Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biskupia Górka w Gdańsku zamknięta w opowieściach mieszkańców [ZDJĘCIA]

Marek Adamkowicz
Na początku powinno być o historii, bo od niej zawsze się zaczyna. Mówi się wtedy, że dawno, dawno temu zdarzyło się to i owo, i że było to bardzo ciekawe. Dlatego najpierw trzeba powiedzieć, że w XIV w. mieszkał na Biskupiej Górce biskup kujawski, do którego należały Chełm i Stare Szkoty, a także Zaroślak ze Świętym Wojciechem.

Biskup walczył z Krzyżakami, więc komtur gdański, z pomocą mieszczan zazdrosnych o biskupich rzemieślników, zniszczył jego kamienny dom, zaś z gruzów zbudował wieżę, zwaną Biskupią. Potem w tym miejscu powstały fortyfikacje, a jeszcze później "dostrzegalnia gwiazd" doktora Wolfa. Doktor, wielki ekscentryk, kazał się pochować w kapsule z płynem konserwującym. Niestety, płyn wyciekł i kiedy po latach rozkopano grób Wolfa, znaleziono tylko kości.

Spisane życie bówki

Na Biskupiej Górce lubią te opowieści, choć ludziom jeszcze bardziej podobają się inne historie - własne. To, co zapisano w kronikach, jest przecież odległe, może nieprawdziwe, a każdy wie, jakie miał życie. Brunon Zwarra, rocznik 1919, zamienił je na kilka tomów "Wspomnień gdańskiego bówki", z których pierwszy zaczyna się na ulicy Biskupiej, pod numerem drugim. To właśnie tutaj urodził się Zwarra. Obok, pod trzecim, mieszkała wdowa Kreft z córką i synami, zaś numerem czwartym oznaczony był dworek Elli Fuhrmann, który w 1942 roku zmiótł nalot Anglików. Gdzieś niedaleko stały jeszcze ceglany kościółek gminy katolicko-apostolskiej i szkoła powszechna przy ul. Stawki. Po nich też nie ma śladu, podobnie jak nie będzie śladu po następnych budynkach. By tak się stało, nie potrzeba wojny. Zgniją od wilgoci albo pochłonie je zsuwająca się skarpa.
Ziemia i woda to dla Biskupiej Górki dwa zabójcze żywioły. Niszczą kamienice, dewastują drogi. Dziura goni dziurę, strach jechać samochodem. Przed wojną było inaczej: równo. Krążyły wozy konne i automobile.

Brunon Zwarra spamiętał, że na jego ulicy codziennie się pojawiał beczkowóz z mlekiem. Woźnica oznajmiał przybycie dzwonkiem i wtenczas ludzie się schodzili. Często można było zobaczyć platformy wiozące beczki z piwem albo dwukonne wozy służb sprzątających miasto. Auta na Biskupiej Górce zaczęto częściej oglądać dopiero w latach 30. Sunęły po stoku, warkocząc głośno.

Stukot podkutych butów

Samochody, owszem, hałasowały, ale Tomaszowi Starnawskiemu nie zapadły w pamięć tak, jak stukot podkutych butów na bruku. Tak maszerowali chłopcy z Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Każdy jeden wysoki, w czapce z niebieskim otokiem. Raz, dwa, raz, dwa - dudniło po murach.

Na Biskupiej Górce pan Tomasz mieszka 60 lat z okładem.

- Najdłużej z miejscowych - podkreśla z dumą. - Są wprawdzie starsi ode mnie, ale nie mieszkają tak długo. Sprowadzili się później, ja się tu urodziłem.

Rodzice przenieśli się do Gdańska zaraz po wojnie, z Radomia. Najpierw pojawił się ojciec, a potem napisał do matki zachęcający list: "Mieszkam u Niemki. Ma biały kredens, biały stół i białe łóżko".

Było ciasno, na szczęście trafiło się coś większego, i to po sąsiedzku. Ojciec jakoś się dogadał z majorem z UB, którego wysyłano na ziemie odzyskane. Wziął po nim mieszkanie.

Interesy z ubekiem nie były czymś nadzwyczajnym. Zaraz po wojnie było ich tu wielu. W zasadzie od stóp Biskupiej Górki aż po jej wierzchołek. Ludzie z resortu mieli mieszkania, zajęli schronisko po Hitlerjugend, do którego potem wprowadziła się milicja. O ceglanym olbrzymie z wysoką wieżą do dzisiaj krążą legendy, rozbudza wyobraźnię. Wystarczy spojrzeć na wielką rzeźbę Neptuna, który wyskakuje z murów schroniska. Szczerbatym trójzębem mierzy w miasto na dole.

Magiel, mydło i powidło

Dostęp do kompleksu milicji był zawsze strzeżony i nawet teraz niełatwo się tam dostać. W środku siedzą bowiem policjanci. Jednak niżej, wśród kamienic Biskupiej, toczy się normalne życie, choć nie tak intensywne jak dawniej. Brakuje sklepów i nie ma usług. Kiedyś to co innego! Były pasmanteria i sklep tekstylny. Do tego mięsny, spożywczy, szewc, krawiec i fryzjer. Skup butelek, gdzie wrzało jak w ulu, restauracja Pod Orłem i dwa warzywniaki: z jednej strony ulicy pana Kowalke, z drugiej autentycznego Niemca, oba niezapomniane.

- Pan Kowalke to był cudowny człowiek. Każdego szanował i dawał na krechę - opowiada Starnawski. - Dla dzieciaków było najważniejsze, że sprzedawał cukierki na sztuki.

Niemiec, owszem, niczego sobie, choć może trochę straszny. W jego zieleniaku był dodatkowo magiel, wielki jak właściciel. Niemiec kaleczył nasz język, więc podśmiewano się z niego. Lidia Dombek, mieszkanka Biskupiej Górki, pamięta, że był nawet wierszyk:

"Szwab, drab, kurzanoga
Nie boi się Pana Boga
Ma na sobie cztery łatki
Nie boi się Boskiej Matki".

- Niemcy w Gdańsku po wojnie? Tak, trochę ich zostało, zwłaszcza na Biskupiej Górce - mówi pan Tomasz. - Żyliśmy z nimi dobrze. Pamiętam, jak któregoś razu nasi niemieccy sąsiedzi zaprosili mnie na kolację. Byłem wtedy w wojsku, a oni chcieli koniecznie, bym przyszedł w mundurze. Po co? Nie mam pojęcia.

Z czasem Niemcy zaczęli stąd wyjeżdżać. Do Enerefu. Wolne lokale zajęli przesiedleńcy ze Wschodu. Łatwo było rozpoznać ich po akcencie i po nazwisku - wszystkie z końcówką "cz".

- Trzeba było im pomóc urządzić się na nowym, ale w tamtych czasach wystarczyło słowo, żeby skrzyknąć ludzi - uważa gdańszczanin. - Na pieniądze nikt się nie oglądał.

Zimą wspólnie odśnieżano chodniki, wiosną majono domy na Zielone Świątki. Ulica pachniała świeżym tatarakiem. Zupełnie inaczej niż cmentarz Salwator. Tam było trupio.

- Rodzice nie pozwalali mi chodzić na cmentarz, chociaż któregoś razu ojciec mi go pokazał - dopowiada pan Tomasz.
Za ciężką żelazną bramą było ciemno, ponuro. Po prostu straszno. Zwłaszcza w kaplicy, gdzie po obu stronach ułożono trumny. Jedna nad drugą, na granitowych podpórkach. Być może był to grobowiec rodziny Muhlów, z których najsłynniejszy był Abraham Ludwig, senator Wolnego Miasta z czasów napoleońskich. Miał dwie kamienice przy Długim Targu i trzy przy Korzennej, do tego magazyny na Wyspie Spichrzów. W jego majątku w Ulkowach francuscy generałowie polowali na wilki. W 1813 roku wojna zabrała mu niemal wszystko.

O krezusie nikt dziś nie pamięta, nie ma też grobu.
Vanitas vanitatum et omnia vanitas.
Niech wróci tu życie

Na Biskupiej Górce mają już dość umierania. Chcą, żeby wróciło tu życie. Wspomnienia dobra rzecz, ale nie zastąpią remontu dróg i kamienic. Mogą jednak sprawić, że ludzie zechcą działać - z tęsknoty za tym, co minęło.

Mieszkańcy wiedzą doskonale, dlaczego ich dzielnica umarła.

- Odkąd wybudowano Trasę W-Z, Biskupia Górka jest odcięta od reszty Gdańska i pozostawiona na pastwę losu - tłumaczy Krystyna Ejsmont, radna dzielnicy. - To niby śródmieście, ale tylko niby. Patrzymy z okien, jak odnawiane jest Główne Miasto, jak powstaje Forum Radunia. My o inwestycjach możemy co najwyżej pomarzyć. A jeśli już coś się robi, to są to wyburzenia.
Dopóki na Biskupiej Górce była skarbówka, to ktoś tu jeszcze przyjeżdżał. Jak urząd przeniesiono, to zaczęto zamykać sklepy, tych kilka ostatnich, które się ostały.

W głosie pani Krystyny słychać złość, ale taką, która dodaje siły. Jakby chciała powiedzieć: pokażemy, na co nas stać! Z tego buntu zrodziło się przed dwoma laty Partnerstwo dla Biskupiej Górki. Spotkali się mieszkańcy, Gdańska Wyższa Szkoła Humanistyczna, stowarzyszenie Waga... Postanowili zrobić coś dla siebie. Na początek drobiazgi. Było zbieranie śmieci, czyszczenie rynienek odprowadzających wodę ze skarpy i pisma o przycięcie wybujałej zieleni. Jakoś się zaczęło kręcić, pojawiły się wycieczki prowadzone przez przewodników, ale takich lokalnych, którzy znają tu każdy kamień. Każdy z owych cicerone zapewnia, że tylu tajemnic, co na Biskupiej Górce, nie ma w całym Gdańsku.

Wie o tym doskonale również Wojtek Ostrowski, filmowiec, który z kamerą zjeździł kawał świata. Biskupią Górkę przemierzał codziennie w drodze z Chełmu do Jedynki - liceum przy stoczni, pstrykając przy okazji amatorskie zdjęcia. Teraz też je robi, ale już inaczej - bardziej świadomie i znacznie odważniej.

- Kiedyś przez Górkę po prostu się przemykało, dzisiaj nie ma takiego strachu - przyznaje. - Ludzie powoli się otwierają, wpuszczają do mieszkań.

Od pewnego czasu Wojtek Ostrowski i Krystyna Ejsmont wspólnie odwiedzają mieszkańców. On robi zdjęcia, ona nagrywa wspomnienia. Zebrany materiał ma trafić na wystawę, która zapewne odbędzie się latem.

- Ważne, że przy okazji tych spotkań pęka bariera obcości - zauważa filmowiec. - Coraz więcej osób mówi sobie na ulicy dzień dobry. I to jest sukces.

***
W sobotę, 18 maja, lokalni przewodnicy rozpoczynają nowy cykl spacerów po Biskupiej Górce. Wędrówkę poprowadzi dr Michał Buliński, który opowie o współczesnej i dawnej roślinności tej części Gdańska. Zbiórka o godz. 11, przy wieży byłego kościoła Zbawiciela (ul. Zaroślak). Spacer potrwa około 1,5 godziny i jest bezpłatny.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki