Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co można znaleźć w bagażu turysty? Wąż zalany alkoholem, czyli pamiątki z wakacji

Szymon Zięba
Handel zagrożonymi gatunkami zwierząt to jedno ze źródeł dochodów grup przestępczych. Pomorscy celnicy mówią jednak, że za nieświadomym "przemytem" często stoją... turyści

Torebka z wężowej skóry, buty - z krokodylej. Dla dopełnienia image kapelusz zdobiony zębami zagrożonego wyginięciem gada. I trochę tandety, ale ze słoniowej kości. Takie wakacyjne pamiątki z egzotycznych krajów w Polsce podróż kończą na przejściu granicznym. Na gdańskim lotnisku imienia Lecha Wałęsy postawiono dla nich nawet specjalną gablotę, na kilkanaście okazów. A w niej, oprócz wspomnianych, skorupa żółwia, muszle, muszelki i hit wśród najmłodszych turystów - wielka, włochata głowa niedźwiedzia.

- Postawiliśmy to na widoku, by edukować. Żeby ludzie mogli zobaczyć, a nie tylko czytać ulotki. Praktycznie za każdą taką pamiątką kryje się śmierć zwierzęcia - mówi Marcin Daczko z gdyńskiej Izby Celnej.

Z zagrożonego zwierzaka

Gablota z zarekwirowanymi okazami cieszy się popularnością. Wśród pracowników lotniska mówi się o niej, że to taki pomnik ku pamięci.

- Mamy mnóstwo wycieczek, przeważnie to dzieciaki, szkoły, przedszkola - stwierdza jeden z celników. - To taka praca u podstaw. Dziecko jest najlepszym "kontrolerem". Proszę sobie wyobrazić minę rodzica, któremu taki maluch mówi: "Zostaw, to z zagrożonego zwierzaka".

Jednak w lotniskowym magazynie zarekwirowanych pamiątek zalega więcej.
- Aby popełnić przestępstwo, wystarczy podnieść muszelkę, która leży na egzotycznej plaży. A potem zapakować ją do bagażu. I jeżeli ta muszelka znajdzie się na naszej liście, to ją zatrzymujemy - mówi Daczko. - Zagraniczni sprzedawcy namawiają, by kupować takie pamiątki, chociaż dobrze zdają sobie sprawę z tego, że to zakazane i pewnie przepadnie podczas kontroli na granicy.

To, co znajduje się na liście, reguluje konwencja waszyngtońska. Punkt po punkcie wymienione są w niej gatunki zwierząt i roślin, których do krajów Unii Europejskiej wwieźć nie można. - Od bezwzględnych zakazów nie ma wyjątków. Nawet jeżeli to jeden mały koralowiec, znaleziony na plaży w Egipcie. Pojedynczy przypadek może być furtką dla innych osób, a nie o to przecież chodzi - mówi Ryszard Mnichowski, kierownik gdańskiego oddziału celnego Port Lotniczy.

Król pamiątek

Jeden z pracowników lotniska w Gdańsku opowiada: - Z tym koralowcem to jest tak, że dorobił się nawet anegdoty na swój temat. Mówi się, że tak jak lew jest królem dżungli, tak koralowiec to król wśród rzeczy i pamiątek, które turyści przywożą z wakacji.

I potwierdzają to statystyki. Wapienne szkielety tych egzotycznych zwierząt to około 80 procent wszystkich zatrzymanych pamiątek. Gablotę, ale też magazyn, wypełniają zarekwirowane wyroby z fragmentów koralowca - często kiczowate, zdobione plastikowymi motylkami czy kwiatkami. Większość wygląda niepozornie.

- Jednak na wschodniej granicy mieliśmy przypadek próby przemytu większego fragmentu rafy. Funkcjonariusze celni skonfiskowali pojemnik z koralowcem obłożony mokrymi ręcznikami. Rafa trafiła do Akwarium Gdyńskiego i tam była przywracana do życia przez specjalistów. Udało się ocalić jakieś 90 procent z jej powierzchni - mówi Marcin Daczko. - Koralowiec jest popularny, bo większość wybieranych przez turystów wakacyjnych kierunków to wciąż Egipt, gdzie fragmenty rafy są bardzo łatwo dostępne - dodaje.

Medycyna ludowa i muszle po zupie

Bywa jednak, że pomysłowość turystów sięga dalej. - Popularnością cieszą się wyroby medycyny naturalnej, medycyny ludowej z egzotycznych krajów - mówi Ryszard Mnichowski. - Często jednak to sproszkowane fragmenty czy szczątki chronionych zwierząt. Rekwirujemy to, a turysta się dziwi, tłumaczy, że przewozi to przecież w celach leczniczych. Dlatego warto sprawdzać skład takich wyrobów - dodaje.

Przykładów nie trzeba daleko szukać. Celnicy wspominają przejęte ponad 3 tysiące sztuk tabletek z kategorii "tradycyjna medycyna chińska". Jedno z opakowań umieszczono w lotniskowej gablocie. Na pierwszy rzut oka wygląda jak torebka herbaty, tyle że z dalekowschodnim motywem na opakowaniu.

Kierownik lotniskowego oddziału celnego opowiada: - To miała być pamiątka z Indonezji. A w składzie znaleźliśmy wyciąg z konika morskiego. Proszę sobie wyobrazić, ile zwierząt musiało zginąć przy produkcji tego specyfiku.

Eksperci podkreślają, że lecznicze działanie tradycyjnej medycyny chińskiej (zwanej z angielskiego TCM) nie zostało nigdy potwierdzone przez naukę. Jednak rosnący popyt na takie produkty doprowadził na skraj wyginięcia wiele gatunków: tygrysy, nosorożce, niedźwiedzie, kobry czy piżmowce - wszystkie one padają ofiarą domorosłych "medyków".

Łatwo można się naciąć również na muszle. Na przykład skrzydelnika olbrzymiego. Ten ślimak, spotykany z reguły w ciepłych, czystych wodach Morza Karaibskiego, Zatoki Meksykańskiej czy wybrzeża Ameryki Południowej, to w pewnych kręgach przysmak. - A muszle to odpad, bo ze zwierzęcia robi się zupy - mówi Marcin Daczko. - Zgodnie z prawem, jeden turysta może przewieźć dokładnie trzy takie pamiątki.

Wąż pod swetrem, skorpion w butelce

W ostatnich latach do magazynu celników trafiły jeszcze dwa żywe kaktusy przywiezione z Egiptu, tyle samo torebek ze skóry krokodyla - z lamówką ze skóry pytona skalnego. Zarekwirowano też dwa spreparowane krokodyle syjamskie (przyleciały z Wietnamu) i ogromną skorupę żółwia indochińskiego (to już Indonezja). Celnicy mówią też o "pałeczkach deszczowych" ( instrument wykonany z prostego kawałka wysuszonej łodygi kaktusa. Przewieźć można trzy sztuki).
- Wiele z tych oryginalnych dla nas rzeczy miało pewnie zawisnąć nad kominkiem czy stanąć na regale. Ludzie lubią niecodzienne, egzotyczne pamiątki - stwierdza Daczko.

Funkcjonariusze wspominają też przypadek turysty, który próbował przewieźć mięso z krokodyla. - Tu, oprócz złamania prawa dotyczącego gatunków chronionych, musieliśmy wszcząć procedury wynikające z kontroli weterynaryjnej - mówi Ryszard Mnichowski. - Chodzi o zagrożenie epidemiologiczne. Potem ten towar zutylizowaliśmy. Przewóz żywności pochodzenia zwierzęcego z państw nienależących do Unii Europejskiej (z drobnymi, ściśle określonymi wyjątkami) jest całkowicie zakazany.
Ale celnikom trafiają się też prawdziwi smakosze, zwłaszcza wśród fanów nietypowych alkoholi. Funkcjonariusz z gabloty wyjmuje niepozorną butelkę z żółtą cieczą. Gdy lepiej się przyjrzeć, wewnątrz można zobaczyć... węża. - Zdarzają się też takie ze skorpionami - słyszę od Marcina Daczki.

Obrońcy praw zwierząt mówią wprost: produkcja takiego trunku przyczyniła się do dramatycznego spadku populacji kobry. A jeden z pracowników lotniska dodaje: - To taki odpowiednik "robaka" na dnie butelki. Spróbować bym się tego nie odważył. I nie polecam przywozić tego do kraju, bo wyląduje w naszym magazynie.

Dopytuję, czy zdarza się, że turyści próbują przemycić żywe zwierzęta. - Takie rzeczy trafiają się na granicy lądowej, zwłaszcza wschodniej. Na lotnisku, ze względu na specyfikę, raczej nie. Choć pamiętam przypadek mężczyzny, który na pokład samolotu chciał wnieść węża. Trzymał go pod swetrem. Tłumaczył, że to dlatego, bo zwierzę lubi ciepło - wspomina Daczko.

Koralowiec, który uruchamia lawinę

Choć sprawa "nielegalnych" pamiątek może wydawać się błaha, zatrzymanym podróżnym wcale do śmiechu nie jest. Nawet mały fragment koralowca to kamyk, który uruchamia całą lawinę procedur.

- Wszczynane jest postępowanie, sprawa trafia do prokuratury. Przywiezienie zwierząt, roślin czy wyrobów z nich, z gatunków, które zostały ujęte w konwencji waszyngtońskiej, to przestępstwo. Grozi za to od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności - ostrzega Marcin Daczko. Zaraz jednak dodaje: - Pewną okolicznością łagodzącą jest tu nieświadomość. Zwykle kończy się na przepadku takiego okazu. Trudno jednak dziwić się rozżaleniu turystów, którzy wydali pieniądze, a nie wiedzieli, że łamią prawo próbując pamiątkę przywieźć do Polski. Nie pamiętam przy tym sytuacji, by sąd orzekł bezwzględną karę więzienia.

Funkcjonariusze służby celnej, którzy pracują na lotnisku, są w stałym kontakcie z gdańskim zoo i Akwarium Gdyńskim.
- Zatrzymywane okazy, których przepadek ogłosi sąd, trafiają z reguły do ogrodów zoologicznych, do placówek, gdzie mają pełnić funkcję edukacyjną - mówi Daczko. - Choć pracownicy lotniska są odpowiednio przeszkoleni, a z uwagi na lata praktyki bez problemu potrafią odróżnić np. wyroby ze skór zagrożonych zwierząt, to konsultujemy się również z ekspertami, zwłaszcza gdy trafimy na niecodzienny okaz.

Jak jednak przyznaje funkcjonariusz, akcje edukacyjne celników przynoszą efekt.
- Turyści są coraz bardziej świadomi. Kiedyś, gdy Polska dopiero otwierała się na świat, przypadków wwozu nielegalnych pamiątek mieliśmy więcej. Teraz ta liczba na szczęście spada i mam nadzieję, że uda nam się to zjawisko wyeliminować całkowicie - podsumowuje.

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki