Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Był na wojnie i zbudował siłownię na pustyni. Cedric McMillan - poruszająca historia kulturysty

Krzysztof Michalski
Szymon Szewczyk
Chwali go Arnold Schwarzenegger, był na wojnie i zbudował siłownię na środku pustyni. Oto Cedric McMillan, czołowy kulturysta świata, który wygrał pierwszą edycję Levone Pro Classic. Zawody kulturystyczne zostały rozegrane podczas Fit Festivalu, w Amber Expo w Gdańsku.

Słyszałem, że Twoje zainteresowanie kulturystyką zaczęło się od komiksów.
Tak, jako dziecko fascynowałem się umięśnionymi bohaterami w komiksach, jak Conan Barbarzyńca. Potem zobaczyłem zawody kulturystyczne w telewizji i zacząłem kupować magazyny, przeglądać je i uczyć się ćwiczeń. Wszystko to interesowało mnie od małego dzieciaka. Mam gdzieś zdjęcie, gdy mam 5 lat i pozuję jak kulturysta (śmiech).

Kiedy to wszystko nabrało poważniejszego wymiaru i zrozumiałeś, że chcesz się tym zająć na poważnie?
To było w 2003 roku. Zaszedłem do sklepu z odżywkami i zobaczyłem tam gościa, kulturystę-amatora... Był po prostu ogromny! Znów czułem się jak mały dzieciak. Polecił mi odpowiednie odżywki i od tego momentu chodziłem do niego codziennie. Zapisywałem sobie wszystkie posiłki i konsultowałem się z nim. Po miesiącu w końcu wszystko odpowiednio sobie ułożyłem i przybrałem 15 kilogramów! Wtedy zaproponował, żebym zaczął startować w zawodach i dał mi kilka amatorskich filmów z różnych konkursów. Po kolejnym miesiącu wystartowałem w swoich pierwszych zawodach i od razu to pokochałem.

Kiedy pojawiły się pierwsze sukcesy i stałeś się rozpoznawalny?
Powiedziałbym, że byłem rozpoznawalny od samego początku. Pokonywałem kolejne szczeble i wszędzie wygrywałem. W końcu zacząłem startować w profesjonalnych zawodach, ale w nich przegrywałem (śmiech). Jednak ludzie mówią o mnie, że mam sylwetkę w stylu kulturystów ze „starej szkoły”, jak kulturyści z lat 80. Oni zawsze byli moimi idolami i starałem się budować swoją sylwetkę podobnie do nich. Dla mnie sukcesem jest właśnie to, że porównuje się mnie do takich kulturystów. Ich ciała wyglądały pięknie i były inspirujące. Dzisiaj kulturyści wyglądają trochę przerażająco. Ja chciałem mieć sylwetkę w starym stylu i udało mi się to osiągnąć. Mimo to nadal zbyt często nie wygrywam, ale zostałem doceniony przez Arnolda Schwarzeneggera, który powiedział, że jestem jego ulubionym kulturystą. Dla mnie to jakbym był mistrzem świata, bo usłyszałem takie słowa od swojego idola.

Wiele osób uważa, że sędziowie Cię nie doceniają. Zgadzasz się z tym?
Kiedy masz problem z całą grupą ludzi, to problem dotyczy ciebie, a nie reszty. Skoro nie wygrywam, to coś musi być nie tak ze mną. Może sędziowie szukają czegoś innego? Staram się nawet o tym nie myśleć. Wystarczy, że gdy patrzę na nagrania z konkursów, jestem zadowolony z tego jak wyglądam. Są muzycy czy aktorzy, którzy są świetni i uwielbiani, ale nie dostają nagród. Dobrym nie czyni cię to, że dostajesz jakąś nagrodę, tylko docenienie przez innych ludzi. Jeśli publiczności na zawodach podoba się, jak wygląda Cedric McMillan, dla mnie to jest zwycięstwo. Kiedy wychodzę na scenę z kilkoma zawodnikami, najbardziej się spośród nich wyróżniam, bo jestem inny, jedyny w swoim rodzaju.

Wiem, że byłeś żołnierzem. Jak wyglądała Twoja wojskowa kariera i w jaki sposób łączyłeś ją ze sportem?
Na początku było ciężko, pracowałem 12-14 godzin dziennie. Kończyłem pracę, szedłem na siłownię i wracałem do domu o 23 czy o północy, a potem musiałem wstać o 3 nad ranem, żeby szykować się do pracy. Czasami zasypiałem nawet na siłowni (śmiech). Budziłem się, a był już czas, żeby iść do roboty. Szybko kończyłem ćwiczenia i nawet nie wracałem do domu, tylko szybko leciałem do pracy. To było jedno z najtrudniejszych doświadczeń w życiu, ale dałem radę wszystko pogodzić, musiałem tylko odpowiednio gospodarować czasem. Kiedy czegoś naprawdę chcesz, zrobisz wszystko, żeby to osiągnąć. Jeśli naprawdę podoba ci się jakaś dziewczyna, to pójdziesz z nią nawet na najgłupszy film i będziesz robił całą resztę tych bzdur, które one lubią (śmiech).

Większość ludzi zna wojnę z telewizji czy gier. Ty byłeś w Iraku, widziałeś wojnę i jej okrucieństwa z bliska. Możesz opowiedzieć o swoich wspomnieniach z tego okresu?
To było bardzo dziwne, widzieć martwych ludzi... Kiedy człowiek umiera, jego ciało staje się przedmiotem. Dotykasz ciała, a ono się nie rusza, niczego nie czuje... Kiedy przyjechałem do Iraku strasznie się bałem, że zostanę postrzelony albo zginę. Widziałem ludzi bez nóg, bez rąk, ze zmiażdżonymi głowami. Uświadomiłem sobie, że dla mnie najgorszą rzeczą byłoby zostać poważnie rannym. Wróciłbym do domu i ktoś cały czas musiałby się mną zajmować. Ja i moi koledzy w Iraku mieliśmy umowę: jeśli coś nam się stanie, stracimy nogę czy rękę - nie ratujcie nas, pozwólcie nam umrzeć. Tak było mi łatwiej, bo wiedziałem, że moi bliscy nie będą musieli przez resztę życia cierpieć i opiekować się mną. Zdarzały się sytuacje, gdy siedzieliśmy w bazie i oglądaliśmy telewizję czy jedliśmy, a nagle zaczynało się bombardowanie. Mogłeś zginąć, wykonując jakąś zwykłą czynność.

Pobyt na wojnie zmienił Twoje podejście do życia?
Tak, widziałem ludzi żyjących w prawdziwej nędzy. Dzieci jeździły na rowerach bez opon czy siodełek, piły brudną wodę. Gdy dawaliśmy im naszą, czystą wodę, to było dla nich jak święto. Pewnego razu naszym żołnierzom zepsuła się ciężarówka. Wróciliśmy tam z konwojem, żeby ją naprawić, a na miejscu były setki tubylców rabujących ciężarówkę. Zaczęliśmy ich rozganiać, jednego dzieciaka zakuliśmy w kajdanki. Wtedy podjechało auto, a w środku siedział ojciec tego dziecka i zaczął nas błagać, żebyśmy je zostawili. Nie mógł wyjść z samochodu, więc pomógł mu nasz kierowca. Jak tylko stanął na ziemi, zaraz się przewrócił, jakby nie miał żadnych mięśni w nogach. Leżał i błagał, żebyśmy puścili jego syna. To było wstrząsające... Dzieciak nas okradał, ale on przecież nie miał nic. To, co chciał zabrać, miał zamiar potem sprzedać, żeby zarobić pieniądze na jedzenie czy utrzymanie domu. To wszystko zmieniło moje spojrzenie na to, co ważne. Nie liczba lajków na Facebooku. Kogo obchodzi jakieś głupie zdjęcie w internecie? Albo twój nowy samochód czy fryzura? To bez znaczenia.

Miałeś tam możliwość, żeby trenować?
To dość ciekawa historia. Pełniłem służbę na środku pustyni, gdzie nie było żadnej siłowni i możliwości treningu. Więc sam zrobiłem siłownię, tworząc przyrządy z drewna i różnych części z zepsutych pojazdów. Ludzie przyjeżdżali z różnych stron, żeby ją zobaczyć! W końcu w dowództwie stwierdzili, że muszą nam sprawić prawdziwą siłownię. Ale zaczęli to robić tuż przed naszym wyjazdem, więc ja się tego nie doczekałem (śmiech).

Wróćmy do kulturystyki. Co, Twoim zdaniem, jest w niej najważniejsze? Nie chodzi mi o sam trening czy dietę, ale bardziej sferę mentalną.
Dla mnie kulturystyka to przede wszystkim emocje. Nie chodzi o to, że chcę mieć kasę czy popularność. Nawet gdybym nie miał szans na zarobienie pieniędzy, nadal startowałbym w zawodach, ponieważ tak nakazuje mi serce i staram się tę pasję utrzymywać. Ludzie mówią mi, że powinienem założyć swoją markę i sprzedawać gadżety. Ale ja nie chcę zamienić pasji i miłości w biznes.

Jest w kulturystyce coś, czego nie lubisz?
Mediów społecznościowych, które wokół niej narosły. Jedynym sposobem, w jaki ja mogłem dowiedzieć się czegoś o kulturystach, były magazyny. Byli totalnie poza moim zasięgiem, nie mogłem ich „dotknąć”. Teraz, w internecie, wszyscy są tuż obok. Kiedyś, gdy chociaż zobaczyłeś idola, to czułeś się wyróżniony. Albo napisałeś mu list, a on ci odpisał po roku. Wow! Teraz fan może się wkurzyć, bo napisze ci coś miłego pod zdjęciem, a ty mu nie odpiszesz. Media społecznościowe dają pewną kontrolę i ludzie mogą cię mieszać z błotem, co przecież ciągle się dzieje w sieci. Mamy tak łatwy dostęp do znanych ludzi, że może nam się wydawać, że ich znamy i możemy decydować, co wobec nich czujemy. Kiedyś mieliśmy plakaty nad łóżkiem i nie wiedzieliśmy, jakimi ludźmi są nasi idole.

Sporo osób uważa, że kulturystyka nie jest prawdziwym sportem i chodzi w niej o napompowanie mięśni i naprężenie ich na scenie. Co sądzisz o takim podejściu?
Zgadzam się. To jest raczej coś w stylu konkursów piękności, pokazów mody. Cała nasza praca ma miejsce na siłowni. Rugbista też ćwiczy na siłowni, ale potem w trakcie meczu również wykonuje aktywność fizyczną i to jest sport. My ćwiczymy na sali czy w domu, a na scenie tylko pokazujemy swoje ciała i tego nie można nazwać sportem. Wkurza mnie gdy słyszę jak ktoś mówi: „wyjdę na scenę i skopię im wszystkim tyłki”. Nie skopiesz nikomu tyłków. Jedyne co zrobisz to ubierzesz te małe majtki i będziesz starał się wyglądać lepiej niż reszta. Nie jest to zbyt męskie, więc nie ma sensu całe to zgrywanie twardziela. Ja na sceniczną część kulturystyki patrzę jako na przedstawienie. Musisz starać się, żeby wyglądało to pięknie i inspirująco. Nie wychodzisz tam krzyczeć i się napinać, tylko tworzyć pewną sztukę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki