Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Antoni Pawlak o Pawle Adamowiczu i jego tragicznej śmierci: "W końcu masz tę swoją wspólnotę gdańską. Tylko dlaczego po śmierci?"

Rafał Mrowicki
Rafał Mrowicki
Antoni Pawlak o Pawle Adamowiczu i jego tragicznej śmierci: "W końcu masz tę swoją wspólnotę gdańską. Tylko dlaczego po śmierci?"
Antoni Pawlak o Pawle Adamowiczu i jego tragicznej śmierci: "W końcu masz tę swoją wspólnotę gdańską. Tylko dlaczego po śmierci?" Przemek Świderski
- Adamowicz w tej ostatniej niedokończonej kadencji oraz w pierwszej, w roku 1998, to były dwie zupełnie inne postacie - mówi Antoni Pawlak, były doradca oraz wieloletni rzecznik prasowy prezydenta Pawła Adamowicza.

Rozpoczął pan pracę jako doradca prezydenta w 2006 roku. Znali się panowie wcześniej?
Pracowałem w „Wieczorze Wybrzeża”. Przeczytałem kiedyś, że prezydent podarował dominikanom plac przy kościele św. Mikołaja za 2 procent wartości za zasługi dla Gdańska. Napisałem do niego list, że nie śmiem porównywać się do zasług dominikanów, ale nie proszę o plac, tylko o mieszkanie kwaterunkowe za 2 procent wartości.

Jaka była odpowiedź?
Nie było odpowiedzi. Potem na jakimś bankiecie skarżyłem się bratu prezydenta, Piotrowi, że mi nie odpowiedział. Zapoznał mnie z nim. Potem coraz bardziej chciałem pracować w urzędzie i dla Adamowicza, bo wydawało mi się, że robi fantastyczne rzeczy, że dobrze byłoby pracować w miejscu, w którym zapadają ważne decyzje. W 2006 roku zgłosiłem się do niego.

Jak wyglądało budowanie relacji między panami? Są panowie bardzo różnymi ludźmi.
Zadziałał mechanizm wzajemnej fascynacji innością. Myśmy dogadywali się szybko. Co pewnie jest zasługą tego, że mówię prosto w oczy to, co myślę. On też nie ściemniał, jak ze mną rozmawiał. Fajnie nam się współpracowało i rozmawiało, choć bywało bardzo ostro.

Był pan jego rzecznikiem przez niemal 10 lat.
Prawie. Jak odszedł mój poprzednik Maciek Turnowiecki, który został prezesem Lechii Gdańsk, ja próbowałem pomóc znaleźć Adamowiczowi następcę, co okazało się szalenie trudne. W pewnej rozpaczy on mi to zaproponował. Długo się broniłem. Postawiłem trzy warunki. Po pierwsze, że nie będę musiał nosić krawata, bo tego nie znoszę. Po drugie, że będę rzecznikiem dopóty, dopóki będę mógł w każdej chwili wejść do jego gabinetu i powiedzieć, że popełnił błąd, a on mnie nie wyrzuci. I po trzecie, że będziemy to traktować jako funkcję tymczasową. Ta tymczasowość, jak to w Polsce, trwała dosyć długo. Po wyborach w 2014 roku poszedłem z nim na kawę i powiedziałem, że jestem już zmęczony i wypalony. Na to nakładało się też to, że coraz bardziej wnerwiali mnie dziennikarze i byłem wobec nich opryskliwy. Pokiwał głową i powiedział, że znajdzie kogoś na moje miejsce. I po dwóch latach znalazł Magdę Skorupkę-Kaczmarek.

Jak wyglądały te momenty, gdy mówił mu pan, że robi coś źle?
Czasami się ze mną zgadzał, czasami nie. Nigdy nie było czegoś takiego, żebym go zdenerwował. Zawsze słuchał moich argumentów. Ludzie, którzy pełnią tak długo ważne funkcje, często nie słuchają argumentów. On się cały czas uczył. Doskonalił swój angielski, uczył się erystyki. Uczył się innych ludzi.

Jak wyglądała zmiana, którą przechodził przez lata?
To były fascynujące obserwacje. On był człowiekiem chorobliwie nieśmiałym. Fakt, że potrafił się przełamać i przemówić w filharmonii dla tysiąca osób, to był szok. Ja bym chyba umarł ze strachu. On do pewnych rzeczy dojrzewał. Moim zdaniem Adamowicz w tej ostatniej niedokończonej kadencji oraz w pierwszej, w roku 1998, to były dwie zupełnie inne postacie. Na początku sprawiał wrażenie człowieka bardzo zamkniętego, niepotrafiącego wyjść do ludzi. W trakcie ostatniej kampanii wyborczej było widać, że to jest otwarty facet, rozmawiający z ludźmi na ulicach. Otwarty, przejrzysty, to było bardzo fajne. To człowiek, w którym przez te lata rosła niesamowita odporność na przeciwieństwa. Przez ostatnie lata kampania przeciwko niemu w mediach publicznych była gigantyczna. Większość ludzi by się załamała - on sprawiał wrażenie człowieka, po którym to spływa.

Już po pierwszej turze wyborów w 2018 roku mówił, że to jego najtrudniejsza kampania w życiu.
Po pierwsze, miał przeciwko sobie aparat publicznych mediów. De facto miał przeciwko sobie Platformę Obywatelską, która wystawiła swojego kandydata. To, że on wygrał wybory w tej atmosferze, było dla mnie nieomal cudem. Jak się zdecydował na start w wyborach, to też go wziąłem na kawę i próbowałem prze-konać, by tego nie robił. Ze wszystkich badań, które mieliśmy, również z prasy, „Dziennika Bałtyckiego” i „Gazety Wyborczej”, było widać sygnały, że mieszkańcy są zmęczeni Adamowiczem i chcą nowego prezydenta. Fantastycznie warunki kogoś nowszego spełniał Jarosław Wałęsa. Młodszy, z doświadczeniem w Parlamencie Europejskim, wydawało sie, że może wiele dla Gdańska załatwić. Ja byłem pewien, że wygra. Przegrał na własne życzenie. W to, że Adamowicz wygra te wybory, uwierzyłem po pierwszej turze. Wierzyłem, że z Płażyńskim wygra, bo PiS w Gdańsku nigdy nic nie ugrał.

Antoni Pawlak: Zadziałał mechanizm wzajemnej fascynacji innością. Fajnie nam się współpracowało, choć bywało ostro

Czy po wyborach mieliście jeszcze kontakt? Wtedy prezydent wyjechał z rodziną na świąteczny urlop.
To był najdłuższy urlop, byli odcięci, bo byli w Stanach Zjednoczonych. Gdy przestałem być rzecznikiem, to rzadziej się z nim widywałem w pracy. Miałem wrażenie, że po ostatnich wyborach był bardziej wyluzowany. Jakby spadła z niego większość napięć: był spokojniejszy, weselszy.

Co pamięta pan z 13 stycznia?
Wieczorem siedziałem w domu, coś pisałem i nagle zadzwoniła do mnie przyjaciółka z Warszawy. Była w jakimś radiu, chyba w TOK FM, i powiedziała mi, że ktoś potraktował nożem prezydenta Gdańska. Powiedziałem: „Sorry. To nie jest dobry dowcip”. Powiedziała, żebym włączył telewizor. Włączyłem TVN 24 i zobaczyłem tę scenę. Gdy dotarła do mnie informacja, że jest reanimowany nawet 40 minut, to czułem, że będzie źle. Zadzwonił do mnie przyjaciel, z którym pracowałem na początku lat 90. w „Gazecie Wyborczej”, obecnie jest redaktorem portalu Oko.press. Powiedział mi, żebym napisał tekst o Adamowiczu (tekst pt. „Jeśli może Ci pomóc modlitwa niewierzącego, to modlę się za Twój powrót” - red.). Najpierw bardzo się ucieszyłem, że nie będę musiał czekać i gapić się w ścianę, tylko będę mógł się czymś zająć. Pisząc ten tekst, starałem się pisać o nim „jest”, a nie „był”. W poniedziałek poszedłem do pracy. Zastałem urząd w kompletnej rozsypce. Ludzie chodzili po korytarzach, płacząc, zbierali się w pokojach, płakali wspólnie. Nie było atmosfery do pracy. Wszyscy jakby czekali na wiadomość o śmierci. Mój telefon się zagrzał. Dzwonili do mnie znajomi, dziennikarze z Warszawy, Krakowa, z Wrocławia. Z jednym przekazem: Antek, trzymaj się, jesteśmy z tobą. Oraz z drugim: Może teraz będzie w Polsce lepiej. Mówiłem, że po śmierci papieża mówiło się to samo. Lepiej było przez dwa dni, potem wróciło do normy. Wcale się nie cieszę z tego, że miałem rację. Zadzwonił do mnie kolega, dziennikarz radiowy, że ma informację, że lekarze podtrzymują go przy życiu, bo czekają, aż jego rodzina przyleci ze Stanów, żeby mogła jeszcze zobaczyć go żywego. Wtedy do mnie docierało. Odebrałem telefon. Usłyszałem spazmatyczny płacz jakiegoś faceta. Dzwonił dziennikarz, nie znałem go, powiedział o śmierci Adamowicza. Niesamowitym przeżyciem dla mnie było pożegnanie na Długim Targu tego samego dnia. Poszła wiadomość, że umarł ok. 14:00. Ten niby wiec został zwołany przez KOD na 17:00. Był dzień pracy, kiepska pogoda. Myślałem, że przyjdzie może 200 osób. Jak przyszedłem, to stałem w okolicach dawnego kina Leningrad, bo nie dało się przejść. Nie widziałem jeszcze takich tłumów. Przez 10 lat, gdy byłem rzecznikiem, poznałem prawie wszystkich znaczących ludzi w Gdańsku: biznesmenów, adwokatów, dziennikarzy itd. Jak patrzyłem na ten tłum, to ze zdziwieniem widziałem zapłakanych ludzi, o których wiedziałem, że są od lat bardzo zdecydowanymi przeciwnikami Adamowicza. Widziałem kiboli w szalikach Lechii. Wszyscy płakali, chcieli być razem. Jak wyciągało się do kogoś rękę na powitanie, odpowiadano przytuleniem. To było niesamowite doświadczenie. Ale nie chciałbym tego jeszcze raz przeżywać.

Usłyszałem w telefonie spazmatyczny płacz jakiegoś faceta. Dzwonił dziennikarz, nie znałem go, powiedział o śmierci Adamowicza

Jak pan wspomina kolejne dni?
Ten pogrzeb też był symboliczny, był czymś przerażającym. Pogrzeb jest czymś ostatecznym. Wiadomość, że ktoś umarł, wolno się w człowieku trawi. Zarówno do mnie, moich przyjaciół, jak i jego przyjaciół to nie do końca dotarło. W każdym z nas jest zadra. Pewna pretensja do świata. Z drugiej strony coś jakby niewiara. Teraz na tę pierwszą rocznicę z moją przyjaciółką, Anią Czekanowicz, byłą szefową kultury w urzędzie, zrobiliśmy książkę „Gdańsk według Pawła Adamowicza”. Próbowaliśmy pokazać Gdańsk jego oczami, za pomocą cytatów z jego książek i notatek. Maciek Kosycarz zapewnił oprawę zdjęciową. Pierwsza refleksja była taka, że mnóstwo miast w Polsce może nam takich prezydentów pozazdrościć. Z wizją, marzeniem na to miasto, co jest rzadkie w życiu ludzi, żeby ich marzenia się spełniały.

Jakie ma pan odczucia, obserwując miasto i gdańszczan po roku, również z perspektywy wieloletniego dziennikarza i poety?
To, co się stało z gdańszczanami, napawa optymizmem. To wszystko, co działo się w tych dniach po śmierci i w okolicach pogrzebu, ta solidarność, to było coś niesamowitego. Jak szedłem na pogrzeb, to prawie na każdym oknie, w sklepach, kawiarniach było zdjęcie Adamowicza. Było widać, że ludzie czują z nim pewien związek. Jak byłem na pożegnaniu na Długim Targu i zobaczyłem tych różnych ludzi, pomyślałem sobie: „Kurde, w końcu masz to, czego chciałeś, tylko, kurde, dlaczego po śmierci?”. To zebranie ludzi przed ECS-em przy sercu ze zniczy, z tym wielogodzinnym oczekiwaniem na dojście do trumny, to był bardzo ładny widok. Przemówienie Magdy, bardzo piękne. To było coś fantastycznego. Chociaż nie chciałbym, żeby to zaistniało. Do końca jeszcze nie oswoiłem się z tym, że go nie ma.

Gdańszczanie przy tablicy pamięci Pawła Adamowicza. Odsłonię...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki