Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autosalon: Wypadek, w którym zginął Fred Buscaglione

Marek Ponikowski
Fred Buscaglione - takim zapamiętali go wielbiciele
Fred Buscaglione - takim zapamiętali go wielbiciele Archiwum
Wypadek drogowy na rzymskim skrzyżowaniu, w którym zginął Fred Buscaglione, przypomina Marek Ponikowski.

Na początku lutego dzień wstaje w Rzymie jeszcze później niż u nas. Jedni ciemnym przedświtem dygocząc od chłodu wychodzą do pracy, inni o tej samej porze wracają do domu, walcząc ze zmęczeniem i sennością, czasem także z wypitym nocą alkoholem.

Trzeciego lutego 1960 roku nad ranem dwudziestoczteroletni Bruno Ferretti prowadził ciężarówkę Lancia 864 Esatau z ładunkiem płyt porfiru przeznaczonym na jakąś budowę. O czternaście lat starszy Fred Buscaglione skończył występ w jednym z rzymskich nocnych klubów i za kierownicą swego Forda Thunderbirda model 1958 w ekstrawaganckim kolorze lila wracał do hotelu Rivoli, w którym mieszkał po separacji z żoną.

Trasy Lancii i Forda przecięły się w tym samym punkcie czasoprzestrzeni, na skrzyżowaniu ulic noszących imiona dwóch wielkich włoskich kompozytorów: via Giovanni Paisiello i viale Gioacchino Rossini.

***

Kto z pokolenia "sześćdziesiąt plus" nie pamięta takich przebojów, jak "Love in Portofino" i "Guarda che luna"? Ubarwiony lekką chrypką głos Freda Buscaglione płynący na licealnych prywatkach z głośnika szpulowego magnetofonu Melodia, a jeszcze częściej z gramofonu odtwarzającego nagranie z tzw. pocztówki dźwiękowej sprawiał, że spojrzenia dziewczyn stawały się przymglone, a chłopakom zbierało się na liryczne wyznania.

Przy "Kriminal tango" przytulane tańce wychodziły wcale nie gorzej niż przy "You are my destiny" Paula Anki, "I'm sorry" Brendy Lee czy "Love me tender" Elvisa Presleya. Przed pojawieniem się w eterze Radia Luxembourg z listą przebojów Top Twenty i wybuchem beatlemanii włoskie piosenki, zwłaszcza tak dobre jak piosenki Freda Buscaglione, koegzystowały w młodzieżowej subkulturze z przebojami z Wielkiej Brytanii i USA. Niebawem jednak angielszczyzna zapanowała niepodzielnie. Zwłaszcza że zabrakło wielkiego Freda…

***

Minęło sporo czasu, nim urodzony w 1921 roku w Turynie Ferdinando stał się bajecznie popularnym we Włoszech i znanym w całej Europie Fredem Buscaglione. Jego niezamożni rodzice - ojciec był malarzem pokojowym, matka konsjerżką - kosztem wielu wyrzeczeń wysłali go w wieku jedenastu lat do szkoły muzycznej noszącej szumną nazwę Conservatorio Giuseppe Verdi.

Po trzech latach z braku pieniędzy nauka się skończyła. Młody Ferdinando musiał zacząć dorabiać do rodzinnego budżetu. Był zdolnym multiinstrumentalistą, grał na fortepianie, kontrabasie i trąbce, dobrze śpiewał. Pewnego dnia podczas występu w turyńskiej Gran Caffé poznał Leo Chiosso, nieco od siebie starszego studenta prawa, namiętnego czytelnika literatury sensacyjnej. Ta przelotna wówczas znajomość w przyszłości miała zaważyć na całej jego karierze.

Wojna łagodnie obeszła się z młodym Buscaglione. Służył na Sardynii, z dala od pól bitewnych i jak wielu jego rodaków z radością skapitulował przed lądującymi na wyspie Amerykanami. Z obozu jenieckiego wkrótce trafił do rozgłośni US Army w Cagliari, gdzie otrzymał miejsce w radiowej orkiestrze.

Oczarowała go Ameryka, którą poznawał za pośrednictwem pocketbooków i czasopism, a przede wszystkim płyt z jazzem. Szczególnie bliski stał mu się królujący wówczas w USA swing. Po wojnie wrócił do Turynu. Grał w orkiestrze tanecznej, potem z własnym zespołem "Asternovas" zarabiał na życie występami w kawiarniach i nocnych lokalach, czasem nader podrzędnych.

W 1946 roku Buscaglione znów spotyka Leo Chiosso. Odkrywają, że wspólnie potrafią pisać piosenki. Już pierwsze próby noszą na sobie ślad fascynacji Chiosso Ameryką czasów prohibicji i jazzu, jaką opisywał w swoich powieściach modny przed wojną Damon Runyon, z groteskowo wyidealizowanymi postaciami gangsterów, demonicznych kobiet i przekupnych gliniarzy. Rodzi się Fred Buscaglione - sympatyczny facet z wąsikiem á la Clark Gable, ironicznym uśmiechem i nieodłączną szklaneczką whisky w dłoni.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Wielki sukces przychodzi w roku 1955. Tak zwany singiel, czyli płyta z dwiema piosenkami "Che bambola" i "Giacomino", sprzedaje się w niemal milionowym nakładzie. Z dnia na dzień Buscaglione staje się gwiazdą. Nagrywa kolejne płyty, koncertuje we Włoszech i za granicą, debiutuje w telewizji i w filmie. Często występuje razem z żoną, Fatimą ben Embarek, byłą cyrkówką, którą poznał w 1949 roku podczas tournée w szwajcarskim Lugano i porwał do ołtarza, mimo sprzeciwu jej marokańskiego ojca.

Jego największe przeboje nagrane w tym czasie łączą w sobie elementy podszytej ironią piosenki aktorskiej ze swingiem: "Teresa, non sparare" (w polskiej wersji brawurowo wykonywana przez Wiesława Gołasa jako "Teresa, daj spokój"), "Eri piccola cosď" czy "Whiskey easy".

Sukces okupiony jest morderczą pracą i wyczerpaniem. Fred coraz częściej uzupełnia whisky w swojej szklaneczce, stosunki z Fatimą psują się, gdy włoskie tabloidy donoszą - zasadnie lub nie - o jego romansach z aktorkami, z którymi występuje na planie (padają nazwiska Scilli Gabel i posągowo pięknej Szwedki Anity Ekberg).

Być może znużenie rolą, w którą wszedł dzięki spółce z Chiosso sprawia, że Buscaglione zmienia styl: w "Love in Portofino" czy "Guarda che luna" słyszymy zupełnie innego, lirycznego Freda. W styczniu 1960 roku w wywiadzie prasowym wspomina, że chciałby niebawem zakończyć karierę i stać się na powrót Ferdinandem Buscaglione.

***

Ciężarówka uderza w prawy bok liliowego Thunderbirda. Przerażony Bruno Ferretti wyskakuje z kabiny i z pomocą kilku przechodniów oraz policjanta wyciąga z auta nieprzytomnego kierowcę. W pobliżu nie ma telefonu, ktoś zatrzymuje przejeżdżający autobus, układają rannego na podłodze. Ale na wszelką pomoc jest już za późno. Dopiero z dokumentów zmarłego świadkowie dowiadują się, że ofiarą wypadku jest Fred Buscaglione.

W epoce pasów bezpieczeństwa, airbagów i stref zgniotu w wyniku podobnej kolizji kierowca odniósłby co najwyżej niegroźne obrażenia.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki