Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chora na raka urodziła dziecko. Historia Justyny Pawłowskiej z Malborka [REPORTAŻ]

Dorota Abramowicz
Podczas  ostatnich miesięcy było koło mnie wielu wspaniałych ludzi - mówi Justyna Pawłowska. - Dobro wraca
Podczas ostatnich miesięcy było koło mnie wielu wspaniałych ludzi - mówi Justyna Pawłowska. - Dobro wraca Przemek Świderski
W tej opowieści pojawia się wiele "gdyby". Gdyby badania wcześniej pokazały, że w piersi Justyny rośnie guz, gdyby dostała skierowanie na terapię hormonalną, gdyby po mammografii na wizytę u lekarza nie musiała czekać prawie dwa miesiące, Mai nie byłoby na świecie.

Ale Maja jest. Justyna, która tylko jeden, jedyny raz dotknęła policzka córki, a potem walczyła o życie, już targuje się z lekarzami o powrót do domu. Chce wziąć małą na ręce i przytulić dziewięcioletnią Olę. Najpierw jednak chce powiedzieć światu o cudach, które wydarzyły się w ostatnim roku.

Co pani chce zrobić?

Zanim dr Wojciech Łuczak powie do Justyny: "ja tu coś czuję", ich życie toczy się normalnym rytmem. Justyna Pawłowska (mąż mówi o niej "pracoholiczka") jest kierownikiem projektów w malborskiej Akademii Nauczania i z zespołem pozyskuje fundusze unijne, zakłada fundacje, organizuje kursy i szkolenia. Marek Pawłowski uczy informatyki w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3 w Malborku, córka Ola chodzi do szkoły. Spotkania z przyjaciółmi, rodziną, wakacje... Dobra codzienność.

Ale w Justynie tkwi niepokój, który każe często robić badania piersi. Przed 10 laty miała tam niewielkie guzki, nie ma już żadnych śladów, ale trzeba pilnować. Tak więc Justyna robi USG w marcu, wrześniu, grudniu 2013 roku. Wszystko w porządku. Na wszelki wypadek idzie jeszcze w grudniu do dr. Wojciecha Łuczaka z Gdyńskiego Centrum Onkologii przyjmującego w malborskiej przychodni.

Doktor daje skierowanie na mammografię. Między badaniem mammograficznym (2 lutego br. ) a terminem wizyty u lekarza (26 marca) Justyna zachodzi w ciążę. Dostaje skierowanie na biopsję. Wynik - w prawej piersi ulokował się trzycentymetrowy guz nowotworowy. Nie widać przerzutów.
Lekarze pytają: Co chce pani zrobić?

- Usłyszałam, że powinnam się zastanowić nad kontynuowaniem ciąży, bo stoi przede mną najważniejsze zadanie ratowania własnego życia - wspomina Justyna. - Byłam w szoku.

Obowiązkiem lekarzy jest rzetelne informowanie pacjentki o większym, w takim przypadku, ryzyku nawrotu choroby. Prof. Krzysztof Preis, kierujący Kliniką Położnictwa GUMed, tłumaczy dziś, że trzeba przecież trzymać w ryzach nowotwór. Tymczasem układ odpornościowy, funkcjonujący gorzej w ciąży, jest w trakcie leczenia dodatkowo osłabiany przez chemioterapię.

Ciąża trwała już 8-9 tygodni. Powiedziała, że chce urodzić dziecko. 15 kwietnia w Gdyńskim Centrum Onkologii dr Jacek Wydra przeprowadził zabieg usunięcia piersi. Maja, mimo wcześniejszych obaw, ocalała.
- Wielkanoc spędziliśmy z Olą w szpitalu - wspomina Marek.- Z domu przywieźliśmy święconkę, śniadanie wielkanocne, upiekłem mazurka i tartę jabłkową. Byliśmy razem.

Pół setki zdjęć

W przypadku kobiet w ciąży naświetlanie nie wchodzi w rachubę. A chemia? Trzeba zachować ostrożność.
W Gdyni każą Justynie czekać trzy miesiące na pierwszą dawkę chemioterapii. Każdy miesiąc oczekiwania to wzrost ryzyka, że rak zaatakuje Justynę. I tak źle, i tak niedobrze...
- Wtedy przypomniałem sobie program z nieżyjącą już Magdą Prokopowicz, założycielką Fundacji Rak'n'Roll - mówi Marek. - Magda opowiadała, że jej ciążę prowadził dr Jerzy Giermek z Centrum Onkologii w Warszawie.

Znalazł wywiady, w których dr Giermek tłumaczył, że choroba nowotworowa w czasie ciąży to nie wyrok, ale warto zgłosić się do ośrodka onkologicznego z doświadczeniem w leczeniu takich przypadków. I że w jego Klinice Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej do specjalnego albumu wklejono już z pół setki zdjęć maluchów urodzonych przez mamy walczące z rakiem.
- Nie ma na co czekać z podjęciem chemioterapii- oznajmił doktor Giermek, gdy w maju br. pojechali na wizytę.

Przez dwa miesiące wsiadali rankiem do samochodu i wyruszali z Malborka do Warszawy. Na zmianę jeździł Marek i wujek Justyny, Piotr. By nie narażać Justyny na poronienie, wybierali dłuższą o prawie sto kilometrów trasę autostradami. Jednak Justyna coraz bardziej słabła.
- Doktor Giermek widział, jak dużym obciążeniem są podróże - wspomina Marek. - Powiedział, że trzeba szukać lekarza w Trójmieście.

Udało się. W lipcu lekarzem prowadzącym Justynę została dr Joanna Pikiel z Oddziału Chemioterapii Wojewódzkiego Centrum Onkologii w Gdańsku.

SMS o modlitwę

Malbork wspomagał Justynę. W każdej chwili do dyspozycji była rodzina, wspierali ich współpracownicy, nauczyciele i dyrekcja ze szkoły Marka, znajomi i nieznajomi.
- Nie przerwałam pracy, by nie zwariować - mówi cicho Justyna. - Przy okazji parę razy udało mi się zrobić coś dobrego dla innych... I nagle okazało się, że dobro wraca.

Wieść o kobiecie, która walcząc z nowotworem postanowiła urodzić dziecko, zataczała coraz szerszy krąg. Ktoś wpadł na pomysł rozsyłania SMS-ów z prośbą o modlitwę. Za Justynę i Maję modliły się osoby zmobilizowane przez Wspólnotę Neokatechumenat w Malborku przy Parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i Wspólnotę Neokatechumenat w słowackiej Bratysławie. O modlitwę w intencji uzdrowienia proszono wyjeżdżających do Watykanu i do Częstochowy.

Zbliżał się, wyznaczony na 16 października, termin porodu. Na 22 września zaplanowano ostatnią chemię.
- Poszłam do fryzjera, a tam panie rozpoczęły rozmowę o jakiejś chorej na raka kobiecie w ciąży i o SMS-ach wzywających do modłów w jej intencji - wspomina Justyna. - Poczułam ciepło w sercu. Powiedziałam im, że to o mnie się modlą...
Niedługo miało się okazać, że było to bardzo potrzebne.

Na krawędzi

Kaszel pojawił się w drugiej połowie września. Coraz silniejszy, duszący. Prześwietlenie płuc nie wykazało nic niepokojącego, ale było coraz gorzej..
- W czwartek, 2 października żona odwiedziła lekarza w Malborku - opowiada Marek. - Natychmiast kazał jechać do Kliniki Położnictwa UCK w Gdańsku. Stamtąd wysłali nas do Klinicznego Oddziału Ratunkowego, gdzie zrobiono badania, po czym karetka odwiozła ją znów na Kliniczną.

Z Klinicznej Justyna pamięta walkę o każdy oddech, zaniepokojone oczy lekarzy i pielęgniarki, które przychodziły do niej co chwilę.
- Cudowni ludzie - mówi. - Poprosiłam jedną z pań, by została ze mną. Siedziała całą noc i podtrzymywała na duchu.
W piątek, 3 października rano zadecydowano o cesarskim cięciu. - Prof. Krzysztof Preis, szef kliniki, powiedział, że trzeba mi pomóc, a dziecko jest już na tyle duże, że sobie poradzi - mówi Justyna.
Maja jest silną dziewczynką. Zaraz po porodzie jej stan oceniono na 8 punktów w skali Apgar, a już kilka minut później otrzymała maksymalne 10 punktów.

Za to stan Justyny się pogarszał. Nie mogła nawet wziąć córeczki na ręce, przyniesiono do niej małą tylko na chwilę. Pogłaskała jej policzek...

We wtorek saturacja, czyli nasycenie krwi tlenem, zaczęła u Justyny gwałtownie spadać. Lekarze z duszą na ramieniu obserwowali stan kobiety. Zadecydowano o natychmiastowym przewiezieniu pacjentki do Kliniki Alergologii i Pneumonologii, na oddział alergologiczny. Stamtąd trafiła na oddział intensywnej opieki medycznej.

Początkowo podejrzewano, że u Justyny doszło do skrajnie niebezpiecznego zatoru płuc. Dopiero później okazało się, że tak niebezpieczne objawy były spowodowane m.in. ubocznymi skutkami chemioterapii.

Jak królowa

- Chora trafiła do nas w stanie ciężkim - mówi prof. Maria Wujtewicz, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii GUMed w Gdańsku. - Początkowo miała być podłączona do respiratora, ale odstąpiono od tej decyzji.

Była jedyną pacjentką na oddziale , której nie wprowadzono w stan śpiączki. Leżała dzień i noc w jasno oświetlonej sali, podłączona do monitorów. Bez przerwy krzątały się przy niej pielęgniarki, myły, pielęgnowały, podawały leki...
- Fantastyczna opieka, której tak naprawdę nie widzą nieprzytomni ludzie i ich bliscy - mówi Justyna.

Z dnia na dzień jej stan się poprawiał. Wreszcie zadecydowano, że może wrócić na oddział alergologiczny.
- Czekali na mnie, a ja wjeżdżając na łóżku czułam się jak królowa - mówi. - Otoczyły mnie uśmiechy, dobre słowa, radość z uratowanej pacjentki, wiele serca...

Justyna wie, że przed nią jeszcze kolejne badania, może zabiegi. Ale nie żałuje. Mówi, że widocznie tak miało być. Gdyby wcześniej stwierdzono chorobę, rozpoczęłaby terapię hormonalną, która wyklucza na pięć lat możliwość starania się o dziecko. A ona ma już 38 lat, więc...
- Mai było pisane życie - mówi. - A ja nie mam piersi, ale mam dziecko.

Marek przesyła do szpitala zdjęcia córek. Justyna targuje się o wypis. Chce jak najszybciej wrócić do domu. Przytulić dzieci.
Wraca dzisiaj.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki