Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co robił w stanie wojennym obecny szef Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, Ireneusz Tomaszewski

Tomasz Słomczyński, Szymon Zięba
Podpis  prokuratora Tomaszewskiego pod zarzutami wobec jednego z działaczy Solidarności
Podpis prokuratora Tomaszewskiego pod zarzutami wobec jednego z działaczy Solidarności
Dokumenty z IPN wskazują, że prok. Ireneusz Tomaszewski wykazał się aktywnością w procesach opozycjonistów w stanie wojennym. Z materiałami zgromadzonymi w IPN trzeba postępować ostrożnie. Jak twierdzą sami pracownicy IPN oraz prokuratorzy pełniący służbę w czasie stanu wojennego, fakt występowania nazwiska "przy sprawie" jeszcze nic nie znaczy.

Jeden z prokuratorów z prokuratury powszechnej (nie wojskowej), czynny zawodowo w stanie wojennym, podaje taki przykład:
- Dostawaliśmy w tym czasie polecenie pójścia na wokandę danego dnia. W sądzie było kilka spraw czysto kryminalnych i jedna polityczna. Prokurator - chciał, nie chciał - brał udział w rozprawie, i dziś widnieje jego nazwisko w aktach.

PRZECZYTAJ KONIECZNIE: Prokurator apelacyjny Ireneusz Tomaszewski oskarżał działaczy "Solidarności"

Ponadto śledczy (z prawie czterdziestoletnim stażem zawodowym) przekonuje, że w prokuraturach powszechnych nie każdy zajmował się sprawami politycznymi. Ci, którzy to robili, to byli zaufani ludzie, najczęściej należący do partii. I dostawali nagrody za swoją gorliwość.

Trzeba też zachować ostrożność w ferowaniu wyroków w przypadku prokuratur wojskowych - twierdzą nasi rozmówcy. W szczególności w sytuacjach, w których młodzi prawnicy byli wcielani do wojska i musieli wykonywać rozkazy przełożonych.
Dlatego w sprawie obecnego prokuratora apelacyjnego Ireneusza Tomaszewskiego należy oddzielić nic nieznaczące "wzmianki" od udokumentowanych działań, rozgraniczyć działalność w prokuraturze wojskowej od tej, którą prowadził w prokuraturze powszechnej.

Czy stosując te "filtry", można odnaleźć ślady działań represyjnych (wobec działaczy podziemia) prokuratora Ireneusza Tomaszewskiego? Okazuje się, że tak.

W obydwu przywołanych niżej przypadkach, zaczerpniętych z archiwów IPN, obecny prokurator apelacyjny występuje jako aktywny uczestnik postępowania prowadzonego przez prokuraturę powszechną.

Manifestacja społecznie niebezpieczna

Wiceprokurator Ireneusz Tomaszewski w kwietniu 1983 roku wszczął śledztwo przeciwko Dariuszowi Marciniakowi, młodemu działaczowi opozycji, w tamtym czasie uczniowi Studium Nauczania Początkowego. Dzień wcześniej milicjanci uzyskali informacje, że w mieszkaniu opozycjonisty znajdują się "nielegalne materiały poligraficzne". Zarządzono rewizję i znaleziono m.in. maszyny do pisania i ulotki solidarnościowe nawołujące do manifestacji w dniach 1 i 3 maja 1983 roku - uznano je za "niebezpieczne i mogące spowodować rozruchy społeczne".

Na tej podstawie Ireneusz Tomaszewski postanowił wszcząć postępowanie przeciwko zatrzymanemu Dariuszowi Marciniakowi.
Tego samego dnia Tomaszewski, uwzględniając dane zebrane w śledztwie, przedstawił Marciniakowi zarzuty. Podczas przesłuchania opozycjonista nie przyznał się do niczego i odmówił odpowiedzi na zadawane pytania. Ostatecznie trafił do aresztu - na podstawie postanowienia wydanego przez prok. Tomaszewskiego, który stwierdził, że podejrzany będzie utrudniał postępowanie przygotowawcze, a "stopień społecznego niebezpieczeństwa czynu zarzucanego podejrzanemu jest znaczny".

Orzeł w koronie wywoła niepokój

Przypadek Marciniaka nie był jedyną sprawą "polityczną", nad którą podczas stanu wojennego pracował wiceprokurator Tomaszewski. Wśród osób, którym przedstawiał zarzuty, znalazł się również Leszek Urba, oskarżony w 1983 roku o rozpowszechnianie ulotek "w celu wywołania niepokojów publicznych lub rozruchów".

Na jego trop Służba Bezpieczeństwa wpadła najprawdopodobniej na skutek tego, że inny działacz dał się złamać i wsypał kolegę.
Ulotki - zdaniem funkcjonariuszy - groźne dla ustroju materiały, przedstawiały orła w koronie i "nawoływały do nielegalnych demonstracji" oraz zawierały tekst "Solidarność żyje..." . Dochodzenie wszczął Tomaszewski.

Podczas przesłuchania Urba stwierdził, że owszem, zna człowieka, który go obciąża, ale nie brał od niego żadnych ulotek. Kiedyś byli razem w kościele św. Brygidy. Za czasów legalnej Solidarności wymieniali się wydawanym wówczas w głównym obiegu "Tygodnikiem Solidarność". To wszystko.

Nastąpiły kolejne przeszukania - nic nie znaleziono.
Postępowanie zostało ostatecznie umorzone wobec "braku dostatecznych dowodów winy podejrzanego".
Ale umorzenia dokonał inny niż Tomaszewski prokurator.

Pośmiewisko z działaczy podziemia

Działania ówczesnej prokuratury wspomina jeden z członków Solidarności, który padł ofiarą aparatu bezpieczeństwa zwalczającego działaczy podziemia. Uciekając przed represjami, oskarżony o pozostawanie w opozycji, postanowił ukrywać się przed ówczesnym wymiarem sprawiedliwości. Dziś nie chce, aby na łamach gazety ujawnić jego tożsamość. Jak podkreśla - boi się, że jego wspomnienia mogą się okazać zbyt niewygodne.

- Nazwisko prokuratora Tomaszewskiego widziałem w dokumentach, po aresztowaniu, kiedy dostałem teczki spraw, akta sądowe i miałem się z tym zapoznać przed rozprawą - wspomina b. działacz Solidarności. - Generalnie rzecz biorąc, jako że stan wojenny był nielegalny, prokuratura była wtedy - moim zdaniem - jednostką przestępczą. Tego inaczej nie da się określić - podsumowuje.
Wyjaśnia również, że poprzedni system odcisnął piętno na jego obecnym życiu.

- Obecnie mam problem z uznaniem okresu mojego ukrywania się, mam dziurę w zatrudnieniu, w życiorysie - wymienia działacz. I dodaje: - Zgoda na funkcjonowanie w obecnym systemie prokuratorów z takim bagażem z przeszłości jest urządzaniem pośmiewiska z całej rzeszy działaczy podziemia, którzy poświęcali swoje życie, swój czas na to, żeby poprzedni system zmienić.

Koniec pracy, ale nie życia

- Czy wszyscy w tym zawodzie byli umoczeni? - pytamy prokuratora, który zgodził się z nami rozmawiać, pod warunkiem że nie ujawnimy jego nazwiska. Do dziś pozostaje w służbie czynnej.
- Odpowiem tak: znam wielu ludzi, którzy odeszli z zawodu prokuratora lub sędziego w czasie stanu wojennego. Bo było tak, że jeśli ktoś nie wykonał polecenia, leciał z pracy dyscyplinarnie, i to natychmiast. Kończyły się kariery. Ale nie kończyło się życie. Wie pan, kim oni dzisiaj są? To kwiat warszawskiej adwokatury.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki