Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co sobie myślałeś, tato?

Irena Łaszyn
Przemek Świderski
Pojawiła się znienacka, prosto z pociągu. Zadzwoniła, gdy pakowałam plecak. - Pani Irena, pojedzie pani ze mną na cmentarz? - Pani Joanno, jestem na urlopie, zaraz mam pociąg… - Jak już pani znalazła ten grób, to musi tam pani ze mną być! Pani wie, ile ja tu nocy jechałam? Najpierw z Soczi do Moskwy, 1359 kilometrów, po polską wizę. Potem koleją 40 godzin z Soczi do Lwowa. Potem elektryczką do granicy. Potem pieszo do Medyki. Potem autobusem do Przemyśla. Potem pociągiem do Wrocławia. Potem do Leszna. I wreszcie do Gdańska. W nocy muszę wracać. Drugi raz nie dam rady, bo miałam zawał, muszę na siebie uważać.

Przebukowałam bilety. Wsiadłyśmy do autobusu nr 174, zmierzającego w stronę cmentarza Łostowickiego. Gdy na Kartuskiej po raz kolejny utknęłyśmy w korku, pośród wykopów i smrodu spalin, wyjrzała za okno.
- Ładne to wasze miasteczko - zagaiła uprzejmie.
- Ładniejsze od Lwowa?
- Od Lwowa to ładniejszego nie ma! Ja tam się urodziłam, tam przeżyłam wszystko co najlepsze i wszystko co najgorsze.

List z Soczi

Po raz pierwszy Joanna Curkan napisała do Gdańska jakieś dwa lata temu. Adres był nieprecyzyjny, list błąkał się po mieście. "Redakcja gdańska, redaktoru" - widniało na kopercie. Z pocztowego stempla wynikało, że to przesyłka z Rosji, z miasta Soczi, w Krasnodarskim Kraju. W środku była kartka w kratkę, a treść wykaligrafowana starannie, po polsku.

Czytaj też:**Historia pewnej czapki. 80 lat po...**

"Ja, Curkan Joanna Maryja Edwardówna, szukam informacji o ojcu, Edwardzie Wincentjewiczu, urodzonym 4 sierpnia 1903 roku w Gorzkowie, w lublińskim województwie" - poinformowała nadawczyni.

I wyjaśniła, że w 1944 roku, gdy do Lwowa wkroczyli Rosjanie, ojciec trafił do polskiego wojska. Więcej się nie odezwał, choć miał żonę i dzieci. Dlatego rodzina wywnioskowała, że pewnie poległ, bo inaczej dałby znak życia. Taka wiadomość, rzeczywiście, dotarła do nich rok później. A w listopadzie 1948 roku Anna G., mama Joanny, otrzymała oficjalną informację z Krasnoarmiejskiego Rajonnego Wojennego Komissariatu we Lwowie, że jej mąż, który walczył w obronie socjalistycznej ojczyzny, przejawiając bohaterstwo i męstwo, zaginął bez wieści w marcu 1945 roku. W tym samym piśmie była też informacja, że miał pogrzeb z oddaniem wszelkich wojskowych honorów.

Na tę sprzeczność nikt nie zwrócił uwagi. Pewnie myśleli, że każdy zaginiony bez wieści musi mieć pogrzeb, żeby był porządek w papierach.

- Odmawiałam za tatę paciorek - wspomina Joanna. - A gdy dorosłam, dawałam na mszę za jego duszę. Podobnie jak za dusze mamy, dwóch sióstr, a potem męża i córki. Życie mnie nie oszczędzało.

Po kilkudziesięciu latach dowiedziała się, że zdrowaśki odmawiała przedwcześnie, bo Edward G. wojnę przeżył, osiedlił się w Gdańsku i dopiero tu umarł. Dlatego poprosiła "gdańską redakcję", żeby odnalazła jego grób. Bo ona teraz mieszka w Soczi, rosyjskim kurorcie, prawie pod gruzińską granicą. Ma rosyjskie obywatelstwo i trudno jej dotrzeć do Polski. Zwłaszcza że po wizę musi lecieć aż do Moskwy, gdzie jest najbliższy konsulat.

Na tropach ojca

Przypadek zrządził, że list trafił na moje biurko. Napisałam więc do Soczi, zadając dodatkowe pytania, np. takie: Skąd pani Joanna wie, że ojciec ocalał? Jak trafiła na gdański ślad? Czy wiadomo, kiedy umarł, bo zarządcy cmentarzy chcą znać datę śmierci. Cmentarzy komunalnych jest bowiem w Gdańsku dziewięć. Plus parafialne. Plus te, które zniknęły, choć jeszcze w latach 50. i 60. istniały. Trudno szukać po omacku.

Zobacz: Historia jednego biletu do wojska

Na te pytania pani Joanna nie odpowiedziała. Poradziła mi natomiast, żebym odnalazła nową rodzinę ojca, którą niewątpliwie tu miał. A jak już znajdę jakąś rodzinę, to oni pewnie wskażą grób.
To nie był dobry pomysł. Mężczyzn o tym nazwisku jest w Polsce 1438, kobiet - 1512. Mieszkają w 181 powiatach. Są także w Trójmieście. W samym Gdańsku, według oficjalnych danych - 63 osoby. Zrezygnowałam po kilkunastu telefonach. Zajęłam się tymi na cmentarzach.

Co z tego wyniknęło, opisałam rok temu w reportażu "Żeby się pożegnać", którego część stanowiła historia Joanny Curkan, szukającej grobu ojca.

To była benedyktyńska praca, zaangażowałam do pomocy wiele osób. Na ślad Edwarda G. natrafiły pracownice PPU Zieleń, wertując 33 skoroszyty ze 186 tys. nazwisk zmarłych. Poinformowały, że zmarł 21 lutego 1988 roku, spoczywa na cmentarzu Łostowickim.

Tam ten grób odnalazłam, sfotografowałam, a zdjęcie, wraz z potrzebnymi informacjami, przesłałam do Soczi. Joanna Curkan podziękowała i zapowiedziała, że "jak Pan Bóg da zdrowie", to kiedyś przyjedzie do Polski i do Gdańska.

Pojawiła się po paru miesiącach, bez zapowiedzi.

- Pani nie może sobie przedstawić, co ja przeżyłam - wyznała. - Ojciec zostawił nas we Lwowie, gdy miałam pięć lat. Siostry zmarły jeszcze podczas wojny, zostałam sama z mamusią. Potem mamusia, w 1973 roku, zginęła tragicznie, pod naszym oknem zabił ją samochód. Miałam wtedy 33 lata, już byłam mężatką. Mąż pracował w komendzie głównej milicji. Czasy były szczególne. Nie chciałam mu psuć kariery. Dlatego bałam się szukać ojca w innym kraju, przyjęłam oficjalną wersję.

- A skąd pani wiedziała, że on osiadł w Gdańsku?
- Ktoś mi powiedział. Ktoś, kto tu był na pogrzebie. Zobaczył jego grób.
- I nie powiedział, na którym to było cmentarzu?
- Nie powiedział. Niech pani tak dużo nie pyta. Ja przedtem miałam związane ręce. A teraz chcę to wszystko wyjaśnić. Pogodzić się i pożegnać.

Indianie są zastydzeni po zabójstwie kajakarzy

Tłumaczy, że do Gdańska ma daleko. Po śmierci męża, w 2000 roku, wyjechała do Soczi, do córki. Zajmuje się wnukami. Ma tam swoje życie. Tylko raz w roku wsiada do pociągu, by po dwóch dobach, poświęcając dwie emerytury na bilet, dotrzeć do Lwowa, w którym przeżyła prawie całe życie.

- Mam tam mieszkanie i drugą córkę - wyjaśnia. - Trzecia spoczywa na cmentarzu Łyczakowskim, razem z moją mamą i dwiema moimi siostrami. Odwiedzam ją zawsze w rocznicę śmierci. Natasza odeszła, gdy miała 17 lat, była po balu maturalnym. Zakrztusiła się i umarła. To straszne przeżycie. Ostatnim razem, gdy u niej byłam, z tych emocji dostałam zawału serca. Ale jakoś z tego wyszłam. Jeszcze sama wracałam pociągiem do Soczi!

W czerwonym zniczu

Wczesna jesień, cmentarz Łostowicki spowijają promienie słońca, ale kwatera nr 20 tonie w mroku. Przeciskamy się między grobami. Joanna idzie pierwsza, wręcz pędzi.

- Tu jesteś, tato! - wykrzykuje. - Jednak cię znalazłam. Co ty sobie myślałeś przez te lata? Czy w ogóle o nas myślałeś? Zupełnie nie wiem, jak rozmawiać. Czy to ja tobie mam wybaczyć, czy ty mnie…

Z plastikowej torby wyjmuje dwa czerwone znicze, zapala. Składa ręce, zatapia się w modlitwie.

- Ta Stefania, która razem z nim leży, była od niego młodsza - zwraca uwagę. - Zmarła 11 lat później. Pewnie ją kochał, skoro nas nie szukał. Ciekawe, czy jej o nas powiedział? O tym, że ma we Lwowie inną żonę i dzieci.

Córki skarżą Rosję

Przesuwa zapalony znicz. A w inny, pusty, też czerwony, wkłada wcześniej napisany list, zaczynający się od słów "Droga nieznana rodzino!".

- Na pewno mam przyrodniego brata lub siostrę - tłumaczy. - Chciałabym ich spotkać, porozmawiać. Ja do niczego nie pretenduję. Mam dwa mieszkania, emeryturę, swoje życie. Naprawdę nie może pani zdobyć ich adresu?

Nie mogę. Ustawa o ochronie danych blokuje wszelkie drzwi.

- Nie wolno nam udostępniać takich informacji - podkreśla Lucyna Berendt z Zarządu Dróg i Zieleni. - To także kwestia moralna, nie tylko prawna. Czy wolno burzyć świat, który ktoś sobie przez kilkadziesiąt lat poukładał? Przecież ci ludzie o istnieniu pani Joanny nie mają pojęcia! I zapewne nic nie wiedzą o innym życiu swojego ojca.

A może wiedzą? I gdzieś, w dalekim Lwowie szukają śladów przyrodniej siostry? Ja też mam wątpliwości. Miałam je już rok temu. Dlatego pisząc poprzedni tekst, wykreśliłam nazwisko Edwarda G. Zachowałam tylko imiona, datę urodzenia i śmierci. Żeby niczego nie zamykać i niczego nie przesądzać. Dać prawo wyboru.

Tym razem dopisałam do listu pani Joanny swój numer telefonu. Ale telefon nie zadzwonił. W ostatnią niedzielę po raz kolejny stanęłam przy grobie Edwarda G. Ten list nadal tam był. Nie płonęły żadne znicze. A kwatera nr 20 tonęła w mroku, tak jak przedtem, choć nad cmentarzem świeciło słońce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki