Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Burzliwe losy polskiej kolonii w Harbinie. Wspomnienia Edwarda Kajdańskiego [ZDJĘCIA]

Marek Adamkowicz
Edward Kajdański często wraca pamięcią do rodzinnego miasta
Edward Kajdański często wraca pamięcią do rodzinnego miasta Ze zbiorów E. Kajdańskiego
Z Edwardem Kajdańskim, autorem książki "Wspomnienia z mojej Atlantydy", o burzliwych losach polskiej kolonii w Harbinie i wkładzie Polaków w rozwój Dalekiego Wschodu, rozmawia Marek Adamkowicz.

Jest Pan pisarzem i byłym dyplomatą. Brzmi to intrygująco, ale dla mnie frapujące jest to, że urodził się Pan w Harbinie, najbardziej polskim mieście Dalekiego Wschodu…
Rzeczywiście, można w ten sposób określić Harbin. Miejsce pod założenie miasta wyznaczył Polak, inżynier Adam Szydłowski. Polakiem był też rotmistrz Pawlewski, dowódca kozaków kubańskich, eskortujących ekspedycję Szydłowskiego, która miała przygotować grunt pod budowę Kolei Wschodniochińskiej.

Który to był rok?
1898. W kwietniu Szydłowski wybrał na miejsce przyszłego miasta osadę rybacką nad rzeką Sungari, a już w maju przybył pierwszy statek z zaopatrzeniem. Takie były początki miasta.

Harbin, Sungari... Nazwy, które dla nas brzmią egzotycznie. Nie każdy wie, gdzie ich szukać na mapie.
Harbin jest położony w Mandżurii. Dzisiaj to północna-wschodnia część Chin (Dongbei). Na przełomie XIX i XX wieku, a więc w czasach, które opisuję, był to teren, gdzie o wpływy rywalizowały Rosja i Japonia.

Jak widać, ani Rosji, ani Japonii nie przeszkadzało to, że Mandżuria jest częścią państwa chińskiego.

Dla Chin był to bardzo trudny czas. Państwo chwiało się w posadach, między innymi z powodu tak zwanego powstania bokserów. W tłumieniu go wzięły udział wojska przysłane przez Rosję, Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, ale też przez Japonię i Stany Zjednoczone. Ingerowanie mocarstw w sprawy wewnętrzne Chin było na porządku dziennym. Do tego słabła pozycja cesarza, którego w końcu obaliła w 1911 roku rewolucja.


Można więc powiedzieć, że tak jak Anglicy mieli swój Hongkong, tak Rosjanie stworzyli Harbin.

Anglicy przejęli Hongkong znacznie wcześniej, po wojnach opiumowych w latach 40. XIX wieku. Z Harbinem było inaczej. W obawie przed japońską ekspansją Chińczycy zgodzili się na budowę przez swoje terytorium kolei, łączącej najkrótszą trasą Rosję europejską z wybrzeżem Oceanu Spokojnego. Kolej miała status eksterytorialny. Klauzula tak zwanego pasa wywłaszczenia gwarantowała Rosji prawo do utrzymywania na terenie kolejowym własnej administracji, policji, sądów i wojsk ochrony kolei. Harbin powstał więc jako ważny element Kolei Wschodniochińskiej. Tutaj ulokowano między innymi warsztaty naprawy taboru kolejowego. Jeszcze na początku XX wieku miasto składało się z trzech samodzielnych części: był Stary Harbin, w którym początkowo rezydował zarząd kolei, Nowy Harbin (a w zasadzie Nowe Miasto), będący osiedlem kolejowym, oraz Harbin Przystań nad rzeką Sungari, gdzie znajdowały się targowiska, zakłady rzemieślnicze i obiekty przemysłowe.

Żeby zrozumieć specyfikę Harbinu, powinniśmy chyba zatrzymać się na chwilę nad wątkiem gospodarczym. Dla wielu osób było to przecież miejsce, gdzie się robiło dobre interesy. Niektórzy z naszych rodaków zbili tu fortunę.

W pierwszych latach istnienia kolei Polacy stanowili w Mandżurii drugą pod względem liczebności grupę narodowościową. Dominowali Rosjanie, ale było też wielu Anglików, Austriaków, Belgów czy Niemców. Ta mieszanka nadawała miastu specyficzny klimat, w którym Polacy potrafili się odnaleźć. Przykładem może tu być inżynier Kazimierz Grochowski, geolog, który spędził na Dalekim Wschodzie 30 lat. Był taki czas, gdy posiadał koncesję na poszukiwanie metali szlachetnych - złota, srebra i platyny - na obszarze większym niż Dania, Holandia i Belgia razem wzięte! Krezusem był Władysław Kowalski, który miał koncesję leśną na terenie Mandżurii. Jego dom zachował się do dzisiaj i pełni rolę Muzeum Przewodniczącego Mao, bo wódz chińskich komunistów spędził w nim kilka dni w drodze do Moskwy. Ciekawostką jest, że w środowisku polskim funkcjonowali też Żydzi i Karaimi. Taki Lew Zikman był współwłaścicielem cukrowni, w której pracowało kilkuset Polaków, a bracia Łopato posiadali olbrzymią fabrykę tytoniową, która funkcjonowała jeszcze w 1988 roku, kiedy to odwiedziłem Harbin przy okazji kręcenia filmu dokumentalnego dla Telewizji Polskiej. Trwałym śladem polskiej obecności jest chociażby istniejący do dziś most Kierbedzia, z elementami dostarczanymi przez warszawskie firmy.

Pański ojciec, Edward, też szukał szczęścia na Dalekim Wschodzie.
Po raz pierwszy przyjechał do Harbinu około 1906 lub na początku 1907 roku. Akurat w tym czasie nie działo się dobrze w Mandżurii. Rosja dopiero co przegrała wojnę z Japonią, były duże zniszczenia. Wiem tylko, że ojciec pracował w zagranicznej firmie, która dostarczała urządzenia dla warsztatów kolejowych. Zresztą przez długi czas najwięcej informacji o nim miałem z... nekrologu, który się ukazał po jego śmierci w harbińskim "Tygodniku Polskim". Wynika z niego, że ojciec urodził się w 1871 roku na Podolu. Ukończył Politechnikę Ryską, w 1914 roku wyjechał do Japonii i wkrótce otworzył laboratorium galwaniczne we Władywostoku. Do Harbinu przyjechał w roku 1923. Organizował oddział techniczny w firmie Czuryn i Ko., potem pracował w cukrowni w Aszyche, do której w młodości i ja trafiłem. Po latach dowiedziałem się, że ojciec miał ciekawe przeżycia. Budował zakłady w Sumach na Ukrainie, które należały do "króla ukraińskiego cukru" Charitonienki, ale też w 1913 roku wziął udział w rajdzie samochodowym Moskwa - Paryż.

Zmarł, gdy był Pan dzieckiem.
To było zapalenie płuc, połączone ze stanem zapalnym wrzodu żołądka. W szpitalu ojciec przeleżał tylko kilka dni. Zmarł w marcu 1936 roku, kiedy miałem zaledwie 11 lat. Dla nas był to wstrząs. W cukrowni, w której ojciec pracował, nie było systemu ubezpieczeń, więc zaraz po jego śmierci matka otrzymała niewielką odprawę i zawiadomienie o konieczności opuszczenia mieszkania. Żeby się utrzymać, byliśmy zmuszeni wyprzedawać cały majątek.

Mimo to odebrał Pan staranne wykształcenie. I to w polskich szkołach.
Polaków w Harbinie było, w zależności od okresu, od kilku do 20-30 tysięcy. Działały polskie organizacje, wychodziła prasa w języku polskim, istniały szkoły. Ja ukończyłem Gimnazjum Polskie im. Henryka Sienkiewicza, w którym nauka trwała 11 lat. Szkoła objęta była nadzorem Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, ale miała autonomiczny program, uwzględniający miejscową specyfikę. Obowiązkowa była nauka języków angielskiego, chińskiego i japońskiego, także historii i geografii Dalekiego Wschodu. Kształt gimnazjum w znacznej mierze zawdzięczać należy wspomnianemu już inżynierowi Grochowskiemu, który opracował projekt reformy gimnazjum. Przyznać jednak trzeba, że nie wszystkim odpowiadały jego pomysły. Na Grochowskiego pisano donosy do władz polskich...

Czyli polskie piekiełko na końcu świata.
Pamiętajmy, że Polacy mieszkający w Harbinie byli grupą niejednorodną. Część osób, które tu trafiły, pracowała od czasów carskich na kolei albo służyła w wojsku rosyjskim. Byli dawni zesłańcy, a z czasem pojawili się uciekinierzy z ogarniętej wojną domową Rosji. Do tego dodajmy, że powszechne były małżeństwa mieszane. Większość z nich to małżeństwa polsko-rosyjskojęzyczne, bo któryś z małżonków posługiwał się tym właśnie językiem, acz niekoniecznie musiał być Rosjaninem. Nasze życie toczyło się wokół kościołów Świętego Stanisława i Świętego Jozafata, gimnazjum, a nade wszystko stowarzyszenia Gospoda Polska. Oczywiste jest, że przy takiej różnorodności nie wszystko się układało, jak należy. Prawdziwym problemem był jednak stosunek Warszawy do Polaków w Harbinie. Władze w ojczyźnie nie rozumiały tutejszej specyfiki, przysyłały osoby, które zwyczajnie odseparowywały się od polskiej społeczności. To podtrzymywało niezdrowy klimat wewnątrz społeczności polskiej, jak również złe nastawienie do władz w kraju.

Sytuację skomplikowała wojna, która w Mandżurii miała przecież inny przebieg niż w Europie.
Mandżuria była w okresie międzywojennym jednym z dalekowschodnich punktów zapalnych. Po rewolucji bolszewickiej Japończycy zaczęli stopniowo wypierać Rosjan z Mandżurii. W końcu ZSRR sprzedał Japonii udziały w Kolei Wschodniochińskiej. Ustanowiono też marionetkowe cesarstwo Mandżukuo, na którego czele stanął ostatni cesarz Chin Pu Yi. Był figurantem w rękach japońskich. W owym czasie Japończycy z coraz większą rezerwą odnosili się do Europejczyków, a sytuacja pogorszyła się po wybuchu wojny na Pacyfiku.

Był Pan ostatnią osobą, która otrzymała paszport wystawiony przez polski konsulat w Harbinie.

8 grudnia 1941 roku, a więc zaraz po ataku na Pearl Harbor, konsul generalny RP Jerzy Litewski został powiadomiony przez MSZ Mandżukuo, że powinien niezwłocznie zlikwidować placówkę i opuścić Harbin. Wezwano mnie do zamkniętego już konsulatu, gdzie otrzymałem paszport antydatowany na 6 grudnia. Co to było za szczęście! Jako bezpaństwowiec, musiałbym przyjąć status rosyjskiego emigranta, bo tylko tę grupę bezpaństwowców uznawały władze Mandżukuo. Zresztą Polacy na tym terenie byli w stosunkowo dobrej sytuacji. Gimnazjum im. Sienkiewicza i Gospoda Polska przetrwały aż do końca 1943 roku.

Jako Polak, mógł też Pan studiować.

Świadectwo dojrzałości otrzymałem w 1942 roku. Marzeniem mojego ojca było, abym został inżynierem, matka prosiła, żebym zdawał na Uniwersytet Północnomandżurski. Zanim jednak przystąpiłem do egzaminów, pracowałem w cukrowni w Aszyche, tej samej, gdzie wcześniej był zatrudniony mój ojciec. Na uniwersytet dostałem się w styczniu 1944 roku. Wykłady prowadzili tu doświadczeni pedagodzy, przeważnie profesorowie przedrewolucyjnych rosyjskich uczelni. Nauka mieszała się z intensywnymi zajęciami przysposobienia wojskowego, co - zważywszy na sytuację - nie było zaskoczeniem.

Na uniwersytecie nadal było międzynarodowe towarzystwo czy też oczyszczano szkolnictwo z Europejczyków?
Gdy zaczynałem studia na uniwersytecie, dominowali Rosjanie, ale wśród studentów byli Czech, Węgier, kilku studentów z krajów bałtyckich, kilku Chińczyków, Francuzka. Byli też Żydzi, bo mimo niemieckich nacisków Japończycy Żydów nie prześladowali. Nie było natomiast Anglików ani Amerykanów. Generalnie, Japończycy starali się stwarzać wrażenie, że cesarstwo Mandżukuo jest państwem tolerancyjnym, w którym są wielkie możliwości. W obliczu toczącej się wojny była to oczywiście iluzja. W 1945 roku konflikt się rzeczywiście przeniósł do Mandżurii. Na początku sierpnia Armia Czerwona zaatakowała Japończyków w Mandżurii, mimo że w tym czasie obowiązywał radziecko-japoński pakt o nieagresji. Postępy wojsk ZSRR były błyskawiczne. 15 sierpnia Japonia skapitulowała, a trzy dni później na harbińskim lotnisku wylądował sowiecki desant powietrzny. Miasto zajęto bez walki. Chińczycy, ale też miejscowi Rosjanie witali czerwonoarmistów jak wyzwolicieli. Szybko jednak się rozczarowali. Zaczęły się grabieże i wyłapywanie białych emigrantów z czasów rewolucji, których wywożono potem do łagrów. Pamiętajmy, że Harbin był, obok Paryża, największym skupiskiem uciekinierów z bolszewickiej Rosji.

Sytuacja musiała też wpłynąć na pozycję miejscowych Polaków.

W 1945 roku przebywało w Harbinie kilku działaczy polskiej lewicy, którzy próbowali nawiązać kontakt z władzami sowieckimi. Nie było to łatwe, zdarzały się nieprzyjemne incydenty, w tym relegowanie Polaków z uniwersytetu, który został przekształcony w Politechnikę Harbińską. Byłem jednym z usuniętych studentów, choć ostatecznie pozwolono nam kontynuować naukę. Najwięcej o sytuacji panującej w Harbinie mówi akcja rejestracyjna obywateli polskich, którą w 1947 roku przeprowadził Tymczasowy Komitet Polski. Okazało się, że 80 procent Polaków zamieszkałych w Mandżurii deklaruje chęć wyjazdu. W owym czasie nie zapisałem się jeszcze na listę chętnych do wyjazdu. Po pierwsze, dlatego że chciałem ukończyć studia, po drugie, nie chciałem się rozstawać z matką. Poza tym były problemy z organizacją wyjazdu. Chiny opuściłem w 1951 roku, potem jeszcze do nich kilkakrotnie wracałem.

Są jeszcze w Harbinie Polacy?
Z tego co wiem, to nie. Wielu harbińczyków lub ich rodziny mieszka natomiast w Polsce. Znają się, utrzymują kontakty. W samym Trójmieście jest to kilkanaście osób.

Edward Kajdański

Urodził się w 1925 roku, studiował na Uniwersytecie Północnomandżurskim i Politechnice Harbińskiej. Po repatriacji pracował od 1957 roku w Ministerstwie Handlu Zagranicznego. W latach 1963-1979 na placówce w Pekinie, od 1979 do 1982 roku konsul polski w Kantonie. Obecnie mieszka w Gdańsku. Premiera książki "Wspomnienia z mojej Atlantydy" zapowiadana jest na 19 września.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki