18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bać się otwarcia Pomorza na Wschód? Bez paniki, to tylko Rosjanie

Dorota Abramowicz
Sympatyczny, elegancko ubrany chłopak zaprasza do restauracji na rogu Tkackiej i Długiej w Gdańsku. Przed restauracją tablica, na której cyrylicą zachęca się gości ze Wschodu do skorzystania z menu w języku rosyjskim.

- Często widać tu turystów z Rosji? - pytam młodego człowieka.
- Oczywiście, przeważnie są to goście z Kaliningradu. Chętnie przyjeżdżają do Gdańska - z uśmiechem odpowiada w języku Gogola i Dostojewskiego.

Język rosyjski na Długiej już nikogo nie dziwi. Gdańsk w ostatnich miesiącach jakby się przesunął na wschód. Coraz częściej rosyjskie napisy zachęcają do odwiedzenia restauracji i sklepów. Samochody z kaliningradzką rejestracją suną w obie strony główną arterią Trójmiasta, zapełniają parkingi przed Ergo Areną podczas koncertów i ważniejszych wydarzeń sportowych. Rosyjska mowa rozbrzmiewa latem na pokładach statków kursujących po zatoce i w korytarzach zamku w Malborku.
Co dziesiąty turysta odwiedzający Polskę jest Rosjaninem. Tylko w ubiegłym roku przyjechało do nas 1,3 miliona gości zza wschodniej granicy. Za kilka miesięcy, kiedy wejdzie w życie umowa o małym ruchu granicznym między obwodem kaliningradzkim a częścią Pomorza oraz Warmii i Mazur, będzie ich jeszcze więcej.

Pomorze zaleje fala turystów z Rosji?

- Zaleje nas mafia ze Wschodu! - alarmuje część prawicowych mediów.
- Nie róbmy sztucznej paniki - odpowiada Remigiusz Dróżdż, prezes zarządu Polskiej Izby Turystyki z Oddziału Pomorskiego w Gdańsku. - Turysta z Rosji to bardzo dobry klient. Trzeba się starać, by jak najczęściej chciał przyjeżdżać do Polski.
Niektórzy przyjechali już wcześniej i zostali. Przy mężach, żonach, z dziećmi, które po latach spędzonych w polskich szkołach i wśród polskich rówieśników miewają problem z określeniem narodowej tożsamości. Nie zdradza ich, tak jak rodziców, miękki, wschodni akcent.

Nikt nie wie, ilu Rosjan mieszka na Pomorzu. W gdańskim konsulacie Federacji Rosyjskiej słyszę, że nie ma już obowiązku, by obywatele Rosji meldowali się w placówce dyplomatycznej. Zresztą nie wszyscy muszą się meldować - wielu z nich ma już obywatelstwo polskie. W Rosyjskim Centrum Nauki i Kultury, przy ul. Długiej w Gdańsku, też nie otrzymam odpowiedzi. Mam pecha - od 1 marca centrum jest "tymczasowo nieczynne z powodu prac remontowych".
Trzeba więc szukać na własną rękę.

Zimny wychów i pełna asymilacja

Jednym z najdłużej mieszkających w Trójmieście Rosjan jest znany internista dr Aleksander Panow. - Na stałe zamieszkałem w Gdańsku w 1975 roku - wspomina. - Przyjechałem tu za żoną, Polką, z Sankt Petersburga, zwanego wówczas Leningradem.
To m.in. doktorowi z Rosji zawdzięczamy ruch morsów - zrzeszających się w klubach amatorów zimnych kąpieli, którzy ku osłupieniu ciepłolubnych gapiów wchodzą do wody, gdy temperatura zaczyna oscylować w okolicach zera.

Pierwszy w Polsce taki klub entuzjastów zimowych kąpieli powstał w Gdańsku w 1976 roku.
- Założyliśmy go we trójkę, z Eugeniuszem Łatyszewem, synem oficera Armii Krajowej, repatriantem i z redaktorem Stanisławem Dziadoniem - wspomina dr Panow.

"Zimny wychów" doktor stosował także wobec swoich dzieci - Tomasza i Piotra. Nie zawsze spotykało się to ze zrozumieniem ze strony otoczenia. Podczas zimy stulecia w 1979 roku sąsiedzi, zszokowani codziennym widokiem Panowa, wychodzącego na balkon z golutkim niemowlakiem, wezwali milicję. - Wyciągałem Piotrka z kąpieli i wynosiłem do wysuszenia na balkon - uśmiecha się doktor. - Dzięki temu nie chorował. Obaj synowie od trzeciego roku życia brali udział w kąpielach w morzu.
Doktor Panow unika dziś rozmów o morsach. Denerwuje go tworzony przez media klimat sensacji wokół, bądź co bądź, działania prozdrowotnego. O rodakach żyjących w Trójmieście też nie może zbyt wiele powiedzieć.

- Mam polskie obywatelstwo, jestem już w pełni zasymilowany, można mnie nazwać kosmopolitą - wyjaśnia.
Profesor Ludmiła Jankowska, córka Polki i Rosjanina, przyjechała do Gdańska w 1973 roku. Przez prawie 40 lat wykształciła setki studentów Uniwersytetu Gdańskiego. Jest jednym z trzech profesorów zajmujących się w Polsce literaturą religijną dawnych Słowian, zwłaszcza Starej Rusi, a szczególnie - literaturą i kulturą staropolską. Bada dziedzictwo obojga narodów. Przed kilkoma laty usłyszała, że choć większość życia związała z Polską, to ona - jako obywatelka Rosji - nie ma prawa bez specjalnego zezwolenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, kosztującego ponad 1,5 tys. zł, kupić mieszkania własnościowego w Trójmieście, Wejherowie, Pruszczu Gdańskim, Żukowie i Kolbudach. Tylko dlatego że miejscowości te należą do strefy nadgranicznej, gdzie zgodnie z ustawą z 1920 roku, osiedlanie się obcokrajowców obwarowane jest wieloma przepisami.

- Kupiłam więc mieszkanie nieco dalej od Trójmiasta - mówi profesor Jankowska. - Zresztą nie byłoby mnie stać na lokum w Gdańsku. Dzięki pomocy uczelni mam gdzie przenocować, kiedy muszę cały dzień spędzać na uniwersytecie. A o obywatelstwo polskie i tak wystąpię.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Tatiana uczy polskiej historii

Rosyjscy turyści, którzy trafiają do restauracji Kresowa, przy Ogarnej w Gdańsku, wysłuchują w ojczystym języku opisów potraw. Bo wbrew pozorom - samo przestudiowanie menu napisanego cyrylicą nie zawsze wystarcza.

- Pomysłowość w nadawaniu nazw potrawom bywa ogromna - uśmiecha się od 18 lat mieszkająca w Polsce Tatiana Otwinowska, która wraz z mężem Markiem prowadzi Kresową. - Tymczasem nasza ryba po grecku zadziwia Greków, tak samo Francuzi nie rozpoznają fasolki po bretońsku. Najpierw więc trzeba wyjaśnić gościom z Rosji, co się kryje pod poszczególnymi nazwami. Tłumaczę im na przykład, że żurek to "polska zupa", a uszka do barszczu to "pielmienie grzybowe".
Kiedy już goście zaspokoją głód, zaczynają pytać, co warto zobaczyć w Gdańsku i okolicach. I wtedy Tatiana, która podkreśla, że teraz jest Polką, opowiada o historii, zabytkach, ciekawych miejscach.

Pomorze zaleje fala turystów z Rosji?

- Jadą do Malborka i wracają zachwyceni - mówi Tatiana. - Zresztą uczę polskiej historii nie tylko Rosjan. Także Niemcom i Anglikom wyjaśniam, co znaczy słowo "kresy". Pokazuję im specjalnie sprowadzoną przez Marka książkę, w której jest mapa Polski z XVI wieku.

- Żona na pewno jest większą polską patriotką niż niektórzy moi rodacy - mówi Marek Otwinowski.
Tatiana pochodzi z dalekiego Nowosybirska. Marka, polskiego architekta, który zajął się produkcją zabawek i montował je w Rosji, poznała w Moskwie. Pokochali się, postanowili być razem. W Polsce krok po kroku, ciężką pracą, stawali na nogi. Najpierw od podstaw zakładali słynną restaurację w podżukowskim Borowie, od kilku lat prowadzą Kresową w Gdańsku.
- Dla przyjezdnych z Rosji Polska jest krajem do rozrywki - twierdzi Tatiana. - To już inni ludzie niż kiedyś. O innej mentalności.

Marek lekko kręci głową. Umowę o małym ruchu granicznym między obwodem kaliningradzkim a częścią Pomorza oraz Warmii i Mazur uważa za co najmniej dyskusyjną.

- Zgadzam się z "Gazetą Polską Codziennie", w której napisano, że wraz z turystami pojawi się rosyjska mafia - mówi.
Strachy na lachy?

Ubiegłotygodniowy artykuł z "Gazety Polskiej Codziennie" obiegł wszystkie portale internetowe. Dziennikarze, powołując się na byłego szefa poznańskiego CBŚ, napisali, że na zniesieniu wiz w ruchu granicznym z Kaliningradem najbardziej skorzystają członkowie zorganizowanych grup przestępczych. Przypominają także, że przed wejściem Polski do Unii, co zmusiło nas do poważnego uszczelnienia granic, obywatele Federacji Rosyjskiej popełniali nawet cztery razy więcej przestępstw niż obecnie. W 2010 roku podejrzewano ich o 180 czynów przestępczych, w ubiegłym roku o 133 przestępstwa.

- Rosyjska mafia, jeśli chce, to i dzisiaj może przyjechać - minimalizuje zagrożenie Remigiusz Dróżdż, prezes zarządu Polskiej Izby Turystyki. - Jednak znaczna większość oczekiwanych gości to turyści, nastawieni na wypoczynek, chcący tu wydać gotówkę. I o nich powinniśmy walczyć.

Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych, również uważa, że obawy przed przestępczym zagrożeniem ze Wschodu są przesadzone. - Strachy na lachy - mówi krótko. - Dobrze pamiętam reakcje niektórych niemieckich gazet na otwarcie granic z Polską. Wtedy też straszono, że całe polskie podziemie najedzie niemieckie miasteczka. Nie najechało... Pamiętam też obawy, że w momencie gdy się u nas pojawią firmy z Chin, za nimi przybędą tamtejsi przestępcy. Jakoś, dzięki Bogu, nie widać u nas zagrożenia ze strony Chińczyków.

Były szef MSWiA przypomina, że dziś, w dobie globalizmu, można łatwiej niż kiedyś popełnić przestępstwo za pomocą internetu, bez przekraczania granicy. Wielomilionowe straty na rachunkach bankowych pojawiają się wskutek działań przestępców w białych rękawiczkach. - Nie zwalnia to nas jednak z obowiązku monitorowania problemu po zniesieniu wiz - kończy Kaczmarek.
Na razie granica jest szczelna. Jedna z mieszkających na Pomorzu Rosjanek, prosząc o niepodawanie nazwiska, mówi: - Ograniczenia najbardziej dotykają nie mafię, ale zwykłych ludzi. Polscy celnicy lubią pokazać, kto tu rządzi. Tworzą sztuczne kolejki, przetrzymują bez powodu oczekujących na przejście granicy. Znam przypadki, gdy ludzie z głębi Rosji nie zdążyli na samoloty startujące z Gdańska. Przechodzili kontrolę po stronie rosyjskiej, a potem czekali, czekali i czekali, aż się nimi zajmą polscy urzędnicy celni. Kiedy się już doczekali, bilet na samolot przepadał.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Inne pokolenie

Artur, mówiący świetnie po rosyjsku młody człowiek spotkany na ul. Długiej, pochodzi z polsko-rosyjskiej rodziny. Jego mama, Irena Stoppa, przyjechała na Pomorze z Kaliningradu przed prawie 18 laty. Dziś prowadzi przy Zespole Szkół Publicznego Gimnazjum i Szkoły Podstawowej w Leźnie zbierający świetne recenzje kaszubski zespół taneczny Perełki.
- Przyjęto mnie tutaj bardzo ciepło - mówi pani Irena. - Kontaktów z rodakami prawie nie mam, ale dopada mnie czasem nostalgia za krajem... Syn już jest tu u siebie.

Pomorze zaleje fala turystów z Rosji?

Julia Roguska miała 10 lat, gdy jej mama, po wyjściu za mąż, przeniosła się z córką z Petersburga do Gdańska. Julia pochodzi z artystycznej rodziny. Babcia, Wiktoria Matwiejewa, jest aktorką, nieżyjący już dziadek Michaił Matwiejew był aktorem i reżyserem ze znanego petersburskiego Teatru im. Wiery Komisarżewskiej. Mama do dziś pracuje w teatrze Miniatura.

- Dziadek przyjechał do Gdańska w 1999 roku, na Festiwal Szekspirowski, z przedstawieniami "Burza" i "Ryszard III" - mówi z dumą w głosie Julia. - Od tamtego czasu współpracuję z Fundacją Szekspirowską przy tłumaczeniach.

Po przyjeździe do Polski mama ostrzegła małą Julię, by się nie przyznawała do pochodzenia. Był rok 1990, wojska radzieckie jeszcze stacjonowały na naszym terytorium i Polacy, szczerze mówiąc, nie przepadali za sąsiadami z kraju Wielkiego Brata.
- Teraz stosunek do Rosjan wyraźnie się zmienił - twierdzi Julia, która skończyła filologię rosyjską, wyszła za mąż za kolegę ze studiów, mieszka nadal w Gdańsku i wychowuje dwójkę dzieci. - Widać nawet coraz większe zainteresowanie kulturą i językiem rosyjskim.

- Język rosyjski powrócił do łask, bo Polska po 20 latach dojrzała - przyznaje Remigiusz Dróżdż. - Głupotą było, że przestaliśmy uczyć go w szkole. W światowej turystyce rosyjski jest na drugim, po angielskim, a przed niemieckim, najczęściej używanym językiem.

Piotr Szaniawski jest Polakiem. Studiuje rosjoznawstwo na Uniwersytecie Gdańskim, był ostatnio na praktyce w Rosyjskim Centrum Nauki i Kultury w Gdańsku. Opowiada, że do centrum, choć unosi się nad nim jeszcze duch dawnych czasów, cały czas przychodzą mieszkańcy Trójmiasta, zainteresowani wystawami i kinem rosyjskim.

Starszym nierzadko trudno zapomnieć historię. Wśród młodego pokolenia Polaków i Rosjan tematy polityczno-historyczne schodzą na drugi plan. - Mam znajomych Rosjan, to zupełnie inne osoby, mniej przesiąknięte systemem - mówi Piotr. - Część zajmuje się literaturą, inni są ekonomistami, specjalistami od biznesu i handlu. Fajni ludzie...
Piotr cieszy się z wprowadzenia ruchu bezwizowego.

- Nie będę musiał stać po wizę w kolejce, czas oczekiwania na zezwolenie nie powinien być dłuższy niż 10 dni, podróże będą łatwiejsze - wyjaśnia. - Zresztą proszę policzyć: do Warszawy jadę pociągiem siedem godzin, do Kaliningradu 3-4 godziny. Po co tam jechać? Chociażby po książki. Są o wiele tańsze niż w Polsce.

Irena Stoppa zachęca, by w Kaliningradzie odwiedzić ocalałą niemiecką część miasta.
- Jest co oglądać - mówi. - I warto tam spotkać ludzi, zupełnie innych niż na Zachodzie. Zresztą coraz częściej słyszę o Polakach, których ciągnie na Wschód. Wybierają się tam tylko na wakacje, niektórzy jadą na stałe.

W ubiegłym roku rosyjski konsulat w Gdańsku wystawił dla Polaków około 30 tys. wiz. To o jedną trzecią więcej niż w 2010 roku. Od lipca tego roku furtka na granicy zostanie szerzej uchylona. Czy czekać na nas tam będą z menu po polsku?

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Bać się otwarcia Pomorza na Wschód? Bez paniki, to tylko Rosjanie - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki