Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Beata i Jarosław Szymańscy: Zanim rozszarpiemy Solidarność

Jarosław Zalesiński
Grzegorz Mehring
Żeby dojrzeć Solidarność, musimy ją, po pierwsze, umiejętnie pokazać samym sobie - przekonują Beata i Jarosław Szymańscy, autorzy projektu stałej wystawy w Europejskim Centrum Solidarności, w rozmowie z Jarosławem Zalesińskim

Wystawa w Europejskim Centrum Solidarności w niczym nie będzie przypominała muzeum z gablotami.
Na pewno nie. Nie można już dziś wrócić do formuły tradycyjnego muzeum. Ale wydaje nam się, że po otwarciu paru muzeów narracyjnych także i na te instytucje warto spojrzeć krytycznie i wyciągnąć wnioski z ich dotychczasowego funkcjonowania. Należy szukać wspólnej przestrzeni dla wystaw narracyjnych i tradycyjnych.

Muzeum narracyjne to…?
Muzeum, które stara się poprzez swoją wystawę opowiedzieć jakąś historię. Najbardziej skomplikowane oprowadzanie polega na interakcji. Żeby przejść do kolejnego ogniwa wystawy, zwiedzający musi wykonać jakieś zadanie.

Jak w grze komputerowej?
Dokładnie.

Na przyszłej wystawie w ECS zwiedzający będzie mógł na przykład oddać głos w wyborach.
Albo wczuć się w rolę uczestników Okrągłego Stołu. Uczestnictwo zapewni także trzyczęściowy bilet. Jedna z tych części będzie kartą do głosowania, drugą będzie można pozostawić po sobie w ECS, z własnymi uwagami, zapisanymi ręcznie albo elektronicznie.

Można by porównać tę wystawę do kina 5D, gdzie nie tylko ogląda się film, ale siedzi się w ruchomym fotelu, czuje zapachy albo powiew wiatru na twarzy?
Nie do końca. Uciekamy przed technologicznymi nowinkami, ponieważ nie można zdominować opowiadanej historii narzędziami, którymi będziemy ją opowiadali. Gdyby nasze zmysły były nadmiernie pobudzane, zaczęłoby to nam przeszkadzać.

Na wystawie będę się przeciskał przez kordon niby-zomowców z wyświetlanymi na plastikowych przyłbicach filmami z pacyfikowania manifestacji ulicznych. To na pewno obudzi emocje.
Będzie to namiastką prawdziwych przeżyć ludzi. Ale nie można pójść za daleko w kierunku hiperrealizmu. Potrzebna jest zawsze pewna metafora. W takich muzeach często atakuje się widza technologicznymi nowinkami, na przykład na rozpylonej mgle wyświetla się obrazy, które wyglądają jak hologramy. Technologie mogą zdominować zasadniczy przekaz. My chcemy tego uniknąć. Dla dziecka większą emocją może być to, że wsiądzie do wózka elektrycznego, który był naprawiany przez Lecha Wałęsę. Będzie też można zasiąść w kabinie autentycznej suwnicy, w której pracowała pani Ania Walentynowicz.

Autentyzm zebranych na wystawie przedmiotów może robić większe wrażenie niż najnowocześniejsze multimedia?
Sami byliśmy bardzo poruszeni, kiedy odnaleźliśmy tę suwnicę i udało się nam do niej wejść. W jednej z hal znaleźliśmy księgę z kontrolnymi wpisami stanu suwnicy. Jest w niej także wpis: "Nie pracujemy, strajk". To są bezcenne pamiątki.

Pewnie najmocniej pozostaną w pamięci zwiedzających.
To naprawdę robi wrażenie, kiedy widzi się, że w kabinie suwnicy stoi krzesełko z kawałkiem styropianu jako tapicerką. Ludzie nie tylko leżeli na styropianie w czasie strajków, ale też na nim pracowali. Zebrane przedmioty pozwalają sobie wyobrazić, w jakich działo się to warunkach. Stocznia odchodzi w przeszłość, nie wszystko daje się ocalić, ale te przedmioty, nawet wyrwane z kontekstu, jeśli umiejętnie opowie się związaną z nimi historię, mają wielką siłę.

Stocznia rzeczywiście ginie na naszych oczach.
Jest nam bardzo żal przestrzeni, która niszczeje, jej architektury. Być może jakimś cudem udałoby się jeszcze kogoś namówić, żeby chociaż jedną halę ocalić? Zimą z kabiny suwnicy w takiej hali robiła się lodówka, a latem piekarnik. Dopiero wtedy na własnej skórze człowiek uświadomiłby sobie trud tej pracy. Z czym ci ludzie się mierzyli. Ich hart ducha tutaj się wykuwał.

Skoro o harcie ducha mówimy i skoro pojawił się styropian. Czy głównym przesłaniem muzeum nie będzie pozytywny przekaz mitu Solidarności?
Dokładnie tak jest. Chodzi o przypomnienie, nie tylko Polakom, ale też Europie i światu, że mamy swoje miejsce w historii XX wieku. Z tym pozytywnym przekazem wciąż nie bardzo potrafimy sobie poradzić.
Paradoks polega na tym, że mit Solidarności zachował się poza Polską, a nie w Polsce.
Wystawę w ECS robimy też dla samych siebie. Chcemy pokazać, że zmiany zaczęły się w Polsce i zaczęły się w Gdańsku. Celem jest promocja i obrona najlepszej polskiej marki, jaką jest Solidarność, zanim nie rozszarpiemy jej na strzępy my sami. Nie chodzi tylko o to, by wytłumaczyć ludziom Zachodu, czym był ten ruch. Jest takie powiedzenie - w lesie nie widać lasu, tylko drzewa. By las zobaczyć, trzeba z niego wyjść. Żeby dojrzeć Solidarność, musimy ją, po pierwsze, umiejętnie pokazać samym sobie. Jeśli uda nam się to zrobić, będziemy potrafili przedstawiać ją innym.

W sąsiedztwie ECS stanie w przyszłości wielkie centrum handlowe...
Zderzenie z galerią będzie wyzwaniem. Nie chodzi o konkurowanie, bo w mieście musi znaleźć się przestrzeń i dla galerii, i dla muzeum. Ale nie byłoby dobrze, gdyby centra handlowe wypełniły całą naszą publiczną przestrzeń. Musimy zachować w tym równowagę. Nie pomogą nam jej utrzymać same budynki-ikony, takie jak słynne muzeum Guggenheima w Bilbao. Ten obiekt odniósł sukces, przyciąga turystów, ale kilka innych miast próbowało skopiować pomysł i okazało się, że to już nie działa. Mamy nadzieję, że ECS stanie się takim miejscem na mapie Gdańska, które warto zobaczyć i do którego będzie się chciało wracać.

Tak jak do galerii handlowej…
Ale widać już przesyt kulturą galerii handlowych. Polacy wyjeżdżają, widzą, jak działają nowoczesne placówki wystawiennicze i na coś podobnego czekają u siebie. Sukces Muzeum Powstania Warszawskiego jest tego przejawem. Okazało się, że także w Polsce można całą rodziną pójść do muzeum. A jeśli odwiedzi nas ktoś z zagranicy czy z innego miasta, nie pójdziemy z nim przecież zwiedzać galerii handlowej, z takimi samymi sklepami.

Przepraszam za metrykalne pytanie. Państwo w 1980 roku…
Byliśmy jeszcze w liceum. Poznaliśmy się w Bydgoszczy, w szkole średniej, i wspólnie wybraliśmy Gdańsk jako miasto studiów, bo tutaj wiało wolnością. Pamiętam, jak przyjechałem z moją żoną - wówczas moją dziewczyną, do Gdańska, jak nocowaliśmy w poczekalni na dworcu, bo nie było nas na nic innego stać. Ponieważ znałem już miasto, zasłoniłem mojej dziewczynie oczy i zaprowadziłem ją pod pomnik Trzech Krzyży. Kiedy tam doszliśmy, powiedziałem: "Zobacz, to jest to miejsce". Po wielu latach przeprowadziliśmy się tu z pracownią... To dziwne i symboliczne.

Państwa synowi projekt wystawy w ECS podoba się?
Podoba, choć jest wobec niego bardzo krytyczny. Być może bierze się to stąd, że siłą rzeczy jest skazany na oglądanie wystaw i zwiedzanie muzeów, gdziekolwiek się znajdziemy.

Wystawa musi przemówić do tych trzech pokoleń.

Tak, do dziadków, rodziców i dzieci. Mamy nadzieję że to się uda, bo to jest możliwe. Można pokazać tę historię w zajmujący sposób. Jeżeli uda nam się ten cel osiągnąć, co wcale nie jest takie łatwe, będziemy szczęśliwi.

Beata i Jarosław Szymańscy są wykładowcami na Wydziale Architektury i Wzornictwa gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wspólnie prowadzą założoną przez siebie pracownię projektową Studio 1:1, która wygrała rozstrzygnięty w 2008 r. konkurs na projekt scenografii stałej wystawy w Europejskim Centrum Solidarności. Wystawa ma zostać otwarta w 2013 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki