Przed czwartym pojedynkiem wydawało się, że to gdynianie mają przewagę psychologiczną. Dwa dni wcześniej obrońcy mistrzowskiego tytułu pewnie ograli zgorzelczan w ich własnej hali 81:56, nie pozostawiając gospodarzom żadnych złudzeń. Kolejnym, kluczowym krokiem do upragnionego mistrzostwa miała być trzecia wygrana, odniesiona w starciu ze sprowadzonym na ziemię rywalem. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.
- Chyba już przed meczem myśleliśmy, że mecz jest wygrany, że Turów się podda. Nie byliśmy skoncentrowani na rozgrzewce. Dało się to nam we znaki w pierwszej połowie: wynikły z tego straty, niecelne rzuty i nieprzemyślane akcje - przyznał Adam Hrycaniuk.
Zbyt pewny siebie Asseco Prokom zagrał katastrofalny mecz w ataku: z dwunastki graczy, którzy pojawili się na boisku w gdyńskich barwach, aż pięciu zaliczyło ujemny wynik w rankingu eval, czyli sumie wszystkich osiągnięć statystycznych! I choć gracze trenera Tomasa Pacesasa byli nieznacznie lepsi w walce na tablicach (34:31), podkoszowa praca na nic się zdała. Po raz pierwszy w tych finałach nie sprawdziła się bowiem reguła, że "kto wygrywa zbiórki, ten wygrywa mecz".
Już sam początek spotkania dał do zrozumienia, że gospodarze przystąpili do boju z dużo większą determinacją, niż 48 godzin wcześniej. Agresywnie broniący zespół Jacka Winnickiego pozwolił gdynianom na zdobycie zaledwie 8 punktów w pierwszej kwarcie. W drugiej części dzięki akcjom Toreya Thomasa i Daniela Kickerta Turów wypracował solidną przewagę, którą utrzymywał aż do końca pierwszej połowy.
Moment lepszej gry Asseco Prokomu przypadł na trzecią kwartę, którą obrońcy tytułu rozpoczęli od serii punktowej 12:2. Trafienie Adama Hrycaniuka w 26. minucie dało im prowadzenie 30:28, a chwilę później piąty faul wyeliminował podstawowego centra Turowa, Roberta Tomaszka. W tym momencie wydawało się, że prowadzeni przez Daniela Ewinga mistrzowie wrócili w końcu z dalekiej podróży i lada moment na dobre przejmą mecz. Zgorzelczanie pokazali jednak charakter: przez kolejne 7 minut nie pozwolili graczom Pacesasa choćby raz trafić do kosza z gry! Fragment świetnej defensywy pozwolił im odzyskać inicjatywę i spokojnie uciec na 12 "oczek" (47:35 po "trójce" Kickerta w 35. minucie). Dla niemiłosiernie pudłujących gdynian był to dystans nie do odrobienia.
- Pierwsza kwarta zadecydowała o tym, że potem przez cały czas musieliśmy gonić Turów. Nasze głupie straty pozwalały przeciwnikom kontrolować przebieg meczu. Fatalną skuteczność za trzy punkty w naszym wykonaniu pozostawię bez komentarza - skomentował trener Pacesas.
Dodatkowym zmartwieniem dla litewskiego szkoleniowca jest poważna kontuzja, jakiej pod koniec pierwszej połowy sobotniego widowiska nabawił się Robert Witka. Skrzydłowy Asseco Prokomu pechowo poślizgnął się i po chwili musiał zostać odwieziony do szpitala. Diagnoza okazała się bezlitosna: zerwanie ścięgna Achillesa na pewno uniemożliwi mu grę do końca finałów. Dla ekipy z Trójmiasta jest to spore osłabienie: Witka był w dotychczasowych meczach play-off pierwszopiątkowym skrzydłowym i ważnym ogniwem (średnio 26 minut) w rotacji polskich graczy.
Pojedynek numer 5 we wtorek o 18 w Gdyni. Szóste spotkanie odbędzie się w piątek, ponownie w Zgorzelcu.
PGE Turów Zgorzelec - Asseco Prokom Gdynia 54:48 (15:8, 11:10, 10:15, 18:15)
PGE Turów: Kickert 16 (1), Thomas 9 (1), Jackson 9 (1), Kuebler 6, Tomaszek 5, Gabiński 3, Wysocki 3, Bochno 2, Zigeranović 1
Asseco Prokom: Ewing 13 (1), Burrell 10, Hrycaniuk 8, Widenow 6, Adams 3 (1), Varda 3, Szczotka 2, Woods 2, Eldridge 1, Szubarga 0, Witka 0, Frasunkiewicz 0
Stan rywalizacji - 2:2
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?