Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Antyplażowanie: zero zasad i wszechobecny alkohol

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
fot. Jakub Steinborn
- Są turyści, którzy zachowują się jak ten przysłowiowy pies spuszczony z łańcucha. Na co dzień są racjonalni i odpowiedzialni, a na urlopie zachowują się tak, jakby nie obowiązywały ich żadne zasady. Nie słuchają ratowników - mówi Rafał Sroka, koordynator kąpieliska morskiego w Sopocie, starszy ratownik sopockiego WOPR.

Jakie ma pan obserwacje dotyczące liczby osób wypoczywających nad Bałtykiem? Czy w tym roku większa rzesza Polaków ruszyła nad polskie morze?

W upalne dni plaże są oblegane, wręcz „pękają w szwach”, ale jednak mam wrażenie, że wypoczywających jest mniej niż w ub. roku. Nie obowiązują już obostrzenia covidowe i granice są otwarte, wobec tego wiele osób zdecydowało się na urlop za granicą. Poza tym, wydaje się też, że część Polaków odpoczywa w domach, bo odstraszają ich wysokie ceny w nadmorskich kurortach. Na pewno w tym roku plaże odwiedza więcej Ukraińców. Na razie mówię tu o luźnych obserwacjach, na podsumowania i precyzyjne statystyki przyjdzie jeszcze czas.

Czy będzie przesadą, jeśli powiem, że niektórzy ludzie wyjeżdżając na wakacje np. nad morze pozostawiają rozum w domu?

Nie ma w tym przesady. Są turyści, którzy zachowują się jak ten przysłowiowy pies spuszczony z łańcucha. Na co dzień są racjonalni i odpowiedzialni, a na urlopie zachowują się tak, jakby nie obowiązywały ich żadne zasady, jakby panowała wolna amerykanka. Do Sopotu bardzo często przyjeżdżają grupy osób na wieczory panieńskie lub kawalerskie, podczas których leje się morze alkoholu. Bywa, że te osoby, już mocno wstawione, robią sobie wypad na plażę, a potem zażywają morskiej kąpieli. Potencjalnie to osoby, które mogą stanowić zagrożenie dla siebie i innych. Za tragediami w wodzie bardzo często stoi alkohol. Kilka dni temu w Brzeźnie, już po godzinach dyżuru ratownika, plażowicze wyciągnęli z wody mężczyznę, który był po spożyciu alkoholu. Co prawda ratownikom udało się przywrócić pracę serca, ale jednak w szpitalu ten człowiek zmarł.

Wystarczy przejść plażą, żeby zauważyć osoby pijące alkohol. Widać, że bez procentów ludzie nie potrafią wypoczywać nad morzem. Tymczasem na plaży obowiązuje zakaz spożywania wysokoprocentowych trunków. Powiedzmy wprost: ten zakaz jest martwy i nic się z tym nie robi.

I to jest wielki problem. Alkohol jest wszechobecny, ludzie nawet się z nim nie kryją. Widzimy butelki lub puszki rozłożone na kocu. A regulamin kąpieliska jasno mówi o tym, że w tym miejscu zabronione jest spożywanie alkoholu, a tym bardziej zabronione jest wchodzenie do wody po spożyciu. Alkohol można pić jedynie w punktach gastronomicznych na plaży, które mają koncesję na jego sprzedaż. Trudno powiedzieć, dlaczego tego alkoholu nie da się z plaży wyplenić. Być może na plaży jest za mało patroli straży miejskiej i policji.

Niektórzy tłumaczą, że choć spożywają alkohol, to jednak nie wchodzą do wody i nikomu nie przeszkadzają. Spokojnie sobie siedzą na piachu i sączą...

Tak, albo że to tylko jedno małe, niewinne piwko. Tylko że za chwilę może być ich kilka albo kilkanaście. A potem trzeba takiego kogoś wyławiać.

A może ludzie nie wiedzą, że taki zakaz obowiązuje? Bo kto by czytał regulamin kąpieliska?

Przy każdym wejściu na plażę znajduje się jego numer i przy nim podane są różne informacje w postaci piktogramów. Nie trzeba czytać regulaminu. Zobaczymy tam znaczek informujący m.in. o zakazie spożywania alkoholu. Musimy zrozumieć, że tu nie ma kompromisu - przypominam, że alkohol przyczynia się do wielu tragedii, do których dochodzi podczas kąpieli w morzu.

Alkohol to jedno, a drugie to fałszywe alarmy. Pamiętam, że w ub. roku ratownicy mówili o wielu zgłoszeniach z ciuchami w tle. Ludzie informowali ich o tym, że spacerując rano na plaży, znaleźli ubrania. Jako że nie było przy nich właściciela, założyli, że ten wszedł do wody i się utopił. Ratownicy wszczęli akcję, a po godzinach poszukiwań okazało się, że poszukiwany smacznie śpi w hotelu. Potem tłumaczył, że był na mocno zakrapianej imprezie i widać odwiedził plażę, gdzie postanowił się obnażyć.

Takie sytuacje się zdarzają i są problematyczne. Plażowicze przecież zwykle zdejmują ubranie na plaży. I samo pozostawienie ubrania, w czasie dyżuru ratownika, nie jest sygnałem do wszczęcia akcji. Ratownik ma za zadanie obserwować kąpielisko i osoby, które wchodzą do wody. Musi zwracać uwagę na to, jak one się w tej wodzie zachowują, czy nie zniknęły pod wodą. Bardziej niepokojąca jest sytuacja, gdy rzeczy są pozostawione na plaży poza strzeżonym kąpieliskiem, a człowieka nie widać. W takiej sytuacji najczęściej osoba zgłaszająca nie jest w stanie powiedzieć, czy właściciel ubrania poszedł w stronę morza czy np. w stronę baru. Bywało, że gdy podjęliśmy działania, osoba się znajdowała i mówiła nam, że przecież tylko pozostawiła ubranie i poszła kupić coś do jedzenia. W 99 proc. przypadków taki właśnie jest finał akcji po zgłoszeniu dotyczącym pozostawienia ubrania. Sam niedawno otrzymałem sygnał od plażowicza, że ktoś pozostawił buty. Tu okoliczności były takie, że można było od razu wykluczyć najgorszy scenariusz.

Problemem są też zaginięcia dzieci na plaży. Choć okazuje się, że zaginięcia rodziców też się zdarzają.

Nie dalej jak kilka dni temu, w poniedziałek, a więc nawet nie w weekend, gdy jest najwięcej ludzi na plaży, tylko na sopockim kąpielisku mieliśmy 6 zgłoszeń dotyczących zaginięć. Cztery dotyczyły dzieci, a dwa - rodziców. Mamy już wypracowane schematy działań, nasze patrole przeczesują okolicę, informują, że poszukiwana jest dana osoba, współpracują też z innymi służbami. W przypadku dzieci, najczęściej wykluczamy wejście do morza. Dziecko, które bawiło się na plaży, raczej samodzielnie do wody nie wejdzie.

Pamiętam sytuację sprzed lat, gdy dziecko zdążyło przejść kilka kilometrów, gdy rodzice zorientowali się, że go nie ma. Jak to możliwe?

Rodzice nie obserwują dziecka, drzemią, opalają się z twarzą zwróconą do słońca albo są zapatrzeni w telefony. Z góry zakładają, że dziecko świetnie bawi się w piasku. A tu wystarczy moment, żeby oddaliło się. Maluch traci orientację, nie wie, gdzie jest, gubi się wśród ludzi. Dobrym rozwiązaniem, do którego namawiam, jest zakładanie na nadgarstek dziecka opaski z numerem telefonu rodzica. Nie musimy tych opasek kupować, można je przecież zrobić samodzielnie. A nawet nie trzeba robić. Wystarczy zapisać flamastrem numer telefonu np. na przedramieniu dziecka. To naprawdę niewiele, a może skrócić czas poszukiwań i zaoszczędzić nerwy rodzicom. Będąc na plaży dbajmy też o to, by dawkować promienie słoneczne. To dotyczy nie tylko dzieci, ale również osób starszych. Nie należy przebywać na słońcu zbyt długo między godz. 12-15. Warto robić przerwy, przejść w zacienione miejsce. Należy dużo pić, chronić głowę i stosować kremy z filtrem. To niby takie oczywiste, a ciągle ludzie o tym zapominają.

Jak groźne może być wskoczenie do wody, gdy jesteśmy rozgrzani na słońcu?

Można doznać szoku termicznego. Czasem jest też tak, że ktoś pływa na desce lub na tzw. dmuchańcu, jest rozgrzany i nagle wpadnie do wody, która ma 18 st. C. Szok termiczny może spowodować skurcz mięśnia albo obkurczenie wielu mięśni i naczyń. Osoba może mieć problemy z poruszaniem się, oddychaniem, ale też krążeniem krwi. To może skończyć się tragicznie. Dlatego warto powoli wchodzić do wody i oblewać wodą miejsca, gdzie tętnice są blisko skóry - oblewamy więc kark, klatkę piersiową i stopniowo się zanurzamy. Nie należy błyskawicznie wskakiwać do wody, nawet jeśli jesteśmy wytrawnymi pływakami.

Co robić, gdy już złapie nas skurcz? Niektórzy radzą, żeby przypiąć do stroju kąpielowego agrafkę. A gdy w wodzie poczujemy skurcz, to należy ukłuć skurczony mięsień i podobno dolegliwość ustępuje. Czy to prawda?

Nie, nie, to są wierzenia ludowe, które z pierwszą pomocą nie mają nic wspólnego. Skurcz może wystąpić w różnych miejscach, nie zawsze w udzie czy podudziu, skurczyć mogą się mięśnie oddechowe, a nawet krtań. Jeśli jesteśmy w wodzie i poczujemy skurcz, należy wzywać pomocy. Starajmy się zachować spokój. Najgorsze, co możemy zrobić, to wpaść w panikę. Wtedy łapiemy szybkie oddechy, próbujemy płynąć, ale czujemy blokadę, bo skurczony mięsień - np. w nodze - odmawia posłuszeństwa, i dochodzi do tonięcia. Dobrą techniką uwolnienia skurczu jest zginanie i prostowanie mięśnia i w miarę możliwości rozcieranie go, stopniowe poruszanie nim. Idealnym rozwiązaniem byłoby ogrzanie tego miejsca. Ale to dobra metoda, gdy skurcz złapie nas w domu. Skurcz może być skutkiem nagłego wyziębienia, ale też u niektórych braku pewnych mikroelementów w organizmie.

W wodzie groźny może być skurcz, ale też prądy morskie, szczególnie wsteczne. Przypomnijmy, w połowie lipca takie prądy porwały w głąb morza kilka osób w Jantarze. Jak bardzo są one groźne i czy wszędzie przy brzegu Bałtyku mogą wystąpić?

W Sopocie też niedawno musieliśmy wywiesić czerwoną flagę, bo wystąpiły prądy wsteczne. A są one bardzo groźne. Najprościej mówiąc, energia fali, która uderza o brzeg, musi się jakoś rozłożyć. Może spowodować powstanie prądu przy dnie. Prąd może też wytworzyć się wzdłuż brzegu i gdy spotka się z drugim przeciwnym prądem wzdłuż brzegu, może powstać tzw. prąd rozrywający. A ten jest w stanie wciągnąć osoby w głąb morza. Ludzie, porwani przez ten prąd, nie mogą wrócić do brzegu, panikują, walczą z prądem i tracą siły. Jeśli już porwie nas taki prąd, lepiej jest płynąć raczej wzdłuż brzegu, nie bezpośrednio w jego kierunku.

Apeluję: nawet jeśli morze wydaje się być dość spokojne, a jest zakaz kąpieli, respektujmy ten zakaz, bo może on wiązać się z wystąpieniem prądów wstecznych.

Bywały przypadki, że prąd porwał osobę na tzw. dmuchańcu. A właściwie, jak daleko można wypływać na tego typu przedmiotach?

Można na nich poruszać się w strefie dla osób, które nie potrafią pływać, a więc do czerwonej boi. Strefa od czerwonej boi do żółtej jest przeznaczona dla pływaków. Tu nie mogą wpływać dmuchańce, a więc koła, materace i czy inne dmuchane zabawki.

Zwodnicze może być też morskie dno.

Tak, wiele osób zapomina, że ono nie jest jednolite. Stojąc w jednym miejscu, mamy wodę do pasa, a robiąc krok do przodu, możemy wpaść głębiej. Na dnie mamy rewy, a więc podwodne grzbiety, a tuż za nimi znajdują się rowy. Takie ukształtowanie dna jest skutkiem naturalnego falowania morza. Rewy i rowy mamy już przy brzegu.

Czasem podczas poszukiwań tworzony jest łańcuch życia, w którym uczestniczą plażowicze. Jaka jest procedura tworzenia łańcucha życia?

Łańcuch życia to sposób na przeszukiwanie tego najpłytszego obszaru przy brzegu. Głębszą część przeszukują jednostki pływające. Jeśli występują prądy wsteczne i silne falowanie, nie tworzymy łańcucha życia. Ratownik musi obiektywnie spojrzeć na to, jaki jest stan morza i czy jest na tyle bezpiecznie, aby skorzystać z tej metody. Jeśli na to się zdecyduje, to tworzy go z ludzi przebywających na plaży, łańcuch jest zawsze poprzedzielany ratownikami, na pewno będą oni stać na jego końcach i w środku, tak aby ratownik-koordynator łańcucha życia, mógł nim sterować. Ludzie, którzy go tworzą, muszą bezwzględnie słuchać komend ratownika i muszą poruszać się zgodnie z jego wskazówkami. Co ważne, nie tworzymy łańcucha życia na własną rękę.

Są takie akcje albo wypadki, o których trudno panu zapomnieć?

Niestety, tak. W Sopocie, w stronę Gdyni jest mały pomost cumowniczy, który nazywamy małym molem. W jego pobliżu jest dość płytko. I z tego pomostu w ub. roku mężczyzna skakał do wody na główkę, dwa razy mu się udało, trzecim razem uderzył głową w dno. Gdy skakał płasko, udawało mu się wypłynąć, a gdy skoczył bardziej pionowo w dół, wręcz wbił się w dno i złamał kręgosłup. W jednej sekundzie zmieniło się całe jego życie... Sytuacja, której nie zapomnę, to szarża kierowcy, który kilka lat temu zrobił sobie rajd po ulicy Bohaterów Monte Cassino, przejechał przez barierki i wjechał na molo, a potem zawrócił. Na odcinku długości jednego kilometra mieliśmy 22 poszkodowanych, w tym ciężko. Byłem na miejscu jako jeden z pierwszych ratowników.

Nie wiedziałem, co się stało, bo ludzie biegali, krzyczeli, poszkodowani leżeli, nie rozumiałem, co się wydarzyło. Do dziś to pamiętam, myślałem, że już nic mnie nie zdziwi. A jednak... Ta sytuacja uzmysławia, że jako ratownicy, musimy się liczyć ze wszystkim.

od 12 lat
Wideo

echodnia.euNowa fantastyczna atrakcja w Podziemnej Trasie Turystycznej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki