Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bogdan Szegda: Sąd usprawiedliwał Stanisława Kociłka

Barbara Madajczyk-Krasowska
archiwum
Z Bogdanem Szegdą, oskarżycielem w procesie Grudnia '70, prokuratorem Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, rozmawia Barbara Madajczyk -Krasowska

Jest Pan wkurzony?
Rozczarowany, ponieważ Sąd Apelacyjny w Warszawie nie uwzględnił naszej apelacji, która zawierała kilkadziesiąt wniosków o przeprowadzenie określonych czynności procesowych związanych z wyjaśnieniem udziału i roli Stanisława Kociołka w wydarzeniach grudniowych. Chodziło o zweryfikowanie zeznań i wyjaśnień składanych przez świadków i oskarżonych w toku postępowania. A generalne stanowisko sądu odwoławczego sprowadziło się do stwierdzenia, że sąd pierwszej instancji, uniewinniając Stanisława Kociołka, działał w granicach swobodnej oceny dowodów i dokonał tej oceny. Tego nie podważam, bo to jedna z fundamentalnych zasad wyrokowania. Rozczarowany jestem tym, że udział Kociołka w wydarzeniach nie został należycie wyjaśniony, a skwitowane to zostało brakiem dostatecznych dowodów.

Rzeczywiście sąd bardzo swobodnie ocenił.

Zawsze podkreślałem, że istnieje kilka tak znamiennych okoliczności, które nakazują, aby się do nich odnieść z najwyższą uwagą, starannością i dociekliwością.

Przede wszystkim do pamiętnego przemówienia Kociołka, wzywającego pracowników gdyńskich zakładów do podjęcia pracy?

Przez cały czas tego procesu wykazywałem, że w tym przemówieniu nie było całej prawdy. On mówił, że istnieją warunki do podjęcia normalnej pracy. Miało to oznaczać, że panował wtedy spokój i pracownicy mogli bezpiecznie pójść do pracy. On nie mówił o zabitych, o użyciu broni palnej ani o setkach rannych, o represjach, zatrzymaniach, aresztowaniach, o ścieżkach zdrowia. Ale przede wszystkich nie powiedział o tym, że kilkanaście godzin wcześniej brutalnie zatrzymano członków komitetu strajkowego gdyńskich zakładów pracy. Tymczasem odniosłem wrażenie, że sąd, co wywołało moje zdziwienie, zaczął usprawiedliwiać Kociołka. Powiedział, że dobrze zrobił, nie mówiąc całej prawdy o represjach, bo w przeciwnym razie można by się spodziewać gwałtownego wzrostu charakteru protestu.

Przecież pokrzywdzeni w wydarzeniach i rodziny ofiar mówią, że posłuchali wezwania Kociołka.
Gdyby nie apel Stanisława Kociołka, co potwierdzają świadkowie, to nie poszliby do pracy. Gdyby wiedzieli, jakie było zagrożenie i jakie podejmowano działania wobec protestujących, to nie przyjechaliby na przystanek Gdynia Stocznia. Ponadto nikt mnie nie przekona, że nie było technicznych możliwości, by zapobiec tragedii. Pociągi przyjeżdżały na przystanek Gdynia Stocznia w odstępie co sześć minut, przez megafony wzywano, żeby wracali do domu, bo praca jest wstrzymana i zakłady nie pracują. Ale jak mieli wracać? Wystarczyło, aby przyjechały po dwa pociągi z każdej strony i cały peron był wypełniony. Dlaczego tych megafonów nie użyto na przystankach Gdynia Chylonia czy Rumia? Gdyby ostrzegano na tych przystankach, wtedy rzeczywiście nie dojechaliby do stoczni. I wreszcie - można było wstrzymać ruch pociągów.

Sędziowie przyjęli wersję niektórych historyków, którzy uważają, że w Gdańsku było za mało trupów, żeby odsunąć od władzy Gomułkę, I sekretarza KC PZPR, i trzeba było urządzić masakrę w Gdyni, a Kociołek został kozłem ofiarnym?
Historycy mają prawo do różnych ocen, ja oceniam tylko i wyłącznie zgromadzony materiał dowodowy, a on uprawniał, żeby postawić zarzut popełnienia przestępstwa Stanisławowi Kociołkowi i innym oskarżonym, i skierować akt oskarżenia do sądu. Gdybym miał wątpliwości, o których mówi sąd, to umorzyłbym to postępowanie, nie odważyłbym się oskarżać niewinnego człowieka.

Sąd zminimalizował kompetencje Kociołka?

Właściwie tak, ponieważ stwierdził, że Kociołek nie miał żadnego wpływu na funkcjonowanie wojska i milicji. A jak interpretować jego prośby do ministra obrony narodowej o ochronę budynków oraz do dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego o użyciu wojska? To nie były kompetencje do wydawania poleceń?

Kociołek uczestniczył w naradzie, w której zapadła decyzja o użyciu broni.
On dwukrotnie uczestniczył w wydarzeniach w Trójmieście, a w międzyczasie był 15 grudnia w Warszawie na posiedzeniu u Władysława Gomułki, gdzie była podejmowana decyzja o użyciu broni palnej. Nie powiedział Gomułce, że demonstracje miały charakter pokojowy i nie było potrzeby użycia broni, przecież podczas pokojowej demonstracji 14 grudnia w Gdańsku domagano się rozmów z władzami. Od początku przyjmowana była jedna teza, że za wszystko odpowiadają Gomułka i premier Józef Cyrankiewicz. Natomiast oskarżeni twierdzili, że nie zgadzali się z decyzją o użyciu broni, ale nie sprzeciwiali się, bo to byłby pusty, nic nieznaczący gest. Gomułka i Cyrankiewicz nie żyją, więc najłatwiej ich obwinić. Kociołek przyjechał do Trójmiasta jako wicepremier i był przełożonym ministra obrony i spraw wewnętrznych.
O pustym geście mówił przede wszystkim oskarżony generał Jaruzelski, który także uczestniczył w tej naradzie?
Nie chcę mówić o zmarłym...

...śmierć nie może być przeszkodą w opisie tamtych realiów
.
Jaruzelski, jako minister obrony, brał udział w procesie decyzyjnym i uszczegółowił użycie broni.

Warszawski sąd uznał za wiarygodny powstały w latach 70. raport Kruczka?
To kuriozalne, że taki dokument był brany pod uwagę. Raportu Kruczka nie można traktować jako dokumentu, z którego można pozyskiwać wiedzę o wydarzeniach grudniowych. Nie ma bowiem najmniejszej wątpliwości, że został sporządzony na zapotrzebowanie Biura Politycznego KC PZPR; wskazywał na osoby winne wydarzeń grudniowych, które zostały usunięte z gremiów partyjnych. A tak naprawdę miał służyć uspokojeniu opinii publicznej. Na dodatek raport był firmowany przez Władysława Kruczka, który jest bratem Stanisława, oskarżonego w tym procesie. Był on dowódcą dywizji w Gdyni. Jego wojska pacyfikowały rejon przystanku Gdynia Stocznia. Ale w raporcie nie ma o tym wzmianki.

Złoży Pan kasację w Sądzie Najwyższym?
Gdy otrzymamy pisemne uzasadnienie, wtedy je przeanalizujemy i podejmiemy decyzję.

Stanisław Kociołek jest prawomocnie uniewinniony. Nie będzie można śpiewać "Ballady o Janku Wiśniewskim" ze słowami "Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta"?
W Polsce nie ma cenzury.

Ale będzie mógł założyć sprawę z powództwa cywilnego.
Ma prawo jak każdy obywatel, który uzna, że naruszono jego dobra osobiste.

Dlaczego sędziowie w Warszawie przyjęli wersję obrony oskarżonego?
Nie wiem. Nam w całym tym postępowaniu nie chodziło o to, by oskarżonych, ze względu na ich wiek, wsadzić do więzienia, ale o to by wskazać, kto ponosi odpowiedzialność za tę tragedię, i o zadośćuczynienie wszystkim pokrzywdzonym i ich bliskim. Albo żyjemy w realiach demokratycznego państwa prawa, w którym każde przestępstwo, nawet popełnione 40 lat temu, musi być ukarane, albo nie.

Ta sprawa pokazuje, że raczej nie żyjemy w państwie prawa.

Prokuratura gdańska wychodzi z niej z podniesionym czołem. Prokuratura walczyła procesowo do końca i domagała się uznania winy oskarżonych.

Pana praca poszła na marne?
Nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Od początku działaliśmy w imieniu pokrzywdzonych, przez półtora roku uporządkowaliśmy śledztwo, przekazane z prokuratury z Marynarki Wojennej. Z ponad 120 tomów materiału dowodowego sformułowaliśmy akt oskarżenia i postawiliśmy zarzuty 12 osobom.

Z których, po ponad 20 latach od postawienia zarzutów i po 19 od wszczęcia procesu, pozostało trzech. Co najbardziej wpłynęło na przewlekłość procesu: wykorzystywanie rozmaitych możliwości prawnych, choroby oskarżonych, sędziów, liczba świadków?
Na pewno nie liczba świadków. Gdyby od początku, kiedy wpłynął akt oskarżenia do sądu w Warszawie, wyznaczono trzy terminy tygodniowo i sąd przesłuchiwałby po trzech świadków, to miesięcznie byłoby przesłuchanych 40 świadków i w ciągu dwóch lat skończyłby się proces. Nie chcę oceniać zachowania sądów. Ale sposób prowadzenia tej sprawy przez sąd spowodował, że toczyła się tak długo. Mogę mieć gorzką satysfakcję, że już na pierwszej rozprawie zwracałem uwagę na konieczność wyznaczenia sędziego zapasowego i nagrywania. Gdyby proces był rejestrowany, to skończyłby się cztery razy szybciej. Ale wtedy powiedziano, że nie ma warunków do rejestrowania, mimo że proces toczył się w sali, w której warunki były naprawdę znakomite.

A jak się zachowywali ministrowie sprawiedliwości, pomagali czy przeszkadzali?

Nawet nie jestem w stanie odpowiedzieć, tylu ich było.

Były naciski, przecież w pewnym momencie został Pan zdegradowany, przeniesiony z prokuratury apelacyjnej do okręgowej?
Zawsze twierdziłem, że toczyły się dwa procesy - jeden na sali, a drugi poza salą procesową, gdzie miały miejsce różnego rodzaju zachowania, o których nie będę mówił.

Powie Pan kiedyś?
Jestem lojalny wobec prokuratury. Minęły lata od czasu, kiedy dotykały mnie i moją rodzinę różnego rodzaju "ciekawe" zdarzenia. Nie chcę do tego wracać. Powiem tylko, że w ostatnich dziewięciu latach był spokój wokół tej sprawy.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki