Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Sobecka: Moi bohaterowie nie ufają obcym. Rozmowa z autorką książki o mniejszościach narodowych

Barbara Szczepuła
Anna Sobecka (z lewej) z nieżyjącą już Helgą Joachimiak ze Związku Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku
Anna Sobecka (z lewej) z nieżyjącą już Helgą Joachimiak ze Związku Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku
O gdańskich Żydach, Niemcach, Ukraińcach, Białorusinach i Tatarach opowiada Anna Sobecka.

Najpierw powiem, że napisałaś bardzo interesującą książkę. Zaczniemy rozmowę od takiej sceny: Jest rok 1948. Uczeń pierwszej klasy liceum plastycznego nocuje na dworcu w Gdyni, bo nie ma gdzie się podziać.
Nazywa się Andrzej Mentuch, pochodzi z okolic Rawy Ruskiej, jest Ukraińcem. W 1944 roku jego rodziców Sowieci wywieźli gdzieś pod Archangielsk, on przypadkiem uniknął tego losu. Błąkał się po krewnych i sąsiadach, przeszedł przez granicę do Polski, u znajomych Ukraińców pomagał w polu i gospodarstwie, potem wraz z kolejną rodziną ukraińską, u której się zahaczył, przesiedlony został podczas akcji "Wisła" w okolice Ostródy. Trafił do PGR, którym kierował mądry i dobry człowiek. Gdy zauważył, że chłopiec jest utalentowany, poradził mu, by pojechał uczyć się malarstwa do Gdańska. Ale że nie miał gdzie mieszkać, spał na dworcu...

Znowu musiał radzić sobie sam, ale nie psujmy czytelnikom lektury, opowiadając, co było dalej. Ludzkie losy, które opisujesz w swojej książce, są niezwykle dramatyczne. Materiały do niej zbierałaś przez lata.
Przez 15 lat. Rozmowy z przedstawicielami mniejszości narodowych przedstawiałam w audycji Radia Gdańsk, która zatytułowana była "Kalejdoskop".

Dlaczego zainteresowałaś się mniejszościami narodowymi?
Może nasiąkłam tą tematyką w dzieciństwie? Urodziłam się koło Sokółki, na Grodzieńszczyźnie, jak się kiedyś mówiło - w miejscu, gdzie od wieków żyli ze sobą Polacy, Białorusini, Tatarzy, Żydzi, a po wojnie także Litwini, którzy uciekli z radzieckiej Litwy. Było więc dla mnie oczywiste, że ludzie różnych nacji, różnych wyznań mieszkają obok siebie. Oczywiście nie zawsze było słodko i bezkonfliktowo, ale przyczyny sporów bywały rozmaite i niekoniecznie wynikały z różnic narodowościowych. Gdy więc znalazłam się w Gdańsku, zaczęłam szukać tych ludzi. Ale nie od razu, dopiero po 1989 roku, kiedy się zaktywizowali. Uznałam wówczas, że trzeba o nich mówić w radiu publicznym, i zaczęłam przygotowywać te audycje. Najpierw o Ukraińcach i Białorusinach, potem o mniejszości niemieckiej, o Żydach.

Poruszyła mnie opowieść pani Matyldy Wyszyńskiej. Ma wyrzuty sumienia, że po wojnie porzuciła swojego pierwszego męża, który ją szalenie kochał, wyprowadził z getta, ukrywał i właściwie uratował jej życie. W pewnym momencie zostawiła go ot, tak sobie...
Pytałam ją, dlaczego nie wystąpiła dla niego o medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Twierdzi, że to przez jego matkę, która nie pozwalała jej po wojnie przyznawać się do tego, że jest Żydówką.

Dlaczego? Przecież podczas wojny pomagała jej, przechowywała, przewoziła, narażała się...
Robiła to z miłości do syna.

Rozmawiasz też z panią Helgą Joachimiak, Niemką, która widziała w Gdańsku po 1945 roku rzeczy straszne, "od których bieleje włos", jak pisze poeta. Czytając to, zapominamy, co robili Niemcy podczas wojny, a współczujemy tej dziewczynce, jej mamie i ojcu, gwałconym sąsiadkom, mordowanym w okrutny sposób sąsiadom.
Nie opowiedziała mi o tym podczas pierwszej rozmowy. Była aktywną członkinią Związku Mniejszości Niemieckiej, o wielu sprawach z nią rozmawiałam, ale to, co przeżyła w 1945 roku, wyznała mi dopiero po dłuższej znajomości. Gdy kończyła się wojna, była młodszą nastolatką i na jej oczach rosyjscy żołnierze gwałcili Niemki. Ale mówiła też z goryczą, że niektóre z nimi piły, uczestniczyły w tych dzikich, infernalnych biesiadach... Wydaje mi się jednak, że nie należy ich potępiać, bo może one walczyły o życie?

Wzruszająca jest opowieść pani Helgi o tym, dlaczego nie wyemigrowała do Niemiec. To były już lata 60., była wdową i miała dwie córki. Zamierzała wyjechać z nimi na stałe do NRF, chciała też zabrać matkę, ponieważ ojciec już nie żył. Mama odmówiła, bo w Gdańsku znajdowały się rodzinne groby, również grób męża. Z dnia na dzień robiła się coraz bardziej smutna, płakała po nocach.
I Helga zrezygnowała z wyjazdu, została w Polsce. "Ona mnie wychowała i pomagała w wychowaniu moich córek" - tłumaczyła mi pani Helga swoją decyzję, a muszę dodać, że nie była to jej rodzona matka, ale adopcyjna. "Mama tak bardzo kochała moje córki, że nie wyobrażała sobie rozstania z nimi. Nie mogłam jej tego zrobić" - ciągnęła pani Helga.

O tym, czy nie żałowała tej decyzji, przeczytamy w książce. Wspomnijmy też o panu Władysławie Straszewiczu i jego losach.

Ojciec pana Władysława był wykształconym Białorusinem, dążył do odrodzenia świadomości narodowej swoich rodaków, a zdaniem przedwojennych polskich władz - buntował ich. Groziło mu nawet osadzenie w obozie w Berezie Kartuskiej. Tymczasem prawdziwe prześladowania zaczęły się 17 września 1939 roku, gdy na wschodnie tereny Rzeczypospolitej weszła Armia Czerwona. Sowieci wywozili na Sybir Białorusinów i Polaków, bez różnicy. - Najgorzej było - opowiada pan Władysław - gdy po rodzinę przeznaczoną do wywózki na Sybir przyjeżdżała ekipa NKWD, której towarzyszyli żydowscy sąsiedzi. Sowieci zaczęli werbować Żydów do milicji, do urzędów, do NKWD właśnie. Ludzie odetchnęli, gdy w 1941 roku weszli Niemcy. Ale niebawem zaczął się kolejny koszmar...

Ojciec i matka Władysława trafili do Rzeszy na roboty przymusowe. Pracowali u bauera na wyspie Rugia. Po wojnie pod eskortą powieziono ich na wschód.
Zanim wrócili, nastoletni Władek został tłumaczem w kozackim pułku Armii Czerwonej. Uczestniczył w przesłuchiwaniu Niemców. Gdy jeńców było mniej niż 20 - opowiadał mi pan Władysław - rozstrzeliwano całą grupę, bo nie warto było konwojować ich do obozu.

Po zakończeniu wojny nie pozwolono rodzinie zostać w Polsce, choć ojciec pana Władysława miał obywatelstwo polskie, a matka była Polką.
Dotarli więc - jak mówiłyśmy - w strzeżonym transporcie na Białoruś. Umieszczono ich w obozie pod Wołkowyskiem. Ojciec został aresztowany.

Za co?
Po prostu przepadł. Dopiero na początku lat 90., gdy Białoruś miała już własną państwowość, można było szukać jego śladów.

Czy na podstawie tych wszystkich rozmów możesz powiedzieć, że losy przedstawicieli któregoś narodu były bardziej tragiczne niż innych? Kto cierpiał więcej? Czy można cierpienie stopniować?
Każdy z bohaterów książki jest naznaczony cierpieniem, tragizmem, widmem śmierci, ale kto bardziej cierpiał, kto mniej, nie da się powiedzieć. Jako naród cierpieli z pewnością najbardziej Żydzi, to oczywiste. Ale swoje wycierpieli też Ukraińcy. Pani Paraskiewia Staszko opowiadała mi o tym, jak jej rodzinę wyrzucono z chaty i przewieziono na Żuławy, do Przemysławia koło Drewnicy...

Polacy z Wileńszczyzny też tam trafiali. W Drewnicy umarła matka Czesława Miłosza.
Wspólny los wygnańców.

Miłosz tęsknił za Szetejniami, gdzie "nauczył się czterech stron świata", a pani Paraskiewia Staszko za wsią Kornie. A jak było z małżeństwami? Szukali żon i mężów wśród swoich?
Różnie bywało. Jedna z bohaterek mojej książki, pani Miriema Walas, Tatarka, wyszła za mąż za katolika i przeżyli w zgodzie kilkadziesiąt lat. Po wojnie wzięli ślub kościelny "za indultem", co wymagało z jej strony przyrzeczenia, że dzieci będą ochrzczone. I były. Opowiadała, że zawsze przygotowywała śniadanie wielkanocne dla całej rodziny. W Trójmieście nie było meczetu, więc Tatarzy zbierali się po domach. Pani Miriema uczestniczyła w tych modlitwach, co nie przeszkadzało mężowi.

Drugi mąż pani Helgi, o której już mówiłyśmy, był więźniem Stutthofu. Małżeństwo z Niemką mogło stanowić problem.
Pojechali kiedyś na wycieczkę do NRD. Gdy tuż za granicą mąż zobaczył Niemca w mundurze, który kierował ruchem, zasłabł. Musieli wrócić do Polski, bo eksursja okazała się ponad jego siły. Ale to nie miało przełożenia na stosunek do żony. Nie miał nawet zastrzeżeń, że pani Helga chodziła na zebrania Związku Mniejszości Niemieckiej.

Generalnie jednak...
Dbano, by zawierać małżeństwa w swoim środowisku. Wielki nacisk na to kładli i kładą nadal Ukraińcy. Na lekcje języka ukraińskiego i religii przywożą dzieci także spoza Gdańska. Pamiętam, że robiłam reportaż o dzieciach spod Żukowa, których ukraińscy rodzice bardzo się starają o zachowanie tożsamości.

Szukać korzeni zaczyna często dopiero drugie pokolenie.
Pani Matylda powiedziała swojej córce, że jest Żydówką, dopiero gdy Kasia była dorosła. Sama była wychowywana w rodzinie zasymilowanej, a o tym, że jest Żydówką, przypomnieli jej w sposób drastyczny podczas wojny Niemcy. Katarzyna zainteresowała się tematem, zaczęła wypytywać o historię rodziny i nawiązała kontakt z gminą żydowską. Dopiero potem - już na emeryturze - w jej ślady poszła matka. Notabene wnuczka pani Matyldy niedawno wyszła za mąż w Izraelu. Babcia oczywiście uczestniczyła w tej uroczystości. Opowiem ci jeszcze parę słów o Ormianinie Gagiku Parsamianie. Żeby jego wnuk mógł dorastać w klimacie Armenii, zasadził w ogrodzie pigwę, a w domu zbudował piec chlebowy. Z wnukiem rozmawia tylko po ormiańsku.

Było coś, co sprawiało ci szczególne trudności w pracy nad książką?
Najtrudniejsze było przełamywanie lodów. Do tej pory spotykam się z bohaterami moich wywiadów i reportaży, lubię ich i oni mnie - mam nadzieję - lubią, serdecznie się witamy, rozmawiamy, znam ich losy, ale nie mogą się zdecydować na ujawnienie bolesnych spraw. Może dlatego że jestem dla nich osobą z zewnątrz? Obcą? Może łatwiej jest się otworzyć przed kimś swoim? Ukraince przed Ukrainką? Żydówce przed Żydówką? Pytają mnie czasem: czy ty nasza jesteś?

Książka Anny Sobeckiej "Kalejdoskop. Spotkania z mniejszościami narodowymi" wydana została przez Wydawnictwo Oskar.

Anna Sobecka
Dziennikarka, przez wiele lat związana z Radiem Gdańsk. Jest autorką audycji dokumentalnych, reportaży, słuchowisk poetyckich, adaptacji radiowych literatury. Zredagowała tom wspomnień pracowników Radia Gdańsk "Radio gra i... mówi". Współpracowała z programem II Polskiego Radia. Wiele audycji poświęciła Polakom i śladom polskiej kultury na Wschodzie. Tłumaczy literaturę białoruską. Jest laureatką Bursztynowego Mikrofonu oraz Pomorskiego Pióra Tolerancji.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki