Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bibliofilskie rarytasy. Książki ubrane w złoto, srebro, jedwab i bursztyny

Ryszarda Wojciechowska
Na zdjęciu Edward Ley z "Kroniką opowiadającą dzieje Piotrowe". Okładka ma formę średniowiecznej oprawy sakwowej na pamiątkę pewnej legendy,    która głosi, że ktoś widział oryginał manuskryptu tak oprawionego w klasztorze św. Wincentego we Wrocławiu
Na zdjęciu Edward Ley z "Kroniką opowiadającą dzieje Piotrowe". Okładka ma formę średniowiecznej oprawy sakwowej na pamiątkę pewnej legendy, która głosi, że ktoś widział oryginał manuskryptu tak oprawionego w klasztorze św. Wincentego we Wrocławiu T.Bołt
Ręcznie zdobione złotem i szlachetnymi kamieniami, pachnące i uwodzące malowidłami, zamknięte w szkatule lub w sakwie, oprawione skórami i jedwabiem. O każdym z tych egzemplarzy można powiedzieć, że jest rarytasem albo cymelią, duszą zaklętą w papier.

Nic dziwnego, że te książki stały się ulubionym prezentem dla papieży, królów, szejków i prezydentów. Może gdyby premier Donald Tusk zamiast gry z Wiedźminem podarował prezydentowi Barackowi Obamie taką książkę, prezent z Polski nie znalazłby się na ostatnim miejscu listy najgorszych prezydenckich podarków.

Urszula Kurtiak i Edward Ley od prawie 25 lat prowadzą Wydawnictwo Artystyczne w Koszalinie. I oboje nie mają wątpliwości, że w przyszłości książka papierowa stanie się dobrem luksusowym, które przejdzie w ręce artystów. Że będzie sztuką samą w sobie. Postanowili więc wyprzedzić czas. W dobie e-booków i kieszonkowych wydań sprzedawanych nawet w marketach proponują coś dla prawdziwych, i co tu kryć - zamożnych, bibliofili.

Kiedyś po wystawie w Krakowie poszli z Andrzejem Wajdą na obiad. Jak tylko usiedli przy stole, usłyszeli od mistrza: - Czy wiecie państwo, o kim wczoraj rozmawialiśmy? Przecząco pokręcili głowami. - O was. O tym, że wydaliście te pachnące książki i od razu przeszliście do historii. A ja musiałem się męczyć tyle lat, żeby ktoś o mnie usłyszał - mówił im reżyser.

Mistrz Wajda dostał od nich potem egzemplarz "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego, wydany na artystycznym papierze, oprawiony w skóry, z własnym notatnikiem reżyserskim w środku.

Oboje wydawcy o swoich książkach mówią z czułością, jak o dzieciach. Kiedy pytam, jak długo pracują nad wydaniem takiego ekskluzywnego egzemplarza, słyszę, że czasami rok. Bywa, że dłużej. Tak jak w przypadku poradnika piękności Owidiusza, od którego zaczynamy podróż po ich wyjątkowej bibliotece. Owidiusz swój poradnik, a raczej poemat "O kosmetyce twarzy pań", napisał w I roku naszej ery. Długo zastanawiali się, jak go wydać. Zwłaszcza że średniowieczny skryba przepisał tylko część tego poematu, zaledwie sto wierszy. Więcej do naszych czasów nie przetrwało. Jak zatem wydać książkę, która się zmieści na... dwóch kartkach? Nawet jeśli się doda wersję łacińską i ilustracje, to kartek będzie pięć. Wpadli na pomysł, żeby wyglądała tak jak w starożytności, czyli była na zwoju papirusu, który był materiałem piśmienniczym, używanym przez trzy i pół tysiąca lat.

Ich książka ma formę długiej wstęgi sklejonych kart, z drążkiem, który ułatwia czytanie. Opis takiej formy znaleźli w "Historii naturalnej" Pliniusza Starszego. Wcześniej jednak zrobili sobie tournée po europejskich muzeach, byli też w Afryce, żeby zobaczyć chociaż taki jeden, oryginalny zwój. Ale do naszych czasów przetrwały jedynie rozprostowane, pojedyncze karty papirusu, zamknięte w hermetycznych gablotach, stojących w przyciemnionych pomieszczeniach.
Urszula Kurtiak: - Kiedy zauważyliśmy, że książka zmienia swoją zewnętrzną formę, że staje się czymś, co realnie nie istnieje, że jest dostępna nawet w smartfonie, pomyśleliśmy, że stanie się z nią to samo, co z tymi, które przez prawie 4 tysiące lat miały formę zwoju. Dlatego my wróciliśmy do zwoju. Proszę zwrócić uwagę, że taka forma oznacza dziś nobilitację. Na przykład dokument noblowski jest zwinięty.

Jedną z ich wyjątkowych prac otrzymał Jan Paweł II. Przygotowanie tego prezentu dla Ojca Świętego zlecił im prezes PLL LOT. To miało być coś, co polski papież trzymałby na swoim biurku i z czym nie chciałby się rozstawać. Dowiedzieli się, że ulubionym autorem Jana Pawła II był św. Jan od Krzyża. Wybór padł na jego listy. Wydali je na ręcznie czerpanym papierze i umieścili w kasetce, wysadzanej bursztynami w srebrze. Nawiązując w ten sposób do tradycji średniowiecznej, kiedy to pisma Ojców Kościoła przechowywano w takich właśnie drogocennych szkatułach.

- I jak wiemy, Ojciec Święty rzeczywiście trzymał te listy na biurku - mówią oboje.

Również papież Benedykt XVI otrzymał ich książkę. Tym razem zamawiała Kancelaria Prezydenta RP. Miał to być podarek od prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wybierał się z wizytą do Watykanu. Zrobili sobie burzę mózgów - co to miałoby być? I po zastanowieniu doszli do wniosku, że skoro Benedykt XVI jest sukcesorem Jana Pawła II również w sensie duchowym, to można wydać z tej okazji książkę autora cenionego przez jego poprzednika, czyli naszego papieża. Wydali więc w starohiszpańskim języku "Poemas Mayores" Sana Juana de la Cruza. Egzemplarz oprawiono w cielęcą skórę, inkrustowano bursztynem. W środku do wytłoczenia użyto złota dukatowego.

Przyznają, że oprawa jubilerska jest najdroższa. I wspominają o egzemplarzu trylogii Henryka Sienkiewicza w jubilerskim wydaniu, który kosztował 25 tysięcy złotych. Już zresztą został kupiony. Ale to są te cymelia właśnie.
Trylogia, poza tym wyjątkowym egzemplarzem, miała edycję limitowaną. Była wydana na papierze bezdrzewnym, który się nie starzeje. Każdy wolumin ręcznie zszywano i pieczołowicie oprawiano w skórę, a brzegi tomów malowali artyści. Każdy egzemplarz jest inaczej oprawiony i ma inne malowidło na brzegach. Nie ma dwóch takich samych. Na grzbiecie tłoczono nawet inicjały właściciela.

Niezwykle intrygująco wygląda "Fletnia chińska", czyli antologia poezji Państwa Środka. To nasz poeta Leopold Staff wyszukał te najpiękniejsze wiersze z historii poezji tego kraju liczącej ponad dwa tysiące lat. I przełożył na język polski. Tak niezwykły zbiorek domagał się równie oryginalnej formy książkowej. Inspiracją dla nich stał się znaleziony w Chinach czerwony jedwab, tkany we wzory w kształcie koła. I w ten sposób narodziła się książka o kulistym kształcie, oprawiona w jedwabny żakard, pełen różnych symboli i amuletów, przynoszących szczęście w miłości. Prezydent Bronisław Komorowski wręczył tę "Fletnię chińską" w prezencie podczas swojej oficjalnej podróży do Chin.

"Miód i Kolokwinta" to zbiór poezji staroarabskiej z VI-VII wieku. Też bibliofilski rarytas. Tomik zawiera piękne, przepojone zmysłowością wiersze, powstałe jeszcze przed narodzinami Mahometa. Tu również forma książki jest oryginalna. Składa się z dwóch części, oddzielnie wydrukowanych, ale połączonych wspólnym grzbietem. Jedna część jest w języku arabskim, druga w polskim. I tę arabską czytamy od tyłu do przodu, a polską od przodu do tyłu.

- Chociaż Arabowie uważają, że to ich sposób czytania jest właściwy - wtrąca Urszula Kurtiak.
Zaprojektowano do tej książki surową oprawę, wykorzystując naturalne brzegi różnych skór i wężowe intarsje. To aluzja do surowego i nieprzyjaznego krajobrazu pustynnych terenów Półwyspu Arabskiego. Kiedy mówię, że Arabia kojarzy nam się z przepychem, słyszę, że nie w tamtych czasach i nie na półwyspie.

- Czasy, kiedy powstawała ta poezja, były surowe. Arabowie wiedli koczowniczy styl życia. Te teksty przenoszono w pamięci ludzi, podawano z ust do ust. Dopiero kilkaset lat później spisano je po raz pierwszy. Ale w tej surowości rozwijała się fantastycznie kultura. Odbywały się konkursy poezji. Można było wygrać wielki majątek za dobry wiersz albo stracić głowę za zły - śmieje się Urszula.

"Miód i kolokwintę" tyle, że wersji jubilerskiej otrzymał jeden z szejków arabskich.
"Pastorałki Polskie" zamknięto, jakżeby inaczej, w książce, która ma kształt serca. Każda kartka to serduszko, zdobione bordiurami o tematyce bożonarodzeniowej, nawiązujące do średniowiecznych modlitewników i graduałów. To zbiór piętnastu kolęd najczęściej śpiewanych i najbardziej w naszej tradycji lubianych.

Książka najczęściej nagradzana na Międzynarodowych Targach Książki, prawdziwa medalowa rekordzistka (osiem nagród) to słynne "Pamiętniki Adama i Ewy" Marka Twaina. Dzięki niej opatentowali formę książki obrazu, którą się wiesza na ścianie. I tylko właściciel wie, jak ją z tej ramy wyjąć do czytania i z powrotem włożyć. Formę obrazu ma 35 egzemplarzy "Pamiętników Adama i Ewy". Wszystkie różnią się od siebie. Nie ma mowy o jakimś powtórzeniu. Okładki są aluzjami do tekstu. Na jednej z nich jest np. kasztan. Trzeba się więc zagłębić w tekst Twaina, żeby zobaczyć, dlaczego mamy Ewę z kasztanem, a nie jabłkiem właśnie.

Oryginalności nie można odmówić "Kronice opowiadającej dzieje Piotrowe". Czerwona oprawa w formie sakwy nawiązuje do czasów Średniowiecza.
Kultową już można nazwać ich książkę, składająca się z najpiękniejszych wierszy Haliny Poświatowskiej. Powstała - jak sami mówią - z uwielbienia poetki, która już za życia stała się legendą.
- Fascynuje nas w Haśce jej niewiarygodna witalność, pogarda dla trawiącej ją przez całe życie choroby, a także trudna do odtworzenia magiczna osobowość i urok, którym zniewalała wszystkich - tłumaczą.

Książka "Ogień zielonych księżyców" (tytuł wzięty z wiersza) pomyślana została jako rodzaj albumu pamiątek, a nawet swoistego "relikwiarza". Kiedy nad nią pracowali, odwiedzili mamę i siostrę poetki. Pytali o ulubiony kolor. Okazało się, że to zielony. Ilustracje umieszczono więc na zielonym papierze artystycznym. Niektóre zdjęcia z lat 60. były jeszcze specyficznie ząbkowane. Szukali więc w laboratoriach fotograficznych specjalnej gilotynki do zrobienia takich ząbków, żeby było prawdziwie. Pojechali do Stanów Zjednoczonych w podróż śladami poetki. I tak powstało coś bardzo intymnego, kwintesencja tego, kim była Poświatowska. W romantycznych małych kopertach umieszczone są faksymilia niektórych jej rękopisów. Ulubiony przez poetkę zapach konwalii nadaje powabu.

- Ta książka - opowiadają wydawcy - wywoływała niesłychane emocje. W Tajpej artystka chińska, która ją przeglądała, powiedziała nam, że teraz musi zmienić swoje spojrzenie na sztukę.

- To tak, jakby ktoś ci wyznał kocham cię i będę cię kochać do końca życia. Ona przecież tekstu nie rozumiała. Ale wchłaniała te klimaty, struktury i formę książki. Jakaś miłośniczka Poświatowskiej, trzymając taki egzemplarz w ręku, rozpłakała się. Ktoś napisał nawet wiersz o tej... książce. Powstały trzy filmy dokumentalne - opowiada Edward Ley. I kończy: - Dla takich chwil właśnie się pracuje.

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki