Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bić słabszych to nie sztuka. Koszykarzom Asseco Gdynia już nie błyszczą mięśnie

Krzysztof Michalski
Krzysztof Michalski
Piotrhukalo
Asseco Gdynia zaczęło sezon bardzo dobrze, ale po meczach z Anwilem Włocławek i Kingiem Szczecin nastroje w zespole się pogorszyły.

- Dobrze wyglądamy, błyszczą nam się mięśnie, ale jak się okazuje nie to wygrywa mecze w tej lidze. Tu trzeba bić się o każdą piłkę i być dokładnym - mówił po sobotnim meczu Asseco z Kingiem Szczecin (87:90) Przemysław Frasunkiewicz, trener gdynian.

Te słowa można w szerszym kontekście odnieść do postawy Asseco od początku sezonu. Żółto-niebiescy zaczęli świetnie, po sześciu meczach mieli bilans 5-1. Używając terminologii Frasunkiewicza, mięśnie im błyszczały. Patrząc na Asseco mówiło się, że ta drużyna gra ładnie dla oka, że jest waleczna, że na pochwałę zasługuje zbudowanie składu złożonego tylko i wyłącznie z zawodników z Polski.

Był jednak jeden problem. Asseco na rozkładzie miało Czarnych Słupsk, Legię Warszawa, Start Lublin i GTK Gliwice, a więc zespoły z dołu tabeli. W miarę imponujące było jedynie zwycięstwo nad Stalą Ostrów Wielkopolski, która jednak w tym sezonie zawodzi i każe na siebie patrzeć inaczej niż na starcie rozgrywek, gdy widziano w niej kandydata do podium. Asseco miało więc szczęśliwy terminarz i biło jedynie słabszych, do tego z problemami (dogrywki z Czarnymi i Startem, męczarnie z GTK). A przecież już mali chłopcy na podwórkach wiedzą, że bić słabszych od siebie to żadna sztuka. Żeby udowodnić swoją wartość, musisz pokonać kogoś na swoim poziomie albo silniejszego. Tylko wtedy te błyszczące mięśnie mają jakąś wartość.

I przyszedł w końcu ten czas, kiedy terminarz przestał być łaskawy dla „Beach Boys” i można było powiedzieć „sprawdzam”. Najpierw Asseco grało u siebie z Anwilem Włocławek i zostało rozbite 89:109. To jednak niespodzianką nie było, mało kto oczekiwał, że gdynianie rozprawią się z jednym z kandydatów do mistrzostwa Polski, zwłaszcza że w tym sezonie Anwil zdecydowanie góruje nad resztą ligi. Silniejszy przeciwnik okazał się poza zasięgiem, więc potem przyszła pora na rywala na podobnym poziomie, czyli Kinga. I tutaj Asseco zawiodło, przegrywając 87:90, mimo że już po pierwszej kwarcie prowadziło 25:11. To właśnie ta porażka wyprowadziła z równowagi Frasunkiewicza. - Kiedy w drugiej połowie Szczecin przegrywał dziesięcioma punktami, rzucił wszystko na szalę i zaczął się naprawdę bić. My nie potrafiliśmy tej walki fizycznej wygrać. Przegrana w zbiórkach w ataku jest nie do zaakceptowania - mówi trener. W zbiórkach na tablicy Kinga Asseco zostało zmiażdżone aż 5:27! - Meczu z Anwilem nie przegraliśmy dlatego, że oni świetnie rzucali za trzy, bo my też trafiliśmy 17 „trójek”. Przegraliśmy to fizycznie, tak samo jak w Szczecinie - kontynuuje Frasunkiewicz.

Oczywiście trzypunktowa porażka z walczącym o play-offy Kingiem tragedią nie jest, ale pokazuje, że wszelkie zachwyty były przedwczesne. Dwie kolejne porażki być może pozwolą gdyńskim zawodnikom nieco zejść na ziemię. Trzeba popracować nad tym, żeby mięśnie nie tylko się błyszczały, ale też pracowały, bo po przerwie na kadrę Asseco czekają derby Trójmiasta z Treflem Sopot.

TRZY WRZUTY. Kto jak nie Marco Paixao? Arka musi utrzymać korzystny trend

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki