Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co zrobi Gowin, gdy sędzia Milewski każe się przepraszać?

Tomasz Słomczyński, publicysta
Właśnie teraz, gdzieś daleko od świateł fleszy, ważą się losy jednej z największych afer zeszłego roku. Chodzi o sprawę rozmowy prezesa gdańskiego Sądu Okręgowego z Pawłem M. - osobą podającą się podczas rozmowy za pracownika kancelarii premiera i potem, już po wybuchu afery, określającą samą siebie mianem "dziennikarza".

Cudzysłów został w tym miejscu postawiony nieprzypadkowo. Ale o tym za chwilę. A tymczasem - wiele wskazuje na to, że do dyscyplinarki sędziego Ryszarda Milewskiego w ogóle nie dojdzie. To jeszcze nie przesądzone, ale bardzo realne.
Wszyscy pamiętamy, jak powszechne oburzenie wywołała usłużność prezesa sądu wobec rozmówcy, który miał być urzędnikiem premiera. A czy pamiętamy, co wtedy mówił sam Ryszard Milewski? Mówił, że nagranie, które opublikowała "Gazeta Polska", to była manipulacja. Od początku apelował, żeby zabezpieczyć oryginały nagrań. Jego głos jednak zdawał się wówczas być słabo słyszalny.

Słyszalny, i to wyraźnie, był natomiast głos ministra sprawiedliwości, Jarosława Gowina: - Wystąpiłem do przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa o natychmiastowe wszczęcie postępowania sprawdzającego wobec prezesa Ryszarda Milewskiego. Jeśli treść nagrania się potwierdzi, oczekuję podjęcia postępowania dyscyplinarnego. Wystąpiłem również o opinię do Krajowej Rady Sądownictwa w związku z zamiarem odwołania prezesa Milewskiego ze stanowiska. Niezależnie od tego, czy to nagranie w 100 procentach odzwierciedla treść, niektóre wypowiedzi urągają zasadzie niezawisłości sędziego i sprzeniewierzają się godności urzędu sędziego - mówił szef resortu sprawiedliwości.

Wynika z tych słów, że - według Gowina - Milewski powinien przestać być prezesem sądu - i to niezależnie od tego, czy rozmowa była zmontowana, czy nie. Ponadto - zdaniem Gowina - Milewski powinien mieć dyscyplinarkę, ale tu już jest zastrzeżenie: dyscyplinarka tylko jeśli okaże się, że manipulacji nie było.

In dubio pro reo - łacińska zasada, wg której wszystkie wątpliwości rozstrzygane są na korzyść oskarżonego. Albo inaczej - dopóki nie udowodnimy winy, oskarżony jest niewinny.

A sędziemu Milewskiemu udowodnić cokolwiek będzie trudno. I nie chodzi tu o obronę byłego już prezesa sądu, tylko o zasady - wszak historia ta dzieje się w środowisku prawników, więc któż jak nie oni, powinni hołdować przyjętym przez siebie zasadom.

Do rzeczy: Dziś rzecznik dyscyplinarny przy Krajowej Radzie Sądownictwa, sędzia Marek Hibner, dokonuje ostatnich prób wydobycia od Pawła M. oryginalnego nośnika nagrania rozmowy, czyli jego komputera. Dotychczas mu się to nie udawało.
Po co mu komputer Pawła M.? Biegli, którzy dotychczas badali przekazane nagrania, stwierdzili, że muszą mieć oryginalny nośnik, bo niczego stwierdzić nie mogą.

Paweł M. - jeśli wierzyć temu, co mówi rzecznik dyscyplinarny przy KRS - wciąż odmawia przekazania komputera, tłumacząc, że nie może siebie pozbawić narzędzia pracy na okres dłuższy niż kilka dni, bo tyle biegli potrzebują na analizę nagrania rozmowy.

Dotychczas M. odmawiał przekazania komputera, więc można się spodziewać, że zrobi tak samo również tym razem. Co wtedy?

- Nie będę miał podstaw do tego, by wszcząć postępowanie dyscyplinarne przeciwko Ryszardowi Milewskiemu - odpowiada nam Marek Hibner, który nie może zmusić nikogo do niczego - sprawa dyscyplinarna to nie postępowanie karne, w którym na niesubordynowanego świadka nasyła się policję.

I już. Po sprawie, po aferze. Są wątpliwości, więc nie pozostaje nic innego, jak rozstrzygnąć je na korzyść "oskarżonego", konstatując, że pewnie ma on rację, skoro nie można mu udowodnić jej braku.

A wszystko dlatego, że "dziennikarz" wzbrania się przekazać narzędzia pracy.

Postawię śmiałą tezę: gdyby był dziennikarzem, to by się nie wzbraniał.

Bo dziennikarz - przynajmniej teoretycznie - wie, czym jest dziennikarska prowokacja, kiedy się ją stosuje i czemu ma ona służyć. To ostatnie pytanie wydaje się tu być najistotniejsze - "czemu ma służyć?". Ma służyć wyjaśnianiu sprawy - do końca, do bólu, bez kompromisu. To najcięższe dziennikarskie działo i jego stosowanie wymaga dużej odpowiedzialności. Zdolności przewidywania. Jaką reakcję moja prowokacja może wywołać? Sprawa trafi do sądu? A co będzie, jeśli biegli poproszą mnie o nośnik? Dziennikarz pomyślałby o tym, zanim by włączył (w tajemnicy przed rozmówcą) przycisk nagrywania. Dziś w spokoju oddałby biegłym dyktafon i nie robił z tego kłopotu. I rozumiał, że skoro rozpętał burzę, to teraz nie może, tak po prostu, odmówić współpracy przy wyjaśnianiu wątpliwości, które zasiał.

W Gdańsku mamy już nowego prezesa sądu. Wyobraźmy sobie więc teraz taką sytuację: wchodzi do gmachu były prezes sądu Ryszard Milewski i mówi: - In dubio pro reo. Jestem niewinny. Afery nie było, była natomiast manipulacja Pawła M. Rozmowa przebiegała inaczej. Nie wiecie jak, więc się nie wypowiadajcie na jej temat. Teraz powinniście mnie przeprosić i przywrócić na stanowisko.

Co na to Krajowa Rada Sądownictwa? Co na to Jarosław Gowin? Co na to Paweł M.?

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki