Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Atomowy eksperyment na Rugii

Marek Adamkowicz
ze zbiorów L. Adamczewskiego
Wunderwaffe - cudowna broń. Miała odwrócić losy wojny i zapewnić III Rzeszy zwycięstwo. Wiele wskazuje na to, że chodziło o bombę atomową. Wiadomo, że Niemcy prowadzili nad nią badania, ale czy zdążyli dokonać też próby poligonowej?

Druga wojna światowa przyniosła niewiarygodne cierpienia i zniszczenia, ale też błyskawiczny rozwój nauki. Do ostatnich dni wojny naukowcy gorączkowo szukali nowych rodzajów broni i nie chodziło tu tylko o czołgi, działa czy samoloty. Kluczem do pokonania wroga miała być bomba atomowa. Wprawdzie w Europie nie została ona użyta, ale atak na Hiroszimę i Nagasaki w sierpniu 1945 roku pokazał światu jej straszliwą moc.

Tajemnicza wyspa

Wśród historyków do dzisiaj trwają spory, ile czasu zabrakło Hitlerowi, by to on użył jako pierwszy bomby atomowej? Wiadomo przecież, że Niemcy prowadzili nad nią intensywne prace. Leszek Adamczewski, poznański pisarz i dziennikarz, autor publikacji poświęconych tajemnicom drugiej wojny światowej, niejednokrotnie wracał do tematu hitlerowskich badań nuklearnych - by wspomnieć chociażby książkę "Pierwszy błysk" czy reportaże ze zbioru "Burza nad Provinz Pommern".

- We wrześniu 1939 roku, kiedy Wehrmacht podbijał Polskę, w Berlinie ukonstytuował się zespół uczonych z Wernerem Heisenbergiem, Otto Hahnem, Kurtem Diebnerem i Paulem Artekiem, który pod nazwą Uranverein rozpoczął działania mające doprowadzić do skonstruowania niemieckiej bomby atomowej - opowiada Leszek Adamczewski. - Istnieją relacje mówiące, że w 1944 roku prowadzono próby z tajemniczą bronią. Ich opis sugeruje, że mogła to być właśnie broń jądrowa.

Jedno ze świadectw przedstawił Luigi Romersa, w czasie wojny korespondent "Corriere della Sera". Jesienią 1944 roku został on wezwany przez Mussoliniego, który wyposażył dziennikarza w listy polecające i wysłał go do Niemiec, by tam się rozeznał w sytuacji. Przede wszystkim miał się wywiedzieć, w jakim stanie jest niemiecki przemysł zbrojeniowy i jak mają się sprawy z nową, cudowną bronią Hitlera.

O jej istnieniu Mussolini dowiedział się tuż po zamachu w Wilczym Szańcu. Sytuacja zarówno Niemiec, jak i Mussoliniego była w tym czasie już niewesoła. Armia Czerwona parła na zachód, a Włochy przeszły na stronę aliantów. Władza Duce ograniczała się do marionetkowej republiki Salo na północy kraju. Wyprodukowanie nowej broni było więc ostatnią szansą dla obu dyktatorów.

W Berlinie Luigi Romersa spotkał się z ministrem propagandy Josephem Goebbelsem, pokazano mu zakłady zbrojeniowe na Śląsku i w Bawarii, wreszcie zawieziono do Peenemünde. Widok zbombardowanego rok wcześniej przez aliantów ośrodka badań nad bronią rakietową zapewne nie napawał optymizmem, lecz złe myśli uleciały, gdy Niemcy zaprosili żurnalistę do udziału w niezwykłym pokazie.
Było to 12 października 1944 roku, "na jakiejś wyspie na Bałtyku". Romersa wspomina, że wraz z niemieckimi oficerami został ulokowany w żelbetowym bunkrze. Nagle, około południa, "pojawił się oślepiający błysk i betonowa bryła bunkra zakołysała się, a potem przed nami pojawiła się ściana dymu. Nikt się nie odezwał. Wszyscy byli oszołomieni widokiem i uderzeniem podmuchu".

Można by potraktować te słowa jak opis "zwykłej" detonacji materiałów wybuchowych, gdyby nie pewne szczegóły. Romersa twierdził, że chmura dymu miała formę kolumny, a później przyjęła "kształt gigantycznego kwiatu". Do tego obserwatorom zakazano wychodzenia przez kilka godzin z bunkra "ze względu na właściwości eksplozji". Kiedy wreszcie zgodę dostali, kazano im się ubrać w kombinezony, najprawdopodobniej azbestowe.

Jako domniemane miejsce eksplozji wskazywany jest półwysep Bug na wyspie Rugia, chociaż mówi się również o innej lokalizacji.

- Według jednego z badaczy, próba mogła zostać przeprowadzona na położonej na wschód od Rugii wysepce Greifswalder Oie - dopowiada Adamczewski. - Jest to jednak wątpliwe.

Greifswalder Oie było częścią ośrodka badawczego broni rakietowej w Peenemünde. Mogłoby się wydawać, że z tego względu wysepka rzeczywiście została wykorzystana do prób, tyle tylko że w takim przypadku powinny się zachować ślady eksplozji. Na 54-hektarowym skrawku lądu byłyby one łatwe do wytropienia, tymczasem ich tam nie ma. Przede wszystkim nie jest możliwe, aby wybuch bomby atomowej nie naruszył stojącej na Greifswalder Oie XIX-wiecznej latarni morskiej. Fala uderzeniowa po prostu zmiotłaby ją do morza.

- Za tym, że próba atomowa mogła zostać przeprowadzona na półwyspie Bug, przemawiają zdjęcia lotnicze wykonane przez samoloty amerykańskie na przełomie 1944 i 1945 roku - wskazuje Adamczewski. - Widać na nich dwa spore kratery i zniszczone budynki.

Ów "drugi krater" zdaje się wskazywać, że Niemcy nie ograniczyli się do jednej próby, lecz był w tym miejscu jeszcze jeden wybuch.

Grafitowy Artushof

Próby poligonowe (o ile Niemcy rzeczywiście je prowadzili) są najbardziej spektakularną częścią badań. Niemniej ciekawe jest, gdzie ulokowano laboratoria i skąd brano materiały do budowy bomby atomowej. Dla wielu osób - za sprawą filmu "Bohaterowie Telemarku", z Kirkiem Douglasem - pierwszym skojarzeniem jest Norwegia. W tamtejszych zakładach Norsk Hydro produkowano ciężką wodę potrzebną do skonstruowania bomby. W czasie wojny aliantom udało się wstrzymać czasowo pracę fabryki, a następnie, 20 lutego 1944 roku, zatopić transport ciężkiej wody. Tym samym utrudniono, czy wręcz uniemożliwiono budowę bomby. Pomimo tej porażki Niemcy nie zaprzestali prac. Leszek Adamczewski przypuszcza, że jeden z ośrodków badawczych znajdował się w Mostach (niem. Speck) koło Goleniowa.

- Mosty, jako ośrodek badawczy broni nuklearnej, znajduje się w "Wykazie obiektów opuszczonych i niewłaściwie zagospodarowanych" z 1953 roku - opowiada pasjonat. - Taki dokument jest w Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie, niestety, trudno go zweryfikować, gdyż teren ośrodka zajmuje obecnie wojsko. Żeby się tam dostać, potrzebne jest zezwolenie.

Kilka lat temu przepustkę udało się zdobyć grupce dziennikarzy i eksploratorów, którzy oglądali żelbetową obudowę czegoś, co w przeszłości mogło być reaktorem atomowym. Obiekt jest bowiem podobny do reaktorów jądrowych, odkrytych pod koniec wojny w Badenii-Wirtembergii. Montowane w nich reflektory były z grafitu.
- Mniej więcej od początku 1944 roku niemieccy naukowcy wiedzieli już, że popełnili błąd, uważając tlenek deuteru, czyli tak zwaną ciężką wodę, za najlepszy moderator, czyli spowalniacz neutronów w reaktorze uranowym - wyjaśnia Leszek Adamczewski. - Wówczas byli już pewni, że równie dobrym, a przy tym nieporównywalnie łatwiej dostępnym moderatorem jest grafit.

Uzupełnieniem atomowej układanki na Pomorzu może być historia frachtowca Artushof. W nocy z 16 na 17 sierpnia 1944 roku statek padł ofiarą brytyjskich bomb na Zalewie Szczecińskim. Kiedy po wojnie zajęto się wrakiem, znaleziono nietypowy ładunek. Leszek Adamczewski wylicza, że w ładowniach było 38 słupów grafitowo-węglowych o długości 250 i średnicy 60 cm oraz około 500 kg grafitu prasowanego. Do tego 40 ton rur ocynkowanych, stal narzędziowa oraz części do kolejki linowej. Z racji miejsca zatopienia statku, które się znajduje stosunkowo blisko Mostów, skojarzenia z domniemanym ośrodkiem badań nuklearnych wydają się uprawnione.

Piekło w Peenemünde

W kontekst poszukiwań przez Niemców nowych rodzajów broni wpisuje się historia ośrodka w Peenemünde. Utworzono go w 1937 roku, na północnym krańcu wyspy Uznam, z przeznaczeniem na badania broni rakietowej. Eksperymentami zajmowały się tu po sąsiedzku Luftwaffe oraz Wehrmacht. W jednej części kompleksu powstała bomba latająca V-1, w drugiej rakieta balistyczna V-2. O ich niszczycielskiej sile szczególnie dotkliwie przekonali się Brytyjczycy, atakowani ze strony francuskiego wybrzeża.

Ośrodek w Peenemünde był jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic III Rzeszy. Wywiadowi Armii Krajowej udało się jednak odkryć jego przeznaczenie i przekazać meldunek do Londynu. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku Brytyjczycy zbombardowali Peenemünde, uszkadzając infrastrukturę, ale też zabijając ponad 800 osób, w tym około 300 więźniów i robotników przymusowych. Nalot jest przez niektórych uważany za jedno z najważniejszych wydarzeń drugiej wojny światowej. Opóźnił on badania i zmusił Niemców do szukania innych, bezpieczniejszych miejsc dla doświadczeń z bronią rakietową.

[email protected]

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki