Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Borys Szyc: Kocham swoje dzieci, nawet te łyse

Ryszarda Wojciechowska
Tomasz Bołt
Nie mam kaca po "Kac Wawie" - mówi Borys Szyc i przy okazji wyjawia przyczyny swojej nieustającej fascynacji Sopotem.

Niedawno był Pan pieszczochem tabloidowych mediów, a teraz stał się Pan ich chłopcem do bicia.
Ktoś mi ostatnio wytłumaczył, że to się wszystko kręci na zasadzie sinusoidy. Najpierw trzeba stworzyć bohatera, żeby go następnie zniszczyć. Potem znowu się go tworzy i niszczy. I tak w kółko. Pocieszam się tylko, że skoro teraz jestem niszczony, to pewnie za chwilę będą mnie lepić jako pozytywnego bohatera.

Ile w tym wszystkim jest prawdy o Panu?
Ja wiem, że mam dwa życia. Jedno takie, jakie jest opisywane w tych mediach. To Borys, który istnieje tylko w tabloidach i w wyobrażeniu ludzi, którzy nie tylko mnie nigdy prywatnie nie poznali, ale nawet nie spojrzeli mi w oczy. I ja tego Borysa nie znam. Ale jest też drugi. Ten, którego znają ludzie mi bliscy.
W tabloidach musi być zachowana ciągłość pisania o kimś. A co jest dla nich interesujące? Tylko skandal, zabójstwo, upadek, stoczenie się na dno. Jeśli nie ma skandalu w tytule, to nikt już nie zwróci na artykuł uwagi. Smutne, że to idzie w tak niesamowitym tempie. Teraz nawet gazety poważne muszą mieć swój dział plotkarski. Ale to wiele mówi o naszych czasach.

Jak Pan sobie z tym radzi?
Staram się być na to odporny. Jeśli coś boli, to jedynie odprysk, który trafia w najbliższych. Nie chciałbym zbyt dużo o tym mówić. Bo mówienie, to dawanie im licencji na to, co robią.

W Pana karierze też występuje sinusoida. Z jednej strony nagrody na festiwalach, a z drugiej "Kac Wawa". Wiem, że ten film to dla Pana temat drażliwy.
Dlaczego? "Kac Wawa" wcale nie jest jakimś koszmarnym filmem. To Tomasz Raczek bardzo się oburzył. Może z osobistych powodów? Nie wiem. Film o tym, jak się bawią amerykańskie druhny, to dopiero coś. Ale by się działo, gdyby się pojawił w polskich kinach.

Ale jednak był ogólny kac po "Kac Wawie".
U nas wszystko wrzuca się do jednego tygla. Nie dzielimy filmów na gatunki. Na całym świecie wyróżnia się komedię romantyczną, horror, thriller, film gangsterski itd. I dopiero w przypadku jednego gatunku można mówić o produkcjach lepszych i gorszych. Nie powinno się filmu Krzysztofa Kieślowskiego ładować do szuflady z filmem "Kac Wawa" tylko dlatego, że to polskie kino. Poza tym, ja nie mogę zawsze grać w "Wojnie polsko-ruskiej" czy "Krecie". Czasem chcę odpocząć albo się powygłupiać na planie. "Kac Wawa" to był kompletny wygłup. Ale nie sądzę, żeby aż tak niesmaczny jak opisywano.

Ucieka Pan teraz do teatru.
Zamknąłem się w swoim klasztorze, czyli w teatrze, na pięć miesięcy. I zrobiliśmy wspólnie z Maciejem Englertem "Hamleta". Więc jest sinusoidalnie. Ale mam nadzieję, że tą sinusoidą troszeczkę sam steruję. Kocham to, co robię. I nie szukam w każdej pracy wielkich pieniędzy. Tylko mam nadzieję na zrobienie czegoś fajnego, wzruszającego, śmiesznego. Nigdy nie pracuję z ludźmi, których nie lubię. Jeśli biorę się za coś, do czego do końca nie jestem przekonany, to dlatego, że w tej ekipie jest człowiek, którego lubię. To zresztą taki zawód, że czasem coś wychodzi, a czasem nie. Nie słodząc sobie, ja naprawdę ciężko pracuję. To może się wydawać komuś śmieszne, ale haruję. Zapierdzielam ostro w teatrze i w filmie. Nie odpuszczam sobie. Dlatego nie mam sobie czego zarzucać.

A jak nie wychodzi?
To jest mi przykro. Ale każdy film czy spektakl jest jak dziecko, które się wydaje na świat. A jak nie kochać swojego dziecka? Nawet jeśli ono jest czasem brzydsze, łyse.

Przepraszam, że jestem mało twórcza.
Nie o to chodzi. Nawet fajnie, kiedy się pojawia takie pytanie, bo za każdym razem lubię się nad nim zastanowić. Najbardziej wtedy, kiedy mi się coś udaje. Robię sobie wówczas takie drzewo genealogiczne kariery, myśląc o tym, z kim się po drodze spotkałem. Moim szczęściem są ludzie. Bo to oni zapładniali mnie do tego, żebym coś zrobił albo odrzucił. Te spotkania z Agnieszką Glińską, Maciejem Englertem, Xawerym Żuławskim, Feliksem Falkiem czy Rafaelem Lewandowskim, musiałbym jeszcze wiele osób wymienić, budowały mnie i zmieniły.

A talent?
Może jakiś maleńki procent talentu w tym jest. Ale więcej pracy. Doceniam to, co mnie w życiu spotkało. Przeżyłem już tyle żyć w tym jednym, moim maleńkim życiu.

Pan ma pociąg do Hollywoodu?
Każdy ma pociąg do Hollywoodu. Wystarczy obejrzeć jakiś film tam nakręcony. Zwłaszcza superprodukcje. Siadamy i oglądamy z otwartymi oczami jak dzieci. I myślimy - Boże, jak to możliwe. Jak oni to robią. Teraz czekam na nowego "Batmana" i "Prometeusza". Jestem ciekaw, co Ridley Scott wymyśli.

A wracając do pociągu...
Pociąg ma każdy, kto się zetknął z tym zawodem. Ja się nawet w tym Hollywood na moment znalazłem. Za chwilę znowu się o niego otrę. Bo spotkam się z Garym Oldmanem na planie. Będziemy kręcić w Brazylii. Co prawda to nie Kalifornia, ale też nie najgorsze miejsce (śmieje się).

Co to za film?
To taka przenoszona ciąża, produkcyjny poślizg. Bo jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi wiadomo o co. Ale już się ustabilizowało. Film ma tytuł "Criminal Empire For Dummy's" i jest mniej więcej o tym, kogo trzeba najpierw zabić, z kim mieć kontakty, żeby się znaleźć na szczycie. A jak powiedziała profesor Maria Janion: - Nigdzie nie jesteś tak samotny jak na szczycie.

To zejdźmy na ziemię. Od dzieciństwa, podobno, przyjeżdża Pan do Sopotu.
Jestem z Łodzi. I mam bliskiego przyjaciela, z którym przesiedziałem w jednej ławce całą podstawówkę. Ten mój przyjaciel, Mikołaj, ma wujka w Sopocie. I dlatego często tutaj przyjeżdżałem. Sopot mnie po trosze wychowywał. Ale to było inne miasto niż teraz.

Jaki był wtedy Sopot?
Dużo bardziej szalony. Troszkę gangsterski, z miejscami, w których trzeba było udowadniać, że się jest twardym.

No ale Pan był dzieckiem.
Piętnaście lat temu już nie. I w miejscach, do których zaglądałem, nie zawsze było bezpiecznie. Warto było znać kogoś, przy kim człowiek czuł się bezpieczniej. Na szczęście ja znałem i czułem się tutaj jak pączek w maśle, na uprzywilejowanych warunkach. A ostatnio wystarczyło kilka miesięcy nieobecności i człowiek widzi zmienione ulice i fasady budynków. Myślę, że to najszybciej rozwijające się miejsce w naszym rozwijającym się kraju.

Można by sądzić, że jako dziecko szukał Pan na plaży bursztynów.
Czy Pani mnie widzi z bursztynem (śmiech)? Zawsze byłem łobuzem, niestety. Przepraszam mamo za całe dzieciństwo. Ale ADHD powodowało, że nie umiałem usiedzieć w ławce przez 45 minut. To, co mnie nie wciągnęło, już po chwili odrzucałem. I szukałem nowych wrażeń. Miałem podobno jakiś wdzięk i może dlatego pewne rzeczy uchodziły mi płazem.

"Sztos 2" też był w Sopocie z Pana udziałem kręcony.
I to było dla mnie odkrycie Sopotu zimowego. Zupełnie innego niż znałem do tej pory. A zima była piękna, biała. Zamarznięty Bałtyk, słynny Grand Hotel widziany w słońcu z końca mola i jeszcze Jan Nowicki, który ci mówi do ucha anegdoty - a ma parę związanych z tym miejscem - bezcenne.

Rozmawiała Ryszarda Wojciechowska

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

* Afera Amber Gold. Minister Sprawiedliwości do prokuratury:W sądzie mogło dojść do przestępstwa
* Żona prezesa Amber Gold zarejestrowała nową spółkę. Czym teraz będą się zajmować Plichtowie?
* Tato, mamy problem. Tusk, Miller, Kalemba, Gilowski - co przeskrobali synowie polityków?
* Klątwa sportowych celebrytek. Dlaczego nasze olimpijki wróciły z Londynu bez medali?
* Jak gauleiter Forster budował autostradę z Gdańska do Berlina
* O Rudim Schubercie mówią: Taki sąsiad to przekleństwo!
* Morda kibola - nie szklanka! Kim są pseudokibice, jak siebie nazywają i po organizują ustawki!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki