Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chorzy psychiczne w Polsce, czyli wolni, zaburzeni ludzie w wolnym i bezradnym kraju [REPORTAŻ]

Dorota Abramowicz, Maciej Wajer
Archiwum
Nic tak nie wyklucza ze społeczeństwa jak choroby i zaburzenia psychiczne. Co drugi bezdomny w Polsce to osoba, która ma lub miała tego typu problemy. Zaburzenia psychiczne (według Światowej Organizacji Zdrowia) stanowią coraz poważniejszy problem dla współczesnej medycyny. Tego typu problemy dotykają już co piątego człowieka na świecie. W Polsce cierpi na nie ok. 9 mln osób, co roku do szpitali trafia ok. 1,5 miliona pacjentów.

To kwestia czasu, gdy do drzwi mieszkania Iwony i jej syna Piotra zapuka komornik. Zaległości czynszowe lokalu, należącego do kościerskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, przekroczyły już, z odsetkami, 100 tysięcy złotych. Wyrok eksmisyjny zapadł przed kilkoma laty.

Szanse na spłatę zadłużenia są zerowe. Iwona ma zaburzenia psychiczne i dostaje niewielką rentę inwalidzką. 29-letniego Piotra także otaczają demony, które budzą lęk. Pomoc MOPS pozwala zaledwie na wegetację.

Problemy psychiczne rodzą biedę. Rodzą także bezdomność. Ocenia się, że nawet co druga osoba, która straciła dach nad głową, cierpiała na zaburzenia psychiczne, w tym także spowodowane uzależnieniami, które były w przeszłości objęte leczeniem psychiatrycznym.
- Wobec takich ludzi jak pani Iwona i Piotr bywamy bezradni - przyznaje Janina Czaja, dyrektor kościerskiego MOPS.

Z matki na syna

Na stole leżą karteczki. Na nich zapisano dużymi literami - gdzie zadzwonić, co kupić, o co spytać. Obok karteczek plastikowa torba wypełniona lekami. Bo bez leków Iwona nie daje rady żyć.
- Syna nie budzę, bo bardzo źle się czuje - mówi Iwona podniesionym głosem. - W nocy nie zmrużył oka, a rano musiał iść do opieki z jakimś kwitkiem w sprawie waloryzacji mojej renty o osiem złotych. On to wyrzucił, a teraz musi chodzić. Biurokracja! Syn nie może w kolejce stać, do kościoła chodzić, bo ma napady lęku. A ja też nigdzie nie wychodzę, bo mi zdrowie nie pozwala.

Iwona kładzie na stole białą teczkę z historią choroby. Zaświadczenia lekarskie, wypisy ze szpitala psychiatrycznego, diagnozy: nerwica natręctw, zaburzenia osobowości, zmiany rozsiane w części czołowej i potylicznej mózgu...
- Wie pani ile ważę? - pyta drobna kobieta. - 48 kilogramów! A jeszcze dwa lata temu było to 106 kilogramów, bo nie mogłam przestać jeść dzień i noc. A teraz, proszę pani, nic nie mogę przełknąć.

Jedynym cennym przedmiotem w mieszkaniu Iwony jest nowiusieńki telewizor. Nie wyłącza go, gdy przychodzą goście. Na ekranie Magda Gessler rewolucjonizuje kolejną restaurację. Iwona tylko ścisza głos, popatruje na ekran, od czasu do czasu przełącza kanały.

Kiedyś, gdy Piotr jeszcze miał siłę pracować, zarobił w tajemnicy przed matką trzy tysiące złotych. Jeździł na budowy, dostawał 5 złotych za godzinę. W internecie znalazł ofertę człowieka z okolic Lublina, który zaoferował przysłanie za te pieniądze telefonów komórkowych, które Piotr miał z zyskiem sprzedać.
- Trafił na złodzieja - wzdycha Iwona. - Okradł wiele osób w Polsce. Zdarzył się jednak cud i po dwóch latach odesłał 2800 złotych. Od razu kupiłam za to telewizor.

Kiedy Dorota Brzoskowska, pracownik socjalny MOPS, zasugerowała, że w gospodarstwie domowym są pilniejsze potrzeby niż sprzęt RTV, Iwona odparła z oburzeniem, że woli umrzeć z głodu niż zrezygnować z telewizora.
W drzwiach pojawia się Piotr, obudzony krzykiem matki. Tłumaczy, że musi spać w dzień, bo w nocy boi się, że umrze.
- Już kiedy byłem mały, przychodziły do mnie zwidy - opowiada. - Nikomu o tym nie mówiłem, próbowałem jakoś żyć. Dopiero gdy dopadł mnie strach bliski śmierci, trafiłem w 2009 r. do szpitala w Kocborowie. Nie pomogli mi, to po trzech tygodniach wyszedłem na własne żądanie.

Na co choruje Piotr - nie wiadomo. W wypisie ze szpitala pojawia się informacja o uzależnieniu od leków, zażywanych też przez matkę 29-latka. Sam Piotr mówi, że część lekarzy uważa, że cierpi na zaburzenia osobowości, a część sugeruje obserwacje w kierunku schizofrenii. On jednak na obserwacje nie pójdzie. Twierdzi, że u psychiatry nie był od lat. Dlaczego?
- Bo na wizytę trzeba czekać trzy miesiące - rzuca.
- I tak czekasz już czwarty rok - mówię. Wtedy Piotr dodaje, że się boi.

Miasto też nie płaci

Przez ten strach i choroby ledwo wiążą koniec z końcem. Matka i syn utrzymują się z 560-złotowej renty inwalidzkiej Iwony ("Ci z ZUS-u też biurokraci! Kiedy tu przyjechali w sprawie renty, powiedzieli złośliwie: współczujemy pani, że nie może iść do pracy! - denerwuje się Iwona") i zasiłku Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, ok. 500 złotych miesięcznie.
Dlatego od lat nie płacą 700 złotych czynszu.

Opłaty za mieszkanie przestały wpływać na konto spółdzielni w 2006 roku. Andrzej Gierszewski, prezes SM Wspólny Dom, przypomina, że obowiązują określone procedury, wdrażane w przypadku takich lokatorów.
- W pierwszej fazie są to przede wszystkim wezwania do zapłaty i tak też było u tej pani - twierdzi Andrzej Gierszewski. - Następnie proponowaliśmy rozmowy na temat rozwiązania problemu. Chodziło między innymi o zawarcie ugody, której jednym z elementów było rozłożenie zadłużenia na raty. Niestety, nasze działania nie przyniosły skutków.

Gdy dług urósł do poziomu ponad 10 tysięcy złotych, zarząd skierował wniosek do rady nadzorczej o wykluczenie pani Iwony z grona członków spółdzielni. Rada decyzję podjęła. Gdy zobowiązania osiągnęły poziom 50 tysięcy złotych, spółdzielnia skierowała do sądu wniosek o eksmisję.

- Wyrok eksmisyjny zapadł w 2009 roku - dodaje prezes Gierszewski. - Skierowaliśmy wniosek do gminy miejskiej Kościerzyna, która zgodnie z przepisami ma obowiązek wyznaczyć lokal socjalny dla tej rodziny. Ponieważ miasto nie ma lokali, zawnioskowaliśmy, by gmina pokrywała koszty czynszu. Kilka rat zapłacono, jednak później miasto przestało płacić.
Obecnie zobowiązania pani Iwony wobec Spółdzielni Mieszkaniowej "Wspólny Dom" wynoszą 102 tysiące złotych. Na tę kwotę składa się 92 tys. zł zaległego czynszu, natomiast pozostała część to odsetki naliczane od zadłużenia oraz koszty postępowań sądowych.

Jak by nie patrzeć, kwota nie do zapłacenia przez Iwonę i Piotra.

Milion dolarów

Nic tak nie wyklucza ze społeczeństwa jak choroby i zaburzenia psychiczne. Zaledwie dwa procent chorych Polaków ze zdiagnozowaną chorobą psychiczną zatrudnionych jest w pełnym wymiarze godzin, utrzymując się z pracy. Większość korzysta z renty inwalidzkiej i pomocy społecznej. Najważniejsze jest jednak wsparcie bliskich, którzy bezbłędnie wychwytują czas zaostrzenia choroby, kontaktują się z lekarzem, pilnują, by pacjent brał leki i opłacał czynsz w terminie.
Kiedy jednak zabraknie bliskiej osoby, bywa dramatycznie. Zaburzenia psychiczne obok niepełnosprawności i uzależnień należą do głównych przyczyn bezdomności.

Z badań socjologa dr. Macieja Dębskiego prowadzonych we współpracy z Pomorskim Forum na rzecz Wychodzenia z Bezdomności wynika, że na Pomorzu żyje co najmniej trzy tysiące osób bez dachu nad głową. Prawie połowa z nich ma orzeczenie o niepełnosprawności. Kolejne 12 proc. bezdomnych stara się o przyznanie takiego orzeczenia.
- Bezdomność - choć jeszcze nikt w Polsce nie zsumował wszystkich wydatków - jest bardzo kosztowna - mówi Piotr Olech, kierujący Pomorskim Forum na rzecz Wychodzenia z Bezdomności. - Przy założeniu, że bohaterowie waszego artykułu trafią do schroniska dla bezdomnych, trzeba liczyć się z wydatkami 2-2,5 tys. złotych na ich utrzymanie. Do tego dochodzą inne koszty.

To, czego my jeszcze nie zrobiliśmy, zrobili Amerykanie. Piotr Olech przywołuje artykuł opublikowany przed czterema laty w "New Yorker", w którym Malcolm Gladwell pochylił się nad dziesięcioma latami życia uzależnionego od alkoholu Murraya Barra. Dziennikarz obliczył koszt usług (transport publiczny, interwencje policji, detoks, pobyt w szpitalach, noclegowniach, wydatki pomocy społecznej) i wyszło, że miasto Reno wydało w tym czasie na jednego bezdomnego... okrągły milion dolarów. Tekst "Million Dollar Murray" stał się przyczynkiem do ogólnonarodowej dyskusji.
- Najpierw w USA, a następnie w Danii, Holandii, Wielkiej Brytanii, Portugalii, Finlandii i Francji sprawdziła się metoda "Najpierw mieszkanie", skierowana do bezdomnych z zaburzeniami psychicznymi i uzależnieniami - opowiada Piotr Olech. - Program zapewnia natychmiastowy dostęp do mieszkania, na które nowy lokator wydaje 30 proc. swojego dochodu. Taki lokator objęty jest przez siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę, wsparciem ze strony zespołu specjalistów (m.in. pracownika socjalnego, specjalistów terapii uzależnień, pielęgniarki, lekarza, psychiatry, specjalistów ds. zatrudnienia). To rewolucyjne podejście do bezdomności, które daje widoczne efekty. Np. w całej Finlandii liczba miejsc w noclegowniach spadła do... 150.

W marcu br. Pomorskie Forum na rzecz Wychodzenia z Bezdomności wspólnie z miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Szkołą Wyższą Psychologii Społecznej złożyło do Narodowego Centrum Badań i Rozwoju aplikacje o przyznanie środków na realizację programu "Nasze mieszkanie". Jeśli się uda, Gdańsk będzie pierwszym polskim miastem z szansą na likwidację problemu ludzi bezdomnych.

Powiat to za mało

Wsparcie przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu w przypadku Iwony i Piotra jest niewykonalne.
- Bardziej od straszenia eksmisją przydałby się im indywidualny, dopasowany "garnitur wsparcia" - twierdzi Piotr Olech. - Niestety, w Polsce leży psychiatria środowiskowa.

Psychiatria środowiskowa dla osób z przewlekłymi zaburzeniami psychicznymi oficjalnie zwana jest Zespołem Leczenia Środowiskowego. Opieką obejmowane są osoby, które zakończyły leczenie na oddziale całodobowym lub dziennym i wymagają dalszych działań socjoterapeutycznych, farmakologicznych i rehabilitacyjnych. Dla Piotra, żyjącego w ciągłym strachu, byłaby to szansa na postawienie diagnozy, przypilnowanie procesu terapii, podjęcie pracy lub, jeśli to niemożliwe, zdobycie orzeczenia o niepełnosprawności i renty. Problem w tym, że w powiecie kościerskim taka forma leczenia nie występuje.
- Na Pomorzu działa zaledwie 12 zespołów, najwięcej w Gdańsku - mówi prof. Zbigniew Nowicki, wojewódzki konsultant w dziedzinie psychiatrii. - Potrzeby są kilka razy większe. Przyczyną trudności są m.in. procedury NFZ.

- Ludzie w XXI wieku borykają się z problemami, które mają wpływ na ich kondycję psychiczną - dodaje Piotr Słomiński, prezes NZOZ Przychodnia w Kościerzynie. - Jako szef placówki medycznej chętnie bym uruchomił takie usługi, jednak obecnie jest to niemożliwe. Narodowy Fundusz Zdrowia kontraktuje je na większe obszary niż jeden powiat. Uważam, że gdyby psychiatria środowiskowa funkcjonowała w każdym powiecie, to wielu ludzi udałoby się wyrwać z ich codziennych problemów, z którymi sami sobie po prostu nie radzą.

Nic na siłę

Dyrektor Janina Czaja z kościerskiego MOPS zna rodzinę Iwony od piętnastu lat. I nie może przeboleć, że problemy dopadły także Piotra. Bo - mówi - był to mądry chłopak. Skończył dwie szkoły policealne, na lekcjach zawsze zadawał dużo pytań. Gdy Iwona nie wychodziła z domu, ciągle musiał znosić matce jedzenie. Opiekował się matką, dla której był jedynym łącznikiem ze światem. Kiedyś, gdy Piotr wyjechał, Iwona zaalarmowała straż, policję i opiekę społeczną, żeby przynieść jej 5 bochenków chleba i ziemniaki, bo inaczej umrze z głodu. Pracownicy społeczni robili zakupy, a gdy weszli do mieszkania Iwony, zobaczyli zalegające wszędzie zapasy. Teraz, gdy Piotr zaczął się bać, zakupy robi Iwona.

Dziś MOPS pomaga rodzinie finansowo, dokłada do zakupu leków, załatwia przyjazd lekarza orzecznika ZUS do pani Iwony. Próbowano też "aktywizować" Piotra. Przed dwoma laty zaproponowano mu tzw. prace społecznie użyteczne, pozwalające zarobić ok. 300 zł za 40 godzin pracy. Piotr zjawił się w pracy o godzinie 12, a następnego dnia przyniósł zaświadczenie od lekarza rodzinnego, że zachorował. I nic z tego nie wyszło.

W naszej rozmowie bardzo często pada słowo "bezradność". Pracownicy pomocy społecznej nie mogą zmusić Piotra, by zapisał się na wizytę u psychiatry. Ustawa o ochronie zdrowia psychicznego dopuszcza działania pod przymusem tylko wtedy, gdy istnieje zagrożenie życia i zdrowia. W przypadku 29-latka i jego matki takiego zagrożenia nie ma.

- Bałabym się zwiększenia uprawnień urzędniczych, bo to jest wolny kraj, a oni są wolnymi ludźmi - mówi dyrektor Czaja. - Niech o takich sprawach decyduje sąd, a nie urzędnicy bez kompetencji i uprawnień.
A co się stanie, gdy spółdzielnia, której nie stać na comiesięczne dokładanie do czynszu pani Iwony, zdecyduje się wykonać wyrok eksmisyjny?
- Do bezdomności droga daleka - odpowiada Janina Czaja. - Komornik może przenieść ich do mieszkania socjalnego.
- Za które i tak nie zapłacą? A co, jeśli opuszczą ten lokal?
- No cóż, mam świadomość, że te osoby będą zawsze w kręgu naszego wsparcia.
Wspierani. Bezradni. Zaburzeni. Wykluczeni.
[email protected], [email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki