Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co się warzy w tyglu kaliningradzkim - mieście kontrastów

Jarosław Zalesiński
Adam Hlebowicz
Kaliningrad i cały obwód kaliningradzki to obszar wielu kontrastów, ale wyczuwa się w tym mieście wielką energię - pisze o pobycie w Kaliningradzie Jarosław Zalesiński.

Kiedy na przejściu granicznym w Grzechotkach zostawia się już za sobą (uff...) cały system kolejnych szlabanów i wielkie zielone dekle czapek rosyjskich celników, zaczyna się pierwsza niespodzianka w zwiedzaniu obwodu kaliningradzkiego - ciągnące się wzdłuż drogi ugory, nieuprawiane i nijak nieucywilizowane grunty, gęsto porośnięte kwitnącym żółto zielskiem (chyba nawłoć). Tak rozległe nieużytki w niewielkiej eksklawie, gdzie powinno się wyciskać, ile się da, z każdego kawałka ziemi? Dziwne.

Ale kiedy się już dojeżdża do samego Kaliningradu, wrażenie opuszczenia i zaniedbania się kończy. Trzeba się karnie ustawić w tasiemcowym korku. "Probki" to dziś gigantyczny problem miasta. W szczycie sznury samochodów ciągną się kilometrami. Kaliningrad może się pochwalić trzecim miejscem, po Moskwie i Sankt Petersburgu, na liście rosyjskich miast z największą liczbą samochodów. Trzy na jedno gospodarstwo domowe... Żadne tam łady czy moskwicze. Nowe, zwykle luksusowe auta, najlepsze marki. Takimi samymi wypasionymi samochodami, jakimi szpanują kaliningradczycy w Trójmieście, jeżdżą też u siebie na co dzień. Poziom życia kaliningradczyków w ostatnim okresie prosperity miasta poprawił się trzykrotnie. To tutaj jest najwięcej w Rosji zarejestrowanych, w proporcji do liczby mieszkańców, prywatnych firm.

Korek, w jakim ustawiliśmy się na wjeździe do Kaliningradu, od razu pokazał główny bodaj problem miasta. W jego dawne, za ciasne już ramy, wlewa się nowe, pełne dynamizmu życie. Stolica dawnej militarnej zony, zamkniętego przed światem obwodu, przypomina dziś, obrazowo mówiąc, wielką dzieżę, w której nie mieści się szybko rosnące ciasto.

Bursztyn i wydmy

Udało mi się zabrać do Kaliningradu z dziennikarsko-oficjalną delegacją lokalnych mediów i Urzędu Miasta. Trzy dni, wypełnione wojażami po mieście i obwodzie oraz spotkaniami. Zaczęliśmy od obowiązkowej dla wszystkich odwiedzających obwód wyprawy do Kombinatu Jantarnyj - odkrywkowej kopalni bursztynu, gdzie eksploatuje się złoże skupiające 90 proc. dostępnych światowych zasobów bursztynu. Od środka kombinatu nie udało się nam obejrzeć, ponoć coś się akurat popsuło... ale z widokowego tarasu mogliśmy podziwiać efektowną, księżycową panoramę odkrywkowej kopalni, gdzie najpierw wypłukuje się ziemię morską wodą na głębokość około 30 m, a potem wkopuje w burszynonośne złoże. Gliniasta pulpa z bursztynem transportowana jest do kombinatu, gdzie trafia na sita, odsiewające bryłki jantaru. Największy znaleziony tu kawałek miał ponad 4 kg. Trafił do funkcjonującego w Kaliningradzie Muzeum Bursztynu.

W czasach najintensywniejszej, dość rabunkowej eksploatacji złoża wydobywano tu około 1000 ton bursztynu. Dziś upaństwowiony zakład przerabia około 320 ton rocznie. Niemała część tego urobku trafia do Gdańska. Po obejrzeniu licznych w Kaliningradzie sklepów z bursztynową biżuterią i pamiątkami dochodzi się do krzepiącego wniosku, że gdańscy bursztynnicy naprawdę nie mają się czego wstydzić.

W ostatnim dniu wyprawy poznaliśmy inny zakątek obwodu - Mierzeję Kurońską, syjamską siostrę Mierzei Wiślanej, ciągnącą się w stronę granicy z Litwą. Obie "kosy", jak nazywa się je po rosyjsku, czynią mapę obwodu podobną do dwurogiego byka.
Na Kosę Kurońską, kiedy już autobus wydostaje się z miejskich korków, jedzie się, nawet 110 na godzinę, wygodną czteropasmówką, po której o tej porze roku porusza się niewiele samochodów. Droga robi jednak wrażenie, tym większe, że biegnie między takimi samymi, porośniętymi żółto kwitnącym zielskiem ugorami, z rzadka poprzedzielanym uprawami. Kolejny kontrast... Nasz przewodnik tłumaczy nam przy okazji, że polityka poprzedniego gubernatora obwodu, Gieorgija Boosa, którego moskiewska centrala przywiozła kaliningradczykom w teczce, dodatkowo przyczyniła się do zapaści tych terenów. Zamiast np. zakładać szkoły, likwidowano je. Nie tworzono zachęt dla młodych ludzi, by zostawali tutaj, zakładali rodziny, urządzali się. Na gospodarstwach zostawali starzy ludzie, którzy albo nie są w stanie zająć się ziemią, albo odsprzedają ją za bezcen ludziom, którzy jak na razie niczego z nią nie robią. Słuchało się tego trochę jak polskich dyskusji z początku lat 90. o popegeerowskich terenach.

Kurońska Kosa - warto dodać, zamieniona w park narodowy - okazała się urokliwym zakątkiem, przypominającym trochę Mierzeję Wiślaną, tę jeszcze sprzed Krynicy Morskiej. Fantastyczne powietrze, malownicze, wysokie w niektórych miejscach na kilkadziesiąt metrów wydmy, kurortowe, wtopione w lasy, zamieszkałe głównie przez rybaków miasteczka - można by tu przyjechać na wywczas. Ale największą atrakcją obwodu kaliningradzkiego wydaje się jednak nie bursztyn, nie plaże i nie wydmy, tylko niezwykła mieszanka kapitału i ludzi, która nadaje dzisiaj miastu taki dynamizm.

Plac Zwycięstwa

Usytuowany w centrum Kaliningradu plac Zwycięstwa jest miejscem, gdzie jak w soczewce widać kontrasty tego miasta. Najmocniejszym akcentem jest nowo wybudowany sobór Chrystusa Zbawiciela, wzorowany na moskiewskiej świątyni pod tym samym wezwaniem. Sobór, z charakterystycznymi złoconymi, baniastymi kopułami, stoi na niewielkim wzniesieniu. To też wyraźny znak prób odbudowywania religijnych tradycji, które w okresie komunistycznym enklawy były metodycznie niszczone. Do dzisiaj niektóre dawne świątynie nie powróciły zresztą do swoich funkcji, choćby znajdujący się w parku centralnym kościół św. Luizy, obecnie siedziba teatru lalek. Notabene jeszcze bardziej przejmujący w swojej wymowie tego rodzaju obiekt znajduje się w jednej z miejscowości blisko polskiej granicy. Z dawnego kościoła pozostały tylko fragment okalającego go muru, zarośnięty trawą dziedziniec z wysypanymi w kącie śmieciami, betonowe schodki i krzyż z tabliczką z niemieckim i rosyjskim napisem, informującym, że w tym miejscu znajdowała się niegdyś świątynia.

Wróćmy jednak na plac Zwycięstwa. Przed soborem znajduje się wielki obelisk poświęcony bohaterom wojny 1941-1945 (1939 rok, jak data rozpoczęcia wojny, chyba nadal nie funkcjonuje w świadomości Rosjan), z wielką marmurową gwiazdą na szczycie. Obelisk zastąpił pomnik Lenina, który usunięto na czas renowacji z placu, a potem jakoś nigdy się on nie odnalazł... Budynki wokół placu to często pozostałości niemieckiej zabudowy. Na co którymś dachu wielkie logo banku. A do tego w centrum placu oraz po przeciwległej w stosunku do cerkwi stronie pobudowano centra handlowe, toczka w toczkę takie same jak w Trójmieście.

Kapitał tożsamości

Podobną mieszaninę można odkryć w siedzibie Rady Miasta, znajdującej się przy placu Zwycięstwa. Nad schodami wisi tam np. wielka reprodukcja fotografii Königsberga sprzed wojennych zniszczeń (spowodowanych najpierw przez alianckie naloty, a potem przez szturm Armii Czerwonej). Ileś lat temu pewnie rzecz nie do pomyślenia. Podobne fotografie można zresztą obejrzeć w hotelach, a w witrynach księgarskich królują wielkie albumy ze starymi zdjęciami. Na okładkach tych albumów słowo Königsberg pojawia się tak samo często jak Kaliningrad. Ba, niektórzy kaliningradczycy nazwę Königsberg umieszczają na tablicach rejestracyjnych swoich samochodów.

W korytarzach kaliningradzkiej Rady Miasta można też jednak podziwiać cały serial fotografii z innej minionej epoki, ilustrujących dzielnych "moriaków", którzy mierzą do nas z kałasznikowów i prezentują swoje komandoskie szkolenie. Czasy sowieckie i pruskie na korytarzach władzy na podobnych prawach...

Na spotkaniu z przewodniczącym kaliningradzkiej rady Andriejem Kropotkinem dopytujemy, jak wygląda dzisiejsza tożsamość mieszkańców miasta. Czy nazwy Königsberg i Królewiec są dla nich równoprawne? Czy miasto ma dla nich jedną, ciągłą tradycję? Czy Rosjanie wiedzą, kim dla Polaków jest Michaił Kalinin? Czy władze miasta gotowe byłyby w sprawie nazwy miasta rozpisać referendum?

- Tak, wiem, podpis Kalinina znajduje się na dokumentach katyńskich - odpowiadał spokojnie Kropotkin. - Ale dla nas nazwa Kaliningrad związana jest nie z Kalininem, tylko z miastem, w którym się urodziliśmy, w którym żyjemy od wielu lat i które kochamy.

Z placu Zwycięstwa, bez jakiejś ostentacji, ale jednak zniknął pomnik Lenina, który - z tego wynika - dla samych mieszańców miasta był kłopotliwy lub drażniący. Ale nie wyczuwa się u kaliningradczyków potrzeby radykalnego odcinania się od ostatniego, komunistycznego rozdziału historii. Miasto, podobnie zresztą jak Gdańsk, po 1945 roku zostało zagospodarowane przez przesiedleńców. Przez ostatnie ponad pół wieku budowali oni własną tożsamość. Epopeja krwawego szturmu miasta w 1945 roku, saga budowy miasta w latach późniejszych, to, co widoczne jest w wielu miejskich pomnikach, łączy się dzisiaj z odkrywaniem niemieckiej historii Königsberga. Składa się to razem na coś, co zwykło się nazywać kapitałem społecznym i co być może daje miastu ten wyczuwalny w nim na każdym kroku dynamizm.

Kapitalistyczne przodownictwo pracy

Podczas drugiego dnia pobytu pojechaliśmy, oczywiście po przebiciu się przez korki, do zakładów Awtotor. - Żadnych aparatów fotograficznych i żadnych kamer - zapowiedziano nam przed tym.

Awtotor to montownia samochodów, którą Rosjanie wybudowali z pomocą światowych samochodowych koncernów. - Fabryka jest prywatna, państwo nie ma w niej żadnych udziałów. To jedyny tak duży zakład w Rosji, w którym zdecydowano się na podobne rozwiązanie - ujawnia nam przed zwiedzaniem montowni jej dyrektor Władimir Kutkin.

Awtotor to najlepszy chyba przykład eksperymentu, na jakie w stosunku do eksklawy zdecydowała się federalna centrala, która dawną wojskową zamkniętą zonę chciałaby przekształcić w rodzaj bałtyckiego Hongkongu. Mimo stworzenia tu wolnej strefy ekonomicznej nie wszystko się w tej dziedzinie udaje, bo wielkie firmy są ostrożne. - Inwestorów zniechęca, powiedzmy, elastyczne stosowanie prawa - wytłumaczył to nam w dyplomatycznym języku Marek Gołkowski, polski konsul generalny w Kaliningradzie. Ale Awtotor wygląda na sukces. To bodaj jedyny tego typu zakład na świecie, w którym składa się nie jedną markę samochodów, tylko kilka, m.in. Opla, Kia czy Chevroleta. Każdy z robotników opanował umiejętność składania pięciu-sześciu typów aut.

Oglądamy jedną z linii produkcyjnych, praktycznie w pełni zautomatyzowanych. To jednak obrazki niczym szczególnym nieróżniące się od widoków z tego rodzaju montowni. Większą ciekawość mogą budzić widniejące w różnych miejscach realizacje pomysłów na motywowanie pracowników. Przy wejściu znajduje się np. wykaz wszystkich wydziałów, przy których kolorami oznaczono oceny ich pracy. Prawie wszystkie oceny są na zielono, czyli "charaszo", przy dwóch czy trzech - jeszcze wyższa nota.

Na terenie Awtotora można zobaczyć informacyjne tablice z portretami weteranów i przodowników pracy, z opisem ich osiągnięć. Przypomina to główną drogę w Stoczni Gdańskiej za czasów jej peerelowskiej świetności. Awtotor dla swoich pracowników zagospodarował niewielki stawek, w którym można sobie po pracy łowić ryby. Są przedszkole, bezpłatna kantyna ze sceną, na której odbywają się koncerty, a nawet wybudowana przy stawku niewielka cerkiewka, w której można zaspokoić religijne potrzeby.

Imponujące są plany Awtotora na przyszłość. Zakład chce się rozbudować do kilkunastu filiii, w których znajdzie zatrudnienie wielekroć więcej pracowników niż obecne trzy tysiące. W pobliżu wyrośnie miasteczko na 20-30 tys. mieszkańców, z kompletną infrastrukturą, łącznie ze szkołą wyższą. Wygląda to na jakiś projekt społecznej inżynierii, ale imponuje rozmachem.

Przedstawia się to tak, jakby w Awtotorze próbowano skutecznie pożenić kapitalistyczną produkcję i zaawansowaną technologię z dawnym socjalnym nastawieniem pracodawcy. Ciekawe, jak się rozwinie ten eksperyment.

Miasto przed skokiem

Cała kaliningradzka eksklawa jest obecnie pewnym eksperymentem, który - wszystko na to wskazuje - będzie przez Rosjan kontynuowany. - Gubernator obwodu poinformował nas właśnie, że chciałby ustalić dwa punkty na nowe przejścia graniczne z Polską - ujawnił na spotkaniu przewodniczący Kropotkin.

Mały ruch graniczny, indywidualna turystyka i handel to tylko skromne pierwsze elementy tej możliwej współpracy. Już wkrótce Kaliningrad ogłosi np. międzynarodowy konkurs architektoniczny na zagospodarowanie 60 ha gruntów zabytkowego, nieodtworzonego do dziś centrum. To wielka szansa dla gdańskich specjalistów. Kaliningrad buduje się dziś na potęgę, a wkrótce rozpędzi się jeszcze bardziej w związku z przygotowaniami do mistrzostw świata w piłce nożnej. Niezwykła jest przeszłość Königsbergu, intrygująca jest teraźniejszość Kaliningradu, ale najciekawsza wydaje się przyszłość. Której w Gdańsku nie powinniśmy przespać.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki