Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co się wydarzyło w Peru? O poszukiwaniach polskich kajakarzy opowiada Tomasz Surdel

Irena Łaszyn
Tomasz Surdel: Ameryka Południowa zachwyca mnie swoją różnorodnością. Tam się tyle różnych rzeczy dzieje, dobrych i złych
Tomasz Surdel: Ameryka Południowa zachwyca mnie swoją różnorodnością. Tam się tyle różnych rzeczy dzieje, dobrych i złych Karolina Misztal
W ubiegłym roku przemierzył 46 tysięcy kilometrów. Najtrudniejsza była podróż nad Ukajali, śladami Celiny Mróz i Jarosława Frąckiewicza. Z Tomkiem Surdelem, dziennikarzem i obieżyświatem, który mieszka w Buenos Aires, do pracy lata samolotem, a najgłośniej klaszcze w Teatrze Wybrzeże, rozmawia Irena Łaszyn.

Zacznijmy od tego, że to nie Ty zabiłeś…
Nie ja zabiłem. Wyobraźnię mam całkiem niezłą, ale przez myśl mi nie przeszło, że wyruszając na poszukiwania trójmiejskich kajakarzy, Celiny Mróz i Jarka Frąckiewicza, którzy w maju 2011 roku zaginęli i - jak się potem okazało - zginęli na rzece Ukajali w Peru, będę musiał dementować telewizyjne doniesienia, iż to ja strzelałem. Realizatorzy "Panoramy" przedstawili mnie jednak jako Rogera Maurizio Ruiza, Indianina, który przyznał się do zabójstwa. Moim nazwiskiem podpisano natomiast Michała Kochańczyka, przyjaciela zamordowanych, który koordynował akcję z Trójmiasta.

Gdy leciałeś do Peru wierzyłeś, że zdołasz Celinę i Jarka odnaleźć?
Na początku tak, ale gdy ujrzałem z samolotu meandrującą pośród amazońskiej dżunglii rzekę, z setkami rozgałęzień, to zwątpiłem w powodzenie swojej misji. Pomyślałem, że na pewno stało się coś złego, a ja nie zdołam niczego ustalić, przecież to szukanie igły w stogu siana. W Pucallpa, mieście, do którego Celina i Jarek zmierzali, czekał na mnie Ronald Suarez, Indianin Shipibo, lokalny dziennikarz. Poszliśmy do szefa miejscowej policji i generała marynarki wojennej, bo tam na rzece działa marynarka, narobiliśmy trochę szumu i polecieliśmy do Atalaya, gdzie widziano kajakarzy po raz ostatni. Dołączył do nas Mirek Rajter, językoznawca z Limy i przyjaciel Indian.

I okazało się, że tamtejsza policja, mimo zapewnień, ileż to zrobiła, tak naprawdę nawet nie kiwnęła w tej sprawie palcem.
Policjanci wręcz usiłowali nam wmówić, że kajakarzy widziano żywych, w innym regionie, byle by się pozbyć problemu. Rozpoczęliśmy własne śledztwo, pomagali nam Indianie, którzy właśnie mieli swój kongres, w radiu szły komunikaty, a pewna kobieta powiedziała nam, że na rzece mówi się o zastrzelonych miesiąc wcześniej białych turystach. To się, niestety, potwierdziło.

Zabójstwa dokonali zwyczajni bandyci, wyrzuceni poza lokalną społeczność, z chęci zysku.
Na to wygląda. Mimo że Roger mówił coś o lęku przed pishtacos, legendarnych białych "zeskrobywaczach twarzy", których boją się Indianie, jak początkowo opowiadano. Nie można jednak wykluczyć, że atmosferę podgrzał prezenter indiańskiego radia Lider, namawiając do przemocy wobec "człowieka o jasnych oczach". Ale on nie miał na myśli polskich kajakarzy, lecz kontrowersyjnego mera Atalaya i lokalnego biznesmena, który się tam panoszy i ma koncesje na wyrąb lasów w rejonie górnego Ukajali.

Ciała kajakarzy sprawcy wrzucili do wody, a ich rzeczy rozdzielili między siebie. Udało się schwytać tylko tego Rogera, z którym Cię potem pomyliła polska telewizja. Z nagrania przesłuchania wynika, że nie był specjalnie skruszony.
Powiedział: "Ja niczego nie wziąłem. Ja tylko zabiłem".


A co z głównym prowodyrem tego napadu, który strzelił jako pierwszy?

Nadal jest na wolności, choć działo się to ponad rok temu. Podobno się ukrywa wśród producentów kokainy, na terenie, gdzie lepiej się nie zapuszczać. Nikomu nie zależy, by go znaleźć i postawić przed sądem. Proces Rogera jeszcze się nie rozpoczął, polski MSZ jakoś się nie interesuje sprawą. Może gdy pojawi się w Limie nowy polski ambasador, bo od półtora roku jest tam tylko charge d'Affaires i konsul, coś się wreszcie ruszy? Izabela Matusz obejmie placówkę we wrześniu, zobaczymy. Chcę zauważyć, że gdy do podobnego morderstwa, na dwóch Francuzkach, doszło w Argentynie, tamtejsze służby dyplomatyczne zadziałały bardziej zdecydowanie i śledztwo się szybko zakończyło.
Podkreślasz, że to była Twoja najtrudniejsza podróż, a już trochę ich odbyłeś.
Emocjonalnie - na pewno najbardziej wyczerpująca. Najtrudniejszy moment podczas tej wyprawy, to telefoniczna rozmowa z ojcem Celiny. Gdy musiałem mu powiedzieć, że jego córka została zamordowana.

Niedawno przyleciałeś do Polski. Spotkałeś się z przyjaciółmi Celiny i Jarka.

W sopockiej Mesie opowiadałem o tej akcji i o Ameryce Południowej, w której mieszkam od 12 lat. Ostatnio - w Buenos Aires, choć przeważnie trudno mnie tam zastać.

Co robisz w Buenos Aires?
Piszę, fotografuję, szukam, podróżuję, oprowadzam, organizuję. Czasem jestem pilotem wycieczki, czasem tłumaczem, ale przeważnie dziennikarzem. Takim freelancerem, wolnym strzelcem, który może napisać artykuł o gospodarce Brazylii i o przestępczości w Caracas, w zależności od zamówienia. Wysyłam teksty do gazet w Polsce i do gazet w Szwajcarii, pisane po francusku. Wybieram redakcje, które szanują dziennikarzy. Bo są takie, które wyceniają teksty na kilkadziesiąt złotych! A ja dużo nad każdym artykułem pracuję. Często muszę lecieć do innego kraju, żeby zebrać materiał.

Latasz do pracy samolotem?

Oczywiście. W ubiegłym roku przemierzyłem 46 tysięcy kilometrów, odbyłem 22 lotów. Gdyby policzyć te wszystkie przelatane w ciągu ostatnich lat godziny, wyszedłby jakiś miesiąc w powietrzu.

Pochodzisz z Sopotu. Co Cię zagnało na drugą półkulę?
Zanim osiadłem w Ameryce Południowej, włóczyłem się po innych miejscach, sporo podróżowałem. Pewnie mam to po ojcu - reżyserze i alpiniście, który ciągle był w drodze, wspinał się w najwyższych górach świata. To on mnie namówił, gdy jeszcze byłem licealistą, na wyjazd do Szwajcarii. Jako uciekinier polityczny uzyskał tam dla mnie prawo pobytu. Potem, w 1989 roku, on wrócił do Polski, a ja pojechałem, autostopem, na studia dziennikarskie do Fryburga i zostałem. Uważam, że gdy życie otwiera jakąś furtkę, to trzeba za nią zajrzeć. W Genewie zostałem wiceprzewodniczącym ACANU, Stowarzyszenia Korespondentów przy Narodach Zjednoczonych, pisałem do gazet, potem trochę pracowałem w telewizji i radiu, czasami sprzedawałem zdjęcia różnym agencjom, np. Associaded Press.

Długo mieszkałeś w Szwajcarii?
Zbyt długo, bo 14 lat. To nie jest kraj dla ludzi ciekawych świata, tam szybko się wpada w marazm. Chciałem zostać korespondentem w Azji, ale organizowałem jakieś akcje na rzecz Tajwanu, dużo pisałem o prawach człowieka i dostałem zakaz wjazdu do Chin. Z azjatyckich marzeń nic nie wyszło, bo trudno być korespondentem, gdy nie można wjechać do największego kraju w regionie. Wybrałem się natomiast z pewną Chilijką do Chile i zakochałem się w tym kraju od pierwszego wejrzenia. Stwierdziłem, że to dobre miejsce do życia i że chciałbym tam mieszkać. Poleciałem więc raz jeszcze, zapisałem się na intensywny kurs hiszpańskiego, a po trzech miesiącach, w drodze na lotnisko, gdy miałem wrócić do Szwajcarii, zostałem okradziony, straciłem wszystkie dokumenty i pieniądze.

Co zrobiłeś?
Udałem się do baru, w którym poprzedniego dnia spędziłem trochę czasu, powiedziałem, co się stało i że nie mam ani na bilet, ani na chleb. Właściciel Marcelo dał mi piwo i telefon, żebym mógł zawiadomić kogo trzeba. A potem, zanim załatwiłem paszport, a z Polski nadeszły pieniądze, każdego dnia przynosił mi kanapki i poklepywał po ramieniu. Nic się nie martw, mówił. W Santiago de Chile pojawiłem się ponownie po sześciu latach. Poszedłem do tego baru. I wyobraź sobie, że Marcelo natychmiast mnie rozpoznał, rzucił mi się na szyję. Ja do tego baru wchodzę jak do swojej kuchni.
Potem było Peru, Wenezuela, Argentyna…
W pewnym momencie Ameryka Południowa chwyciła moje serce. Chodzi o jej różnorodność. Bo ludzie myślą stereotypami, że Kolumbia, to narkotyki, Brazylia - karnawał, a Argentyna - tango i piłka nożna. A tam tyle się różnych rzeczy dzieje, dobrych i złych. Z Buenos Aires nie jestem jakoś emocjonalnie związany, pewnie znowu się gdzieś przeniosę, na przykład do Caracas.

Pomimo że to najbardziej niebezpieczne miejsce na świecie? Jak przeczytałam na założonym przez ciebie portalu tierralatina.pl, w 2011 roku w Wenezueli zamordowano 19 336 osób.
Mieszkańcy Caracas mówią, że to miasto jest jak narkotyk: Bardzo niebezpieczne, daje dużo przyjemności i mocno uzależnia. Coś w tym jest. Ja też miałem tam kilka mrożących krew w żyłach przygód. Kiedyś wsadził mi gość pistolet w usta, gdy wybierałem z bankomatu pieniądze. Oddałem mu wszystko, więc nie zrobił mi krzywdy. Ale paru moich znajomych miało mniej szczęścia, zostało zastrzelonych albo porwanych.

To dlaczego chcesz tam lecieć?
Ja tam ciągle latam m.in. dlatego że to jedno z najciekawszych miast w regionie. Może nie z turystycznego punktu widzenia, ale z dziennikarskiego na pewno. Caracas to jedno z takich miejsc, które wyzwalają we mnie skrajne emocje. Od miłości po nienawiść. Tej miłości jest tym więcej, że jestem też uczuciowo związany z jedną z mieszkanek.

W Trójmieście często bywasz?

Ostatnio byłem trzy lata temu. To jednak kawał drogi. Najlepszy dowód, że teraz leciałem z Buenos Aires do Gdańska dziewięcioma samolotami, bo przy okazji wpadłem do Galicji Hiszpańskiej, na wesele przyjaciela i w parę innych miejsc.

A w Teatrze Wybrzeże kiedy ostatnio byłeś?

Parę dni temu, oczywiście na "Babie Chanel".

Pewnie oklaskiwałeś aktorkę, która gra główną rolę?
Joanna Bogacka, to dobra aktorka. Zawsze ją oklaskuję. Nie tylko dlatego, że to moja mama.

Wrócisz kiedyś do Trójmiasta?
Nie wiem, na pewno będę do Polski wpadać. Mam tu rodzinę, przyjaciół, sporo spraw do załatwienia. Chodzi mi po głowie, by zorganizować spływ kajakowy śladami Celiny i Jarka. Zabrać tam ich przyjaciół. Symbolicznie dokończyć to, czego oni nie dokończyli.

Spływ rzeką Ukajali?

Tak, po tym górnym odcinku, z Atalaya do Pucallpa. Ale będziemy o tym rozmawiać, gdy wreszcie ruszy śledztwo. Gdy sprawcy staną przed sądem.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i w sierpniu korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki