18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o Annie German. Niedomówienia, przekłamania i fikcja w serialu "Anna German"

Aleksandra Chomicka
"Bo to jest prawda nieprawdziwa" - w serialu o Annie German fakty mieszają się z fikcją
"Bo to jest prawda nieprawdziwa" - w serialu o Annie German fakty mieszają się z fikcją materiały prasowe TVP
Dlaczego w dostępnych w internecie opisach losów rodziny Anny German jest tyle różnic, nieścisłości, niedopowiedzeń w stosunku do tego, co serwuje nam fabuła filmu? Wypunktowujemy najważniejsze błędy, nieścisłości i fantazje w serialu o Annie German.

Kilka pytań: czy to, że ojciec pochodził z Łodzi miało jakiś związek z polskim kierunkiem dalszego jej życia? Dlaczego ojciec Anny przed aresztowaniem widział syna, skoro jego żona była dopiero w ciąży ? Czy można było skutecznie uciekać przed NKWD, czy po aresztowaniu męża po prostu rodzinę zesłano? Skąd wziął się polski oficer ? Czy ktoś może mi na to odpowiedzieć? - Takie pytania, które pojawiały się w setkach komentarzy po kolejnych odcinkach serialu "Anna German - tajemnica Białego Anioła".

"Bo to jest prawda nieprawdziwa, która się kłamstwem nie nazywa" - można odpowiedzieć słowami jednej z jej piosenek. Przed nami ostatni odcinek serialu, chciałam więc dodać jeszcze kilka kresek do mojego portretu Anny German.

Siła przodków czyli o hiszpańskich butach

Piosenkarka była, jak wspominają nie tylko jej przyjaciele, ale również osoby, które spotkały się z nią tylko incydentalnie, obdarzona ogromną charyzmą, empatią, była łagodna, czuła, wprost eteryczna, nazywano ją niezwykłym elfem. Tymczasem była również obdarzona stalowym charakterem. Niewiele osób wiedziało o tym, że nigdy nie odzyskała pełnej sprawności, a w początku lat 70., kiedy wróciła na scenę jeszcze w trakcie rehabilitacji po licznych złamaniach (było ich 49) - aby nie nadwyrężać kręgosłupa i pogruchotanej w wypadku lewej nogi - występowała w specjalnym obuwiu. Jak wspomina jej najlepsza przyjaciółka, Anna Kaczalina z Moskwy (jej postać widzimy również w serialu) były to buty na stalowych podeszwach. Jedno z najpopularniejszych w średniowieczu narzędzi tortur nazywano hiszpańskimi butami, te - trzeba by nazwać chyba italiańskimi?

Siłę woli, która pozwoliła jej takie tortury wytrzymywać, odziedziczyła zapewne - tak jak wysoki wzrost- po dziadku, Frydrychu Hortmannie. Ten przystojny, ciemnowłosy i niebieskooki olbrzym mierzył prawie dwa metry, ale w przeciwieństwie do swoich niższych i krępych braci był w dzieciństwie i młodości wątły i wysmukły, nazywali go więc "długi Fryc". Żeby nie ustępować im w krzepkości - dziadek piosenkarki zastosował niecodzienny trening kulturystyczny: by wzmocnić mięśnie codziennie nosił wokół rodzinnego chutoru, Germanowki... cielaka. W miarę jak ten przybierał na wadze - pęczniały mięśnie Frydrycha. Wszystko trwało tak długo, aż młodemu byczkowi znudziły się te sporty.

Wracajmy jednak do głównej bohaterki mojej opowieści. W czasie ostatnich tras koncertowych Anny German, na przełomie lat 70. i 80., jej wyjściu na estradę towarzyszył stały rytuał: orkiestra rozpoczynała pierwszy utwór, gasły na chwilę wszystkie światła, a potem z mroku reflektor wyłuskiwał samotną postać. Ta dramaturgia służyła jednemu celowi - ukryciu, z jakim trudem poruszała się piosenkarka. Anna Kaczalina w jednym z filmów dokumentalnych ujawniła przyczynę: pokiereszowana w wypadku lewa noga - chora i zniekształcona - była wówczas już trzy razy grubsza od prawej, zdrowej.

Sukces bez pieniędzy

Jednym z argumentów, którym Anna German przekonała matkę Irmę Martens do zmiany swoich planów życiowych i kontynuowania kariery, były pieniądze. Za jeden koncert dostawała wówczas 100 złotych, a że ekipa Estrady Rzeszowskiej przemierzała kraj pracowicie i się nie oszczędzała - dawało to szansę zarobienia nawet 4 tysięcy! To było cztery razy więcej, niż dochody początkującego geologa...

Pieniądze dawały możliwość zrealizowania jej największego marzenia, którym było posiadanie domu. Po aresztowaniu Eugena Germana, ojca Anny - jej matka, Irma Martens, w poszukiwaniu śladów po zaginionym, pokonywała wraz z dzieckiem i swoją matką ogromne przestrzenie dawnego ZSRR - od Syberii, przez Kazachstan i Uzbekistan. Po takim tułaczym dzieciństwie i spędzonej we wrocławskiej "komunałce" (czyli dużym, zamieszkałym przez kilka rodzin, mieszkaniu) młodości - dom to była obsesja piosenkarki. Jednak nawet przy intensywnym koncertowaniu pieniędzy było za mało na zrealizowanie takiego marzenia. Dlatego zdecydowała się na lukratywny włoski kontrakt...

Pierwsze, niewielkie mieszkanie, kupiła w Warszawie za wyrwane po kilku latach od "italiańców-zasrańców" - jak ich w listach do Kaczaliny nazywała - odszkodowanie. Jednak ściągnęła do niego z Wrocławia matkę, a sama pozostała z przyszłym mężem, a potem również z ich wspólnym synem w jego niewielkim mieszkanku (określano to kiedyś jako półtora pokoju). Kiedy pojawiła się okazja kupienia przedwojennego szeregowca na Dziennikarskim Żoliborzu - może nawet wbrew rozsądkowi, Anna chciała zrealizować swoje marzenie. Chociaż zaprojektowany przez świetnego przedwojennego architekta Kazimierza Tołłoczko - dzisiaj jest to skromny, szary klocek, zlokalizowany jednak w pięknej okolicy (nieopodal miejsca, gdzie stał przed wojną zniszczony w jej trakcie podobny dom Melchiora Wańkowicza). Wiele osób, jak można się przekonać po treści komentarzy internetowych, w takich przypadkach argumentuje: mnie nie stać nawet na to. To prawda, tyle że zbierając dokumentację do artykułów o piosenkarce trafiłam m.in. na odcinek popularnego w Rosji telewizyjnego show "Pust' gawariat" (Niech sobie mówią), w którym po swoim pałacu, bo tylko takie określenie jest adekwatne, oprowadzała Ałła Pugaczowa: w ZSRR Anna German dorównywała jej popularnością.

Mimo rozwijającej się choroby Anna nadal występowała, głównie poza granicami Polski, co stało się źródłem konfliktów w rodzinie, bowiem przeciwni byli temu wyjątkowo zgodni w tej jednej kwestii i mąż i matka piosenkarki. Ona twierdziła jednak, że te koncerty dają jej siłę, pozwalają wytrwać. W tych trasach zarabiała również na życie, choć trzeba mieć świadomość faktu, że na jej trasach koncertowych zarabiał przede wszystkim państwowy Pagart. W jednym z listów do Kaczaliny Anna German pisze beztrosko, że udało jej się w trakcie pobytu z koncertami w Moskwie kupić piękny "gruzawik" (ciężarówkę) dla jej ukochanego Zbysiuli, w związku z tym diet starczyło już tylko na kefir i bułki. Jedna z rosyjskich dziennikarek wspomina, że wiele osób było tego świadomych i funkcjonowała cicha umowa między rosyjskimi i polskimi celnikami: nie sprawdzali jej bagaży. Pewnie, jak piszą dzisiaj rosyjscy internauci, by nie znaleźć w nich nie tylko przemycanych "drogocennosti", ale przede wszystkim czosnku. Rosyjskie przepisy fitosanitarne są niezwykle surowe...

Spóźniona satysfakcja

Serial o Annie German okazał się sukcesem. Wzbudził ogromne zaciekawienie kolejami losu głównej bohaterki, ale również jej twórczością. Płyta ze "Złotej serii", zawierająca kompilację najbardziej znanych przebojów Anny German, wydana 14 lat temu - w ciągu siedmiu tygodni została sprzedana w ponad 50 tys. egzemplarzy, dzięki czemu zdobyła już status "złotej", a - jeżeli sklepom wystarczy zapasów - ma szansę na platynę. Jak się okazuje - nawet sukces komercyjny może okazać się porażką. Kilka dni temu ukazała się informacja, że Polskie Nagrania, państwowa wytwórnia działająca od 1956 roku, jest w poważnych tarapatach: wydawnictwo należące do Skarbu Państwa postawiono w stan upadłości likwidacyjnej.

Jak podał "Dziennik Gazeta Prawna" - powodem są tantiemy dla spadkobierców twórczości Anny German. Dziennik zapomniał jednak dodać, że wysądzone od wytwórni po latach ograbiania ich z należnych korzyści, w całym majestacie prawa. Zasada jest prosta - jeśli wytwórnia wydaje płytę z muzyką danego wykonawcy, to musi zapłacić tantiemy twórcom i wykonawcom, lub - jak w tym przypadku - ich spadkobiercom. W kilku wywiadach Zbigniew Tucholski, mąż piosenkarki, wspominał o tym, że ze sprawą tantiemów trzeba by było iść do sądu. Problem w tym, że w takim przypadku trzeba w sądzie wnieść opłaty, adekwatne do spodziewanych korzyści. Standardowo jest to 10 procent sumy, o którą się występuje.

Teraz spółka musi wypłacić 2 mln zł tantiemów mężowi i synowi piosenkarki. Czy to dużo? Jeden ze znanych twórców muzyki rozrywkowej przyznał się niedawno do uzyskania takich dochodów z tego samego tytułu... w jednym tylko, 2012 roku. Wprawdzie dzisiaj roczne przychody Polskich Nagrań to 3 mln zł, ostatnie dane o zysku netto - z 2011 roku - mówią o 200 tys. zł., ale szantażem moralnym można określić biadolenia, że jeśli będzie trzeba sprzedać majątek firmy, to pod młotek pójdą m.in. warte ok. 20 mln zł. prawa do 34 tys. piosenek i utworów wielu, również już nieżyjących, najznakomitszych polskich twórców i wykonawców (m.in. Krzysztofa Komedy, Czesława Niemena, czy Marka Grechuty).

Pan Zbigniew nigdy o tym nie mówił publicznie, ale w zrealizowanych w Rosji kilku filmach, które obejrzałam, zbierając materiały do artykułów, mówią o tym przyjaciele Anny German: po jej śmierci przez wiele lat żył nawet nie w niedostatku, ale w zwyczajnej biedzie, spłacając długi, zaciągnięte w czasie choroby żony. Anna German po wypadku we Włoszech miała taki uraz do szpitali, że pomocy i ratunku szukała wszędzie, byle nie tam, również u znachorów, a nawet - jak twierdzi jej przyjaciółka, Anna Kaczalina - u szarlatanów, którzy słono sobie liczyli za złudne nadzieje. Nic nie pomagało, nawet osiem (!) kolejnych operacji, na które się w końcu zdecydowała. Anna German umarła dokładnie w 15. rocznicę wypadku we Włoszech.

Droga do Boga

Oglądając jeden z filmów dokumentalnych, poświęconych Annie German ("Człowieczy los"), można wysłuchać udostępnionych przez jej męża prywatnych nagrań, które zarejestrowała piosenkarka na domowym magnetofonie w ostatnich dniach swojego życia. Przejmujące, jakim tchną spokojem, śpiewane przez nią psalmy i "Ojcze nasz". Mimo ogromnego cierpienia, o którym mówili najbliżsi, jej głos pozostał krystalicznie czysty i silny.

W wypowiedziach Zbigniewa Tucholskiego można prześledzić jej drogę do Boga. Mąż piosenkarki w fabularyzowanym dokumencie "Anna German - echo lubwi" (Anna German - echo miłości) wspomina, że w czasach, gdy się poznali, on był katolikiem, a Anna pozostawała pod wpływem bardzo religijnej babci, która należała do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Jednak już podczas jej choroby piosenkarka zaprzyjaźniła się z księdzem Janem Twardowskim i to pod jego wpływem państwo Tucholscy wzięli ślub w żoliborskim kościele przy ul. Czarnieckiego, w parafii pod wezwaniem Dzieciątka Jezus, ochrzcili również syna. Kiedy Anna była już bardzo chora - w Biblii babcinej znalazła jednak, jak mówiła bliskim, znak. Nie wiadomo jaki. Przyjęła chrzest w kościele adwentystów, a scenę tę (chrzest przez zanurzenie) zobaczymy w ostatnim odcinku serialu. W grudniu 1982 roku, już po jej śmierci - zrobił to również jej mąż, a potem - także matka.

Orfeusz woła Eurydykę

Anna German dysponowała niepowtarzalnym głosem, co - jak wspomina Kaczalina - zawdzięczała nietypowej budowie strun głosowych. O wyjątkowym talencie przekonują próby interpretowania jej utworów przez następne pokolenia wykonawców. Już po ogromnym sukcesie serialu w Rosji Annie German poświęcono jeden z odcinków popularnego tam show "Dostojanije Respubliki"(Dorobek Republiki), w którym jej piosenki śpiewali popularni dzisiaj wykonawcy (w tym - odtwórczyni roli piosenkarki, Joanna Moro). Powiem tak: to było ich bolesne zderzenie z jej dorobkiem...

Z najsłynniejszą piosenką "Eurydyki tańczące" na polskich estradach mierzyła się Justyna Steczkowska (nie lubię), Georgina Tarasiuk (nie mam zdania). Ale kilka dni temu usłyszałam (gdzieżby, jak nie w internecie) nagranie "Eurydyk" z koncertu Piotra Lisieckiego. Pamiętacie tego romantycznego chłopaka z Gdańska, który trzy lata temu zajął III miejsce w "Mam talent", przegrywając tylko z Kamilem Bednarkiem i smutną dziewczynką? Tak jak Kamil przekonał mnie do siebie wykonując w Opolu brawurowo "Dni, których nie znamy" Grechuty w rytmie reagee, tak Piotr powalił mnie swoimi "Eurydykami". One - jak się okazuje - wcale nie zestarzały się, chociaż nigdy mi nie przyszło do głowy, że może je zaśpiewać mężczyzna. No, ale przecież Eurydyka miała swojego Orfeusza...

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki