Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cezary Trybański: W NBA miałem wielu przyjaciół, później zniknęli [ROZMOWA]

Patryk Kurkowski
Bartosz Sadowski
Z Cezarym Trybańskim, pierwszym Polakiem w NBA, obecnie koszykarzem Polpharmy Starogard Gdański, rozmawia Patryk Kurkowski.

Nie nudzi Cię to, że w wywiadach często musisz mówić o pieniądzach, a nikt tak naprawdę nie zwraca uwagi na to, że osiągnąłeś sukces, że byłeś pierwszym Polakiem w NBA?

- Nudzi mnie to, ale taka jest mentalność Polaków.

Często mówisz o mentalności Polaków. Ty się jej wyzbyłeś?

- Czy się wyzbyłem? Mieszkam od dawna w Stanach Zjednoczonych, gdzie ludzie są jednak bardziej otwarci, bardziej optymistycznie nastawieni. Myślę, że nauczyłem się cieszyć życiem. Nie zwracam uwagi na to, co było, co będzie, ale po prostu żyję tym, co jest teraz.

Ponoć do koszykówki trafiłeś przez namowę kolegów.

- To nie do końca tak wyglądało. Byłem generalnie namawiany do uprawiania sportu. Gdy zacząłem rosnąć, to wówczas namawiano mnie do siatkówki, ale to mi się nie spodobało. Wolałem jednak kontakt fizyczny i dlatego wybrałem koszykówkę.

Startujemy z naszym profilem na Twitterze. Czas rozruszać serwis i pokazać, że 140 znaków wystarczy, by oddać sportowe emocje.

— Sport DB (@baltyckisport) September 8, 2013

Czytałem, że w przeszłości miewałeś spore trudności z odpowiednim łóżkiem. Teraz nie masz już tego tego problemu?

- Polpharma jest przygotowana już na takich zawodników, dlatego obecnie nie mam problemu z łóżkiem i spokojnie się w nim mieszczę. Ale w przeszłości, kiedy grałem jeszcze w Polsce, to rzeczywiście trafiałem na krótkie, w dodatku z ogranicznikami na końcu. Znalazłem jednak na to sposób – po prostu jeździłem ze śrubokrętem w torbie i odkręcałem przeszkodę.

W USA mieszkasz już od wielu lat. Osiedliłeś się tam na stałe?

- To nie jest tak, że osiedliłem się w Stanach Zjednoczonych na stałe. Po prostu tam grałem, poznałem wielu przyjaciół, kupiłem dom i mam tam zdecydowanie lepsze warunki, by przygotować się do sezonu. W USA mają świetne obiekty, w pełni wyposażone – z sauną, jacuzzi i są przy okazji znacznie tańsze niż w Polsce. Poza tym tam ludzie żyją koszykówką. Zawsze jest z kim poćwiczyć, pograć, dlatego nadal tam mieszkam. Nie podjąłem jednak ostatecznej decyzji, czy zostanę tam na stałe. Tam jest po prostu łatwiej.

Co masz na myśli?

- Choćby to, że przeciętnego Kowalskiego stać na zdecydowanie więcej. Zarabia większe pieniądze i ma wyższy standard życia. Dla mnie też jest lepiej, bo za sto dolarów mam dostęp do obiektu, w którym znajdują się dwa boiska do koszykówki, pięć kortów do squasha, ściana wspinaczkowa, dwa baseny wewnątrz, dwa baseny na zewnątrz, sauna czy jacuzzi.

Mieszkasz w dużym Phoenix, ale ostatnio grasz w klubach z małych miast.

- Phoenix jest rzeczywiście duże, ale miasta w USA wyglądają inaczej niż w Europie. Tam wszystkie miasta są rozległe, właściwie nie ma szans przeżyć bez samochodu. W Europie można sobie jednak poradzić.

Atrakcji jest zdecydowanie mniej.

- Atrakcji jest mniej, ale przyjechałem tutaj grać w koszykówkę. Trenując dwa razy dziennie naprawdę nie ma tak wiele wolnego czasu. A jak się zdarzy dzień wolny, to do Gdańska nie jest daleko. Dla mnie najważniejsza jest gra w koszykówkę.

Pieniądze nie grają roli.

- (śmiech). Fajnie, jak są. Najważniejsze jednak, że gram. Gdyby chodziło tylko o pieniądze, to pewnie grałbym gdzieś w Europie. Od kilku lat chciałem wrócić do Polski, nie udawało się to z różnych powodów, kontrakty były rozwiązywane w ostatniej chwili, sponsor się wycofał. W tym roku przyszła konkretna oferta z Polpharmy i stwierdziłem, że z niej skorzystam.

Ale jeszcze kilka lat temu mówiłeś, że do Polski nie chcesz jeszcze wracać, że za szybko.

- Tak jak wielokrotnie już wspominałem, gdy wyjeżdżałem do Stanów Zjednoczonych, byłem przygotowany na to, że będę grał w Europie. Potoczyło się jednak tak, jak się potoczyło i wylądowałem w NBA. Później jednak chciałem swoich sił spróbować w Europie i stąd też moja gra w Grecji, Czechach czy na Litwie.

Wszędzie miałeś status gwiazdy?

- Statusu gwiazdy nie miałem. Koszykówka nie jest przecież grą jednego zawodnika. Na sukces wpływa bowiem wiele czynników. Wiele zależy od tego, jak współgrają z tobą koledzy. Przecież jeden zawodnik nie wygra meczu, nie będzie regularnie biegał z piłką przez całe boisko i zdobywał punkty.

To dobry moment na powrót do Polski?

- Stwierdziłem, że tak. Jestem w takim wieku, że nie zostało mi już wiele lat gry, więc chciałem tutaj po prostu przyjechać. Mógłbym grać w Europie. Często słyszałem jednak głosy, że boję się grać w Polsce, że nie chcę tutaj wrócić. Chciałem pokazać, że potrafię. Tym razem nic nie stanęło na przeszkodzie, dostałem konkretną ofertę. Mimo wszystko uwierzyłem, że będę grał w Polsce, dopiero kiedy pojawiłem się na pierwszym treningu z zespołem w Starogardzie.

Krytyka wpłynęła na Twoją decyzję?

- Nie do końca krytyka. Niby jestem Polakiem, który wyjechał do Stanów. Tak naprawdę nigdy nie grałem w Polsce, bo miałem jedynie epizody. Aktualnie jestem dojrzały, ukształtowany. Ciekawość też odegrała pewną rolę. Zresztą jak grałem na Litwie, to mówiono, że niski poziom. Jak ten poziom przekłada się do Polski? Nie grałem tutaj aż 11 lat. Zobaczę jak będzie sezon. Wówczas będę mógł porównać, czy poziom jest dużo słabszy czy jednak mniej więcej taki sam.

To dla Ciebie sentymentalny powrót?

- Ciężko powiedzieć czy sentymentalny. Niemniej jednak po 11 latach przychodzę na trening - trener mówi po polsku, zawodnicy mówią po polsku. Do tej pory jak wyjechałem nie zdarzyło się, abym miał Polaka w drużynie. To jest dziwne, ale nadal mówię niekiedy do chłopaków po angielsku. Poza tym mamy jeszcze Amerykanów w zespole. Ale to jednak dziwne uczucie. W mieście wszystkie napisy są dla mnie jasne. Po nazwach sklepów czy restauracji wiem, co będzie, czego mogę się spodziewać. W innych krajach musiałem wejść i zobaczyć co sprzedają.


Wyjechałeś z Polski 11 lat temu, ale chyba przepaści u Ciebie nie było? Regularnie bywałeś w Polsce?

- Rzeczywiście, przylatywałem do Polski każdego roku, więc tak źle nie jest. Co prawda przebywałem w Warszawie, ale jednak szoku nie było. Muszę się jednak przyzwyczaić do nowego miejsca.

Mówisz, że wracałeś do Polski, ale tutaj warunki do treningu są znacznie gorsze niż w USA.

- Dlatego gdy kończy się sezon, wyjeżdżam do Stanów i tam się przygotowuje. Wiem, że zawodnicy w Europie mają gorsze warunki. Kiedy im opowiadam jakie mam możliwości, są naprawdę zaskoczeni. Kiedy przyjeżdżałem do Polski ze Stanów Zjednoczonych i chciałem zorganizować indywidualne treningi, to nie było takich miejsc, gdzie mógłbym się udać. Musiałem iść wynająć salę i ćwiczyć bez trenera. Dlatego kupiłem w dom USA.

W NBA Ci nie wyszło. Miałeś pecha?

- W NBA na sukces składa się wiele czynników. Po pierwsze trzeba się dostać, po drugie wywalczyć minuty na parkiecie. Na sukces naprawdę ma wpływ wiele czynników. To nie jest tak, że pojawiasz się w NBA i dostajesz minuty. Na nie trzeba ciężko pracować, trzeba je sobie wywalczyć. Nie zawsze wszystko toczy się po Twojej myśli. Dla jednych będzie to porażka, dla innych duży sukces. Dla mnie jest to pewnego rodzaju osiągnięcie. Gdybym nie wyjechał i został w Polsce, to podejrzewam, że moja kariera, jak wielu młodych wysokich zawodników, szybko by się zakończyła. A tak przynajmniej dalej gram w koszykówkę.

Przepaść między Polską a USA była wielka?

- Tam wszystko było dopięte na ostatni guzik, dlatego mogę powiedzieć, że przepaść między Polska a USA była wielka. Kiedyś do Znicza Pruszków przyjechał grać Oliver Miller. Dostał stroje klubowe, ale po treningu, gdy wychodził, zostawił wszystkie rzeczy na środku szatni i wszyscy się patrzyli na siebie, co on robi. To było dla nas wówczas niezrozumiałe, a w NBA przychodzisz na zajęcia, a po treningu spinaczem układasz rzeczy na środku. Następnego dnia masz wyprane, wysuszone i czyste na swoim miejscu. Nikt mu wtedy nie powiedział, że w Europie wygląda to zupełnie inaczej, dlatego też wyszła z tego dość śmieszna sytuacja.

Wracając do tematu pieniędzy. W USA nikt nie zaglądał Ci do portfela?

- Szczerze mówiąc... Wszyscy podkreślali ile zarobiłem, że zostałem przepłacony. Jak na standardy USA dostałem drobne, bo kontrakty dobrych zawodników czy gwiazd są dużo, dużo większe. Jak na standardy w Polsce, to są to rzeczywiście duże pieniądze, ale ja nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób. Dla mnie liczy się to, że gram w koszykówkę, mam z tego wielką frajdę i grając w koszykówkę nie korzystam z tych pieniędzy. One są zainwestowane, pracują na siebie. Plusem jest na pewno to, że grając w Polsce nigdy bym nie zarobił takich pieniędzy. A dzięki grze w USA mogłem odłożyć na przyszłość i nie będę musiał się martwić o pieniądze po zakończeniu kariery.

Skąd u Ciebie takie rozsądne podejście?

- Kiedy trafiłem do NBA uczyli mnie podejścia do pieniędzy. Jak nimi dysponować, jak unikać pokus, jak unikać problemów. Starałem się z tego korzystać i pomagał mi agent. Tak naprawdę grając w koszykówkę, nie są mi potrzebne pieniądze. Mieszkanie mam zapewnione z klubu, ubrania co prawda trzeba mieć, ale ile można kupować? W NBA niektórzy mieli domy po kilkaset, a nawet po kilka tysięcy metrów kwadratowych. Byłem w takim domu, w którym samo zwiedzanie zajmowało 45 minut. Jego utrzymanie kosztuje przecież mnóstwo pieniędzy. Do tego dochodzą drogie samochody za kilkaset tysięcy dolarów. Mnie to wszystko nie jest potrzebne.

Kiedyś natrafiłem na raport, z którego wynikało, że 80 procent zawodników NFL bankrutuje w przeciągu pięciu lat po zakończeniu kariery.

- To samo jest w NBA. Wszyscy żyją na takim poziomie, że ciężko jest im pokryć bieżące wydatki. Dwa lata temu był przecież lokaut i wielu wyjechało do Europy. Wielu nie miało na rachunki, sprzedawało swoje samochody za bezcen, bo nikt Ci nie zapłaci tyle, ile na nie wydałeś. A większość koszykarzy dokupuje jeszcze własne tapicerki, z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem. Trzeba mieć status naprawdę wielkiej gwiazdy, aby po zakończeniu kariery nadal zarabiać pieniądze. Ale jeśli źle się prowadzisz, wpadasz w tarapaty, to ludzie i tak się od Ciebie odsuną.

W NBA poznałeś wiele gwiazd. Jakie wrażenia?

- Poznałem wielu zawodników, z którymi spędziłem sporo czasu. Moim dobrym znajomym jest choćby Pau Gasol. Specjalnie nie podtrzymujemy kontaktu. Akurat jak grałem w NBDL, to trenowaliśmy w tej samej hali co Los Angeles Lakers. Po naszych zajęciach przyszli zawodnicy Lakers i rozmawiałem z Gasolem. Później koledzy mnie pytali, skąd ty go znasz, przecież on jest gwiazdą. To im odpowiedziałem, że graliśmy kiedyś w jednym zespole. Miło jest z kimś takim porozmawiać, ale staram się nie narzucać. Wiem, jak to jest w NBA. Masz wielu przyjaciół, wszyscy starają się nimi być na siłę, więc nie narzucam. Ale jak jest okazja, by porozmawiać, to się spotykamy.

Też miałeś wielu przyjaciół?

- Miałem wielu. Trafiłem do NBA i nagle miałem wielu kolegów, wielu doradców. Wszyscy chcą Ci pomóc inwestować Twoje pieniądze. Tak to wygląda.

Później zniknęli?

- Zniknęli. Wiesz jak to mówią – prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. To jest stare, sprawdzone przysłowie. Ci, którzy byli moimi prawdziwymi przyjaciółmi, to utrzymywali ze mną kontakt, gdy grałem w Europie. Dzwonili do mnie, pytali jak mi idzie, jak się czuję i to jest naprawdę fajne.

Korzystałeś z życia nocnego w USA?

- Życie nocne jest wesołe, ale wszystko zależy od zawodnika. Chcesz mieć nocne życie, to będziesz je miał. Jeśli chcesz coś osiągnąć, to tego życia powinno się unikać. Nie mówię, że masz teraz siedzieć zamknięty w domu, bo możesz sobie oczywiście wyjść i o normalnej porze wrócić, by wypocząć przed treningiem. Dla mnie zaskoczeniem w NBA było to, że w przeciwieństwie do Europy, gdzie za wyjście do klubu masz niekiedy kary, nawet trenerzy mówili idźcie do klubu i rozluźnijcie się. Często nawet spotykaliśmy się w klubie z trenerami. To było tam normalne. Tylko, że tam po prostu musiałeś być gotowy na treningu. Nieważne co robiłeś w domu, czy byłeś na imprezie, ważne było byś przyszedł na trening, zrobił swoje i wtedy było w porządku. Nikt nie miał prawa się do Ciebie przyczepić. Dlatego wielu zawodników z tego korzystało. Trzeba jednak znać swój organizm i wiedzieć czego się potrzebuje. Jeden potrzebuje więcej snu, drugi mniej.

I znowu rozsądnie mówisz. Naprawdę nie odbiła Ci „sodówka”?

- Wyjechałem do Stanów Zjednoczonych z Polski. Ilu tak naprawdę koszykarzy wyjechało do NBA prosto z Polski? Chyba tylko ja. Maciej Lampe wychował się w Szwecji, już jako młody zawodnik trenował w dobrych europejskich klubach. Marcin Gortat był niechciany w Polsce, więc pojechał do Niemiec i stamtąd wyjechał jako ukształtowany zawodnik. A ja? Wyjechałem szukać klubu w Europie, trafiłem do NBA i wiedziałem, że to jest moja życiowa szansa, którą chciałem wykorzystać jak najlepiej. Dlatego skupiałem się na treningach i ciężkiej pracy. A że nie wyszło, to trudno. Może dlatego nie żałuję. Co innego gdybym za dużo balował, zawalił coś. Robiłem to, co do mnie należało. Dałem z siebie sto procent.

Niczego nie żałujesz?

- Nie, niczego Przeżyłem naprawdę fajną przygodę. Gdybym miał jeszcze raz to przeżyć i miało się to zakończyć identycznie, to dalej bym to zrobił. To jest nieopisane to, co ja tam zobaczyłem, co przeżyłem. To jest coś wspaniałego.

Twoja żona dołączy do Ciebie w Starogardzie?

- Żona jest w Stanach, ale wkrótce do mnie dołączy. To nie jest łatwe żyć na odległość, zwłaszcza że żona podziela moją pasję, wspiera mnie i właściwie zrezygnowała z własnej kariery i podporządkowała je mojej. Żona jest zawsze ze mną, wspiera mnie i jest tak jakby moim trenerem. Przygotowuje mnie fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie - motywuje mnie do ciężkiej pracy, dba bym dobrze się odżywiał. To zawsze mi pomaga.

To rzadkość.

- Naprawdę mi pomogła, zwłaszcza gdy miałem kontuzję pleców. Byłem wtedy już taki troszeczkę zrezygnowany. Jedliśmy śniadanie, nagle poczułem ból w plecach i powiedziałem, że położę się, to mi przejdzie. Ale jak się położyłem, tak nie mogłem wstać. Zdarzało się jednak, że jakiś mięsień mi się spinał przez dwa, trzy dni i potem było dobrze. Ale leżę, trzy, cztery, pięć dni i ból straszny i ledwo poruszać się mogłem. I pierwsza myśl u mnie była taka, że nie mogę grać w koszykówkę. Pojechaliśmy na badania do lekarza, który powiedział: będziesz chodził, nie martw się. Ale moja pierwsza myśl w ogóle nie dotyczyła chodzenia, tylko koszykówki. Byłem jednak zadowolony, że będę chodził, ale z czasem zaczynasz być coraz bardziej sprawny i zaczyna Ci brakować koszykówki. W tamtym momencie żona mnie popychała, wspierała, wręcz ciągnęła na dodatkowe treningi, ćwiczenia i w ten sposób udało mi się wrócić do pełnej sprawności. A potem trafiłem na Litwę.

Polpharma to dla Ciebie przedsionek emerytury, czy masz jeszcze większe plany?

- Po prostu chcę grać. Przyjechałem do Polski i mam nadzieję, że dostanę minuty, będę grać i się spełniać.

Poza koszykówką masz jeszcze jakieś pasje?

- Inną pasja jest fotografia, ale jak się ciągle podróżuje, to ciężko zabrać ze sobą cały sprzęt. Nie dość, że masz limit bagażu, to nie wiesz do jakiego klubu trafisz, jak wielkie będzie Twoje mieszkanie, ale kiedyś chcę tę pasję rozwijać. Może w Starogardzie.

Zapewne masz wiele anegdot z USA. Co Ci najbardziej utkwiło w pamięci?

- To co dla mnie jest obecnie normalne, dla innych nadal jest dziwne. Kiedy trafiłem do NBA spotkałem Penny'ego Hardawaya, który udzielał wówczas wywiadu. Kiedy mu powiedziałem, że miałem jego plakaty na ścianie, to on się roześmiał i powiedział: po co to robiłeś? Oni nie zdawali sobie sprawy z tego, jak NBA było popularne w Polsce. Były specjalne programy np. NBA Action. Uciekałem wówczas ze szkoły, aby je obejrzeć. Ale już w college'u stają się gwiazdami, a potem kontynuuje się to w NBA.

Mnie wciąż zachwyca widok 30 tysięcy widzów na meczach ligi akademickiej. Nawet NBA przerywa rozgrywki na czas Final Four NCAA.

- To jest fakt. Jak trafiłem do ligi i wyszedłem na swój pierwszy mecz, to na trybunach zasiadło wówczas 20 tysięcy widzów. Byłem wówczas naprawdę zdziwiony, aż miękkie nogi miałem.

Dbasz mocno o kontakt z kibicami. Na Facebooku prowadzisz nawet własny fanpage.

- Po pierwsze dużo ludzi poszukiwało do mnie kontaktu i to im ułatwiło. A po drugie doświadczenie, gdy byłem zawodnikiem Legii Warszawa i oglądałem zawodników Znicza Pruszków, to interesowało mnie, co robią, jak wygląda ich życie. Kiedyś nie było takich możliwości jak obecnie, by móc się z tymi ludźmi zapoznać. Nie mogłem z nimi porozmawiać, zapytać ich o coś, a teraz są takie możliwości. Ludzie się dopytują, staram się im odpowiadać, dzielić się tym, co widzę, co dzieje się poza boiskiem. Niedawno wrzuciłem zdjęcie z naszej sesji zdjęciowej – finałowe zdjęcie zobaczą wszyscy, ale tego co działo się w środku nie widać.

W NBA od dawna zawodnicy posiadają fanpage na Facebooku czy Twitterze. W Polsce to rzadkość.

- Tam wygląda to trochę inaczej. Kiedyś, jak jeszcze ja byłem w NBA, to dopiero serwisy społecznościowe się pojawiały. Dopiero od kilku lat jest ogromne zainteresowanie takimi portalami. Trzeba jednak przyznać, że w Stanach Zjednoczonych kluby mocno otwierają się na kibiców. Koszykarze odwiedzają szkoły czy szpitale. W Polsce nie jest to aż tak popularne, choć wiem, że praktykuje się podobne działania w niektórych klubach.

Niemniej jednak to przeważnie fanpage klubowy wzbudzanie zainteresowanie. Tymczasem Twój również ma wielu kibiców.

- Jak podałem informację, że przyjeżdżam do Starogardu, to dostałem wiele wiadomości. Niektórzy podawali mi adresy, gdzie można dobrze zjeść, gdzie powinienem się wybrać, gdzie mogę coś zrobić. To jest fajne. Teraz pojawiły się pytania, jak mi się podoba w Starogardzie.

Widać, że zależy Ci na kibicach.

- Zależy mi na kibicach, bo też byłem kiedyś kibicem i wiem jak to wygląda. Koszykówkę traktuję jako pasję. Jestem szczęściarzem, że mogę robić to, co lubię i jeszcze mi za to płacą. Najbardziej lubię właśnie, gdy trwa sezon, bo wtedy nie dość, że mogę grać, to wtedy jeszcze klub pokrywa wszystkie koszty związane z wynajmem hali (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki