Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anonimowość w sieci? Sami się odsłaniamy

Łukasz Kłos
123rf
Od poniedziałku służby specjalne mogą bez jakichkolwiek ograniczeń śledzić niektóre dane związane z aktywnością w świecie nowych technologii. Tymczasem nader często zapominamy, ile prywatności ujawniamy sami z siebie.

Korzystając z rozmaitych laptopów, smartfonów czy nawet telewizorów w wydaniu smart, zbyt często własną prywatność wystawiamy na szwank. Tworząc domowe sieci bezprzewodowe (Wi-Fi) czy łącząc się z tymi publicznie dostępnymi (hotspot), zaciągając w internecie pożyczkę, korzystając z serwisów społecznościowych, nawigacji w telefonie, a nawet robiąc zdjęcia czy grając na telewizyjnej konsoli, nieraz odkrywamy z siebie więcej niż sobie potrafimy wyobrazić.

Lawina danych

Ostatnim premierem, za którego rządów nie kontrolowano powszechnie obywateli, był Jerzy Buzek. I to tylko dlatego że wtedy jeszcze w Polsce internet nie był rozpowszechniony. Pod zwierzchnictwem jego następców specsłużby szybko nadrobiły „zaległości”. W samym 2010 roku po nasze dane telekomunikacyjne sięgnęły aż 1,3 mln razy. Wydaje się dużo? To warto wspomnieć, że kilka lat później „Dziennik Gazeta Prawna”, powołując się na dane Komisji Europejskiej, informował, że w samym 2013 roku służby sięgnęły po dane grubo ponad 2 mln razy!

- Bez tego nie da się dziś sprawnie prowadzić śledztwa. Nie możemy sobie pozwolić na zignorowanie internetowych kanałów komunikacji - przekonuje jeden z wieloletnich prokuratorów.

Tyle że bardzo często nie trzeba się uciekać do inwigilacji e-maili czy podsłuchiwania rozmów, by się dowiedzieć o delikwencie znacznie więcej, niż on sam chciałby ujawnić. Przeglądanie profilu na NK (o tak, jest ich jeszcze sporo) czy Facebooku, a także śledzenie wpisów na Twitterze to dziś standard, który pozwala funkcjonariuszom określić sieć relacji międzyludzkich czy zainteresowania. Zresztą kto jak kto, ale policjanci mogą bardzo dużo powiedzieć o naszej lekkomyślności w sieci.

Odsłonięci

- Na własne życzenie ludzie odsłaniają swoją tożsamość, zainteresowania, także te pozornie skryte, czy ujawniają swoją lokalizację, nawet z dokładnością do kilku metrów - przyznaje jeden z funkcjonariuszy. - Przesada? To niech, czytając pański artykuł, sprawdzą, czy aby przypadkiem nie zostawili włączonej geolokalizacji na uruchomionej aplikacji serwisu społecznościowego.

Ostatnio najpopularniejszy serwis społecznościowy udostępnił funkcję „Znajomi w pobliżu”. Korzystając z systemu GPS, lokalizuje on smartfony naszych znajomych. A przy okazji ujawnia też lokalizację naszego. Efekt może nas czasem niemile zaskoczyć. Bo czy na pewno chcemy, by krąg wirtualnych znajomych wiedział, że wchodzimy właśnie do przychodni, dajmy na to, wenerologicznej. Albo że wychodząc w czasie pracy z zakładu pod pozorem obowiązków „na mieście”, wstąpiliśmy na kawę do kawiarni?

- Zresztą do znajomych na Facebooku ludzie zapraszają byle kogo - przyznaje inny z kryminalnych. - Jak się wystawi fejkowy [sztuczny - red.] profil ślicznej dzierlatki i pozaprasza chłopaków z osiedla, to zawsze któryś się złapie. A później, jako znajomą znajomego, przygarniają kolejni. W ten prosty sposób zyskujemy dostęp chociażby do prywatnych zdjęć. Czasem tworzy się z nich piękny album osiedlowego życia. Wyśmienity materiał do dalszych działań.

Od czasu eksplozji popularności NK internauci bardzo chętnie chwalą się tym, co w innych okolicznościach wolą ukrywać. Na przykład swoim majątkiem.

- Przed nami występują jak te panny bez posagu, a na swoim profilu świecą gębą przy swoich autach lub motocyklach - dodaje policjant.

Niedawno pewien oskarżony wpadł w poważne problemy, kiedy poprzez obrońcę złożył przed gdańskim sądem zaświadczenie lekarskie. Z dokumentu, niepodważonego przez biegłego sądowego, wynikało, że mężczyzna z powodu choroby nie może się pojawić w sądzie. Sędzia nie uwierzył, a zaświadczenie odrzucił, bo... sprawdził profil na Facebooku. Oskarżony chwalił się na nim swoją wyprawą odbytą w trakcie rzekomego chorobowego.

Myli się jednak ten, kto sądzi, że tylko organy ścigania i wymiar sprawiedliwości korzystają z naszego „ekshibicjonizmu”. Zazdrośni małżonkowie, rozwodnicy, przełożeni z pracy, banki czy wierzyciele - dla nich wszystkich cenna będzie każda cząstka prywatności wystawiana na pokaz.

- Przerażające jest, jak wiele można się dowiedzieć, obserwując tylko serwisy społecznościowe. Sami niejednokrotnie korzystamy z nich jako źródła informacji - przyznaje detektyw Katarzyna Bracław z agencji Detektyw 24. - Zdarzały się nawet sytuacje, że osobę traciliśmy z oczu, ale nagle kliknęła w aplikacji „zamelduj się”. I wyskoczyła informacja, że np. przebywa w konkretnym hotelu.

Przy tym detektyw przestrzega przed zgubnymi skutkami tracenia z oczu sprzętów, z których korzystamy. Pozostawienie służbowego laptopa, osobistego smartfona czy dopuszczenie nieznanej osoby do pokoju, w którym stoi nasz komputer stacjonarny, może otworzyć niepowołanym osobom drzwi na oścież do naszego prywatnego życia.

- Zainstalowanie programu monitorującego czynności wykonywane na sprzęcie, na przykład sczytującego hasła oraz zapisującego odwiedzane strony www, wymaga tylko podłączenia pendrive’a i kliknięcia kilka razy „OK” na pojawiających się okienkach. Cała operacja trwa około 3 do 5 minut, tyle co wyjście do toalety. Programy zaś dostępne są już od 1 tys. zł - wyjaśnia detektyw Katarzyna Bracław.

Prywatność na eksport

Odrębną kwestią jest to, komu powierzamy nasze dane w zaufaniu. Pod koniec stycznia do redakcji Niebezpiecznik.pl, serwisu poświęconego bezpieczeństwu w sieci, trafia alarmujący e-mail od czytelnika. Oto dzięki prostej czynności - bez jakiegokolwiek zaangażowania hakerów - możliwe okazało się dotarcie do wzorów umów, jakie pewna internetowa firma pożyczkowa zawierała ze swoimi klientami. Redakcja potwierdziła, że możemy z nich wyczytać takie dane jak imię i nazwisko, PESEL, seria i numer dowodu, adres zamieszkania, adres e-mail i numer telefonu. Ilu Polaków dotyczy problem? Na podstawie liczby dostępnych wzorów redakcja Niebezpiecznika.pl szacuje, że nawet dwóch milionów klientów! O ironio, komplet wspomnianych danych wystarczyłby do zaciągnięcia… nowej pożyczki w niejednym innym serwisie pożyczek online. Ale klientom nieostrożnej firmy grozi nie tylko wyłudzenie kolejnego zobowiązania na ich konto.

- Ktoś może podrobić wiadomość e-mail od viasms.pl i na przykład próbować nakłonić klienta do wcześniejszej (korzystniejszej) spłaty, ale na inny (podstawiony) rachunek - ostrzega Niebezpiecznik.pl. - Podrobiona wiadomość będzie wiarygodna, gdyż naciągacz może się powołać na kopię umowy (ba! nawet ją dostarczyć), a dodatkowo będzie zawierać poprawne dane użytkownika i odpowiednią kwotę pożyczki.

W najlepszym wypadku pozyskane z internetu dane posłużyć mogą natrętnym handlowcom, którzy korzystając z danych kontaktowych, mogą próbować wcisnąć ofiarom wycieku danych swoje produkty.

Najnowsza historia zna jednak dużo głośniejsze wycieki wrażliwych danych. Nie dalej jak w sierpniu ubiegłego roku hakerzy wykradli, a następnie upublicznili dane użytkowników serwisu randkowego Ashley Madison, który swoją ofertę kierował do małżonków zamierzających zdradzać swoich partnerów czy partnerki. Na całym świecie ujawniono dane blisko 37 mln z nich. Z samego tylko Gdańska pochodziło niemal 700 ujawnionych użytkowników.

Do jednego z najpoważniejszych wycieków danych doszło pod koniec 2014 roku. Ofiarą jego padło blisko 77 mln użytkowników konsoli Sony PlayStation. W sieci pojawiły się ich najwrażliwsze dane, łącznie z danymi kart kredytowych.

Dlatego trzy razy warto się zastanowić nad tym, w jaki sposób przechowujemy nasze pliki. Korzystając z aparatu wbudowanego w smartfony, warto sprawdzić, gdzie są zapisywane wykonane przez nas fotografie - czy na urządzeniu, czy też trafiają do tzw. chmury. W tym drugim przypadku zdjęcia z wakacji czy filmiki z imprezy znajdują w istocie miejsce na serwerze, najczęściej zagranicznym, a nam za gwarancję ich bezpieczeństwa muszą wystarczyć zapewnienia dostawcy usługi.

O rozważne korzystanie z nowinek technologicznych od lat apeluje Fundacja Panoptykon, zajmująca się m.in. kwestią prawa do prywatności. Na swoich stronach www tłumaczy, jak w prosty sposób zabezpieczyć dane przed dostaniem się w niepowołane ręce, np. poprzez zaszyfrowanie dysków.

- Może i w danym momencie korzyści nie zobaczymy, ale za to jest szansa, że później nie spotka nas przykra niespodzianka - podkreślają eksperci Panoptykonu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki