Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Budka w moich rękach. Romuald Lipko o 40 latach z Budką Suflera

Ryszarda Wojciechowska
Romuald Lipko
Romuald Lipko Przemek Świderski
Z liderem Budki Suflera Romualdem Lipką o tym, jak przetrwać na scenie 40 lat, o gwiazdorstwie, bogactwie, marzeniach i planach na przyszłość - rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

Spotykamy się dzień po Pana urodzinach. To bolesne przeżycie?
Nikt nie jest całkowicie pogodzony z tym, że mu przybywa lat. A jeszcze jak się ma plany, marzenia, to człowieka nurtuje nieodparta myśl - czy zdąży, czy zdrowie pozwoli? Ale ja dość wcześnie zdałem sobie sprawę z tego, że starość jest nieuchronna...

Nie towarzyszy Panu w związku z wiekiem taki codzienny żal?
Nie, raczej korzystam z prostej mądrości, że warto się cieszyć każdym dniem. Tym, że otwieramy z rana oczy. I jaki by ten dzień nie był, to jednak jest. A że czasami coś człowieka boli...

"Nic nie boli tak jak życie", że zacytuję tytuł albumu Budki Suflera, który się sprzedał w rekordowym, ponadmilionowym nakładzie.

Doktorzy mówią, że w tym wieku tak ma być. Wierzę im na słowo. Czasami kości podreperuję w jakim sanatorium. Włażę wtedy do siarki i można wytrzymać.

Pożartowaliśmy, a teraz poważnie. Tylko Pan i Tomasz Zeliszewski jesteście przez prawie 40 lat wierni Budce Suflera. Niektórzy przychodzili, odchodzili i wracali. Inni nie wracali. A Pan wiernie trwał.
Bo dla mnie Budka jest jak rodzina. Samą nazwę przyniósł nam Krzysiek Cugowski, z którym przyjaźniłem się od dziecka. Na tamte czasy nazwa była niezwykle irytująca, prowokująca.

I lepsza niż nazwa Pana wcześniejszego zespołu Stowarzyszenie Cnót Wszelakich.
Na pewno. Budka już wtedy miała cechy dobrego PR. Nieważne jak, ale się mówiło - dlaczego oni się tak nazwali, co to znaczy, o co chodzi? Tu były Czerwone Gitary, Niebiesko-Czarni, Czerwono-Czarni, Arianie, Skaldowie. Wszystko takie czytelne, ładnie po polsku nazwane, a tam jakiś sufit, jakaś Budka. Wracając do mojej wierności. Wie pani, jak się coś tworzy, to się jest temu wiernym. Chyba że to się wymyka nam z rąk. A mnie Budka nigdy się z rąk nie wymknęła. Bo nawet kiedy Krzyśka Cugowskiego z nami nie było, to ja pisałem muzykę. A zespołu bez muzyki nie ma. Przyglądam się dzisiaj młodym wykonawcom i obstawiam, tak z ciekawości starszego pana, czy z tego młodego coś będzie?

Myśli Pan o tych młodych w takich programach, jak "X Factor" czy "The Voice of Poland"?
Tak. I widzę, że najczęściej nic z tego nie wynika. Przychodzą, zaśpiewają, oszołomią na chwilę i znikają.

Dlaczego?
Bo nie mają własnego repertuaru. Najczęściej śpiewają piosenki zachodnie, wyuczeni jak brzuchomówcy. Ktoś może mieć nawet niezły głos, ale on tylko odtwarza czyjś znany kawałek i to wszystko.

To kiedy się człowiek sprawdza na scenie?
Kiedy scena jest jak puste pole i przed człowiekiem stoi tylko mikrofon. Ktoś mu zagra dźwięki piosenki niedawno skomponowanej, on dostanie słowa do ręki i słyszy: a teraz proszę to zaśpiewać tak, żeby ludzie tę piosenkę pokochali. I tu najczęściej mamy kichę. Bo gwiazda, proszę pani, to ktoś, kto potrafi interpretować piosenkę. Kiedy słucham Robbiego Williamsa, to ja mu wierzę. Bo on wokół piosenki tworzy niepowtarzalną aurę. On, nikt inny, przerabia ją w sobie. Firmuje własną osobowością, charyzmą. A to, że ktoś zgrabnie śpiewa? Tysiące ludzi zgrabnie śpiewa na weselach.

W przyszłym roku Budka Suflera skończy 40 lat. To fenomen w polskim show- biznesie.
1974 rok to oficjalna data istnienia zespołu, od nagrania "Snu o dolinie" i jej premiery w Rozgłośni Harcerskiej w radiowej Trójce. Chociaż tak naprawdę my się połączyliśmy już w 1970 roku.

Co jeszcze pozwoliło Budce przetrwać, poza tym, że trzymał ją Pan w garści?
Parę prostych, a jakże trudnych do spełnienia rzeczy. Bez wątpienia nasze charaktery. Są ludzie, którzy się potrafią tak pokłócić, że potem nie ma powrotu. U nas tak nie było. Mieliśmy tyle wyrozumiałości i tolerancji, że potrafiliśmy się dogadać. A konflikty były. Nie wiem, czy jest możliwe przetrwanie w jakiejś grupie bez konfliktów chociaż kilka miesięcy.

Ambicje, pieniądze, jeden ważniejszy, drugi mniej ważny, to pole do sporów.
Do tego jeszcze trasy, wspólne jazdy, ten się napił, tamten trzeźwy, ten chrapie. Samo życie. Człowiek w trasie jest jak na wygnaniu. Musi się spotkać z tym, co jest mu obce na co dzień. Więc te cechy konfliktogenne były u nas na tyle mizerne, że nie wyrosły z nich jakieś chaszcze nie do przejścia.

A pieniądze? Tam, gdzie jest popularność i sława...
Szczerze mówiąc, ja w naszej grupie nie odczuwałem jakiejś intensywnej ideologii pieniądza. Tego, że ktoś się chce jak najszybciej nachapać i tylko ciągnie do siebie. Umieliśmy jakoś tak wspólnie to godzić, że ten pisze, tamten gra, ten śpiewa. I takie wielkie kłótnie o pieniądze nas ominęły. A jak pani wie, pieniądz jest strasznie zapalną sprawą. Wszystkie zespoły rozbijały się o ambicje i pieniądze, z niewielkim dodatkiem prywatnych historii, jak wtrącanie się żon, co było widoczne w przypadku zespołu The Beatles.

W Budce żony nie mieszały, nie wtrącały się?
Mieliśmy to szczęście. One się zresztą dobrze znały. Oczywiście, kobiet nie można różnicować, wartościować, ale jedno można powiedzieć, że to nie były dziewczyny poznane przez muzykę.

Nie były to fanki z trasy...

To były dziewczyny wybrane w życiu cywilnym i one się ładnie zaadaptowały w tej naszej muzycznej rodzinie, oddzielając świat domowy od świata muzycznego, od sceny i tras. Był jeszcze jeden czynnik, który spowodował, że przetrwaliśmy tyle lat jako zespół.

Jaki?
Taki, że nie byliśmy w Warszawie. Warszawa to kusicielka. Bywa zdradliwa i podła. Rozbija zespoły, małżeństwa i związki. Tam jest centrala artystyczna, medialna.

I nie kusiła was nigdy ta kusicielka?

Bardziej kusiła nas zagranica. Kiedy pojechaliśmy po raz pierwszy na Zachód, w 1975 roku do Berlina Zachodniego, przyszli do nas Niemcy i powiedzieli: Zostańcie, bo jesteście za dobrzy, żeby mieszkać i grać w komunie. Pewnie, że nie wiadomo, jakby się ta przygoda dla nas skończyła. Może byśmy potem nie grali, tylko byli hydraulikami? Ale też kilka kapel zachodnich w tamtym czasie proponowało nam opiekę na Zachodzie. Ale nie zostaliśmy. Kiedy przed pięcioma laty nagrywaliśmy w Los Angeles z jednym z najwybitniejszych producentów na świecie, Gregiem Phillinganesem, usłyszeliśmy od niego: Co wyście tam robili chłopaki? Trzeba było do Ameryki przyjechać. Ale dziś już siwe włosy i nie czas na zaczynanie wszystkiego od nowa.

Był alkohol. Ale nigdy u nas, co ciekawe, nie było narkotyków. Nawet trawy nie paliliśmy. Choć różne przygody bywały

Od sukcesów, a było ich wiele, wam się nie przewróciło jednak w głowie. Żadnych wielkich skandali, pijaństwa, palenia mebli w hotelach. Lubelskie geny?
Może nie przesadzajmy. Zdarzały się różne historie, nawet na krawędzi. Był alkohol. Ale nigdy u nas, co ciekawe, nie było narkotyków. Nawet trawy nie paliliśmy. Może jeden czy dwóch kolegów pociągnęło na zasadzie sprawdzenia, z czym to się je. Ale nigdy trawka nie stała się zwyczajem. Ale przygody bywały. Ktoś się mocno napił i zaczepił go portier hotelowy, kłótnia, bijatyka, kolegium. Tylko że to był wypadek przy pracy, a nie permanentne zachowanie.

Napisał Pan wiele przebojów nie tylko dla Budki. Komponował Pan też dla takich wokalistek, jak: Anna Jantar, Urszula, Izabela Trojanowska, Zdzisława Sośnicka, Maryla Rodowicz.

Pisanie dla mnie jest przyjemnością. Ja to lubię. Żyję tym. A moja przygoda zaczęła się od przyjaźni z nieżyjącymi już Anią Jantar i Jarkiem Kukulskim. I żeby było zabawnie, zaczęła się tu w Gdańsku, w klubie Wysepka. Ania mi powiedziała: A może coś dla mnie napiszesz? I tak skomponowałem "Nic nie może wiecznie trwać". Jej się muzyka strasznie spodobała, ale tekstu nie było. Spotkałem się wtedy ze Zbyszkiem Hołdysem i powiedziałem mu o tym. On na to: Słuchaj, mam przyjaciela, który jest takim artystą papierowym. Skończył prawo, ale to fantastyczny tekściarz. Chodziło o Andrzeja Mogielnickiego. I w ten sposób Andrzej napisał swój pierwszy, znaczący przebój na rynek, czyli "Nic nie może wiecznie trwać". I zapoczątkował tym serię swoich wielkich hitów.

Pierwsza płyta Izy Trojanowskiej była Pana od A do Z, można powiedzieć.
Ale potem losy pognały ją gdzie indziej, a pojawiła się Urszula. A jeszcze później rozpoczęła się moja przygoda z jednym z najpiękniejszych polskich głosów, obok głosu Anny German, czyli ze Zdzisławą Sośnicką. Nie wiem nawet, czy to nie był najwybitniejszy polski głos. Bo German była takim naszym słowikiem. Ale Dzidka śpiewała tak, że nikt się do tej pory nie może z nią równać.

Ale już nie śpiewa.
Nie śpiewa, bo nie chce w tym śmietniku brać udziału. Sama pani wie, że jak się przyniesie do radia płytę Sośnickiej, to się tylko dziwnie uśmiechną pod nosem i gdzieś głęboko schowają. Barbary Streisand czy Mariah Carey w Ameryce nikt nie schowa. Ale w Polsce dojrzałe artystki chowa się natychmiast.

Sądzi Pan, że dzisiaj młodzi mają łatwiej w drodze do sukcesu niż wy przed 40 laty?
Nie chciałbym, żeby to brzmiało martyrologicznie, ale na pierwszą zachodnią gitarę złożyliśmy się wszyscy w zespole. Wcześniej mieliśmy gitary od gdańskich producentów, tzw. majonezów. To była ich branżowa ksywka. A ta nasza pierwsza, zachodnia, była kupiona w Stalowej Woli. Stała sobie między ciuchami w komisie. Jak dziś pamiętam, kupiliśmy ją za 360 złotych. Tyle wynosiła miesięczna pensja mojego ojca, starego urzędnika biurowego. Mało tego, przez pierwsze lata graliśmy na pożyczonym sprzęcie, bo nas nie było stać na wzmacniacz. A teraz w przeciętnym powiatowym miasteczku są cztery sklepy ze sprzętem muzycznym, jaki sobie tylko człowiek wymarzy. I pod tym względem młodzi mają lepiej. My, słysząc solówkę na gitarze wybitnego gitarzysty, np. Jeffa Becka, siadaliśmy komisyjnie i zastanawialiśmy nad tym, jaką to on techniką mógł zagrać. Bo nasza gitara nie wydawała takich dźwięków jak jego. I sami dochodziliśmy do tego, że oni grają młotkowo, że ta ręka nie tylko przyciska, ale gra... A dzisiaj włączy pani internet i już wszystko ma jak na dłoni.

To w czym młodzi mają gorzej?
Przez ten dostęp do wszystkiego, jest ich straszliwie dużo. Świat zalewa wielka fala rozrywki. I piosenki są jak cięte z metra. My ich już nie rozróżniamy. Mój Iphone je rozróżnia, bo mam taki program, który mi podpowiada, że ta piosenka to jest to. Więc jeśli ktoś ma talent, to w takiej masie trudno mu się wynurzyć. No i ten pęd młodych na scenę. Scena dzisiaj bardzo ciągnie. Wydaje się łatwym i pięknym sposobem na życie. Tu nie trzeba specjalnych papierów. Patrzę, jak na castingi matki przychodzą z dziećmi i pchają je na scenę. A trzeba być naprawdę wybitnym, żeby zaistnieć. Albo przynajmniej charakterystycznym.

Bywało, że Pan się czuł jak gwiazda?
Nie. Ale jestem szczęśliwy z tego powodu, że jestem człowiekiem zamożnym. I nie zamierzam tego ukrywać. Niedawno do Polski przyjechał z Ameryki mój przyjaciel. Nie widzieliśmy się przez 30 lat. Wszedł do mojego domu w Kazimierzu i mówi: Jednej radości ci zazdroszczę. Tego, że zbudowałeś to z pieniędzy, które zarobiłeś, a nie ukradłeś. Bo ja może nie kradnę w tej Ameryce, ale tak trochę cwaniaczę, cały czas kombinuję, kołuję. I nie bardzo mogę się tym pochwalić - tłumaczył.

Bogaty to widać pojemne słowo.
Biedny to też szalenie pojemne słowo. Opowiem pani o innej biedzie. Przed kilkoma laty przygotowałem koncert charytatywny dla umierających dzieci. I zachęcaliśmy w klubach biznesowych naszego miasta do kupienia na ten koncert biletów. Dopiero dzięki pomocy nieżyjącego już dziś arcybiskupa Życińskiego udało mi się sprzedać 280 biletów po 100 złotych. Bo bogaci nie mieli ochoty kupić biletu dla tych dzieci. Rozumie to pani?

O czym to świadczy?
Że są, po prostu, biedni umysłowo.

Dzisiaj muzycy chętnie rozmawiają o polityce: Kukiz, Kazik, Muniek Staszczyk nie uciekają od tego tematu. Budka Suflera też miała mocny związek z polityką przez Krzysztofa Cugowskiego. Darowaliście mu?
Prawdę mówiąc, nigdy nie przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Nie ma co wybaczać, bo on to zrobił bez mojej wiedzy, bez konsultacji ze mną. A zespół jest wspólnym losem i wspólnym wozem. Więc byłem naprawdę rozgoryczony. Bo on nas wplątał nie tyle w opcję polityczną, ale w całą tę politykę. A jak się człowiek tam pcha, to powinien wyraźnie powiedzieć: - Zawieszam mikrofon na haku i teraz jestem politykiem.

A jak Pan patrzy na Kukiza...
Nie znam dobrze jego poczynań. Widziałem z nim dwa telewizyjne wywiady. Mówił nieco chaotycznie, ale jakaś myśl w tym była. Ale on zawsze był taki walczący. I jeśli ktoś ma w tym kierunku zacięcie, to proszę bardzo. A Krzysiek nigdy takiego zacięcia nie miał. Przynajmniej nie wykazywał. Powiem jeszcze inaczej, żeby już ten wątek zakończyć. Kukiz to Kukiz. Zespół Piersi jest tylko dodatkiem. A Krzysztof Cugowski to wokalista Budki Suflera i został właśnie jako wokalista Budki, a nie jako Krzysztof Cugowski wybrany. Bo jego nazwisko politycznie nic nie znaczy. My przecież mamy różnych fanów, różnie głosujących. I nie powinno się nas politycznie klasyfikować. A po tym wszystkim spotykałem się z tym, że nas klasyfikowano jako ludzi określonej opcji politycznej. Jaka by ta opcja nie była, ja nie chcę w niej być.

Pan powiedział, że ma jeszcze marzenia.
Takie trochę cygańskie. Żeby mnie było stać na podróżowanie po świecie, ale już bez grania. Chciałbym jeszcze napisać coś ważnego, jakąś dużą formę poważną. Nawet jeśli by to miała widzieć tylko moja szuflada. Prawdę powiedziawszy, moje patrzenie w przyszłość związane jest z muzyką. To bardzo niebezpieczne, bo czyha na mnie masa niespodzianek i rozczarowań pewnie. Świat bowiem jest młody, kocha młodość, młode ciało.

Młody ma fory za samą młodość. I mój nawet znakomity utwór przegra z jego słabszym tylko dlatego, że on jest z dziś, a nie z wczoraj

Ale nie zapomina tak całkiem o starszych.
Młody ma fory za samą młodość. I mój, nawet znakomity utwór, przegra z jego słabszym tylko dlatego, że on jest z dziś, a nie z wczoraj. Ja się nie skarżę. To tylko obserwacja, z którą się mierzę. Świat od zarania dziejów popełnia totalną głupotę, że młodzi nie uczą się od starych. A nikt nie jest w stanie nażyć się na zapas, najeść na zapas i wyspać na zapas. Więc żeby mieć jakieś doświadczenia i mądrość, to trzeba przeżyć kawałek czasu.

Pan niczego nie żałuje?

Musiałem się rozliczyć przed górą i przed sobą samym.

Mówiąc "przed górą", wznosi Pan oczy do nieba.
Bo ja tę relację mam głęboko umocowaną. Ale też wiem, że fajnie jest na tym świecie, kiedy człowiek nie zawsze jest z górą razem. W końcu mnie stworzyłeś takim jakim jestem (śmieje się). Trochę tu napsociłem. Trochę zbroiłem. Ale nie można się zamknąć tylko w dobraczynieniu. Ważne jest to, żeby nikt przez nas nie płakał. I żeby w ważnych sprawach człowiek zachował się, jak ten świat liczy na to, że się zachowa.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki