Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciocia fałszerka z AK

Dorota Abramowicz
To zdjęcie zrobiono tuż po ślubie Haliny i Zygmunta. W środku - świadek
To zdjęcie zrobiono tuż po ślubie Haliny i Zygmunta. W środku - świadek Reprodukcja Grzegorz Mehring
O mężnych kobietach z rodu Bobaryko, ich miłościach, ucieczkach, konspiracji i talencie plastycznym, który w czasie wojny uratował niejedno życie - pisze Dorota Abramowicz

Noc, koniec 1946 roku. Do drzwi domu w Koszalinie, zamieszkane-go od kilku miesięcy przez repatriowaną z Wilna rodzinę, ktoś głośno puka. W progu staje wysoki, wychudzony mężczyzna, a za nim dwóch smutnych panów. Mężczyzna, wskazując na tajniaków, odzywa się pierwszy: Ci panowie nie wierzą, że nazywam się Zygmunt Kowalski!

- Jak to, Zygmuś, ci nie wierzą? - pierwsza refleksem wykazuje się seniorka rodu, pani Anna Bobaryko. - Oczywiście, że nazywasz się Zygmunt... Kowalski!
Jej mąż potakuje. Zbiegają się córki, Halina i Ewelina, potwierdzają tożsamość Zygmunta. Tajniacy odchodzą, starsza z córek, Halina, rzuca się na szyję niewidzianego od sześciu lat narzeczonego, Zygmunta. Zygmunta Modelskiego.

To najważniejsza w życiu Haliny noc. W kilka godzin musieli opowiedzieć sobie sześć lat wojennego życia. Zygmunt mówi, jak drugim transportem trafił wraz z ojcem i młodszymi braćmi do Oświęcimia. Opowiada o budowaniu pierwszych baraków, o bólu po śmierci ojca i o ratowaniu życia braci, z których najmłodszy miał zaledwie 14 lat. O tym, jak z dnia na dzień ubywało wokół niego ludzi z niższymi, obozowymi numerami. I o tym, jak w styczniu 1945 roku wyprowadzono go wraz z 56 tysiącami ludzi z KL Auschwitz. Tłum wynędzniałych więźniów, odzianych w pasiaki, szedł w kilkunastostopniowym mrozie w marszu śmierci w kierunku Gliwic. Ci, którzy padali, ginęli. Czuł, że nie da rady, że zginie tuż przed nadejściem upragnionej wolności. Na jednym z postojów poprosił pijanego niemieckiego strażnika o pozwolenie skorzystania z latryny. Ukrył się w kloace. Uciekł.
Teraz znów musi się ukrywać. Już nie przed Niemcami, ale przed nową władzą.

- Powiedziałem sobie, że nie wyjadę z kraju, póki cię nie odnajdę - mówi do Haliny. - Pojedziesz ze mną?

Halina ma 36 lat. Tak długo na niego czekała... W kilka minut podejmuje decyzję o opuszczeniu Polski.

- Nigdy już do kraju nie wróciła - wzdycha pani Anna, córka Eweliny i siostrzenica Haliny. - Uciekła z wujkiem, jak potem mówiła, w jednych majtkach. Teraz już pani rozumie, dlaczego w kraju zostały jej prace i zdjęcia Jana Bułhaka?

Ślady uczennicy mistrza fotografii

O Halinie - kobiecie odważnej - pewnie bym nie usłyszała, gdyby nie umierające zdjęcia mistrza polskiej fotografii, Jana Bułhaka. Przed dwoma tygodniami pisałam, jak nieuchronnie nikną obrazy ludzi, domów i ulic na zdjęciach należących do sopockiego kolekcjonera, Włodzimierza Skruchy. Kolekcję, którą Skrucha zakupił od siostrzenicy Haliny Bobaryko, zniszczył pożar. A dokładniej - woda, którą strażacy gasili jego płonący w Wigilię dom w Sopocie.
Skrucha niewiele wiedział o pierwszej właścicielce zdjęć. Jedynie, że była studentką Wydziału Plastyki Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Tego samego, na którym wykładał m.in. Bułhak. Jej nazwisko pojawiło się też w gronie członków tzw. Grupy Wileńskiej, założonej w 1937 r. przez Stefana Popowskiego, ucznia Gersona. Przed wybuchem wojny została asystentką na Wydziale Rzeźby. Wojenne losy Haliny okrywała tajemnica. Za to kolekcjoner odkrył, że na aukcyjnych portalach internetowych do dziś pojawiają się prace Haliny Modelskiej-Bobaryko. A przy nich informacja, że autorka zmarła w Anglii.

Jako anegdotę Skrucha przytaczał rodzinną legendę o rzekomym narzeczonym Haliny, urzędniku z książęcej rodziny Giedroyciów. To właśnie z tego powodu pani Anna, siostrzenica Haliny, skontaktowała się z redakcją. Bo Giedroyć był tak naprawdę narzeczonym jej matki, młodszej z sióstr, Eweliny.

- Ciocia miała duże powodzenie u mężczyzn - twierdzi pani Anna. - Wybrała jedynego, Zygmunta. Absolwenta weterynarii. To był naprawdę superfacet. I pewnie szybciej wyszłaby za niego, gdyby nie wojna.

Konwój pod bronią

Opowieść o Halinie i Zygmuncie trzeba zacząć jednak od przedstawienia odważnej babci Anny, po mężu Bobaryko. Matka Eweliny i Haliny była emancypantką.

- Sama zarobiła na posag - wspomina wnuczka, nosząca imię po babci. - Zatrudniła się jako... konwojentka, przewożąca pieniądze dla monopolu spirytusowego. Stale nosiła przy sobie broń. Los ją do tego zmusił.

Anna, urodzona w 1875, straciła w ósmym roku życia rodziców i została przygarnięta przez mieszkającą w Warszawie rodzinę ze strony matki. Rodzina M. na każdym kroku dawała dziewczynce do zrozumienia, że jej matka popełniła mezalians. A historia owego związku była nadzwyczaj romantyczna.

Felczer, o nazwisku Baubel, pokochał z wzajemnością pannę M. Ponieważ państwo M. nie uważali felczera za dobrego kandydata do ręki córki, ten - za zgodą panny - porwał ją i wywiózł na wschód. Zamieszkali w Twierdzy Brzeskiej, gdzie pradziadek Baubel już jako oficer-weterynarz czuwał nad wojskową stadniną. Na świat przyszły cztery córki i wszystko układało się dobrze do dnia, w którym podczas polowania Baubel wpadł do przerębli.

- Babcia mówiła, ze dostał "galopek", czyli galopujących suchot i po kilku dniach zmarł - opowiada pani Anna. - Szybko po nim zmarła i prababcia. A rodzina M., choć wyrzekła się córki, z łaski zaopiekowała się jej najmłodszym dzieckiem.
Łaska szybko zaczęła uwierać dorastającą Annę. Przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekła, dołączając do starszych sióstr. Dorabiały sobie szyciem, a najmłodsza zdecydowała się na ryzykowną pracę konwojentki.

Za mąż wyszła dobrze po trzydziestce. Jej wybrankiem był buchalter, Władysław Bobaryko. Zamieszkali w Prużanach, dziś na Białorusi. Halinę urodziła w 35 roku życia. Cztery lata później na świat przyszła Ewelina.
Utalentowana plastycznie Halina została rzeźbiarką. Młodsza Ewelina pracowała jako kreślarka i modelarka.

Genialni fałszerze i wywiad

Lata 60. XX w. Gdyńskie mieszkanie rodziców pani Anny. Rodziców odwiedza Adolf Popławski, nauczyciel z Liceum Sztuk Plastycznych z Gdyni. Znają się z Eweliną jeszcze z Wilna. Kiedy mała Ania wchodzi do pokoju, ściszają głosy...
- Pełna konspiracja - opowiada Anna. - Rodzice bali się, że powiem coś koleżankom.
Adolf Popławski za działalność w AK został wywieziony po wojnie do syberyjskich łagrów. Do Polski przyjechał dopiero w 1956 r., a swoje losy opisał we wspomnieniach "12 lat katorgi".
- Kiedy dorosłam, usłyszałam nieco o przygodach wojennych mamy i cioci - wspomina pani Anna. - Wyrzucone z mieszkania przez Niemców, znalazły schronienie u pewnego księdza na Zarzeczu. Tam fałszowały dokumenty dla akowców.

Czyżby siostry Bobaryko działały w legendarnej wileńskiej Komórce Legalizacyjnej? Przez prawie sześć lat - od października 1939 do 10 sierpnia 1945 - genialni fałszerze z AK wyprodukowali 85 tysięcy podrobionych dokumentów! Tworzyli "papiery" dla żołnierzy podziemia, fałszowali paszporty (z japońską pieczątką) dla Żydów uciekających z objętej pożogą Europy do Kraju Kwitnącej Wiśni. Pomogli wielu akowcom wydostać się po wojnie transportami repatriacyjnymi z radzieckiego Wilna.
Legalizację tworzyli plastycy związani z uniwersytetem w Wilnie, tym samym, który ukończyła pani Halina...
Prof. Piotr Niwiński, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego, badacz dziejów wileńskiej AK, obiecuje sprawdzić, czy zachowała się informacja o siostrach Bobaryko.

- Ma pani rację! - potwierdza kilka godzin później. - Romuald Warakomski, ostatni szef Komórki Legalizacyjnej Sztabu Okręgu Wileńskiego AK wymienia w "Pamiętnikach czasu wojny" to nazwisko. Siostry występują pod imionami "Eudokia" i "Alina", ale "Pamiętniki" powstawały kilkadziesiąt lat po wojnie i pamięć mogła się zatrzeć... Jedna z sióstr, określana jako bardzo zdolna "absolwentka wydziału sztuk pięknych", nazywana jest zdrobnieniem Dusia.

- Tak mama mówiła do cioci Halinki - mówi pani Anna.
Według Warakomskiego siostry Bobaryko pracowały w dziale propagandy, w lokalu przy ul. Zarzecze, pomagały także w tworzeniu fałszywych dokumentów. W 1943 r. odeszły - ku wielkiemu żalowi Warakomskiego - z legalizacji do wywiadu.
Co dwie młode kobiety robiły w wywiadzie?

- Wywiad był najbardziej utajnioną komórką Okręgu Wileńskiego AK - mówi prof. Niwiński. - Nie zachowało się dosłownie nic na ten temat. Można tylko domniemywać, że zbierały informacje o ruchach wojsk okupanta i systemie represji.
O tym, że Halina i Ewelina zajmowały się szpiegostwem na rzecz AK, do końca ich dni nie dowiedziały się ich rodziny.

Epilog

Ucieczka Haliny i Zygmunta zakończyła się szczęśliwie. Z Niemiec przedostali się do Wielkiej Brytanii, wzięli ślub w kościele w Szkocji. Na Wyspach przyszedł w 1948 roku na świat ich jedyny syn, Zyndram.

Nie zrzekli się obywatelstwa polskiego. Zygmunt nie wrócił do zawodu weterynarza. Dostał pracę jako "fizyczny", po latach zakończył karierę zawodową jako zarządzający dużym węzłem kolejowym. Zmarł przed żoną.

Halina przestała rzeźbić. Jeśli coś namalowała, to tylko dla siebie. Nigdy już nie przyjechała do kraju.
Zyndram najpierw buntował się przeciw kultowi polskości, narzucanemu przez rodziców. Dopiero po wizycie u ciotki Eweliny pod koniec lat 60. wrócił odmieniony. Skończył studia techniczne, ożenił się z Angielką, ma troje dzieci. Ich córka, Jola, ostatnio napisała do pani Anny na Facebooku, że czuje się w połowie Polką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki