziej wnikliwie. Szczęśliwie, już zgłosili się polscy specjaliści, którzy są na bieżąco z futbolem z tego kraju, śledzą tamtejsze rozgrywki i zadeklarowali chęć rozpracowania tego rywala. Już zresztą dostałem pierwsze informacje, już rozpocząłem pracę na tym odcinku. Będziemy oczywiście latać na mecze przeciwników, razem z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą na pewno wybierzemy się do Orlando, gdzie mecz z Gwatemalą zaplanował Meksyk; szkoda byłoby zaprzepaścić taką okazję do przyjrzenia się przeciwnikowi. Argentynę także oczywiście obejrzymy na żywo, podobnie Arabię Saudyjską. O rywalach musimy wiedzieć wszystko i tak na pewno będzie. Osobnym wyzwaniem będzie przygotowanie zespołu. W turnieju, tak jak wszystkie reprezentacje, wystartujemy z marszu….

Ma pan już choćby ramowy plan przygotowań?
Mam czas na jego przygotowanie i nadzieję, że wszystko uda się perfekcyjnie zaplanować. Piłkarze stawią się na zgrupowaniu 14 listopada w poniedziałek, we wtorek zechcemy przeprowadzić trening, w środę rozegrać mecz kontrolny – oby z Brazylią. A w czwartek trzeba już będzie polecieć do Kataru, bo organizatorzy 17 listopada chcą wszystkich uczestników mundialu mieć na miejscu. Taka jest procedura, do której trzeba się dostosować.

Operację „Szwecja” przygotował pan perfekcyjnie. Okazało się, że mówiąc, iż wie, w jakich sznurówkach grają tamtejsi zawodnicy, i który z rywali zakłada psu koszulkę reprezentacji kraju i jak się ów pupil wabi, nie mijał się pan z prawdą.
Wiedziałem też, kogo dziewczyna prowadzi programy w telewizji śniadaniowej, kto kolekcjonuje drogie zegarki, a kto pochodzi z bardzo bogatej rodziny. To część mojej pracy, taka wiedza też bywa przydatna. Potem jednak na boisko wychodzą piłkarze i to oni realizują przygotowany plan. W meczu ze Szwecją zadania wykonali tak, jak oczekiwałem, jak nakreśliłem. Trzeba było rozegrać dobry mecz w Chorzowie i drużyna właśnie taki zagrała. Była olbrzymia mobilizacja, ale też i koncentracja oraz determinacja, wszystko zagrało na najwyższych obrotach. A to był warunek konieczny. Gdyby bowiem zabrakło choćby jednego elementu w tej układance, to zapewne na mundial byśmy nie polecieli.

Ten obrazek, kiedy po meczu nie był pan w stanie opanować łez wzruszenia, przejdzie do historii. O czym pan wówczas pomyślał?
Dobrze pan wie, bo był pan przy moich trenerskich początkach, jaką drogę przeszedłem przez 20 ostatnich lat. Były wzloty, ale były też upadki, wiele przeżyłem, zdobyłem mnóstwo doświadczeń. I gdzieś to wszystko przeleciało mi przed oczami w tamtym momencie. Nie zawsze było łatwo, ale w końcu dane mi było awansować z reprezentacją Polski na mundial. Dlatego trudno było mi opanować emocje, dlatego zebrało mi się na sentymenty.

Co konkretnie przeleciało przed pańskimi oczami? Puchar z Lechem Poznań, mistrzostwo z Zagłębiem Lubin, Liga Europy z Legią Warszawa?
To także, ale również momenty z podstawówki, szkoły średniej, ze studiów. A przede wszystkim ludzie, których spotkałem na swojej drodze. Ci, którzy mieli wpływ na moje ukształtowanie. Jako trenera, ale też jako człowieka. Jeśli mam być szczery, to mniej myślałem o przyjemnych momentach - ten na Stadionie Śląskim był zresztą najprzyjemniejszy w karierze - a więcej o trudnych. Tych, które zaprowadziły mnie do miejsca, w którym aktualnie jestem. Cóż, prawda jest taka, że kilka razy spadałem z drabiny, zanim udało się wejść na szczyt…

Nucił pan w myślach słowa ulubionej melodii: - Tu jest twoje miejsce, tu jest twój dom?
W tamtym momencie na ławce - nie. Ale po meczu jak najbardziej!

Emocji było znacznie więcej po meczu ze Szwecją. Niekoniecznie zdrowych. Już w wywiadzie, którego udzielił pan reporterowi TVP. A potem w rozmowie z Kanałem Sportowym, w którym odniósł się pan do kilku innych dziennikarzy. Dziś, kiedy kurz bitewny już opadł, inaczej by się pan zachował?
Nie! Uważam, i zdania nie zmienię, że byłem niesprawiedliwie traktowany. To nie miało nic wspólnego z krytyką, to było zwykłe obrzucanie…, nie chcę mówić czym; każdy zresztą wie, czym. Dlatego odreagowałem i zamknąłem temat. I już nie będę do niego wracał, podobnie jak do połączeń z „Fryzjerem”. Bo ile można? Jeśli chcesz być szanowany, to ty także musisz dawać szacunek. A jeśli ktoś ewidentnie mnie nie szanuje, to jak go także szanował nie będę. I tyle.

A nie uważa pan, że stawiając sprawę właśnie w ten sposób, dzieli pan Polskę? Właśnie w tym momencie, a nie wówczas, kiedy odebrał nominację na selekcjonera? Naprawdę nie ma pan poczucia, że niepotrzebnie dorzucił do pieca?
Mam poczucie, że wyrzuciłem to z siebie. Wreszcie! Widziałem, jak bardzo przejmują się moi bliscy, zwłaszcza rodzina. Nikt nie mógł cieszyć się, że zostałem selekcjonerem, bo wszystkim – na czele ze mną - odebrano tę radość. Dlatego po zwycięstwie nad Szwecją, po naprawdę dobrym i mądrze rozegranym meczu dającym awans na mundial – gdy dostałem pytanie, z którego wynikało, że piłkarze nie wiedzieli, co i jak mają grać – tak po ludzku mi się ulało.

Kiedy zaczął pan pracować nad składem na mecz ze Szwecją?
Zagraliśmy we wtorek, a już w piątek poprzedzający to spotkanie – wracając z Glasgow po meczu ze Szkocją – siedząc w samolocie z prezesem Kuleszą napisałem mu na kartce skład, w jakim wystąpimy za cztery dni. To jest do sprawdzenia, świadkiem naszej rozmowy był Radosław Michalski. Dlatego proszę się nie dziwić mojej reakcji, i moim emocjom. Wszystko przed meczem ze Szwecją było zaplanowane i starannie przygotowane, piłkarze mieli dość czasu, żeby opanować taktykę. Co zresztą w najlepszy możliwy sposób udowodnili na boisku.

Sugerował pan, że wyciągnie z kapelusza nowego Buncola na Szwecję. Miał nim być Patryk Kun, tymczasem usiadł na trybunach. Dlaczego?
Jeszcze dla piłkarza Rakowa nie było miejsca na boisku. Najpierw musi odebrać reprezentacyjny szlif w meczach o mniejszym ciężarze, w Lidze Narodów. Przeciw Szwedom musiałem postawić na tych zawodników, którzy byli już sprawdzeni, mieli doświadczenie z meczów o duże stawki i dawali gwarancję, że wytrzymają presję.

Naszym najlepszym lewym obrońcą w Polsce wciąż jest prawonożny Bartosz Bereszyński?
Nie stawiałbym sprawy w ten sposób. Bartek zagrał ze Szwecją, bo wiedziałem, że jest do takiego występu najlepiej przygotowany taktycznie. A swojego Buncolka miałem oczywiście, a był nim Sebastian Szymański, który znakomicie wprowadził się do zespołu. Zagrał genialnie, i właśnie tego po tym zawodniku się spodziewałem!

Robert Lewandowski był kapitanem z prawdziwego zdarzenia, który podporządkował się interesowi zespołu. Wyglądało to tak, jakby od początku – w przeciwieństwie choćby do Jerzego Brzęczka – znalazł pan klucz do naszego najlepszego piłkarza.
Nasza współpraca układa się naprawdę dobrze. Dużo rozmawiamy o tym, co można zrobić lepiej w kadrze. Na boisku, ale też podczas treningów. Robert bardzo chciał pojechać na te mistrzostwa świata. Było to widać, zrobił naprawdę wszystko, aby właśnie tak się stało. I to udzieliło się całej drużynie. Na dobrą sprawę, skoro już zaczęliśmy mówić o pozytywach w meczu ze Szwecją, powinienem wyróżnić każdego zawodnika. Począwszy od Kamila Glika, za jego heroizm. Zagrał przecież z kontuzją i przypłaci to teraz długą pauzą, ale za to jak zagrał?! I dograł do końca, podobnie jak Bereszyński, mimo bólu.

Jacka Góralskiego także pan wyróżnia?
Do pewnego momentu – tak. To znaczy do czasu ukarania żółtą kartką. To szczery chłopak, oddany sprawie, ale potem musiałem go zmienić, bo nie mogłem ryzykować czerwoną kartką, która przy mentalu "Górala" była bardzo prawdopodobna.

Wszedł za niego Grzegorz Krychowiak. Bez much w nosie, mimo że nie był zadowolony z roli rezerwowego, skoncentrował się na konkretnej robocie.
Długo rozmawiałem z nim przed meczem, przygotowywałem do tego, że nie wyjdzie w podstawowym składzie. I wytłumaczyłem jaka będzie jego rola, czego oczekuję, i że nawet wchodząc z ławki może zostać naszym bohaterem. I tak właśnie się stało! Pewnie, każdy zawodnik chciałby zagrać w taki meczu, i Grzesiek też odreagował – między wierszami - po spotkaniu swoje emocje, ale mało kto to zauważył.

Jacek Gmoch zasugerował na Twitterze, że w Katarze może powtórzyć się to, co stało się udziałem zespołu Kazimierza Górskiego, którego był asystentem w Weltmeisterschaft 1974. Czy dodatkowo budują pana takie wrzutki starszych kolegów po fachu?
Od wielu dni nie miałem sposobności, żeby śledzić media społecznościowe. A w Katarze nawet nie wszędzie miałem internet. Obiecuję, że po powrocie do kraju wszystko nadrobię, ale to nie zmieni faktu, że bardzo szanuję trenera Gmocha. Zawsze, gdy się spotykaliśmy, rozmawialiśmy nie tylko merytorycznie, bo to skarbnica wiedzy o piłce, ale i serdecznie. Jestem oczywiście wdzięczny za miłe słowa, podobnie jak trenerowi Piechniczkowi, który zadzwonił do mnie z gratulacjami po meczu ze Szwecją, choć wcale nie musiał tego robić. To świetni szkoleniowcy, ludzie bardzo mądrzy życiowo, od których wiele można się dowiedzieć. Bo przeżyli z reprezentacją Polski bardzo, bardzo dużo.

Ciepło o pana pracy wypowiadał się także Jerzy Engel.
To super, cieszą mnie także te miłe słowa. A jeszcze bardziej konstruktywne rozmowy, które odbyłem z trenerem Nawałką, zarówno – i to bardzo długą – przed spotkaniem ze Szwecją, jak już po wywalczeniu awansu na mundial w Katarze. Jestem już jednak dużym chłopcem. I wiem, ile trwa poklepywanie po plecach; a trwa sekundę. Teraz jest miło, ale szybko można wpaść w pułapkę od nadmiaru komplementów. Nie chcę popełnić takiego błędu. Nie mam prawa się zdrzemnąć, pochwały od starszych kolegów po fachu na pewno mnie nie uśpią. Przede mną i reprezentacją Liga Narodów, potem mistrzostwa świata. I wiem, że na bieżąco będę weryfikowany, i oceniany po kolejnych meczach. I to wcale niekoniecznie tylko w pozytywnym tonie.

Proszę szczerze powiedzieć – przed barażem ze Szwecją miewał pan bezsenne noce?
Nie. Zrobiliśmy na tyle dużo przed zgrupowaniem, że mogłem sobie pozwolić o ile nie na luz, to z całą pewnością na spokojny sen. I od pierwszego dnia wprowadziłem zasadę, że pracujemy tylko do godziny do 23.00. Po to, żeby każdy z członków sztabu mógł się w nocy zregenerować. I od rana mieć świeżą, wypoczętą głowę. A co za tym idzie, być gotowym do dalszej roboty. Spałem dobrze, podobnie jak trenerzy z mojego sztabu.

Co było bardziej kluczowe dla pokonania Szwedów? Pańska strategia, czy wykonawstwo?
Nigdy nie powiem, że to ja zrobiłem coś najlepiej. A już zwłaszcza w sytuacji, kiedy piłkarze naprawdę rozegrali fantastyczny mecz. A wcześniej wytworzyli świetną atmosferę na zgrupowaniu, potem także na boisku i na ławce. Kibice także byli wspaniali. Byłem na wielu meczach reprezentacji, ale takiego dopingu wcześniej nie doświadczyłem. O ile widok z trybun nie jest może na Stadionie Śląskim najlepszy, o tyle aż ciarki przechodziły po plecach, kiedy zadziałał Kocioł Czarownic. To była magia! Taka, która przejdzie do historii polskiego futbolu. Swoją drogą, przed ceremonią losowania grup finałowych w Katarze wszyscy oglądali nasz mecz ze Szwedami, ponieważ organizatorzy puścili go na telebimach. I to także dowód, że było to dobre spotkanie. Co usłyszałem także na warsztatach dla trenerów z udziałem Arsene’a Wengera. Siedziałem obok Danny’ego Blinda i Fernando Santosa, ale szybko przyszedł do nas Hansi Flick i prosił, żeby koniecznie pozdrowić Lewego i pogratulować Robertowi awansu na mundial.

Jak odnalazł się pan na światowych salonach?
Wszędzie odnajduję się dość szybko. Inna sprawa, że dość długo nie docierało do mnie, że zostałem selekcjonerem. Dopiero po meczu ze Szwecją, kiedy wracałem z Katowic do domu, ludzie mi to dobitnie uświadomili. Miałem sympatyczną rozmowę z posłanką Elżbietą Rafalską, i wiele, wiele innych. Dostałem wyrazy sympatii i wdzięczności za to, że zrobiłem coś dobrego nie tylko dla siebie i dla reprezentacji, ale i dla ludzi. Bo już wiem, że teraz Polacy – czekając na mundial – z przyjemnością zasiądą przed telewizorami i na stadionach podczas naszych meczów.

Zdaje się, że nigdy wcześniej nie dostał pan też zaproszenia na dobrą – jak słyszałem - kawę od premiera.
To fakt, teraz rzeczywiście dostałem SMS-a od Mateusza Morawieckiego. Wcześniej pan premier dzwonił, ale ja w ferworze walki nie zawsze miałem włączony telefon, nie zawsze też miałem go przy sobie. A gdy zadzwonił – było już bardzo późno. Dlatego przysłał wiadomość tekstową.

Kiedy zatem wybiera się pan z wizytą do szefa rządu?
Nie wiem, bo do niedzieli nie wróciłem z Kataru – mimo że planowałem już w sobotę, ale nie zdążyliśmy do momentu pierwotnego wylotu zwizytować wszystkich ośrodków pobytowych wskazanych przez FIFA i dokonać wyboru – a po powrocie chciałbym obejrzeć oba półfinały Pucharu Polski, ligowy hit w Poznaniu, i polecieć do reprezentantów z klubów zagranicznych. Jeszcze tego nie poukładałem, a wiadomo praca – musi być na pierwszym miejscu, bo czas do mundialu szybko zleci.

Czy także uważa pan, że obecna reprezentacja Polski jest trochę podobna do tej Piechniczka? Tam byli ostatni Mohikanie z Orłów Górskiego, ale też i gracze z zupełnie nowego rozdania. U pana jest generacja schodząca powoli z reprezentacyjnej sceny, ta Lewego, Glika, "Krychy", i pokolenie pańskich młodzieżowców.
Nigdy nie myślałem w takich kategoriach, ale… może rzeczywiście coś w tym jest? Jakąś analogię chyba rzeczywiście można wychwycić. Oczywiście przy zastrzeżeniu, że nie ma dwóch dokładnie takich samych dni w roku i dwóch takich samych sytuacji w życiu. A tym bardziej – dwóch takich samych drużyn. Chciałbym, żeby to była głodna reprezentacja, właśnie taka jak Polska w 1982 roku, którą trener Piechniczek przejął po aferze na Okęciu i meczu z Maltą. I potem pojechał z nią na dwa mundiale. Chciałbym, żeby i teraz tak to się potoczyło.

Na koniec mam zatem życzyć, aby poprowadził pan reprezentację Polski na dwóch mundialach?
To byłyby dobre życzenia. Bo ich spełnienie oznaczałoby, żeby na mistrzostwach w Katarze zrobiliśmy dobry wynik. A właśnie o to w tej chwili chodzi!

Rozmawiał Adam Godlewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki