Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bardziej ludzka gospodarka to też zadanie dla Kościoła

Marcin Herman
Piotr Smoliński
Encyklikę Franciszka trudno jest w pełni zrozumieć tylko z perspektywy europejskiej. Dla nas ekologia jest bardziej kwestią mody niż "być albo nie być" - mówi Marcin Kędzierski z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie

Jak encyklika papieża "Laudato Si'" została przyjęta w Krakowie? Miasto związane z Kościołem, którego mieszkańcy narzekają na zanieczyszczone powietrze, a blisko Górny Śląsk i kopalnie...
Faktycznie, pierwsze przecieki, jakie trafiły do polskich mediów, mówiły o tym, że papież uderza w górnictwo i nie rozumie polskich problemów. Ale na ten dokument trzeba patrzeć szerzej. To, że papież podjął problematykę ekologiczną, nie dziwi mnie. Była ona mocno obecna i we wcześniejszych papieskich wystąpieniach. Przecież papież nie pisze, że Polacy powinni zamknąć kopalnie, tylko że trzeba szukać rozwiązań jak najbardziej przyjaznych dla przyrody i społeczeństwa. To są na tyle ogólne stwierdzenia, że ciężko jest wyciągać z nich tak daleko idące wnioski. Takie na przykład, że papież napisał encyklikę "antypolską". Katolicką naukę społeczną charakteryzuje to, że w encyklikach rzadko pojawiają się bardzo ostre tezy dotyczące pochwały czy krytyki jakiegoś konkretnego systemu. Bazują one raczej na bardziej ogólnych stwierdzeniach. Więcej konkretnych postulatów można znaleźć w dokumentach publikowanych przez Papieską Radę Iustitia et Pax oraz w wypowiedziach jej członków. Na przykład przewodniczącego rady ghańskiego kardynała Petera Turksona. W tych wypowiedziach pojawiają się postulaty takie jak choćby utworzenia rządu światowego.

Zdaje się, że postulował to już papież Benedykt XVI w swojej społeczno-gospodarczej encyklice "Caritas in veritate".
Tak, to prawda, zresztą akurat ten postulat jako pierwszy proponował jeszcze Paweł VI w "Populorum progressio" w latach 60. Ale w dokumentach wspomnianej rady pojawiają się znacznie ostrzejsze propozycje co do kształtu systemu polityczno-gospodarczego, choćby system światowego nadzoru nad bankami i systemem finansowym. Dlatego warto obserwować, co robi ta rada. We wspomnianej encyklice Benedykta XVI, jak i najnowszej encyklice Franciszka "Laudato Si'" oraz adhortacji apostolskiej Franciszka "Evangelii Gaudium", również widać jej wpływ. Pamiętam, że przy okazji encykliki Benedykta XVI mówiło się, że połowa była pisana przez Stefano Zamagniego.

Kim jest Stefano Zamagni?
To włoski ekonomista związany z ruchem Focolari. Jest uznawany za jednego ze współtwórców tzw. ekonomii komunii (economia di comunione), która w "Caritas in veritate" nazywana jest również ekonomią obywatelską (economia civile). Polskie tłumaczenie "ekonomia komunii" jest jednak mało zręczne - lepiej jej sens oddaje pojęcie ekonomii wspólnoty. Zamagni, podobnie jak drugi z ojców ekonomii komunii włoski ekonomista Luigino Bruni (choć oczywiście nie tylko oni), twierdzą, że podstawowym celem działalności gospodarczej nie jest zysk, ale integralny rozwój człowieka. Nie tylko finansowy, ale też intelektualny, społeczny, kulturalny, moralny itd.

To tylko teoria, czy też zostało to gdzieś wprowadzone?

Na płaszczyźnie mikro ekonomia komunii działa w kilkudziesięciu krajach świata (głównie w Brazylii i we Włoszech) w ramach ruchu Focolari. To ruch ekumeniczny, do którego należą też przedsiębiorcy. Firmy prowadzone w tym duchu to nie tylko mikroprzedsiębiorstwa, ale też większe podmioty o szerszym zasięgu oddziaływania. Główna zasada działania takich firm polega na tym, że jedną trzecią zysków kierują na rozwój firmy, jedną trzecią na potrzeby społeczności lokalnej, a jedną trzecią na promocję tego nurtu na świecie, co w praktyce oznacza wsparcie ruchu Focolari. Ruch promuje i tworzy we Włoszech ideę tzw. dystryktów przemysłowych, gdzie producenci, kontrahenci i konsumenci tworzą oprócz biznesowych także relacje wspólnotowe.

W Polsce też są takie firmy?
Wiem o dwóch, w tym jednej dużej rodzinnej firmie budowlanej państwa Miłkowskich ze Śląska.

Czy ekonomia komunii może być rzeczywiście modelem dla wszystkich?
To, co piszą o "ludzkiej ekonomii" Benedykt XVI i Franciszek, to próba przełożenia idei obecnych w ruchu Focolari na pewien ustrój gospodarczy dla świata. Oczywiście tu pojawia się spory problem, jak to zrealizować. Być może poprzez rozwiązania prawne, stąd ten postulat rządu światowego. Kościół nie ma jednak bezpośredniego wpływu na politykę, może więc głównie wpływać poprzez promowanie zmian kulturowych. Dlatego Kościół chce promować wśród wierzących nowe postawy. Od przedsiębiorców wymaga dobrego traktowania pracowników, rozsądnego gospodarowania zasobami naturalnymi. Albo by ludzie w krajach dobrobytu mniej konsumowali i na przykład nie wyrzucali jedzenia...

W nowej encyklice Franciszka jest wezwanie do wolniejszego, ale bardziej zrównoważonego rozwoju. Papież chce, by zaczynało się to inne podejście do gospodarowania już od poziomu jednostek i rodzin.
To właśnie to promowanie zmian kulturowych, które rozpoczął już Benedykt XVI.

A nie Jan Paweł II?
To były nieco inne czasy, świat nie słyszał jeszcze o globalnym kryzysie, a po upadku komunizmu dominowała narracja wolnorynkowa. Jego społeczna encyklika "Centesimus Annus" była nawet w jakiejś mierze inspirowana, a później interpretowana przez amerykańskich konserwatywnych liberałów. I stąd do dziś wielu błędnie uważa Jana Pawła II za papieża ideologicznie prorynkowego. Choć nauczanie Benedykta XVI i Franciszka jest wprost kontynuacją nauczania Jana Pawła II, to możliwe, że mając na uwadze wspomniane klucze interpretacyjne, Benedykt XVI i Franciszek w nauce społecznej częściej niż do polskiego papieża odwołują się do Pawła VI. Zwłaszcza do jego encykliki "Populorum Progressio" z 1967 roku. To był czas, kiedy kolejne kraje wyzwalały się z kolonializmu i pojawiał się problem postkolonializmu. Byłe metropolie dominowały je gospodarczo, często wyzyskiwały. Kościół zaczął wzywać do elementarnej solidarności między bogatymi i biednymi. Ten wątek solidarności między biednym Południem a bogatą Północą był mniej obecny u Jana Pawła II. On ideę solidarności starał się przedstawiać z perspektywy filozoficznej, a także relacji pomiędzy jednostkami, pracownikami i pracodawcami. Wpływ na Jana Pawła II oczywiście miało doświadczenie ruchu Solidarności. Globalny wymiar solidarności, z jego perspektywą polityczną i gospodarczą, powrócił z całą mocą u Benedykta XVI.

Idea "rządu światowego", zdaniem wielu katolików, ale też protestantów, nie kojarzy się raczej z Kościołem, ale z masonerią.
Wiem, ale po raz pierwszy użył tego pojęcia papież Paweł VI. Skoro istnieje globalny przepływ pracy i światowego kapitału, to muszą istnieć instytucje, które na światowym poziomie kontrolują i regulują gospodarkę tak, by służyła całej ludzkości, a nie tylko jej części.

No, ale kto wybierze ten "rząd światowy"? Może ma być nim Kościół?
Bez przesady, nie sądzę, by ktokolwiek w Kościele dopominał się instytucjonalnego wpływu na globalną politykę i gospodarkę. Wydaje mi się, że liczą na odnowioną ONZ.

Skąd taki nacisk w nowej encyklice na ekologię?
Myślę, że w Europie nie rozumiemy, jak ważny to problem choćby w Ameryce Południowej, skąd pochodzi Franciszek. Chodzi nie tylko o wycinanie lasów Amazonii, lecz o całą gospodarkę rabunkową wobec miejscowych zasobów naturalnych i społeczności związanych z ziemią. Papież w encyklice pisze na przykład, że co prawda nie ma dowodów, że żywność genetycznie modyfikowana jest szkodliwa dla człowieka, ale jej wprowadzenie niszczy naturalną strukturę rolnictwa. Koszty inwestycji w nią są wyższe. Następuje więc komasacja gruntów i ci, którzy mieli kiedyś swoje własne poletka, muszą je sprzedawać. W efekcie pracują teraz jako najemnicy korporacji. GMO prowadzi więc do wywłaszczania. Ludzie, którzy kiedyś byli na swoim, dziś są zdani na łaskę i niełaskę wielkich graczy.

W Polsce pojawiają się podobne argumenty przeciw GMO.
Tak, tylko dodajmy do tego, że w Ameryce Południowej to już się dzieje, a poza tym tam dużo więcej ludzi utrzymuje się z rolnictwa. Tę encyklikę rzeczywiście ciężko w pełni zrozumieć z perspektywy europejskiej. Dotyka wielu problemów krajów afrykańskich, Brazylii, Argentyny, Indii, Chin i tak dalej... One dla Europejczyków i Amerykanów może nie są zupełną abstrakcją, ale w najlepszym razie ekologia jest tam bardziej kwestią mody niż "być albo nie być"... Mam na myśli różne ruchy antyglobalistyczne, free trade, Stop GMO i tak dalej.

My jesteśmy gdzieś pomiędzy bogatym światem zachodnim a peryferiami. Może dlatego z polskiej perspektywy widać pewne niekonsekwencje. Już Jan Paweł II mówił, że kraje, które się dopiero rozwijają i unowocześniają, nie powinny popełniać błędów krajów już rozwiniętych, które zbudowały swój dobrobyt często kosztem środowiska naturalnego. Franciszek wspomniał o węglu. Jednak wielu ludzi w Polsce uważa, że to kraje bogate chcą na nas wymusić rezygnację z węgla, by sprzedawać nam potem "czystą" energię. Albo kwestia autostrad, my musimy budować je drożej z uwzględnieniem wpływu na środowisko, Niemcy czy Francja, które zbudowały je kilkadziesiąt lat temu, w ogóle się tym nie przejmowały.
I tak nie jesteśmy w najgorszym położeniu. W zamian za wymuszanie zmian uzyskujemy pewne rekompensaty. W krajach tak zwanego biednego Południa nie ma mowy o rekompensatach ani za zniszczenia, ani za wdrażanie droższych, ekologicznych technologii. A papież wzywa przecież do wsparcia przez kraje bogate tych, którzy dopiero się rozwijają. Tak, by ich rozwój nie odbywał się kosztem niszczenia środowiska. Ale zgodzę się, że praktyka dnia codziennego pokazuje, jak mało realny jest to postulat.

W Polsce ta encyklika wywołała spore emocje. I negatywne, i pozytywne.
Lewica pieje z zachwytu, choć podchodzi do niej wybiórczo. Bierze, co jej wygodne. Papież pisze między innymi, że aborcja czy in vitro są przeciwko prawu naturalnemu, "ekologii człowieka", ale ten wątek nie jest nagłaśniany przez lewicę. Z drugiej strony część prawicowych komentatorów wydaje się bardzo rozczarowanych. Pocieszają się, że w katolickiej nauce społecznej nie obowiązuje dogmat o nieomylności papieża. Odnoszę jednak czasem wrażenie, że wypowiedzi papieskie także przez prawicę są brane w oderwaniu od kontekstu i wybiórczo. A poza tym czytane są z perspektywy europejskiej, zupełnie bez zrozumienia (czy nawet chęci zrozumienia) kontekstu południowoamerykańskiego czy afrykańskiego. Przyznaję, papież Franciszek ma taki styl, że w oczach niektórych katolików w Polsce mógł "nagrabić" sobie kontrowersyjnymi czy nieprecyzyjnymi wypowiedziami na tyle, że już z góry traktowany jest na "nie". Sam papież w tej interpretacji nie pomaga, bo jego dokumenty są bardzo długie, w przeciwieństwie do zwięzłości Benedykta XVI. Ciężko przez nie przebrnąć, więc nie każdy czyta całość. A jak czyta, to musi coś z tego wybrać, na czymś się skupić. Poza tym Franciszek mówi dużo w swoim imieniu, że na przykład takie jest jego zdanie, czy tak mu się wydaje. Tego nie było przy poprzednich papieżach. Jest zagrożenie, że każdy może interpretować Franciszka, jak chce. Ale to taki latynoski styl papiestwa, musimy się do niego przyzwyczaić.

A czy obawy części katolików w Polsce co do Franciszka są uzasadnione?
W Polsce jest wciąż przekonanie, że jeżeli ktoś pokazuje, czy obnaża zawodności wolnego rynku, od razu staje się marksistą. Dobrze, rozumiem, że może to wynika z polskich doświadczeń historycznych. Ale u młodego Marksa jest naprawdę dużo inspiracji chrześcijaństwem (śmiech). Weźmy sprawę beatyfikacji arcybiskupa Romero...

Jako nastolatek dowiedziałem się o nim z filmu "Salwador" reżysera Olivera Stone'a, słynącego z lewackich czy wręcz komunistycznych sympatii. Wiem, że abp Romero był przez lewicę na całym świecie uważany za przedstawiciela teologii wyzwolenia, której niektóre nurty oskarżane były przez Watykan o marksizm i komunizowanie. A teraz, po latach, abp Oscar Romero został wyniesiony na ołtarze...
To był hierarcha, a jednocześnie jezuita, jak papież Franciszek, który stawał w obronie robotników, a także sprzeciwiał się juncie wojskowej, która była wspierana przez Stany Zjednoczone. Za swoją działalność został w 1980 roku zamordowany przez reżim. Angażował się mocno w sprawy społeczne, co wówczas było wśród hierarchów w Europie rzadkie. Dlatego był postrzegany jako realizator teologii wyzwolenia. Istniał taki mit, że sam Jan Paweł II nie pochwalał tego, co robił abp Romero. Ale dziś widać, że był to mit fałszywy, skoro Kościół go niedawno beatyfikował. Ta beatyfikacja pokazała, że Kościół ma prawo angażować się w obronę praw pracowniczych, jeśli nie ma innych organizacji, które by się tym zajmowały.

W Salwadorze byli komuniści...
Ale nie było chrześcijańskich związków zawodowych, jak w Polsce, gdzie mieliśmy Solidarność. W Europie Zachodniej zaś wówczas wszelkie próby bezpośredniego zaangażowania się Kościoła w działalność związkową postrzegane były jako marksizm. Był też oczywiście kontekst zimnowojennej konfrontacji, w Ameryce Łacińskiej nierzadko krwawej, między światem zachodnim i kapitalistycznym oraz blokiem komunistycznym. Arcybiskup Romero, w duchu ewangelii, szedł w poprzek tym podziałom. Po latach Kościół oficjalnie uznał i docenił tę postawę.

Mimo że była Solidarność, wśród polskich publicystów, teologów, polityków związanych z Kościołem jest niechęć do takiego podejścia do gospodarki. Dominuje wciąż raczej konserwatywny liberalizm i wiara w dobro wolnego rynku.

To jest obecnie specyfika polskiego Kościoła. Co najmniej od czasów Benedykta XVI w Niemczech, Włoszech, Francji czy Hiszpanii katolicy kontestują polityczny liberalizm i gospodarczy neoliberalizm. W Polsce to się dopiero zaczyna. Wciąż partie konserwatywne są raczej liberalne gospodarczo.

PiS też?
Poglądy PiS na gospodarkę raczej ciężko określić, bo jest tam wiele nurtów - od związkowców po twardych wolnorynkowców. A na Zachodzie Kościół i katolicy w ogóle nie kojarzą się już z promocją wolnego rynku w rozumieniu liberalnym i neoliberalnym. Inaczej jest u nas. Klub Jagielloński, który reprezentuję, wydaje kwartalnik idei "Pressje". Po encyklice "Caritas in veritate" zwróciliśmy uwagę, że Kościół nie jest dogmatycznie prorynkowy. W 2011 roku wydaliśmy numer kwartalnika pod nazwą "Zabiliśmy proroka", w którym pisaliśmy o tym, jak wypaczona została w Polsce nauka społeczna Jana Pawła II, ja pisałem wówczas właśnie o ekonomii komunii. Pojawiały się reakcje na polskiej prawicy, że jesteśmy marksistami czy komunistami i usiłujemy zrobić z Jana Pawła II komunistę.

Duchowni też tak mówili?
Nie ma co ukrywać, że byliśmy w sporze z ojcem Maciejem Ziębą, pod którego skrzydłami wcześniej współtworzyliśmy Instytut Tertio Millennio, promujący naukę Jana Pawła II w duchu liberalno-wolnorynkowym. Ale nasze drogi ideowe się jakoś tam rozeszły. Nie wiem jednak, jak wygląda to w całym polskim Kościele - jest on przecież znacznie bardziej różnorodny niż o. Maciej Zięba czy ks. Jacek Stryczek od Szlachetnej Paczki. Znam opinię środowiska krakowskich dominikanów, w którym już wcześniej pojawiały się wątpliwości, czy aby na pewno wolnorynkowa interpretacja nauczania Jana Pawła II jest do końca właściwa.

Dominikanie i środowiska krakowskie - a co z życiem codziennym Kościoła? Jak wygląda nauka polskich biskupów, proboszczów, zwykłych księży?
Patrząc na listy episkopatu czy słuchając wypowiedzi duchownych w mediach, widać, że tematy gospodarcze prawie w ogóle nie są obecne, na przykład dużo się ostatnio w Polsce mówi o prekariacie. Czyli nowej klasie, w większości osobach młodych, pracownikach zatrudnionych na umowy śmieciowe, niezwiązanych z jedną firmą bądź zawodem. Rola prekariatu w polskiej polityce rośnie, o czym świadczy przebieg kampanii, a zwłaszcza wynik wyborów prezydenckich. Ale wyglądało to tak, że istnienie i wpływ grupy niezadowolonych, definiowanych dziś - słusznie bądź nie - jako prekariuszy, były zaskoczeniem nie tylko dla polityków czy mediów, ale także ludzi Kościoła. To ciekawe, bo przecież Kościół dużo pracuje z młodymi, jest wiele wspólnot, a duszpasterze jakby w ogóle problemu prekariatu nie dostrzegli. Ulubionymi tematami w ostatnich latach były gender i in vitro, co oczywiście nie oznacza, że nie były one ważne. Co roku na Niedzielę Świętej Rodziny biskupi co prawda publikują listy w sprawie problemów polskich rodzin, ale tematyka ekonomiczna była w nich traktowana bardzo ogólnikowo, z obowiązkowym odesłaniem do niewiele wnoszących cytatów z Jana Pawła II czy Franciszka. Mowa była na przykład, że polskie rodziny potrzebują wsparcia, ale nie było konkretnych postulatów albo chociaż diagnozy, skąd się bierze trudna sytuacja polskich rodzin. Pojawiał się temat dzieci emigrantów zarobkowych, eurosierot. Ale było to spojrzenie na skutki, nie było wskazania, co jest przyczyną emigracji i refleksji, czy i dlaczego Polacy bywają na nią skazani.

No, ale sam Pan mówi, że od kilku lat papieże coraz głośniej mówią o kwestiach społecznych i gospodarczych. W Polsce też w końcu chyba nastąpią zmiany?
Potrzeba na to kilku lat. Może to, co dzieje się w Polsce, to, jak głośno jest o problemach społecznych, zmusi Kościół instytucjonalny w Polsce do zmian. Ale nawet gdyby sami duchowni w Polsce chcieli zacząć mówić inaczej, nie mają właśnie jeszcze odpowiedniego języka, aparatu pojęciowego.

To jest jednak dość dziwne. Tradycja polskiego Kościoła jest taka, że księża w Polsce zawsze angażowali się w sprawy społeczne, polityczne i gospodarcze. Arcybiskup Jakub Świnka odegrał dużą rolę w zjednoczeniu Polski po okresie rozbicia dzielnicowego, były kazania księdza Piotra Skargi, księża odegrali dużą rolę przy uchwaleniu Konstytucji 3 maja. Pod zaborami duchowni bronili Polaków przed uciskiem zaborców, uczyli, jak gospodarować, sami zakładali różne firmy, spółdzielnie czy stowarzyszenia. Aktywni byli też w czasach II RP, a w czasach PRL bardzo dużo zajmowali się kwestiami społecznymi kardynał Stefan Wyszyński, Jan Paweł II czy kapelan Solidarności i robotników ksiądz Jerzy Popiełuszko. Co się z tym wszystkim stało?

Rzeczywiście, poglądy ekonomiczne prymasa Wyszyńskiego są zbieżne właściwie w stu procentach z tym, co głoszą Benedykt XVI i Franciszek. To przesłanie społecznej i kulturowej rewolucji. Myślę, że Kościół w Polsce, po tym, jak próbował być aktywny w pierwszych latach III RP i spotkał się dużą niechęcią polityków i mediów, wycofał się z tego i skupił się na kwestiach bioetycznych. To też ważne, ale porzucenie nauki społecznej w wymiarze polityczno-gospodarczym nie było dobre ani dla Kościoła, ani dla Polski i Polaków. Dobrze, gdyby polski Kościół wreszcie odkopał dziedzictwo Prymasa Wyszyńskiego, które wcale się nie zestarzało. Przypomnę, że Wyszyński opierał się na swoich doświadczeniach z lat międzywojennych, gdy działał w Akcji Katolickiej i współtworzył ruch spółdzielczy. Niestety, w PRL idea spółdzielczości została skompromitowana. Ale kardynał Wyszyński patrzył dalej i uważał, że w wolnej Polsce Kościół powinien mocno angażować się i budować ruch spółdzielczy. Dziś na szczęście młodzi ludzie powoli sami, nie oglądając się na Kościół i inne instytucje, zaczynają działać. W Warszawie czy w Gdańsku ludzie wspólnie zamawiają towar u rolników, którzy potem przywożą go na targ w mieście albo sprzedają przez internet. Odradzają się też pierwsze oddolne spółdzielnie mieszkaniowe. I Kościół polski powinien to wspierać, bo to czyni gospodarkę bardziej ludzką. A wszystko to, co czyni gospodarkę bardziej ludzką, pochodzi od Boga.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki