Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bóg nie lubi fajtłap. Rozmowa z Rafałem Dadejem z Fundacji "Trzeba Marzyć"

Irena Łaszyn
Rafał Dadej uważa, że prawdziwy mężczyzna wszystko musi umieć - zarabiać pieniądze,  naprawić samochód, gotować, budować zjeżdżalnie dla dzieci
Rafał Dadej uważa, że prawdziwy mężczyzna wszystko musi umieć - zarabiać pieniądze, naprawić samochód, gotować, budować zjeżdżalnie dla dzieci fot. Tomasz Bołt
Gdy był mały, chciał zostać papieżem. Gdy dorósł - zaczął spełniać marzenia chorych dzieci, a raz nawet usiłował zatrzymać samolot. O Rafale Dadeju z Fundacji Trzeba Marzyć, mistrzach dużych i małych, zarabianiu pieniędzy i mężczyznach na placu zabaw, pisze Irena Łaszyn

Właściwie to mógłby już odcinać kupony od tego, co ma. Mniej pracować, dłużej spać, wyruszyć do Islandii, poszaleć terenówką, usiąść w fotelu i pić wino. Tak mu mówią, a on się śmieje. Przecież życie ma uporządkowane: Pół tygodnia w Warszawie, pół - w Trójmieście, w ciągu dnia - praca w korporacji, gdzie jest szefem dużego działu, po godzinach - praca w lokalach gastronomicznych, których jest współwłaścicielem, w weekendy - spełnianie marzeń.

Ostatnio był w Słupsku i Lęborku, budował plac zabaw, montował zjeżdżalnie, a trochę wcześniej - w jednostce zmechanizowanej, bo pewien Szymon chciał zostać żołnierzem, w dodatku czołgistą. Towarzyszył małym marzycielom i patrzył, jak się cieszą.

- Mężczyzna wszystko musi umieć - uważa Rafał Dadej. - Zarabiać pieniądze, naprawić samochód, wyprasować koszulę, zrobić kaczkę z granatami, wykopać jamę w śniegu i przetrwać w niej noc, zbudować zamek albo zjeżdżalnię.

Marzenia są nieprzewidywalne. Jedno dziecko chce różowy laptop, inne - żółty rower, jedno - zagrać w popularnym serialu, inne - polecieć na Majorkę, jedno - zostać Spidermanem, inne - spotkać się z Małyszem. Pewien chłopak, pacjent Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku, prosił o konsolę do gier. Bardzo na nią czekał. Któregoś dnia zadzwonił lekarz i powiedział, żeby się z tym marzeniem pospieszyć, bo chłopiec ma przed sobą jeszcze tylko parę dni. Przywieźli więc szybko tę konsolę, a chłopak zaczął grać. Tak się w tej zabawie zapamiętał, że zapomniał o całym świecie. A potem zaczął zdrowieć. Przez półtora roku niemal się z tą swoją konsolą nie rozstawał.

Dlatego gdy ktoś czasem pyta, po co mu ten wolontariat, odpowiada: Bo fajnie spełniać marzenia. Gdy ktoś pyta, czy nie lepiej pójść z własnymi dzieciakami na plażę, odpowiada: Przecież chodzę. Od czasu, gdy syn został ratownikiem WOPR, spędzamy wspólnie sporo godzin. Bo ja też jestem ratownikiem. Poza tym żeglarzem, nurkiem, kierowcą rajdowym.

- To ile syn ma lat?
- Piętnaście.
- A pan?
- Trzydzieści siedem. Szybko dorosłem. Zanim zdałem maturę, już pracowałem. Woziłem marynarzy za granicę. Zawsze miałem smykałkę do samochodów i lubiłem zarabiać pieniądze.

O papieżu i zegarkach
Sztukę jeżdżenia opanował błyskawicznie. Najpierw odprowadzał wóz rodziców do garażu. Na ulicę wyjechał dopiero jako 13-latek. Ktoś go wypatrzył, pojawiła się policja. Zatrzymał się, zgodnie z przepisami. Tylko dokumentów nie mógł okazać, wylądował więc w gdyńskim komisariacie.

- Mama mnie odebrała, razem z kluczykami - wspomina.

Nie pamięta, czy dostał reprymendę. W każdym razie uważa, że to rodzic powinien oswoić dziecko z samochodem. Żeby radziło sobie za kierownicą, zanim uda się na kurs.

On swoje - oswaja. Ale nie na ulicy, lecz gdzieś na bezludziu, za miastem. Tłumaczy im też, że nawet młody człowiek, z majętnego domu, powinien pracować. Praca kształtuje charakter, uczy niezależności.

- Gdy był pan małym chłopcem, to kim chciał pan być?
- Papieżem! Moje dzieciństwo przypadło na pierwsze lata pontyfikatu Jana Pawła II. Z wypiekami na twarzy śledziłem pielgrzymki Ojca Świętego i spotkania z ludźmi. Też chciałem tak jeździć i przemawiać do tłumów…
- Nie zawsze marzenia się spełniają.
- Znalazłem inną drogę życiową. Skończyłem dwa fakultety, prawo i zarządzanie. Nie musiałem szukać pracy, to pracodawcy o mnie zabiegali. Pomimo że bywam uparty i czasami porywam się z motyką na słońce. Mój obecny szef mawia: Każdy ma swój krzyż, a ja mam Dadeja…

Parę lat temu, wspólnie z przyjacielem, otworzyli dwa modne lokale serwujące piwo.
- To było kolejne marzenie - tłumaczy. - Zawsze chcieliśmy mieć miejsce, w którym można się spotkać ze znajomymi, przy dobrym trunku. Nie podajemy tam piw znanych marek, produkowanych przemysłowo. Wyszukujemy małe lokalne browary i właścicieli, dla których warzenie piwa jest sztuką.

Na pytanie, czy dorobił się dużych pieniędzy, odpowiada: Niekoniecznie. Mówi, że nie jest bogaty, ale jest majętny. Ma dobre terenowe auto, trochę elektronicznych gadżetów, kilkanaście garniturów, sporo dobrych butów, koszul, krawatów i spinek do mankietów. Dziś, na przykład, założył takie w kształcie miniaturowych zegarków.

- Te zegarki chodzą?
- Oczywiście! Ale mam też inne zegarki. Zawsze na urodziny kupuję sobie kolejny.
Praca w korporacji zobowiązuje. Na szczęście, dzięki samolotom, odległość z Gdyni do Warszawy nie jest przeszkodą. Dziś łatwiej dotrzeć do stolicy niż do Tczewa.

Pan się nie martwi
Fundację Trzeba Marzyć założył, wspólnie z innymi wolontariuszami, w 2006 roku. Mieli doświadczenie, bo wcześniej pracowali w podobnym miejscu. Dzieci, z odlotowymi niekiedy marzeniami, są setki, do tej pory spełnili około 400 marzeń.

Rafał Dadej jest prezesem, ale przyznaje się do tego niechętnie. Stara się pracować tak jak inni, choć ostatnio ma zdecydowanie mniej czasu. Zwłaszcza że dziewczyny - Marcelina, Bożena, Ania, Kasia, Agata i inne - dają z siebie wszystko.

Największe wyzwanie? Trudno wskazać jedną sytuację. Wiele razy robiło się mu gorąco, bo nie wiedział, czy podoła. Kiedyś jechał, na przykład, z dwoma chorymi chłopakami do Rzymu. Nie wiedział, jak to przetrwają. Marzyciele byli ciekawi zabytków, ale byli też kibicami i bardzo chcieli zobaczyć mecz AS Romy z Interem Mediolan. Przedzierali się więc przez morze kibiców, którzy samochodami, rowerami, autobusami, a przede wszystkim skuterami zmierzali na Stadio Olimpico. Dotarli, bardzo podekscytowani, a potem chłonęli atmosferę. AS Roma wygrała, Włosi szaleli, chłopcy niemal dostali gorączki.

Albo ta historia we Francji, gdy wracali z Lourdes i w Paryżu utknęli w korku, a za półtorej godziny, z lotniska oddalonego o 80 km, miał być samolot do Polski. Zawisł na telefonie, gotów był ten samolot zatrzymać. Bo następny lot za trzy dni, a tu dziewczynka z łamliwością kości, na wózku, dla której nawet mocniejsze kichnięcie stanowi zagrożenie.

Niestety, nie zatrzymał. Gdy się dodzwonił tam, gdzie trzeba, samolot już kołował.
Wolontariuszki w kraju stawały na głowie, by znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Niestety, samolotu nie było. Wracali z Paryża pociągiem, z czterema przesiadkami, ale dali radę. Dziewczynka była bardzo dzielna. To pewnie pobyt w Lourdes dał jej siłę. "Panie Rafale, niech się pan nie martwi" - pocieszała szefa fundacji.

- Jest pan wierzący?
- Tak. I bywam na mszy w każdą niedzielę.

Wierzy w Boga, dlatego gdy ktoś pyta, dlaczego poświęca wolny czas cudzym dzieciom, odpowiedź ma jedną: Bo Bóg dał mi pewien talent, którym powinienem się dzielić. Nie sztuką jest dać pieniądze. Sztuką jest - dać coś więcej.

Jest katolikiem, ale poglądy ma takie bardziej… protestanckie. Uważa, że prawdziwy mężczyzna wszystkiemu powinien sprostać i na wszystko powinien mieć czas. - Pan Bóg nie lubi fajtłap - podkreśla. - Nie domaga się też, żebyśmy byli biedni. Nie wszyscy bogaci są złodziejami, choć to prawda - im więcej pieniędzy, tym więcej dylematów moralnych. Żyć należy godnie, pomagać innym i być dobrym.

Nie marzenia, ale cele
Przedsięwzięcie, którym fundacja ostatnio żyje, to Projekt - Mistrzowie. Pomoże ono spełniać kolejne dziecięce marzenia, nawet te najbardziej odlotowe. Wkrótce powstanie bowiem kalendarz, do którego zapozowały znane osoby z Trójmiasta. Dochód z jego sprzedaży trafi do Fundacji Trzeba Marzyć.

- Nie ma takiego marzenia, którego nie można spełnić - twierdzi pan Rafał. - Czasem tylko trzeba któreś zmienić. Wiadomo, gdy ktoś cierpi na łamliwość kości, nie skoczy ze spadochronem…

Niektórzy pytają: A nie lepiej kupić jakiś sprzęt rehabilitacyjny, zamiast wydawać pieniądze na wyjazd do Turcji, by dziecko popływało z delfinami. W takich sytuacjach Rafał Dadej odpowiada: Instytucji, które pomagają w leczeniu i rehabilitacji, jest dużo. A my robimy coś więcej: Dajemy nadzieję, bo pomagamy spełniać marzenia. Dziecko myśli - skoro można pływać z delfinami, to i wyzdrowieć można.

- A pan o czym marzy?
- Marzenie to jest coś, na co nie mam wpływu. Dlatego ja mam - cel. To cienka granica. Chodzi mi jednak o to, że gdy mam marzenia, to staram się je realizować. Chciałem mieć terenówkę, to ją mam. Chcę wyruszyć w kilkumiesięczną podróż dokoła świata, więc pewnie kiedyś to zrobię. Na razie jednak zabieram córkę i syna na kajaki.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i w sierpniu korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki