Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co słychać u Adama Landowskiego, byłego wiceprezydenta Gdańska?

rozm. Dagmara Olesińska
Adam Landowski: Znowu chodzę tą samą ulicą do pracy
Adam Landowski: Znowu chodzę tą samą ulicą do pracy Karolina Misztal
Mam nadzieję, że zostawiłem po sobie parę dobrych śladów - mówi Adam Landowski, były wiceprezydent Gdańska, który teraz dzieli swój czas pomiędzy pracę, wnuki i Bory Tucholskie.

Minęło dziesięć lat, od kiedy przestał Pan być wiceprezydentem Gdańska. Nie chciałby Pan wrócić na to stanowisko?
Czasy współrządzenia miastem to dla mnie okres zamknięty. Pięć lat intensywnej pracy w obszarze polityki społecznej, które przypadły mi w udziale, to okres wdrażania przez rząd AWS i premiera Jerzego Buzka przełomowych reform w państwie. Zmiany w sferze edukacji, zdrowia i kultury trzeba było wprowadzić w samorządach. Utworzenie gimnazjów, komercjalizacja służby zdrowia w zakresie opieki podstawowej, reorganizacja gdańskich instytucji kultury to wyzwania, którym - mam nadzieję - sprostałem w ocenie gdańszczan. Odbyło się to jednak pewnym kosztem: kadencję skończyłem z urlopem zaległym od 3 lat (śmiech). Nie miałem czasu ani dla siebie, ani dla rodziny.

A kiedy zaczęła się Pana przygoda z zarządem miasta?
W styczniu 1998 roku, trochę przypadkowo. Kiedy mój kolega Tomek Sowiński został powołany na stanowisko wojewody gdańskiego i z dnia na dzień fotel wiceprezydenta Gdańska został pusty, ówczesny prezydent miasta Tomasz Posadzki zaprosił mnie do współpracy. Byłem tą propozycją szczerze zaskoczony, ale i zaszczycony. Nie chciałem zawieść pokładanego we mnie zaufania. Czasy się zmieniły, nie wiem, czy teraz tak bym potrafił.

To był trudny okres w Pana życiu?
Przede wszystkim bardzo intensywny. Wspominam go z przyjemnością, choć nie był łatwy. Miałem jednak bardzo dobry zespół ludzi w Wydziale Spraw Społecznych. W obszarze naszych działań była cała sfera społeczna: począwszy od zdrowia i edukacji, aż po sport i kulturę, nie wyłączając współpracy z organizacjami pozarządowymi, pomocy osobom niepełnosprawnym i profilaktyki uzależnień, a także prawie połowa budżetu miasta. Tematy, z pozoru odległe, przenikały się. Trzeba było jednak dużego zaangażowania, by wszystko to ogarnąć. Należy pamiętać, że był to czas istotnych wydarzeń w mieście, które obchodziło swoje tysiąclecie. Muszę podkreślić, że mimo tej intensywności zdarzeń, decyzji i problemów, miałem poczucie, że wykonuję ciekawe zajęcie.

Lubił Pan swoją pracę?
Mogę śmiało wyznać, że ta praca była moją pasją. Przygodę z samorządem rozpocząłem kilka lat wcześniej, w 1994 roku. Byłem przedstawicielem Gdańska w sejmiku naszego województwa. Właśnie tam przewodniczyłem dużej komisji, która zajmowała się edukacją, kulturą i sportem. Może dlatego powierzono mi później podobne zadania na gruncie miejskim. Tak czy inaczej, dziś gdy chodzę po mieście, widzę dużo efektów inicjatyw, które podjęliśmy w tamtych czasach. Niektóre z nich są obecnie kontynuowane.
Jak ocenia Pan dzisiejszą politykę społeczną miasta?
W tej chwili przed władzami stoją nowe wyzwania. W szkolnictwie obserwujemy duże zmiany związane z programem nauczania, jak i z demografią. Miasto jest w sytuacji, w której musi podjąć decyzję, czy likwidować szkoły, czy szukać innych rozwiązań dla tych placówek, które mają mało dzieci. Myślę, że tutaj trzeba być bardzo ostrożnym. Przyznaję, że w dalszym ciągu śledzę bieg spraw związanych z polityką społeczną. Wciąż funkcjonuję w tym obszarze - jako dyrektor Gdańskiego Centrum Profilaktyki Uzależnień, które zostało powołane przez Radę Miasta Gdańska na ostatniej sesji w 2002 r., kiedy to i ja żegnałem się z zarządem miasta. Do Centrum trafiłem po pół roku od zakończenia kadencji. Pamiętam, że w "Głosie Wybrzeża" pojawił się wówczas tytuł "Na uzależnienie Landowski". Tego dziennika już nie ma, a my jesteśmy. Myślę, że GCPU sprawdziło się w praktyce. Z moim zespołem współpracowników wykonaliśmy w ciągu ostatnich 10 lat kawał dobrej roboty, organizując od podstaw nową jednostkę. Obecna praca nie jest tak intensywna jak poprzednia, ale dzięki temu mam więcej czasu dla siebie i rodziny.

Udało się Panu odnowić życie rodzinne, odpocząć i podreperować zdrowie - jednym zdaniem.

Rzeczywiście przez te ostatnie dziesięć lat mogłem bardziej poświęcić się dla rodziny i własnego zdrowia, bo jak mówią - człowiek po 50 zaczyna się sypać. Wiele się przez ten czas wydarzyło w moim życiu osobistym. Ożeniłem trzech synów i jestem szczęśliwym dziadkiem trojga wnucząt. No i mogę częściej odpoczywać w moich kochanych Borach Tucholskich. To zupełnie inna jakość życia.

Jak Pana rodzina przetrwała te pięć lat kadencji?
To na pewno nie było łatwe, ale akceptowane i w jakiś sposób zrozumiałe. Moi chłopcy byli już dorośli, a dla rodziców była to satysfakcja, że postawiono przede mną takie zadania, z których się chyba dobrze wywiązałem, bo po kadencji nie pukał do mnie żaden prokurator (śmiech). Myślę, że nie muszę się wstydzić tego, co zrobiłem. Wiele osób wciąż do mnie mówi "panie prezydencie", ale to już jest taki wyraz sympatii i dobrych wspomnień ze strony różnych środowisk. Z podobnymi wyrazami szacunku spotykam się również w kontaktach z dawnymi współpracownikami.

W dalszym ciągu utrzymuje Pan z nimi kontakt?
Role się odwróciły. Kiedyś ja nadzorowałem Wydział Spraw Społecznych, a w tej chwili jestem jednostką miejską podległą wydziałowi. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu i nie przejmować się takimi sytuacjami. Zwłaszcza, że nasza współpraca bardzo dobrze się układa.

Zawsze był Pan takim działaczem społecznym?

Śmieję się, że po 30 latach znowu chodzę tą samą ulicą do pracy. W 1980 r. byłem członkiem komitetu założycielskiego Solidarności w budynku dyrekcji kolejowej, gdzie pracowałem jako informatyk. W stanie wojennym aktywnie działałem w duszpasterstwie kolejarzy. Może właśnie wtedy mnie zauważono i w 1994 zaproponowano kandydowanie do Rady Miasta. Podczas studiów byłem aktywny w samorządzie uczelni. Moim zdaniem działalność społeczna nie bierze się znikąd. Takie rzeczy, jak to się mówi, trzeba wyssać z mlekiem matki.
Chciałby Pan wrócić do Rady Miasta?
Jest tu przeszkoda formalna ale, gdybym miał taką propozycję, to pewnie bym ją rozważył. Nie można jednak łączyć funkcji dyrektora miejskiej jednostki i radnego. Z drugiej strony czuję, że mam już swoje lata i być może trzeba oddać pole młodszym. Nasza dzisiejsza rada jest bardzo odmłodzona, ja zaczynałem mając 43 lata. Może pozostaje mi raczej skupić się na tym, co robię, ale też warto pamiętać, że już kiedyś ktoś powiedział "nigdy nie mów nigdy". Zważywszy na potencjał moich doświadczeń zawodowych i społecznych, kto wie...

Działaczem społecznym jest się na całe życie.
Rzeczywiście, ciężko jest się od tego odciąć. To nie tylko pasja, ale i sposób na życie. To część mojej tożsamości. Często bywam na spotkaniach Stowarzyszenia Civitas Christiana. Podoba mi się również nowa inicjatywa Adama Hlebowicza z forum dyskusyjnym "Pałac Ślubów". Chętnie przysłuchuję się tym debatom, zwłaszcza że ich tematy krążą wokół sfery społecznej. Swój czas dzielę jednak między pracę i wnuki. A poza tym moje Bory czekają...

Tam ucieka Pan, żeby odpocząć?
Każdą wolną chwilę tam spędzam. Staram się tam uciekać, mimo że to dość daleko, bo 100 km od Gdańska. Tam trzeba dla odmiany wykazać się dużą aktywnością fizyczną. Praca na działce to element dbania o zdrowie. Chciałbym tam jeszcze sporo zrobić, wykończyć, wyremontować. Samo świeże powietrze mi nie wystarczy (śmiech). Jest to z pewnością miejsce sprzyjające refleksjom. Właśnie stamtąd mogę z dystansem patrzeć w przeszłość i... nie ukrywam, że jestem z niej zadowolony. Mam nadzieję, że zostawiłem po sobie parę dobrych śladów.

Pana synowie nie chcą pójść w ślady ojca?
Nie do końca. Najstarszy poszedł w moje zawodowe ślady: został informatykiem. Młodsi są bardzo zaangażowani w życie zawodowe i rodzinne. Trochę nad tym ubolewam, bo wydaje mi się, że mieli dobre wzorce. Moi rodzice również byli aktywni społecznie. W dzisiejszej Radzie Miasta jest syn kolegi, z którym ja kiedyś tam zasiadałem, więc może na moich synów przyjdzie jeszcze czas? W końcu ja zaczynałem jako 43-latek. Może po 40 dojdą do wniosku, że trzeba robić coś jeszcze poza życiem zawodowym i rodzinnym.

Kliknij, weź udział w ankiecie i wygraj iPada!
Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki